Dodany: 29.10.2020 14:54|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Próchnica i fermentacja
Gawarecki Czesław

1 osoba poleca ten tekst.

"Odbitki z kliszy wspomnień"[1]


Kiedy otwieramy trzeci tom serii „Klisze lekarskie” na pierwszej stronicy pierwszej opowieści, zatytułowanej „Klisze lekarskie – wspomnienia”, odsłania się przed nami zagadka tytułu całej serii. Podsumowując krótką refleksję nad życiem człowieka w burzliwym wieku dwudziestym i nad potrzebą spisywania wspomnień, autor wyznaje: „Mija dziesięciolecie mej pracy lekarskiej. Czas to niewielki, a jubileusz mizerny. Jako szary człowiek i przeciętny lekarz nie sprawowałem czynności reżysera wydarzeń i przeobrażeń życia. Spełniałem sprawy zwykłe, codzienne, banalne. W jubileuszowym miesiącu spoglądam poza siebie i rzucam na papier odbitki z kliszy wspomnień”[1]. W jego przypadku ta klisza jest podwójnie symboliczna, Czesław Gawarecki był bowiem rentgenologiem (nie dentystą, co mógłby sugerować tytuł „Próchnica i fermentacja”; tak obrazowo po prostu określił stan stosunków społecznych w Polsce międzywojennej…). Dziś jego specjalizację nazywa się radiologią, ale jej istota się nie zmieniła, rozszerzył się tylko zakres, bowiem oprócz promieni rentgenowskich stosuje się i inne metody obrazowania wnętrza ciała, czy to z wykorzystaniem pól magnetycznych, czy ultradźwięków, z kolei zaś leczenie tymi i innymi promieniami, wówczas stosowane nie tylko przy nowotworach, ale i chorobach skóry (o czym wspomina autor w tekście „Zdradliwe efekty”), przeszło w domenę osobnej specjalizacji.

Można by powiedzieć: a cóż takiego ciekawego można napisać o zdjęciach rentgenowskich? Na jednych widać połamane czy zdeformowane kości, na innych zmiany w płucach, ale żeby to zaraz wspominać? Sęk w tym, że autor wspomnień miał cokolwiek inny zakres pracy, niż radiolog dzisiejszy, który na ogół zasiada przy mniej lub bardziej nowoczesnym sprzęcie komputerowym, oglądając zdjęcie po zdjęciu i opisując to, co widzi, praktycznie bez żadnego kontaktu z pacjentem (chyba, że przeprowadza któreś z tych bardzo skomplikowanych badań, np. z podawaniem kontrastu do naczyń – ale i wówczas ma do wykonania jasno określone czynności, w które nie wchodzi na przykład rozmowa z chorym). Doktorowi Gawareckiemu zdarzało się też „takie mechaniczne załatwianie kolejnego numerka. Ześrodkowanie zainteresowania na czynność, a nie na osobę”[2], gdy zlecenie na zdjęcie przychodziło od konkretnego lekarza w konkretnym celu, ale oprócz tego pracował i na oddziałach szpitalnych, zajmując się diagnostyką chorób wenerycznych czy gruźlicy, i w sanatorium, z konieczności więc tego kontaktu z ludźmi miał więcej. Ale jego wspomnienia zaczynają się na długo przedtem, gdy jako dziecko usłyszał lekarza zwracającego się pogardliwie do chorej matki:  „Daje mi Pani trzy ruble? Mnie więcej kosztuje wejście na czwarte piętro“[3].

To właśnie wtedy po raz pierwszy pomyślał o wyborze zawodu lekarza i od tej pory szczególną uwagę począł zwracać na sprawy ludzkiego zdrowia, na to zwłaszcza, że wielu ludzi umierało z powodu braku środków na leczenie. Kolejne reminiscencje pochodzą z lat wojny i pierwszych chwil po odzyskaniu niepodległości, by potem przeskoczyć o kilka lat w przód, gdy autor już rozpoczął pracę lekarską. I choć w wolnej Polsce spróbowano zabezpieczyć ludności dostęp do podstawowej przynajmniej opieki medycznej za pomocą systemu Kas Chorych, wyszło… jak zawsze: „Kasy Chorych powstały nagle i z niczego w kraju biednym, zaniedbanym pod względem gospodarczym i społecznym, a zniszczonym i zrujnowanym przez wojnę. Nie było przygotowanych budynków ani odpowiednich kadr pracowników. (…) Ogół ludności nie był przygotowany do zrozumienia, a tym bardziej do praktykowania solidaryzmu społecznego”[4]. A skutek? Część społeczeństwa nie została ubezpieczona wcale, więc „człowiek w sile lat, posiadający własny warsztat pracy, musi pozostać na całe życie w stanie ciężkiego kalectwa, bo nie może skorzystać z pomocy specjalisty”[5], a „gdyś chory, gdy nie możesz pracować — zdychaj w przydrożnym rowie”[6], za to niejeden ubezpieczony, doszedłszy do wniosku, że „płaci tyle lat tak duże składki ubezpieczeniowe, a nie ma z tego żadnej korzyści”[7], domagał się świadczeń zwyczajnie niepotrzebnych, co lekarza uczyło „lekceważenia osoby chorego i własnej pracy”[8]. Jest i wzmianka o pacjentach, którzy nie wierzą w diagnozy i porady uzyskane za darmo, i o takich, którzy nie zadają sobie trudu, by przed wizytą się umyć i włożyć czyste ubranie (a nie chodzi tu o robotników, którzy, ubrudzeni i spoceni, doznali wypadku w pracy), i o rencistach, „którzy bronią się »rękoma i nogami« przed poprawą stanu swego zdrowia w obawie utracenia lub zmniejszenia wypłacanej renty”[9]. Nie znaczy to, że wspomnienia dotyczą jedynie przykrych stron zawodu lekarskiego, unaoczniają jednak fakt, że nie jest to praca łatwa.

Swoje pamiętniki spisał dr Gawarecki ładną, dziś już może nieco archaiczną polszczyzną, momentami popadającą w lekko patetyczne tony; jedynym zgrzytem są w jego opowieściach akcenty antysemickie („żydek”[10], „»polskie mieszczaństwo« o haczykowatych nosach i przydługich anglezach witało »nasich« radosnym szwargotem”[11])… ale cóż, nie była to w dwudziestoleciu międzywojennym postawa odosobniona, więc i wśród lekarzy musiała się trafiać.

Sama zaś barwność jego opowieści z połączeniu z oprawą graficzną - klimatyczną ilustracją na okładce i czcionkami tytułów, nawiązującymi do używanych za czasów II RP - stanowi wystarczającą zachętę do wyprawy w czasy jednocześnie tak bliskie i tak dalekie.

[1] Gawarecki Czesław, „Próchnica i fermentacja”, wyd. Nawias, 2020, s. 6.
[2] Tamże, s. 53.
[3] Tamże, s. 9.
[4] Tamże, s. 42.
[5] Tamże, s. 67.
[6] Tamże, s. 75.
[7] Tamże, s. 95.
[8] Tamże, s. 96.
[9] Tamże, s. 111.
[10] Tamże, s. 11.
[11] Tamże, s. 33.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 210
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: