Dodany: 01.11.2020 10:49|Autor: pawelw

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

PŁYWANIE W LITERATURZE - konkurs nr 242


Przedstawiam konkurs nr 242, który przygotował KrzysiekJoy

Witam,

zapraszam Was na pierwszą odsłonę tryptyku konkursowego, którego tematem będą dyscypliny sportowe wchodzące w skład morderczej konkurencji jaką jest Triathlon. Rozpoczynamy oczywiście od pływania.
Dla ułatwienia, naszą pływalnię podzieliłem na cztery tory pływackie wraz z dodatkowymi informacjami, które pomogą Wam w rozwiązaniu konkursu.

Zasady konkursu:

Punktacja:

Do odgadnięcia przygotowałem Wam 30 fragmentów, za każdy można otrzymać 2 punkty (po jednym za autora i tytuł), czyli maksymalnie 60 punktów.

Laureaci:

- Jeżeli kilka osób zdobędzie komplet punktów, o wygranej zadecyduje kolejność nadsyłania odpowiedzi.

- Dalsze miejsca, przy jednakowej ilości punktów będą wspólne.

Podpowiedzi:

ZMIANA REGULAMINOWA !

- Jeżeli ktoś chce uzyskać podpowiedzi standardowe, czyli czytałaś/eś, znasz autora musi umieścić przynajmniej jeden wpis na stronie konkursu, ot wystarczy zwykłe cześć, a następnie poinformować mnie w mailu, że takowe podpowiedzi sobie życzy.

- Wszystkie dusiołki znajdziecie w moich ocenach.

Kontakt:

- Odpowiedzi przesyłamy na adres: (...) lub przez BiblioNETkowe PW. Proszę trzymać się jednego wyboru.

- Termin nadsyłania odpowiedzi upływa: 15 listopada o godz. 23.59


Gotowi... do startu... START!

Powodzenia.



Tor 1: Tor mistrzowski

1.

Może się wam wydaje, że jak tylko wszedłem do basenu wyrosły mi płetwy jak u delfina i nie można mnie było wyciągnąć z wody. Nic z tych rzeczy. Nie znosiłem tego. Wrzeszczałem, wierzgałem, wpadałem w szał, rzucałem okularami. Zupełnie inaczej wyobrażałem sobie pływanie. Klub NBAC prowadził zajęcia z nauki pływania, gdzie pierwszych lekcji udzielała mi Cathy Lears, sąsiadka i dobra przyjaciółka mamy. Doprowadzałem ją do rozpaczy. Może i moje dwie starsze siostry były świetnymi pływaczkami, ale kiedy ja sam wszedłem do basenu, trzymany przez panią Cathy, okazało się, że panicznie boję się zamoczyć twarz. Próbowaliśmy jeszcze parę razy bez pani Cathy, ale nie o to chodziło: po prostu nie potrafiłem się rozluźnić. Na płytkim końcu basenu wszystko było w porządku, bo wiedziałem, że w razie potrzeby mogę po prostu stanąć na dnie, nie bojąc się, że utonę. Ale kiedy czułem, że nie mam gruntu pod nogami, zaczynałem się prężyć, sztywnieć, przestawałem się unosić na powierzchni i nie potrafiłem pływać. Pani Cathy wyczuwała moją nerwowość, ale jej zadaniem było też pomóc mi to przezwyciężyć, więc nie dawała się nabrać na moje wymówki.
- Zimno mi. Muszę do łazienki. A mogę posiedzieć na brzegu i popatrzeć, jak pływają inne dzieci?...
Niestety.
- Trudno M.. Mama chce, żebyś nauczył się pływać, więc masz pływać.
- Ale tak, żeby mi się nie zamoczyła twarz.
Zrobiłem z tego awanturę z figurami.
Pani Cathy należała do tych wielu osób, które były zdecydowane wydobyć ze mnie to, co najlepsze, bez względu na to, ile je to może kosztować. W końcu zaproponowała kompromis.
- No dobrze, możesz zacząć od pływania na plecach - powiedziała - ale tak czy inaczej, będziesz się uczył pływać.
Na plecach przynajmniej nie widziałem, jak głęboki jest basen, więc nie widziałem też, że tonę. Zacząłem łapać, o co chodzi w tym unoszeniu się na powierzchni. Po kliku zajęciach nauczyłem się, jak machać rękami i nogami, żeby nie tonąć. Nie pamiętam, ile czasu zajęło przejście od tego młócenia do pływania ani po ilu lekcjach odwróciłem się brzuchem do dołu i zacząłem się uczyć kraula, ale kiedy wpadłem na to, jak się pływa, poczułem niesamowitą wolność. Miałem wrażenie, jakbym dostał jakąś nową zabawkę, którą moje siostry od dawna się już bawią. Chodziłem na basen codziennie i zwykle trzeba było mnie siłą stamtąd zabierać. Dorastałem w dużej mierze na basenie. Im więcej pływałem, tym bardziej pływanie stawało się częścią mnie i tym bardziej chciałem tam wracać.


2.

A sam wyścig finałowy? Cóż, popłynełam go bardzo taktycznie, wszystko poszło dokładnie tak, jak miało. Wprawdzie Petria Thomas ruszyła mocno, przez dwie długości basenu płynęła fantastycznym tempem na rekord świata, jednak nie mogła tego tempa wytrzymać do końca. Byłyśmy daleko od siebie, bo ja płynęłam na trzecim, a Petria na szóstym torze, ale na trzeciej długości kątem oka zauważyłam, że jesteśmy prawie równo. Płynęłam po moje złoto, płynęłam po moje marzenia i płynęłam po marzenia chorych dzieci z wrocławskiej kliniki. Po ostatnim nawrocie wiedziałam już, że to mam. Tu, na wyciągnięcie ręki. Dziś często puszczamy na spotkaniach z dzieciakami zapis transmisji tego wyścigu z kapitalnym komentarzem Przemka Babiarza i Jarosława Idziego. Dopadłam do mety, obróciłam się i na tablicy zobaczyłam jedynkę przy swoim nazwisku. W tym momencie prawi się utopiłam, bo wyskakując do góry, krzyknęłam "Mamo!" i zachłysnęłam się wodą.


3.

Prawdziwy początek tygodnia miał miejsce następnego dnia o siódmej rano. Na basenie byli wszyscy podopieczni Bretta. Uderzyły mnie wojskowy dryl i dyscyplina - przez cały tydzień wszyscy byli bezwzględnie punktualni, a kontakty towarzyskie ograniczały się do minimum. Zdumiało mnie także, to, że nie było jednego, ogólnego planu - Brett miał na oku każdego z osobna. I każdy pracował według nieco innych założeń treningowych, skrojonych specjalnie na jego miarę. Naczelna zasada Bretta głosiła, że nie ma dwóch takich samych sportowców.
Jeśli chodzi o moje pływanie, usłyszałam, że mam za słabe ramiona i nadrabiam pracą nóg. Jak sobie niby wyobrażam zwycięskie wyjście z masakry, jaką jest pływacki etap triatlonu, rozgrywany na otwartym morzu, skoro rola górnej części ciała sprowadza się u mnie niemal wyłącznie do nadawania kierunku? Resztę treningu spędziłam na pływaniu w płetwach i z piankowym pływikiem między nogami. Jak się okazało, spostrzeżenie Bretta było stuprocentowo trafne. Tak po raz pierwszy przekonałam się o słuszności jego obserwacji.


4.

Pływać nauczyłem się sam. Jako mały chłopak chodziłem ze starszymi kolegami na niedalekie od domu forty, gdzie były oczka wodne. Kumple przepływali na drugą stronę - to było mniej więcej trzydzieści, czterdzieści metrów - a ja pływałem pieskiem wzdłuż brzegu. Kiedy zorientowałem się, że odległość, jaką udaje mi się pokonać, wynosiła z grubsza dwa razy więcej, niż jakbym popłynął na drugą stronę, odważyłem się oddalić od brzegu. Bałem się, ale koledzy mnie asekurowali. Nauka okazała się na tyle skuteczna, że kilkadziesiąt lat później zwyciężyłem w swojej kategorii wiekowej w mistrzostwach Polski aktorów w pływaniu. W zawodach wystąpiłem w zasadzie bez przygotowania, bez treningu. Jak wskoczyłem do wody, to od razu ruszyłem pełnym gazem jak wariat i w efekcie ledwo dopłynąłem do mety, chociaż dystans wynosił jedynie pięćdziesiąt metrów. Dałem z siebie wszystko. A wygrałem nie byle z kim, bo z samym Karolem Strasburgerem, który znany był z tego, że świetnie pływał - do legendy przeszła jego rola w Agencie numer 1, gdzie ważne sceny kręcone były pod wodą i Karol musiał wykazywać się naprawdę świetnymi umiejętnościami. Żona, która siedziała na trybunach, powiedziała mi potem, że myślała, że się utopię. Na ostatnich metrach też czułem, że energia mnie opuszcza, że nie mam siły odgarniać tej cholernej wody. Ale wygrałem.

...

... kiedy w 2002 roku jechałem do Budapesztu na mistrzostwa świata aktorów, bylem już doskonale przygotowany. Zafundowałem sobie pół roku treningów pływackich i siłowych (ustawił mi je mój kolega Paweł Fileborn, mistrz świata w kulturystyce). Najpierw co drugi dzień, a już przed samym wyjazdem codziennie chodziłem na basen olimpijski na Warszawiankę, gdzie pomógł mi trener, który udzielił kilku wskazówek. Taka dawka wysiłku była gwarancją, że podczas zawodów wstydu się nie najem. Ale kiedy pojechałem do Budapesztu, na basenie podszedłem do słupka i zobaczyłem tych byków, z którymi miałem stanąć w szranki, to jedynym moim marzeniem było, żebym nie przypłynął ostatni. Może tak w środku stawki - czwarty, piąty - to byłby sukces. Dystans wynosił sto metrów. Klasycznym, czyli żabką. Ruszyłem, nie rozglądając się na boki. Nie patrzyłem na przeciwników, widziałem tylko przesuwający się pode mną pas na dnie basenu. Byle się nie zblamować, myślałem, zagarniając wodę. Sponsorem naszego wyjazdu był tygodnik "Wprost", który wysłał z nami również reportera. Przy nawrocie zobaczyłem nad słupkiem jego twarz i usłyszałem krzyk: "Z. jesteś pierwszy!". Teraz już nic nie mogło mnie zatrzymać. Dałem czadu. Prułem jak rakieta. Wreszcie dopłynąłem do mety. Spojrzałem w prawo, w lewo - nikogo nie było. A co najdziwniejsze,w ogóle nie czułem zmęczenia, nie miałem zadyszki, nic. Jak to w sporcie bywa, ciężki trening się opłacił. Byłem Mistrzem Świata!


Tor 2: Tor Mistrzów Literatury, czyli medaliści ze Sztokholmu.

5.

Po lunchu, przy którym opowiadała o Mole'u, jego rozkładzie dnia i drobnych dziwactwach (słuchał z uwagą, mając wrażenie, że dostępuje niezwykłego
wyróżnienia), namówiła Blaua na kąpiel w morzu.
Nie był zadowolony, wolałby spokojnie posiedzieć w bibliotece i jeszcze raz zlustrować kota i samo pomieszczenie. Ale nie śmiał jej odmówić. Próbował
jeszcze niemrawo zasłaniać się brakiem kąpielówek.
- Daj spokój - powiedziała, nie przyjmując tego do wiadomości - to moja prywatna plaża, nikt tu nie przyjdzie. Będziesz się kąpać nago.
Sama jednak została w kostiumie. Doktor Blau ściągnął więc pod ręcznikiem slipy i możliwie najszybciej znalazł się w wodzie, której chłód odebrał mu na chwilę oddech. Nie pływał dobrze, nie miał jakoś okazji się nauczyć. W ogóle nie lubił ruchu.
Niepewnie podskakiwał więc w wodzie, dbając, żeby pod stopami czuć dno. Za to ona pięknym kraulem popłynęła w morze i zaraz wróciła. Prysnęła na niego
wodą. Ten, zdziwiony, zamrugał oczami.
- No na co czekasz, płyń! - krzyczała.
Przymierzał się chwilę do skoku w zimną wodę, w końcu zrobił to z desperacją, ulegle, jak dziecko, które nie chce rozczarować rodzica. Przepłynął kawałek i zawrócił. Wtedy ona z rozmachem uderzyła dłonią w powierzchnię wody i popłynęła dalej sama.
Czekał na nią na brzegu, trzęsąc się z zimna. Gdy szła ku niemu, ociekając wodą, spuścił oczy.
- Czemu nie pływałeś? - zapytała wysokim, rozbawionym głosem.
- Zimno - powiedział tylko.


6.

Pożyczył sobie strój kąpielowy i wyruszyli. Halliday i on rozbierali się za jedną skałą, dziewczęta za drugą. Ashurst wszedł do do morza pierwszy i od razu odpłynął z brawurą, która miała dowieść słuszności reputacji, jaką sobie wyrobił. Gdy się odwrócił, zobaczył, że Halliday pływa wzdłuż brzegu, a dziewczęta pluskają się, nurkują i unoszą się na małych falach; gardził zazwyczaj tego rodzajem pływaniem, ale teraz wydawało mu się ono ładne i rozsądne, gdyż wyróżniało go jako jedyną iście głębinową rybę. Ale kiedy się zbliżył, nie wiedział właściwie, czy jako obcy będzie mile widziany w tej baraszkującej grupce; onieśmielała go bliskość smukłej nimfy - Stelli. Ale potem Sabina zażądała, by nauczył ją pływać na wznak, i obie dziewczynki tak go zaabsorbowały, że nie miał czasu obserwować, czy Stella przyzwyczaiła się do jego obecności. Nagle Stella wydała okrzyk trwogi. Stała zanurzona po pas, przechylała się nieco do przodu i szczupłym białym ramieniem wskazywała na morze; jej mokra twarz i zmrużone w słońcu oczy wyrażały strach.
- Phil! Coś mu się stało! Niech pan spojrzy! O, tam!
- Ashurst zobaczył od razu, że z Philem jest coś nie dobrze. O jakie sto jardów od brzegu rozpryskiwał gwałtownie wodę, usiłując wydostać się z głębiny. Nagle krzyknął, wyrzucił ramiona w górę i zniknął. Ashurst widząc, że dziewczyna zmierza w stronę Phila zawołał:
- Wracaj, Stella! Wracaj! - i wypłynął na morze. Płynął tak szybko jak nigdy i znalazł się na miejscu w chwili, gdy Halliday znowu się wynurzył. Chwycił go kurcz, ponieważ się jednak nie bronił, nietrudno było go wyciągnąć.


7.

Za granitową płytą były jeszcze inne cuda. Zrządzeniem bożym jakiś tajfun, a może właśnie burza, która towarzyszyła przybyciu chłopców na wyspę, uformowała wał piachu wewnątrz laguny tworząc w ten sposób długi, głęboki basen w plaży zakończony wysokim występem granitu. R., który już kiedyś dał się zwieść pozornej głębi podobnego zjawiska na plaży, był przygotowany na rozczarowanie. Ale na tej wyspie wszystko wydawało się prawdziwe i ten niewiarygodny basen, do którego morze wdzierało się tylko w czasie przypływu, był tak głęboki u jednego krańca, że aż ciemnozielony. R. przyjrzał mu się dokładnie i zanurzył się. Woda była cieplejsza od jego krwi i pływał jakby w ogromnej wannie.
Niebawem nadszedł P., usiadł na skalnym występie i z zazdrością patrzył na zielono-białe ciało R..
- Wcale nie umiesz pływać.
- P..
P. zdjął buty i skarpetki, ustawił je równo na skale i palcem u nogi dotknął wody.
- Gorąca!
- A coś ty myślał?
- Nic nie myślałem. Moja ciocia...
- Pies drapał twoją ciocię!
R. dał nurka i płynął pod wodą z otwartymi oczami; piaszczysty brzeg basenu zamajaczył przed nim jak zbocze góry. Obrócił się na plecy trzymając się za nos i tuż nad sobą ujrzał roztańczone, migocące złote błyski. Tymczasem P. z wyrazem zdecydowania na twarzy zaczął zdejmować spodnie. Niebawem stanął w całej pełni swej tłustej i bladej nagości. Zszedł na palcach po piaszczystym brzegu basenu i usiadł po szyję w wodzie uśmiechając się z dumą do R..
- Nie będziesz pływał?
P. potrząsnął głową przecząco.
- Ja nie umiem pływać. Nie pozwalali mi. Moja astma...
- Pies drapał twoją astmę!
P. zniósł to z pokorną cierpliwością.
- Wcale nie umiesz dobrze pływać.
R. podpłynął na plecach do brzegu, zanurzył usta i wypuścił w górę strumień wody. Potem podniósł brodę i zaczai mówić:
- Pływałem już, jak miałem pięć lat. Tata mnie nauczył. Tata jest komandorem. Jak dostanie urlop, przyjedzie i wyratuje nas. Czym jest twój ojciec?
P. poczerwieniał nagle.
- Mój tata umarł - powiedział szybko - a mamusia...


8.

Rozłożyli się na plaży i po dłuższym leniwym wygrzewaniu się David odezwał się:
- No to chodźcie popływać.
- Oblej mi głowę - poprosiła go Katarzyna. - W moim plecaku jest składane wiaderko.
- Och, jak cudownie - rozentuzjazmowała się. - Zrób to jeszcze raz.
Spryskaj mi twarz.
Rzuciła biały płaszcz kąpielowy na twardy piasek, położyła się na nim i opalała, a David z Maritą wypłynęli w morze, a potem pluskali się wśród przybrzeżnych skał.
Dziewczyna popłynęła naprzód, David z łatwością ją dogonił, wysunął jedno ramię z wody, chwycił ją za nogę, przyciągnął do siebie, objął i zaczął całować. Utrzymywali się na powierzchni tłocząc stopami wodę. Kiedy tak trwali przebierając nogami i mocno do siebie przytuleni, dziewczyna miała wrażenie, że są równego wzrostu i że ciało jej jest obłe i śliskie. Nagle znalazła się pod wodą, więc przechyliła się w tył i wychynęła na powierzchnię śmiejąc się i potrząsając głową, gładką jak głowa foki.
Przyłożyła usta do jego ust i całowali się tak długo, aż osunęli się pod wodę. Potem leżąc na wznak pozwolili wodzie unosić się i znów całowali się, mocno i radośnie, aż znów zalała ich fala.


9.

Nie położyłem się, odszedł mnie sen. Chwilę potem wyszedłem z domu i poszedłem na plażę Chucuito. Z mola zobaczyłem chłopaków z poprzedniego dnia, jak palą papierosy wyciągnięci na kamieniach, opierając głowy na złożonych ubraniach. Na plaży było wielu chłopców, niektórzy stali na brzegu i puszczali kaczki na wodzie płaskimi kamieniami. Później przyszła Teresa z koleżankami.
Podeszły do chłopców i podały im ręce. Rozebrały się, usiadły wkoło, a tamten, jak gdybym mu nic nie zrobił, przez cały czas siedział koło Terę. W końcu weszli do wody. Teresa krzyczała: „Ale zimno, umieram z zimna”. A tamten chłopiec nabierał wody w ręce i ochlapywał ją. Piszczała jeszcze głośniej, ale nie gniewała się. Potem posunęli się dalej, za rozbijające się fale. Teresa pływała lepiej od niego, zwinnie jak rybka, on robił dużo szumu i ledwie się trzymał na wodzie. Wyszli na brzeg i usiedli na kamieniach. Teresa położyła się, a on zrobił jej poduszkę ze swojego ubrania i położył się obok niej na boku, w ten sposób mógł widzieć ją całą. Ja widziałem tylko ramiona Terę, uniesione w górę, gdy zasłaniała się nimi od słońca. Widziałem natomiast jego chude plecy, wystające żebra i krzywe nogi. Koło dwunastej jeszcze raz zanurzyli się w wodzie. Ona chlapała na niego wodą, a on krzyczał, udawał mazgaja. Potem zaczęli pływać. Oddalili się od brzegu i udawali, że się topią: on zanurzał się, a Teresa machała rękami i krzyczała ratunku, ale było widać, że to na żarty. Nagle wynurzał się jak korek, z włosami przylepionymi do twarzy, i wydawał okrzyk Tarzana. Mogłem słyszeć ich śmiech, tak głośno się śmiali. Kiedy wyszli z wody, czekałem na nich przy ich ubraniach.


10.

Odkryłem przy okazji coś ważnego, co czyniło znośnymi bolesne, choć pełne mrocznego piękna wrześniowe dni: pływanie stylem grzbietowym zmniejszało ból, jaki czułem w brzuchu. Wymagało to jednak odchylenia głowy do tyłu i zanurzenia jej w wodzie na tyle głęboko, by ujrzeć morskie dno, po czym wykonania kilku wyrzutów ramion bez zaczerpnięcia powietrza. Gdy w ten sposób pływałem na plecach, przecinając nurt i fale, otwierałem oczy, a wtedy widok zmieniających kolor, ciemniejących wód Bosforu budził we mnie uczucie bezkresu, tak kojąco odmienne od dręczącego miłosnego cierpienia.
Woda przy brzegu była raz głębsza, raz płytsza, dlatego nie zawsze mogłem dostrzec dno, ale oglądane z pozycji głową w dół barwy wodnej toni tworzyły jakąś tajemniczą, harmonijną jedność, która przepełniała moje serce zarówno radością życia, jak i pokorą, poczuciem, że jestem częścią jakiejś olbrzymiej całości. Czasem zauważałem zardzewiałe puszki, kapsle od oranżady, rozchylone muszle małży, a nawet wydawało mi się, że widzę duchy starodawnych wraków, i rozmyślałem o rozległości czasu i historii, wobec których ja sam byłem nic nie znaczącym drobiazgiem. W takich chwilach dostrzegałem, ile w moim sposobie przeżywania miłości było ostentacji i pychy, pojmowałem wtedy, że ta słabość pogłębia ból zwany przeze mnie miłością, i uwalniałem się od niego. To nie on był ważny, lecz bycie częścią kipiącego gdzieś pode mną nieograniczonego, tajemniczego świata. Czułem, że wody Bosforu, wypełniające mi usta, gardło, nos, uszy, sprawiają radość
także skrytym w mojej duszy dżinom harmonii i szczęścia.
Gdy upojony morzem, zamaszystymi ruchami wyrzucałem za siebie ramiona, ból w brzuchu niemal znikał, a wtedy czułem, że ogarnia mnie całego głęboka czułość dla Füsun, i docierało do mnie, ile w moim cierpieniu było urazy i gniewu.
Gdy tak pływałem na plecach najszybciej jak mogłem, Sibel, widząc, że zbliżam się do wysyłającego ostrzegawcze sygnały radzieckiego tankowca albo jednego z promów linii miejskich, podskakiwała na pomoście i wołała do mnie ile sił w płucach, lecz jej krzyki nie docierały do mych uszu. Do kursujących między brzegami Bosforu licznych promów, międzynarodowych tankowców, frachtowców wypełnionych węglem, płaskodennych łodzi dostarczających piwo i oranżadę
Zefir do nadbrzeżnych restauracji, pasażerskich motorówek podpływałem tak niebezpiecznie blisko, jakbym rzucał im wyzwanie, dlatego Sibel może i chciała zabronić mi pływania przed Yalı stylem grzbietowym, z głową zanurzoną pod wodą, ale nie upierała się przy tym, wiedząc, że pływanie pomaga mi ukoić ból. Za jej namową w bezwietrzne dni, gdy Morze Czarne było spokojne, jeździłem samotnie na ciche plaże Şile albo wybieraliśmy się we dwoje do którejś z odludnych zatoczek za Beykozem i tam, z głową zanurzoną w wodzie, pływałem tak daleko, jak daleko zaniosły mnie myśli.


Tor 3: Tor literatury polskiej:

11.

- Odetchnę z ulgą dopiero wtedy, kiedy się dowiem, że jesteście na miejscu. Patrz, tu na kartce w walizce napisałam każdemu z was swój adres. Nie zgubicie, bo przyklejony, widzisz?
- Widzę, mamusiu, i T., jak przyjdzie, jeszcze przypomnę.
- Gdzie on znów poleciał?
- Pewnie na basen. Szału dostał z tym pływaniem.
- A niech pływa. Jest ciepło, nic mu nie będzie. I w domu spokojniej.
- Ja też tak lubię pływać, a nie puszczacie mnie.
- Nie, nie. Tak wychudłaś w chorobie, ledwo cię trochę odpasłam, mój szczupaczku. U cioci Isi żadnej wody blisko, o ile wiem, nie ma. To dobrze. Poczekasz do sierpnia. Napływasz się wtedy do woli...
- Oj, żeby to już prędzej! - T2 i mama patrzą na siebie uśmiechnięte.


12.

Filipa nagle pociągnęło do wody tak gwałtownie, że rzucił się biegiem ku plaży, cisnął na trawę swoje rzeczy i skoczył szczupakiem pomiędzy liczne kąpiące się ciała.
Wypłynął daleko, aż za połowę jeziora, przewrócił się na plecy. Woda, ciepła jak kisiel, unosiła go łagodnie, tak że mógł sobie popatrzeć w niebo, nie poruszając nawet rękami czy nogami. Od zachodu było jasnozielone, tuż nad lasem zagarniał je fiolet. Księżyc, pyzaty miedzianolicy dostojnik, wisiał nad wszystkim znacząco, jakby czuwał i sądził zarazem.
Od brzegu zapachniało dymem ogniska i Filip, leżąc na wodzie, pod księżycem, poczuł gwałtowny przypływ tęsknoty za czymś, czego nie umiałby nawet nazwać. Głosy kąpiących się dobiegały tu wyraźnie, mieszały się piski i pluski, i śmiechy. Jakiś szczeniak ujadał wesoło, a na dalszym tle rozlegały się chóralne śpiewy. Dopiero teraz, kiedy słońce znikło, ludzie nabierali werwy.
Filip popłynął trochę dalej, wzdłuż brzegu, goniąc po powierzchni słabe refleksy księżyca. Doprowadziły go do zatoczki ukrytej za kępą drzew, gdzie wypatrzył
pustą plażę, malutką i trochę cofniętą w głąb lądu. Postanowił, że tam właśnie przeniesie swoje rzeczy i prześpi noc. Przecież w tym domku jest naprawdę jak w piekle.


13.

Sądziłam - odezwała się do tej Elki, mrużąc oczy - że się obraziłaś. Bo ci wtedy kazałam spadać.
- Rzeczywiście, było mi nawet dość przykro, aż mi się zachciało płakać, ale pomyślałam, że pewno miałaś fąfle w nosie.
- Co to są fąfle? - zapytała wyniośle Agnieszka.
- Fąfle? U nas w budzie tak się mówi na kogoś, kto odstawia ważniaka. No, nie obraź się teraz ty z kolei - powiedziała szybko Elka.
- Ja? Na ciebie, też coś - prychnęła Agnieszka, lecz ta Elka, idiotka, oczywiście nie zrozumiała, roześmiała się głośniej:
- To fajnie, bo nie chciałabym cię urazić... a ten piesek to czyj?
- Mój
- Całkiem jak Puszek Jaskułów. Ale Puszek był okropnie chudy. Popływamy?
I zanim Agnieszka zdążyła odpowiedzieć, Elka wystrzeliła jak rakieta z urwistego brzegu, zanurkowała i popruła pięknym, stylowym kraulem przez wodę. Agnieszka chodziła na basen i mówiono o niej, że dobrze pływa, ale przy Elce...
- No chodź, na co czekasz?
- Nie lubię pływać - zawołała. Za nic na świecie nie odważyłaby się płynąć obok tej Elki. Być gorsza? O takiej stąd?
- A ja pływałabym całe życie! - zawołała Elka.
- No mówię ci, chodź, Agnicha, jest super!


14.

Przez bagna za wsią sączyła się mała rzeczka - Krzna Północna. Przy niej wykopano prostokątną sadzawkę, która była zbiornikiem wody dla "pompki". Tak nazywaliśmy pompownię, czyli mały murowany budyneczek z kominem, pompami i kotłownią. Od budyneczku biegły pod ziemią rury do oddalonej o kilometr stacji kolejowej. Nad nimi powstała polna droga, zwana "rurową", wzdłuż której pociągnięto linię telefoniczną. Kiedy był upał, biegaliśmy do sadzawki popływać. Nikt z nas nie miał spodenek kąpielowych, wszyscy kąpaliśmy się na nagusa. Pływać nauczyli mnie chłopcy ze wsi. Obok sadzawki był drewniany most na rzeczce i zatoczka, w której pławiły się krowy. Tu chłopcy przyprowadzali konie do pojenia. Na oklep wjeżdżali do wody, a ci, którzy nie umieli pływać, chwytali się końskiego ogona i tak stawiali pierwsze kroki pływackie. Koń w głębszej wodzie nie wierzgał, ale kiedy wchodził na płytszą, trzeba było czym prędzej puszczać ogon, żeby nie oberwać. Pływaliśmy "po piesku", skakaliśmy z mostu na nogi - kto dalej - i nurkowaliśmy bez przerwy. Wychodziło się z wody dopiero, gdy człowiek dostał gęsiej skórki albo kiedy oblazły go pijawki. Nauczyłem się od chłopców nie bać się ich. Kiedy poczułem, że któraś przyczepiła się do łydki, podnosiłem nogę nad wodę i jednym uderzeniem dłoni odrywałem pijawkę od skóry. Przeważnie pociekła strużka krwi, ale to miało być zdrowo - moi koledzy przynajmniej tym się nie przejmowali.
Do nauki pływania używaliśmy pęczków sitowia. Wiązaliśmy je sznurkiem, obcinaliśmy siekierą czubki oraz końce i umieściwszy dwa pęczki pod pachami, pływaliśmy bezpiecznie.


15.

Na basenie w Szkole Morskiej powoli, powoli młodzi adepci poznawali wciąż nowe arkana podwodnej sztuki. Na szczęście dla Marka ćwiczenia oswajające z wodą za pomocą deski trwały tylko przez kilka kolejnych godzin, a potem przyszedł czas na założenie płetw.
Tego dnia Marek po raz pierwszy nałożył gumowe niby-pantofle z nadmiernie wydłużonymi niby-palcami i, uczepiony w dalszym ciągu nieśmiertelnej deski, wystartował wzdłuż basenu. Gdy tylko parę zaledwie razy machnął nogami, ze zdziwieniem spostrzegł, że znalazł się już nieomal w środku basenu. Jeszcze kilka ruchów i nawrót.
- A to dopiero! - pomyślał D. M. i przyspieszył tempo. Płynął teraz zupełnie jak mała motorówka, a wysoko uniesiona w górę deska sunęła szybko, rozcinając wodę basenu. Obok płynęła Ulka, ale teraz już wcale nie wysuwała się przed D. M..
Na następnych zajęciach „kijanki” uczyły się nakładać fachowo maskę na twarz, a potem oddychać przez rurkę płynąc z głową przez cały czas zanurzoną pod wodę.
Kiedy D. M., Ulka, Baleron i inni czuli się już w wodzie jak ryby, a nawet może i lepiej niż ryby, Pan Wojtek urządził egzamin pływacki.
Trzeba było przepłynąć w ściśle określonym czasie 500 metrów. Raz bez płetw, a raz w płetwach, z tym że oczywiście czasy za każdym razem były różne.
Sprawdzian pływacki wypadł pomyślnie dla wszystkich kursantów i na kolejnym spotkaniu na basenie Pan Wojtek oznajmił:
- W wodzie dacie sobie już jako tako radę! Nadszedł zatem czas, żeby zejść
POD WODĘ!!!


16.

M. wraz ze swymi towarzyszami zbiegli z radosnym krzykiem w gąszcz leśny, rozgarniali rękami orzeźwiającą, wilgotną zieleń, brnęli przez nią na oślep w dół, nawołując się wzajem wśród plątaniny gałęzi, aż wychynęli znów na słońce już na samym dole, przy ujściu rzeki wpadającej tu właśnie do zatoki.
Tam M. pierwszy zerwał z siebie ubranie, wbiegł w wodę, rozpluskał ją, rozbryzgał, znalazł wreszcie głębię, dał nura i ukazał się aż na drugim brzegu. Inni poszli wnet za jego przykładem.
Teraz M. wzywał swych towarzyszy na zawody pływackie.
Zgodzili się myśląc, że pobiją go łatwo, jako znacznie młodszego, efeba jeszcze, dorastającego dopiero chłopca. M. śmiał się z nich w duchu.
W Neapolis przed dwoma laty, gdy był naprawdę jeszcze dzieckiem, nie pozostawał daleko w tyle za najlepszymi pływakami miasta, teraz zaś był przecie nieporównanie silniejszy, rozrósł się, okrzepł, zwarł w sobie. O ranie otrzymanej w Syrakuzach, zapomniał dawno, odżywił się, zmężniał, patrzył z radością na prężne mięśnie, rysujące się pod gładką skórą, krew pulsowała w nim radosnym, silnym rytmem, czuł w sobie samą moc, samo zdrowie, samo życie.
Wygrał rzeczywiście w wyścigu pływackim, wygrał potem raz, drugi i trzeci, aż rozdrażnieni Syrakuzańczycy zaczęli go z żartów obsypywać grudkami piasku, obryzgiwać wodą, bić gałązkami wikliny. Rozdokazywali się przy tym jak dzieci, rozgrzali, bo woda była jeszcze dobrze zimna.
Wracali potem razem, ze śpiewem, pół idąc, pół biegnąc brzegiem zatoki do statku.


17.

Prawie co roku, od najmłodszych lat obu dziewczynek, odbywał się wyjazd latem nad morze do Swinemünde, czyli Świnoujścia. Już od czerwca chodziła Mama z córkami do łazienek na Wiśle, aby się dziewczynki oswajały z zimną wodą. Dzisiejszej młodzieży, wylegującej się wspólnie na wiślanych plażach, bardzo dziwną wydawałaby się ta długa drewniana buda, przedzielona na łazienki męskie i damskie. Łazienki nie posiadały większego basenu, tylko małe klitki o drewnianym dnie, przez które przepływała rzeczna woda. Woda sięgała zaledwie do piersi, tak że o pływaniu nie było mowy. Mimo to Mama, w długich granatowych majtasach i długim kaftanie przepasanym paskiem, schodząc po schodkach do wody, na wszelki wypadek robiła zawsze znak krzyża świętego.
Gdy dziewczynki miały jedna sześć, druga dziewięć lat - Mama postanowiła kazać je uczyć pływać. Było to niesłychanie mądre postanowienie, za które obie córki były jej bardzo wdzięczne. Lekcje te pobierały od starego rybaka w Świnoujściu, który trzymał je na długim kiju, z pomostu wydając rozkazy, jak się mają poruszać. Woda w owym miejscu była na dwa metry głęboka i gdy rybak, zapalając fajeczkę, opuszczał ów rodzaj wędki, uczennice znikały pod wodą, krzycząc z przerażenia:
- Ich ertrinke! (topię się)
- Aber ich ertrinke net - odpowiadał lakonicznie rybak podnosząc pręt do góry.
Był to niezawodny sposób nauczenia się pływać, aby nie krztusić się słoną wodą. Rybak był poza tym zwolennikiem metod ks. Kneippa, ponieważ nawet gdy było bardzo zimno, trzymał swoje uczennice przez pół godziny w wodzie.
- Mir ist kalt! (zimno mi) - kłapała M. zębami.
- Aber mir ist nicht kalt - odpowiadał niewzruszony.
Rezultat owych lekcji był jednak bardzo dodatni, bo już po pierwszym sezonie obie dziewczynki pływały jak młode żabki, z tym że M., o wiele mniej bojąca się wody niż konia, nauczyła się szybko pływać na wznak i pod wodą.


18.

Nieraz w miłym towarzystwie zażywałem nocnych kąpieli w rzece lub jeziorze. Ale teraz czekała mnie samotna wyprawa w czarnej jak atrament toni. Dlatego - chociaż świetnie pływam zabrałem ze sobą nadmuchaną dętkę samochodową. Miałem na niej transportować ubranie schowane do nieprzemakalnej torby; chciałem również zapewnić sobie możliwość krótkiego odpoczynku.
Rozebrałem się i rzuciwszy na wodę dętkę po cichu zanurzyłem się w czarną toń.
Woda była nad podziw ciepła. O wiele cieplejsza od otaczającego mnie powietrza. Płynąłem powoli, aby nie robić plusku; musiałem zresztą popychać przed sobą dętkę z ubraniem.
Ubranie trzeba było zabrać - po powrocie, w nocnych ciemnościach mogłem go nie odnaleźć. A poza tym trudno było przewidzieć, jak długo pozostanę na wysepce. Może przez jakiś czas będę siedział ukryty w zaroślach, obserwując bandę Czarnego Franka? Po wyjściu z wody mogło mi być zimno, no i komary... Niestety, nie brakuje ich na mazurskich jeziorach.
Woda w jeziorze nie miała jednolitej temperatury, niekiedy obejmował mnie niemal lodowaty chłód; zapewne trafiłem na jakieś podwodne prądy albo źródła.
Taka samotna nocna wyprawa stwarza specjalny nastrój. Nie wierzę oczywiście w istnienie węży i potworów zamieszkujących wielkie jeziora, a przecież wciąż miałem uczucie, że ocieram się o jakieś zimne i śliskie cielska, że coś chwyta mnie za nogi i obezwładnia ręce.
Choć nie wiał najlżejszy wiaterek, jezioro pełne było jakiegoś dziwnego życia. Coś w nim pluskało, to z tej, to z tamtej strony. Wydawało mi się nawet, że zupełnie niedaleko ktoś czy coś płynie parskając. Nadsłuchiwałem długo, ale parskanie nie powtórzyło się więcej, natomiast wyraźnie słyszałem cichy, jednostajny plusk, jakby ktoś bardzo ostrożnie płynął.


19.

Ale najgorzej, bo już zupełnie beznadziejnie, poszło z trzecim punktem mojego programu, czyli z pływaniem.
Do pływania wykazywałam zupełny antytalent. Mój drogi mąż, zmęczony uczeniem mnie tej sztuki przez dwa sezony wiślane, twierdził, że w wodzie jestem kompletną idiotką. Teraz więc postanowił, że męczyć się będzie kto inny i zapisał mnie na kurs, który korzystając z pięknej pogody jesiennej jeszcze się odbywał.
Uczyliśmy się tego pływania, uczyli i uczyli...
Kurs się skończył, wszyscy się nauczyli, a ja niestety umiałam tylko odbiwszy się nogami od progu przepłynąć strzałką taki kawałek, na jaki starczyło mi powietrza i odbicia. Gdy zaczynałam robić próby z oddychaniem i machaniem rękami i nogami, to nie wiadomo dlaczego zaraz szłam na dno, naturalnie z dzikim wrzaskiem. Kiedy więc kurs się skończył i zrobiło się zimno, Marek zamiast zanieść pieniądze do banku i powiększyć naszą fortunę - zgrzytając zębami zaniósł je do klubu sportowego i zapisał mnie na indywidualną naukę w basenie krytym.
Pokornie chodziłam na te tortury.
W przeciągu dwóch miesięcy skonsumowałam trzech instruktorów i wypiłam połowę wody z basenu. Oczy Marka robiły się coraz zimniejsze, gdy czasem przyszedł popatrzyć na moje histeryczne miotanie się w wodzie.
Właśnie mniej więcej w tym czasie znaleźliśmy naszego „trzeciego”. Był to przemiły, pełen radości życia plastyk imieniem Edward.
Gdy obaj przychodzili teraz na inspekcję moich postępów w nauce, Edzio był moją ostatnią deską ratunku, ponieważ jego rozgłośne ryki na widok mojego pływania udzielały się Markowi. Wobec więc przewekslowania tej sprawy na weselsze tory przestałam się obawiać morderstwa z premedytacją.
Któregoś dnia Edek wpadł na pomysł załatwienia ciągle otwartej sprawy mojego pływania definitywnie i jak to powiedział - psychologicznie. Założył się z jednym z najlepszych pływaków o sto złotych, że nikt nie potrafi przemóc mego wodowstrętu.
Gdy wychodziliśmy po tej transakcji z pływalni, powiedział:
- Teraz albo nigdy! Taki zakład zobowiąże chłopaka i sportowo podnieci. Połowa klubu przyglądała się temu zakładowi.
Chłopaka ten zakład rzeczywiście zobowiązał i podniecił sportowo. „Dawał mi szkołę”, a ja starałam się, jak mogłam, ażeby nareszcie przestać być pośmiewiskiem na basenie. Jednak na czwartej lekcji, kiedy już... już myślałam, że zaczynam pływać, zaczęłam się nagle topić na głębokości półtora metra. Topiłam się tak jakoś solidnie i realistycznie, że mój nauczyciel nie wytrzymał nerwowo i skoczył do wody w butach i ubraniu, bo jak na złość tak właśnie był przyodziany w owym momencie. Gdy wygrzebaliśmy się z basenu, mój ociekający wodą instruktor zazgrzytał zębami, przyjrzał mi się z nie ukrywanym wstrętem, następnie wyjął mokry portfel, z niego wilgotną stuzłotówkę i wręczając ją poprosił mnie przez zaciśnięte zęby, żebym tu więcej nie przychodziła. Dodał też, że jeśli mnie tu jeszcze raz zobaczy, to nie ręczy za siebie.
Byłam tak zrozpaczona, że bałam się wracać do domu. Ale na szczęście Edek siedział u nas, łatwiej mi więc przyszło opowiedzieć o mojej klęsce. Opowiedziałam wszystko, nic nie upiększając, tylko oczami żebrząc o litość i podsuwając wilgotny jeszcze banknot.
Marek siedział z taką miną, jakby nie wiedział, którą ze swoich min przyozdobić twarzyczkę. Edek zaś najpierw roześmiał się, a potem przerwał groźną ciszę.
- Słuchaj, Marek, dlaczego właściwie tak ją męczymy? Nie może się nauczyć pływać, no to niech nie umie! Przecież jeślibyśmy się gdzieś wykropili, to ona nie umiejąc pływać pójdzie zaraz na dno i nie będzie się długo męczyła. O! Z nami to jest właściwie gorzej. Bo pływać umiemy świetnie i w razie wypadku będą nas czekać długie godziny męczarni. A ona! Plum! i już będzie miała spokój. - Tu obaj ryknęli śmiechem.
Podczas gdy pokładali się z radości, ja usiłowałam się uśmiechnąć, ale jakoś zupełnie mi się to nie udawało, siedziałam, zdaje się, z półotwartymi ustami, kompletnie ogłupiała.
W ten to sposób sprawa mojego pływania została nareszcie załatwiona, czyli na ten temat przestało się już działać i mówić.


20.

Rozalka Kajzerówna wybiera się jeszcze dalej - do Amsterdamu. Koledzy z Towarzystwa Pływackiego "23" odprowadzają ją na katowicki dworzec. Dziewiętnastoletnia Rozalka, trzykrotna w tym roku mistrzyni Polski, jedzie na IX Letnie Igrzyska Olimpijskie, startować na dwieście metrów stylem klasycznym. Do eliminacji staje sześć zawodniczek. Niestety, Rozalka przypływa szósta z czasem trzy minuty czterdzieści pięć i dwie dziesiąte sekundy, i odpada z konkurencji.
Przyszłość dziewczyny, okrzykniętej przez trenerów największym talentem pływackim w Polsce, nie rysuje się jasno. Ojciec nagle umarł, Rozalia musiała porzucić gimnazjum w Mysłowicach i iść do pracy, żeby pomóc w utrzymaniu pięciorga młodszego rodzeństwa. Pracuje jako telefonistka w kopalni Giesche, a kopalnia nie stosuje taryfy ulgowej wobec pracownicy, dlatego że ma ona szansę na medal. Treningi wprawdzie dadzą się pogodzić z posadą, Rozalia ćwiczy tylko na otwartych naturalnych akwenach, kiedy dzień jest długi, a pora ciepła. Dziewczyna jest uczulona na chlor, nie może korzystać ze sztucznych basenów ani z katowickiej szwimhali (krytej pływalni wybudowanej w 1895 roku przy Łaźni Miejskiej w Katowicach, mającej dwanaście i pół metra długości; zanotowano, że w 1897 roku skorzystały z niej szesnaście tysięcy trzydzieści trzy osoby). Jednak taki amatorski trening nie wystarcza, żeby stawać na słupkach na olimpiadzie.



Tor 4: Tor literatury zagranicznej (reprezntanci krajów: Finlandia, Francja, Irlandia, Kolumbia, Niemcy, Rosja, Słowacja, Stany Zjednoczone, Szwecja, Wielka Brytania)

21.

Gabriel dziwił się w duchu, że koledzy przystali na zawody w pływaniu. Uważał się za najlepszego pływaka w tym gronie i zaskoczyło go, że nie zdają sobie z tego sprawy. Kiedy jednak wskoczyli do wody, wszystko się nagle zmieniło. Woda stawiała mu opór jak nigdy wcześniej. U schyłku dnia była nagrzana od słońca. Jakby pływał w zupie, która robi się coraz gęstsza. W połowie dystansu był jednak pierwszy. Honza i Peter znajdowali się na lewo od niego i kiedy spoglądał w tamtą stronę, nie widział żadnego ruchu ani spienionej wody. Po prawej, trochę z przodu, kręciła się ciemna głowa Árpiego Fizíka, którego zapamiętale dopingowali nie tylko bracia i siostry ale też kuzyni ze Slatiny.
Nagle, podczas jednego gwałtownego ruchu, spod ręki Gabriela wydostała się większa ilość wody. Spore krople prysły mu do oczu i otwartych ust. Rozkazał sobie nie kaszleć, ale po dwóch czy trzech ruchach zaczął się jednak krztusić. Zamiast pozbyć się wody, nabrał jej jeszcze więcej w płuca. Drugi brzeg nie był już daleko. Pozostało mu jakieś siedem metrów, jego kolegom o dwa więcej.
Gabriel czuł, że brakuje mu tlenu. Wściekle plaskał rękami. Nie uzyskał jednak większej szybkości, ale znów się napił. Klatka piersiowa była ciężka, woda wewnątrz ciągnęła go niemiłosiernie w dół. Bolało, jakby płuca miały mu wybuchnąć. Czuł ciśnienie w całym ciele. Wypychało mu oczy z oczodołów, uderzało od środka w bębenki uszne, które nagle jasno reagowały na zwycięski ryk bandy cygańskich dzieci. Árpi osiągnął metę. A Gabriel opadał w dół. Przestrzeń nie miała końca. Przyszło mu do głowy, że powinien się pomodlić, ale z całej modlitwy pozostały już tylko dwa słowa. Boże, pomóż!
Silnej ręki pana Belaja, która złapała go za włosy i pociągnęła w górę, już nie poczuł.


22.

Teraz, gdy umiem pływać kraulem,
Na plecach
I żabką

Pani Morrow uczy mnie
                             Motylka.

Gdy jestem w wodzie,
Moje ciało porusza się jak fala:
Ma jej gwałtowność
I piękno.

Leżę na brzuchu, Ramiona rozpostarte
Nogi wyciągnięte do tyłu -
Czekają na wymach.

Robię zamach,
                          Odpycham się,
                                                    Wynurzam.
Tak wygląda motylek.

Muszę znaleźć momenty
Na oddech,
Gdy się je przegapi,
Nie da się płynąć.

Ale płynę.
Wiem, kiedy wynurzyć się po powietrze,
Kiedy opuścić głowę.

Podczas treningu,
Na słupku startowym,
Nie boję się ani trochę:

Stoję sama
I nigdy
nie czułam się tak dobrze.


23.

Już od kilku dni stan mojego zdrowia, nie był najlepszy. Zmiana pożywienia i stała wilgoć wywołały na ciele lokalne wypryski w postaci małych wrzodzików. Myślałem, że uniknę tworzenia się strupów używając niewielkiej pneumatycznej poduszki, zresztą jedynej, jaką miałem. Jeden niezręczny i ruch i moja poduszka wypadła do morza; spostrzegłem to dopiero, gdy była już kilkaset metrów ode mnie. Spuściłem żagiel, wyrzuciłem kotwicę dryfującą i dałem nurka, puszczając się w pogoń za moją zgubą. Będąc dobrym pływakiem dogoniłem ją w kilka minut. Jakież było moje przerażenie, kiedy chcąc wrócić do łodzi zauważyłem, że umyka ona przede mną i że nie mogę zmniejszyć dzielącej nas odległości. Kotwica dryfująca, jak spadochron po wylądowaniu, złożyła się w płaską chorągiewkę. Nic już nie hamowało dryfu. Byłem pewien, że zmęczenie zmoże mnie wcześniej i nie pozwoli dogonić zbiega... Niewiele brakowało, żeby "Heretyk" popłynął dalej beze mnie.
Przepłynąłem La Manche w roku 1951; będąc w najlepszej kondycji, płynąłem wtedy dwadzieścia jeden godzin. Jak długo potrafię wytrzymać teraz, osłabiony niedostatecznym odżywianiem się i brakiem fizycznej zaprawy? Poduszkę pozostawiłem jej losowi i zacząłem z całych sił płynąć crawlem. Myślę, że nigdy jeszcze nie płynąłem z taką szybkością, nawet wówczas, kiedy w Las Palmas walczyłem z panem Boiteux - ojcem. Z początku udało mi się zmniejszyć dzielącą mnie od łodzi, ale później szybkości nasze na pewien czas się zrównały. W pewnym momencie zauważyłem, że szybkość "Heretyka" nagle zmalała: dogoniłem go i z trudem wciągnąłem się na pokład; linki kotwicy dryfującej rozplątały się jakimś cudem. Byłem wyczerpany moralnie i fizycznie i poprzysiągłem sobie, że była to ostatnia kąpiel w tej podróży.


24.

Tego lata zaczęliśmy się z Istim uczyć pływać. Jednej z tych niedziel, jakie bywały tu często, z ciszą, w której słychać było jedynie uderzenia skrzydeł ptaka zaplątanego w krzaki winogron. Virág siedziała w cieniu za domem, Zoltán spał, Ági chodziła wzdłuż winnicy, próbowała winogron, jeszcze o wiele za małych
i o wiele za zielonych. Mój ojciec przewiesił sobie przez szyję ręcznik, przeszedł przez ogród, później wyszedł na drogę i kiedy Isti zapytał go od furtki, co tam ma na szyi, wziął nas ze sobą, nie na swoje miejsce, tylko na inną plażę, gdzie nad wodą unosiły się chmary os, jak zimowa mgła. Piasek był ciemny, szuwary wyglądały prawie jak zgniłe. Mój ojciec kazał nam iść wolno w stronę jeziora po wąskim murku, na bosaka, z ramionami przyciśniętymi do tułowia. Zamknęliśmy z Istim oczy. Czułam uderzenia skrzydeł os i drżenie powietrza. Idźcie powoli, powiedział ojciec, nawet jeśli na was usiądą, po prostu dalej, ciągle dalej, a później na brzegu schwycił nas, wrzucił do wody i krzyknął, pływajcie.
Woda była tak płytka, że nawet Isti mógł stać w niektórych miejscach. Ojciec nie musiał nas ostrzegać, jak wtedy nad rzeką, przed wirami, przed wodnymi dziurami i prądami, które mogą nas wciągnąć. Całe popołudnie trzymał za biodra to jedno z nas, to drugie, czasem brzuchem do dołu, czasem do nieba, wymachiwaliśmy rękami i nogami jak rozbitkowie z jakiegoś statku. Potem ojciec przepłynął kawałek, patrzyliśmy na niego, a później spróbowaliśmy powtórzyć jego ruchy, nurkował, zanurzyliśmy się za nim, zatykając nosy, otwieraliśmy pod wodą oczy, nie widzieliśmy nic poza ciemną zielenią, a w niej nasze twarze, większe niż normalnie. Schwyciliśmy się za ręce, wstrzymaliśmy oddech i nawet ojciec zdziwił się, że tak długo możemy wytrzymać pod wodą bez powietrza. Isti wyobrażał sobie wcześniej świat ryb, małe i duże, i był zawiedziony, że tu ich nie ma. Kiedy później staliśmy na brzegu przy jednej z tych budek, gdzie sprzedają ryby zawinięte w gazety, Isti spytał, skąd one są, te ryby, jeśli nigdy nie można ich zobaczyć w jeziorze?, a ja nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć.
Dopiero po wielu dniach nauczyliśmy się pływać, a przynajmniej dawaliśmy radę przepłynąć kilka metrów, żeby nie tonąć albo nie nałykać się za dużo wody. Każdego ranka, kiedy mój ojciec pił z Zoltánem pierwszą kawę, stawaliśmy z ręcznikami i w klapkach w drzwiach i czekaliśmy. I było nam obojętne, czy padało, czy było gorąco, zimno albo duszno, czy wietrznie, czy niebo wyglądało, jakby miała nadejść burza, albo woda była jeszcze wzburzona po ostatnim deszczu. Ági pytała, po co? Po co te dzieci muszą pływać, a mój ojciec odpowiadał, po prostu muszą.
Kiedy uznał, że umiemy już wystarczająco dużo, popłynął z nami do pierwszej piaskowej wysepki, oddalonej od plaży o dziesięć minut. Płynął w środku, kilka metrów przed nami, z Istim po lewej i ze mną po prawej stronie. Kiedy zachłystywaliśmy się wodą, krzyczał, płyńcie dalej na plecach, to was tak nie zmęczy, połóżcie się na plecach, dajcie się unosić, a my obracaliśmy się, patrzyliśmy na nasze palce u nóg wystające z wody, odchylaliśmy głowy w tył, zanurzaliśmy uszy, a Isti gulgotał głębokie U, bo sądził, że tak brzmią łodzie podwodne.


25.

- Czy umiesz pływać? - spytała kobieta patrząc na niego z uśmiechem. Uśmiechała się teraz często do niego tym swoim ciepłym i czułym uśmiechem, który działał na niego obezwładniająco.
Pochylił czoło i przecząco poruszył głową. Nie umiał pływać i zawsze go to zawstydzało.
Kobieta spojrzała na niego poważnie. Zmarszczywszy nieco brwi i zmrużywszy oczy, założyła ręce do tyłu i powiedziała:
– Pójdę teraz popływać.
Zaraz też zniknęła za sauną, aby się rozebrać. Po chwili zdziwiony Aaltonen ujrzał ją, jak rozchylając gałęzie krzaków rosnących opodal, naga wskoczyła do wody. Odwrócił głowę udając, że patrzy w innym kierunku. Słyszał plusk wody odgarnianej ramieniem płynącej. Po chwili krzaki na brzegu znowu zaszeleściły i kobieta stanęła przed nim już ubrana, z mokrymi, zwiniętymi nad karkiem włosami. Usiadłszy u jego kolan, patrzyła nań niebieskimi, błyszczącymi oczyma.
– Och, ty, ty – rzekła cicho, pochyliwszy głowę.
Włosy rozsypały się jej na ramiona. Ręka lekko głaskała gołe plecy mężczyzny. Aaltonen zadrżał, ale siedział nadal nieporuszony, z rękami opartymi o kolana, i patrzał na rozświetlone łuną zachodu niebo nad lasem. Nie znana dotąd błogość ogarnęła go ciepłą falą. Wreszcie kobieta podniosła się lekko i wziąwszy koszyk z jedzeniem, zajęła się przygotowywaniem posiłku.


26.

Po południu Ángela postanowiła wykąpać się w basenie. Chociaż jej dobrze nie widziałem, domyślałem się, że idzie w stronę wody, uśmiechając się do mnie swoimi białymi zębami, niewysoka, krępa, mocna, o budowie ciała idealnie odpowiadającej jej sposobowi bycia. Nie poprosiłem jej, żeby podeszła i pozwoliła popatrzeć na siebie z bliska; jeszcze by pomyślała, że jestem starym świntuchem. Miała na sobie jednoczęściowy kostium kąpielowy, czarny w pomarańczowe koła o średnicy mniej więcej dwóch centymetrów. Jej piękna koralowobiała skóra jaśniała w słońcu zdrowiem. Miała odcień błękitu, który czasem dostrzegamy w białkach oczu małego dziecka. Im gorzej widzę, tym więcej zauważam szczegółów. Nie było Sary, która przypomniałaby Ángeli o konieczności posmarowania się kremem ochronnym, więc musiałem zrobić to ja.
I, ku mojemu zdumieniu, umiała pływać. Podszedłem do brzegu basenu – z moją laską, moimi szortami, obwisłą skórą na żebrach, sandałami i panamą, i długimi chudymi nogami – zobaczyłem, jak pływa, i znów się roztkliwiłem. Pływała przepięknie. Nie pieskiem, tylko żabką, nie mącąc prawie wody, jak jakieś wodne zwierzę.
– A ty gdzie się nauczyłaś pływać, Ángelo? – spytałem, kiedy wyszła z basenu i usiadła przy stoliku obok mnie.
Podszedł kelner i spytał, czy coś zamawiamy (czy sobie czegoś „życzymy”, powiedział).
Poprosiłem coca-colę.
– A dla pani?
Widać było, jak jej miło z powodu tak grzecznego traktowania. Również zamówiła colę.
Zrobię sobie przerwę od Jacoba, póki tu jesteśmy. Jutro, jak wrócimy do domu, zajmę się tamtą sprawą – angażuje to moich pięć zmysłów i momentami mnie wykańcza.
Ángela mówi, że nauczyła się pływać w rzece Cauca, bo wychowała się w Cartago. „Wielki i brzydki jak Cartago”. Tak mówi się w całym kraju, jak ktoś chce powiedzieć, że coś jest… wielkie i brzydkie, na przykład samochód, koń; ale nie wiem, czy w odniesieniu do Cartago jest to ścisłe, bo mam mgliste wspomnienie tego miasta. Owszem, pamiętam, że jest duże w porównaniu z sąsiednimi miasteczkami, ale nie zachowałem w pamięci jakiejś szczególnej jego szpetoty.
– Tata prowadził nas nad rzekę, przywiązywał sznurem w pasie i rzucał do wody.
– To dlatego płynąc, wystawiasz wysoko głowę, żeby sprawdzić, czy nie unoszą się w pobliżu kłody drzew.
– Naprawdę?


27.

Następnego dnia jednak miały się odbyć ważne zawody sportowe. E. powinien długo spać, żeby był wypoczęty i mógł wygrać możliwie jak najwięcej konkurencji. Miałoby dla niego duże znaczenie, gdyby dał się poznać z tej strony, i znakomicie by pasowało do jego nowego życia. Ale serce biło mu z radości i podniecenia tak, że z pewnością nie będzie mógł zasnąć. Najlepiej byłoby chyba pójść na basen i przepłynąć go ze dwadzieścia, może nawet trzydzieści razy w niezbyt szybkim tempie. Powinien się zmęczyć, tak by spać głęboko i wypocząć.
Kiedy wszedł na pływalnię z ręcznikiem frotte na ramieniu, pomieszczenie było prawie puste. Zielona powierzchnia wody pozostawała nieruchoma. Tylko przy trampolinie stało kilku uczniów, pochylonych nad planem treningów, i z ożywieniem o czymś dyskutowało.
- Cześć - powiedział E.. - Warto chyba machnąć parę długości, co?
Tamci wybuchnęli śmiechem.
- Parę długości? - przedrzeźniał go najwyższy z nich. - Ty jesteś chyba nowy, nie?
- Nooo... dzisiaj przyjechałem.
- Ale to nie powód, żebyś nie opanował podstawowych zasad, jakie tu obowiązują. Otóż wbij sobie do głowy, że wieczorami basen należy wyłącznie do czwartych klas licealnych, członków Rady i reprezentacji szkoły. A teraz zjeżdżaj!
- Ale ja myślałem tylko...
- Nowi i na dodatek pyskaci nie myślą. Zjeżdżaj! Odwrócili się plecami, a w nim zaczął narastać gniew,
choć przecież dopiero co postanowił nigdy więcej do tego nie dopuścić. Pełen wahań stał więc i czekał, aż znowu zostanie zauważony.
- Czy nie mówiliśmy, że masz zjeżdżać?
- Nie - odparł E.. - Nie zamierzam tego słuchać. Zaległa cisza. A niech to diabli, znowu to on pierwszy rzucił kamieniem. Teraz nie może po prostu odejść.
- W jakim czasie trzeba przepłynąć stylem dowolnym pięćdziesiąt metrów, żeby wejść do reprezentacji szkoły? - zapytał. (Alternatywna możliwość wyjścia z głupiej sytuacji prowadziłaby do tego, co w żadnym razie nie powinno się stać.)
- Ach tak? - odezwał się jeden z najniższych czwartoklasistów. - Ty pływasz?
- Tak. Cztery lata byłem w Kappis. No to jaki macie tu czas na pięćdziesiąt metrów?
- Zrobiłbyś to w trzydzieści jeden sekund?
-Jeżeli masz stoper, to możesz sprawdzić, że zrobię w dwadzieścia dziewięć.
Co prawda, był nierozgrzany, ale powinno się udać, bo to basen dwudziestopięciometrowy, a przy nawrocie zyskuje się co najmniej jedną sekundę. Tamci nie zachowywali się już wrogo.
- Okay - powiedział najwyższy. - Mam zegarek. Rekord szkoły wynosi dwadzieścia dziewięć i sześć setnych sekundy.
E. szerokim łukiem wyrzucał ręce ponad głową, by do-starczyć tlenu do płuc. Powinno mu się udać. Wskoczył na trampolinę. Teraz zobaczycie, cholerne skurwiele, myślał przy starcie. Teraz zobaczycie.
Uzyskał czas dwadzieścia dziewięć i jedna setna. Chłopcy wyciągnęli go z basenu i klepali po plecach. E. przepraszał, że nie osiągnął okrągłych dwudziestu dziewięciu sekund, ale zrezygnował z rozgrzewki, więc... Oni machali rękami i powtarzali, że od tej chwili należy do szkolnej reprezentacji i może trenować, kiedy tylko chce. Przedstawili mu się wszyscy, jeden po drugim, mocno potrząsali jego ręką i śmiali się.
Potem E. jeszcze długo pływał w radosnym oszołomieniu. Jasnozielona woda pieniła się przed jego oczyma jak zwykle. Ale wszystko tutaj było nie takie jak zwykle, nie było tak jak w tamte wieczory, które w ciągu ostatnich lat spędzał na pływalni w klubie Kappis w Pałacu Sportu, gdzie pływał, żeby nie myśleć, żeby być gdzieś, a więc i gdzieś nie być. Kiedy pływał w Pałacu Sportu, nie musiał być z gangiem, a być z gangiem wieczorami to nie to samo, co być z nim za dnia. Kiedy pływał, nie znajdował się w pobliżu ojca, a gdy wracał do domu, miał oczy czerwone niczym królik od chlorowanej wody, która przez tyle czasu zalewała mu twarz. Świat wokół siebie widział jak przez migotliwą mgłę, a każdą lampę otaczał świetlisty łuk. To oznaczało, że uprawiał sport, a ktoś, kto uprawiał sport, nie mógł robić nic, co zasługiwałoby na lanie. Poza tym ze zmęczenia po ośmiu tysiącach uderzeń nogami i wyrzutów ramion spał bez snów, bez łomotania serca i bez nienawiści, jakby cały świat był jedynie szerokim strumieniem napływającej na ciało jasnozielonej wody i jakby wystarczyło tylko liczyć kolejne nawroty i obserwować rząd czarnych płytek na dnie basenu.


28.

- Cześć. Przyszłam spróbować, czy nadaję się do drużyny.
- Witaj, Sereno. Jestem trenerką. Barbara Dale. - Wyciągnęła do mnie rękę i uśmiechnęła się serdecznie. - Diana mówiła mi, że często pływasz w oceanie.
Przytaknęłam.
- Codziennie.
- Oto, co każdy trener chciałby usłyszeć. Jeśli wejdziesz do drużyny, będziesz musiała trenować codziennie po południu. Dziesięć męczących godzin tygodniowo, do tego od czasu do czasu w weekendy. Poradzisz sobie?
- Tak - odparłam uczciwie. - Dam z siebie, ile potrafię. Ja naprawdę uwielbiam pływać.
- Dobrze. Zacznij teraz rozgrzewkę, a potem przyjrzę się twojej technice.
Skinęłam głową i - gotowa do rozgrzewki - stanęłam obok Diany. Nikt nawet nie spojrzał na moją nogę. Powoli nabierałam otuchy, właściwie czułam się zupełnie dobrze.
Po chwili podeszłam z Barbarą do najgłębszej części basenu. Kątem oka zobaczyłam, że Diana posyła mi znak: podniosła kciuk do góry. Muszę pokazać, na co mnie stać!
Na prośbę Barbary skoczyłam do wody i przepłynęłam na początek pięćdziesiąt metrów stylem klasycznym. Potem był grzbietowy, dowolny, motylek - lata treningu nie poszły na marne. Instynktownie czułam, że jestem dobra.
Kiedy skończyłam, Barbara była najwyraźniej zadowolona.
- Gdzie ty się ukrywałaś, Sereno? Powinnaś wejść do drużyny już w pierwszej klasie - powiedziała podając mi ręcznik.
- To znaczy, że mnie przyjmujesz? - zapytałam zdejmując czepek.
- Oczywiście - odparła Barbara z entuzjazmem w głosie. - Przyjmujesz to za mało powiedziane. Zbyt wcześnie przesądzać, ale wydaje mi się, że możesz być prowadzącą pływaczką.
- Naprawdę? - Czułam, jak ogarnia mnie fala szczęścia, przyprawiająca o zawrót głowy.
Przytaknęła.
- Tak, naprawdę. Witaj w drużynie.
Kiedy Barbara oznajmiła wszystkim, że od dzisiaj będę należała do drużyny, Diana zareagowała natychmiast.
- Hurra! - krzyknęła i zaczęła klaskać.
- Świetnie, że będziesz z nami - odezwała się wysoka, ciemnowłosa dziewczyna o imieniu Andrea.
- Pływasz niesamowicie.
- Z tobą na pewno wygramy zawody okręgowe - wtrąciła z entuzjazmem mała blondynka, Tara. Uśmiechałam się. Tyle pochwał i ani słowa o okaleczonej nodze. Niepotrzebnie się zamartwiałam.
Przez następne dwie godziny trenowałyśmy całą grupą. Radziłam sobie całkiem nieźle prawie we wszystkich stylach. Najlepsza byłam w dowolnym, najsłabsza - w klasycznym.


29.

- Eee... Okej. Skup się na chwilę. Ten wyścig to dokładnie to, co robiliśmy na treningach. Cztery długości kraulem. Skup się na sobie, a nie na innych. Dasz radę.
- Alice - powiedziałam - dziękuję, że wierzyłaś we mnie, kiedy ja sama w siebie nie wierzyłam.
Uśmiechnęła się do mnie.
- Dasz radę - powtórzy z uśmiechem i zostawiła mnie obok trzech innych dziewczyn, z którymi miałam się ścigać.
Wtedy coś zauważyłam. Wszystkie dziewczyny, z którymi miałam płynąć, miały takie same ciała jak moje. Nie były takie malutkie jak Neada ani takie szczupłe jak Chloe czy Jess. Wszystkie były silne, miały szerokie ramiona i nogi. Może i nie wyglądałyśmy jak dziewczyny z magazynów, ale na swój sposób wyglądałyśmy wspaniale.
Wszystkie też ewidentnie denerwowałyśmy się przed zawodami.
Założyliśmy okulary do pływania. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na drugi koniec basenu.
"Dasz radę" - szepnęłam do siebie.
Patrzyłam, jak moja drużyna zajmuje miejsca przy bocznej linii basenu. Pan Davidson pomachał do mnie, żeby pokazać, że i on tam jest. Wszyscy na widowni czekali niecierpliwie, aż rozlegnie się sygnał i ich podekscytowane głosy niosły się echem po sali.
Ostatni raz spojrzałam w górę i zobaczyłam babcię, dziadka, Neadę i Eda. Wszyscy machali do mnie rozgorączkowani, a ich ręce zlewały się w jedno. Na twarzach mieli szerokie uśmiechy i skandowali moje imię:
- Mol-ly! Mol-ly! Mol-ly!
Tak się musieli czuć pływacy olimpijscy i ja już zawsze chciałam się tak czuć.
3... 2... 1! Rozległ się sygnał i rzuciłam się głową w dół do wody. Machałam rękami i nogami, jakbym była motorówką. Nie patrzyłam na inne dziewczyny ścigające się obok. Zamiast tego machałam i machałam, wynurzając się tylko wtedy, kiedy musiałam zaczerpnąć tchu.
Płynęłam dla babci, za te wszystkie sytuacje, kiedy wstawiała się za mną. Płynęłam dla dziadka, Alice i pana Davidsona, którzy wierzyli, że jestem najlepszą pływaczką.


30.

- Cóżeście tam robili? Kto tam był? - spytała po chwili milczenia. W. wymienił obecnych. - Obiad był wyśmienity. I regaty, i cała reszta - wszystko było całkiem przyjemne, ale w Moskwie nic się nie robi bez pewnego ridicule. Zjawiła się tam jakaś dama, nauczycielka pływania królowej szwedzkiej i dała pokaz swej sztuki.
- Jak to? pływała? - A. zmarszczyła brwi.
- Tak, w takim czerwonym costume de natation. Stara, szkaradna… Więc kiedy jedziemy?
- Cóż to za głupi pomysł! I cóż, czy pokazała jakiś osobliwy sposób pływania? - A. nie odpowiedziała na pytanie dotyczące wyjazdu.
- Gdzież tam, nic osobliwego. Właśnie i ja twierdzę, że to strasznie głupie.

==========
Aktualizacja po zakończeniu konkursu:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

rozwiązanie konkursu


Wyświetleń: 4871
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 44
Użytkownik: pawelw 01.11.2020 10:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Baseny są zamknięte, sezon pływania w wodach otwartych już się skończył, a sezon morsowania jeszcze nie zaczął. Zostaje tylko teoretyczny kontakt z wodą. Trzydzieści ćwiczeń przygotował KrzysiekJoy. Znajdzie się coś łatwiejszego i coś trudniejszego, a dla tych pilnie ćwiczących trener na pewno ma w zapasie jakieś koła ratunkowe.
Zapraszam do konkursu.

Wśród wszystkich uczestników konkursu wylosuję nagrodę od ePWN. Szczęśliwy zwycięzca będzie mógł wybrać książkę z oferty księgarni PWN (do 50zł). Tym bardziej zachęcam do uczestnictwa.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 12.11.2020 09:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Baseny są zamknięte, sezo... | pawelw
Zdążyłem w sam raz na ostatni nawrót, ale chciałbym tylko sprostować - baseny nie są zamknięte, moje dzieciaki wożę normalnie na treningi. Dodatkowo - jeśli i ja bym chciał popływać, to wystarczy podpisać karteczkę, że "przygotowuję się do zawodów"...
Użytkownik: KrzysiekJoy 01.11.2020 15:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Witam. Zapraszam na pływalnię. Pierwsza zawodniczka już się rozgrzewa. Pamiętajcie o zmianie regulaminowej w moich konkursach. Przywitajmy się, jak najwięcej podpowiadajmy sobie, niech konkurs tętni życiem, jak to dawien z dawna bywało. Powodzenia.
Użytkownik: Losice 01.11.2020 16:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Witam. Zapraszam na pływa... | KrzysiekJoy
Dzień dobry,

Udało mi się wykonać celny strzał do 11 - ale teraz poproszę o standardową podpowiedż - ile mam przeczytanych pozycji (jeśli takowe są) i ilu autorów znam (jeśli też takowi są).

Pozdrawiam
Użytkownik: jolekp 01.11.2020 16:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzień dobry, Udało mi ... | Losice
Też na razie rozpoznałam tylko 11, ale męczy mnie też 27, bo jestem prawie pewna, że to skądś znam...
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 01.11.2020 17:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Też na razie rozpoznałam ... | jolekp
Jak zobaczyłam, że jesteś prawie pewna, to jeszcze raz zerknęłam i jestem pewna całkiem. Bo to jest ten rodzaj literatury, który do nas obu przemawia (nie piszę: który lubimy, bo jak ludzkie cierpienie wbija człowieka w podłogę, to "lubienie" nie jest tu całkiem na miejscu), zwłaszcza, gdy - jak w tym przypadku - strona artystyczna nie ma nic wspólnego z przymiotnikiem pochodzącym od tytułu.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 01.11.2020 16:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Ledwie się zdążyłam ucieszyć, że w odległości kwadransa spacerem otwarli nową pływalnię, i już zamknięta, nie wiadomo na jak długo...
Dobrze, że chociaż w literaturze sobie popływam!
Użytkownik: Stephanie 04.11.2020 17:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Ledwie się zdążyłam ucies... | dot59Opiekun BiblioNETki
O, a co to za nowa pływalnia? Tak, wiem , że pandemicznie zamknięta, ale o linka informacyjnego poproszę. Tutaj albo w PW. Z przyjemnością zajrzę na nią wirtualnie.
Użytkownik: mika_p 01.11.2020 17:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Czy to w ogóle technicznie, żeby - płynąc stylem grzbietowym - odchylić głowę do tyłu tak, by widzieć dno?
Użytkownik: Losice 01.11.2020 18:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy to w ogóle techniczni... | mika_p
Mówisz o 10-tce !?

Pewnie technicznie jest to niemożliwe, ale bohater jest w takim stanie ekscytacji psychicznej, że na pewno mógł tego dokonać (jak każdy zakochany).
Użytkownik: mika_p 01.11.2020 18:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Mówisz o 10-tce !? Pew... | Losice
To dobrze, że zakochany, bo już zaczynałam w myślach szukać istot z oczami na czubku głowy albo z wyjątkowo długimi i giętkimi szyjami ;)
Użytkownik: KrzysiekJoy 01.11.2020 19:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Kadra pływacka "BiblioNETki" zwiększyła się do czterech osób. Wszyscy rozpoczynają treningi od słupka startowego nr 11.
Dziś już i jutro, mogę nie zdążyć z odpowiedziami. Wiadomości ode mnie proszę spodziewać się we wtorek po 16.. Tymczasem ćwiczenia wolne, czyli legalny doping w postaci matactw, jak najbardziej dozwolony i wskazany.
Użytkownik: ahafia 01.11.2020 19:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Z konkurencjami 7, 11 i 17 poradziłam sobie doskonale machając tylko jedną ręką i bez użycia nóg, ale reszta to ciemna otchłań i toń nie do przebycia.
14 wydaje się nie całkiem obca, ale nie mam pojęcia gdzie szukać.
Użytkownik: mika_p 01.11.2020 20:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Z konkurencjami 7, 11 i 1... | ahafia
To tak jak ja z 11, 15 i 17 :)
Podobno znam 12, a najbardziej mnie intryguje 19, która brzmi bardzo bardzo znajomo, a w ocenach nie znam nawet rodzica.
Użytkownik: mika_p 02.11.2020 21:03 napisał(a):
Odpowiedź na: To tak jak ja z 11, 15 i ... | mika_p
Możliwe, że faktycznie znam 12, dowiem się jutro wieczorem :)
A ktoś coś o 19?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 03.11.2020 07:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Możliwe, że faktycznie zn... | mika_p
Może kojarzy Ci się jakaś z lekka zwariowana rodzinka, która - gdyby akcja toczyła się w naszych czasach, a nie prawie sto lat wcześniej - z całą pewnością nadawałaby się na zagorzałych użytkowników Biblionetki? Dusiołek wyszedł spod tego samego pióra i wcale nie jest odleglejszy historycznie (ani gatunkowo też).
Użytkownik: mika_p 03.11.2020 19:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Może kojarzy Ci się jakaś... | dot59Opiekun BiblioNETki
Kojarzy mi się, i mam już potwierdzoną mamusię :) Dzięki
Użytkownik: janmamut 02.11.2020 18:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
A czy w 14 to tej krwi na pewno jest dozorczyni, a nie mała struga? :-)
Użytkownik: janmamut 03.11.2020 20:44 napisał(a):
Odpowiedź na: A czy w 14 to tej krwi na... | janmamut
To była sugestia dotycząca "Przeważnie pociekła stróżka krwi".
Użytkownik: @nat@ 03.11.2020 21:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Do sportowych zawodów dołączam i ja :)
Użytkownik: Stephanie 03.11.2020 22:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Odrobinka wodnej rekreacji dobrze mi zrobi, zatem wchodzę do tego literackiego jeziora i witam wszystkich pływaków :-)
Użytkownik: KrzysiekJoy 04.11.2020 19:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Patrzę, patrzę na zawodników w czepkach pływackich i jestem bardzo z Nich dumny. Kadra już 7 osobowa, jeszcze tylko 3 się broni przed Waszymi pływackimi zakusami. Trochę dziwi, i trochę nie. Trzeba bowiem mieć podwójną moc w nogach i także w rękach, żeby spróbować znaleźć mistrzyni nad mistrzyniami spod 3.
Użytkownik: anek7 06.11.2020 10:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Pływać niestety nie umiem, co więcej, panicznie boję się wody...
Ale okazuje się, że kilku pływaków znam :)
Użytkownik: anek7 07.11.2020 09:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
5, 12, 21 - już podobno pływałam w tych akwenach... Ten Filip z 12 to nawet jakby znajomo wygląda tylko pewnie gdzieś dawno temu musieliśmy się spotkać. Ale reszta... Ni w ząb rozpoznać nie mogę :(
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 07.11.2020 11:33 napisał(a):
Odpowiedź na: 5, 12, 21 - już podobno p... | anek7
Może łatwiej byłoby Ci Filipa rozpoznać, gdyby wystąpił pod tytułowym nickiem? Albo, gdybyś wiedziała, że nad jeziorem znajdowała się także osoba płci żeńskiej "z namiotem, dwojgiem dzieci i gitarą"?
Do akwenu 21 miałabyś w przybliżeniu tak samo długą podróż, jak do 12, ale musiałabyś po drodze przekroczyć granicę i cofnąć się w czasie w moment, w którym wszystkie wymienione w dusiołku postacie mogły się tam czuć jak u siebie w domu. Bo już niedługo to miało się zmienić, zwłaszcza dla osób pochodzenia takiego jak Gabriel.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 07.11.2020 15:52 napisał(a):
Odpowiedź na: 5, 12, 21 - już podobno p... | anek7
A 5 też mnie dręczy jak jasny gwint. Wiem, że znam, ale kiedy ja to czytałam w ogóle? Zważywszy na tor, po którym dusiołek dryfuje, powinno być łatwiej, a tymczasem nic mi się nie kojarzy...
Użytkownik: jolekp 07.11.2020 17:39 napisał(a):
Odpowiedź na: A 5 też mnie dręczy jak j... | dot59Opiekun BiblioNETki
Nie mogło być aż tak dawno, gdyż na tym torze jest to raczej przedstawiciel kadry juniorskiej.
Użytkownik: anek7 07.11.2020 19:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie mogło być aż tak dawn... | jolekp
O to w moim wypadku baaardzo zawęża konkurencję. Dzięki :)
Użytkownik: anek7 07.11.2020 19:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie mogło być aż tak dawn... | jolekp
O to w moim wypadku baaardzo zawęża konkurencję. Dzięki :)
Użytkownik: Sten 08.11.2020 18:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Przy 17. coś mi świta. Czy dziewczynki aby nie chciały zrobić sobie tatuaży?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 08.11.2020 18:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Przy 17. coś mi świta. Cz... | Sten
Chciały, ale nie wyszło :-).
Użytkownik: Sten 09.11.2020 12:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Chciały, ale nie wyszło :... | dot59Opiekun BiblioNETki
Bo się przestraszyły.
Użytkownik: Sten 09.11.2020 13:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Ciekawe. 17. trafiła już wcześniej do konkursu na bardzo zbliżony temat.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 12.11.2020 07:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Ciekawe. 17. trafiła już ... | Sten
Nie dziwię się, bo jest to opowieść tak pojemna, że można było ją wykorzystać do konkursu co najmniej przy połowie tematów :-).
Użytkownik: mika_p 11.11.2020 21:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
A może ktoś coś o 13? Może ja tę Elkę i Agnieszkę poznałam w dawnych przedbiblionetkowych czasach?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 12.11.2020 07:48 napisał(a):
Odpowiedź na: A może ktoś coś o 13? Moż... | mika_p
Możliwe, bo gdyby bohaterki istniały w czasie rzeczywistym, to kiedy Biblionetka powstawała, musiałyby być już dorosłe.
W zlokalizowaniu dusiołka może Ci pomóc znajomość polskiej przyrody, a dokładnie - zwyczajów jednego stworzenia, bez którego trudno sobie wyobrazić sielski pejzaż.
Użytkownik: margines 12.11.2020 13:26 napisał(a):
Odpowiedź na: A może ktoś coś o 13? Moż... | mika_p
Wiesz co?
Dzięki ci, bo przez te twoje wahania wziąłem się i odważyłem!:)
Użytkownik: KrzysiekJoy 12.11.2020 12:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Witam. 11 osób pływa w czepkach. Wszystkie style pływackie rozpoznane.
Macie pytania do instruktora, pytajcie na forum. Poza moimi plecami, też można kogoś podholować do brzegu. :-)
Użytkownik: margines 12.11.2020 13:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
A, niech tam!
Pływać rewelacyjnie nie umiem, ale chociaż potaplam się!
A może i przy okazji będziecie mieli ubaw:P (Jak w którymś momencie z jednej takiej).

Marne szanse!, ale spróbuję.

Edith vel Edyta:

UDAŁO MI SIĘ!
Dopłynąłem przynajmniej do 11 i 21!:)
Użytkownik: mika_p 12.11.2020 21:49 napisał(a):
Odpowiedź na: A, niech tam! Pływać rew... | margines
Och! Podstępnie przejąłeś moje ostatnie miejsce!Zgaduj dalej, może coś ci podpowiedzieć?
Użytkownik: margines 14.11.2020 17:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Och! Podstępnie przejąłeś... | mika_p
To tych „cosiów” (tu w „cudzym słowie”) chyba musiałoby być „ze czterdzieści” ( jak to kiedyś Julian Tuwim wspominał pewną „Lokomotywę”, co to ją margines w innych stronach wspominał i z radością co jakiś czas wspomina), bo wiem, że powinienem, ale za nic nic tu nie przychodzi mi do głowy. Chociaż chwilami mam przebłyski i coś mi świta. Ale nie wiem, co.
Użytkownik: margines 17.11.2020 23:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Och! Podstępnie przejąłeś... | mika_p
Taka niby skromna, chciała dostać się na pierwsze miejsce od końca, a tu - proszę - zajęła czwarte!
Gratulacje!:)
Użytkownik: mika_p 18.11.2020 17:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Taka niby skromna, chciał... | margines
Dziękuję :)
Użytkownik: margines 17.11.2020 23:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Aha!:)
„Ja w kwestii formalnej”:
w razie gdyby to odstępuję książkę.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: