Dodany: 20.10.2020 08:45|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Wirus zaraża (ludzi), wirus obnaża (bolączki systemu)


Ostrzegawcze głosy na temat kondycji polskiego systemu opieki zdrowotnej pojawiały się już na długo przed pandemią; ze zbiorów reportaży takich, jak „Agonia” Pawła Kapusty czy „Mali bogowie” Pawła Reszki można było dość jasno wywnioskować, że doprawdy niewiele brakuje, by ta nadwątlona w licznych miejscach konstrukcja zwyczajnie się posypała. Jeszcze zanim zaatakował koronawirus, kolejki w wielu poradniach specjalistycznych sięgały roku, kolejki na planowe zabiegi ortopedyczne – kilku lat, a tu i ówdzie zamykano oddziały szpitalne z braku stosownej obsady. Zaś średnia wieku czynnych zawodowo lekarzy i pielęgniarek rosła, co wynikało z trzech faktów: po pierwsze, wydziały lekarskie i pielęgniarskie kończyła znacznie mniejsza liczba osób, niż np. 20 lat wcześniej, po drugie – część absolwentów była już na wstępie zdecydowana na wyjazd do któregoś z krajów, gdzie nie dość, że lepiej płacą (choć gdyby płaca była jedynym powodem, nie byłoby aż tylu chętnych), ale przede wszystkim nie grozi „brak stabilności, ciągły nadzór prokuratury oraz straszenie lekarzy, a także brak klarownej ścieżki rozwoju zawodowego”[1]; po trzecie, w wielu przypadkach emerytury wypracowane przez lata harówki były tak niskie, że potencjalni emeryci decydowali się na dalszą pracę, przy okazji nabijając statystyki zatrudnienia (a to, że pół obsady pielęgniarskiej oddziału lub całą obsadę lekarską poradni specjalistycznej stanowiły osoby po sześćdziesiątce, decydentów już nie interesowało).

A potem wraz z turystami, studentami i biznesmenami wracającymi z Chin, Włoch czy skądś jeszcze, przybył koronawirus. I choć początkowo podnosiły się głosy, że nie jest on bardziej zaraźliwy ani zjadliwszy, niż zwykła sezonowa grypa, szybko trzeba było ten pogląd zrewidować. Placówki medyczne, nie mówiąc już o innych instytucjach czy osobach cywilnych, nie miały zapasu podstawowych środków ochronnych; „ceny rękawiczek, jednorazowych maseczek, dosłownie wszystkiego poszybowały w kosmos”[2], a „koronawirus boleśnie pokazał, że tak naprawdę nie istnieją żadne spójne procedury”[3]. Braki kadrowe zaczęły wychodzić zwłaszcza w momencie, gdy pojawiły się ogniska epidemii: do domów pomocy społecznej zaczęto ściągać przymusowo personel średni – „w domach wytypowanych pielęgniarek zjawiała się policja (…) – i proszę się stawić w placówce o szóstej rano. (…) Nikt nie pytał, czy ona ma małe dzieci i czy ma je z kim zostawić, czy jest w ciąży, czy jest matką karmiącą (…)”[4] – a lekarz brał cztery dni dyżuru pod rząd, „bo wszyscy są albo na kwarantannie albo dodatni”[5]. Po kilku miesiącach ogólnej paniki władze uspokoiły społeczeństwo, że „pandemia została opanowana”[6], „można organizować imprezy, wesela do 150 osób”[7].

I właśnie w tym okresie, od maja do sierpnia bieżącego roku, autorka przeprowadziła większość zamieszczonych w tym tomie rozmów z przedstawicielami polskiej medycyny. Są wśród nich znani profesorowie, wicedyrektor szpitala (czynnie pracujący jako anestezjolog) i młody rezydent, dwoje psychologów, pielęgniarki/pielęgniarze i sanitariusze. Respondenci udzielający formalnych (i obszernych) wywiadów występują pod własnymi nazwiskami, pozostali anonimowo, ale to generalnie nie ma znaczenia: z jednych i drugich wypowiedzi promieniuje ogromny autentyzm i szczerość, różnica tkwi może jedynie w tym, że personel średni przekazał głównie własne obserwacje i odczucia, a klinicyści podzielili się także wnioskami wynikającymi z ich wiedzy praktycznej i teoretycznej.

Niemal wszyscy z mniejszym lub większym sceptycyzmem podeszli do domniemanego sukcesu walki z wirusem, przypominając, że „jeżeli stracimy czujność, to grozi nam dokładnie ta sama albo gorsza sytuacja, która była na początku pandemii”[8]. Specjaliści chorób zakaźnych przestrzegali, że specyfika tego rodzaju infekcji pozwala myśleć, iż pandemia „może trwać jeszcze miesiącami czy latami”[9], a „wzrost może nastąpić jesienią i zimą”[10] – i, jak można stwierdzić zaledwie dwa miesiące później, w chwilę po ukazaniu się książki, nie omylili się. Praktykujący lekarze, niezależnie od specjalności, zwracali uwagę na nieprzygotowanie szpitali i przychodni do funkcjonowania w warunkach zagrożenia epidemiologicznego („koronawirus odsłonił to, że nie mamy przygotowanych w większości oddziałów zakaźnych jako takich, które by dysponowały odpowiedniej jakości salami, izolatkami, filtrami z powietrzem pod ciśnieniem”[11]), a także na wynikające z niego opóźnienia w leczeniu i rozpoznawaniu wszystkiego, co nie jest COVID-19 („za pomocą teleporady lekarz nie jest w stanie zbadać węzłów chłonnych”[12], a „zawałowcy (…) przyjeżdżają z rozległym zawałem; już nie ma czego stentować”[13]). I chociaż zarówno wyższy, jak i średni personel medyczny zauważył pewne pozytywne skutki epidemii („od miesiąca nie miałem w szpitalu dziecka z biegunką, bo ludzie zaczęli myć ręce”[14]; „pandemia (…) pokazała, jak wiele rzeczy można rozwiązać bez wizyty lekarskiej (…), wszystkie te e-zlecenia na pieluchomajtki i tym podobne produkty (…), przedłużenie leków”[15]; współpracownicy „sumiennie i zgodnie z procedurą dezynfekują ręce, (…), zakładają maski, rękawiczki”[16]), to jednak istnieje pełna zgodność co do tego, że system ochrony zdrowia w Polsce jest niedofinansowany, niewystarczająco obsadzony kadrą, niespójnie zarządzany i przeładowany biurokracją („jak ja mam mieć czas dla pacjenta, kiedy z każdym z nich rozmawiam 5 minut, a następnie jego dokumenty wypisuję przez 20 minut?”[17]), więc każdy większy kryzys, na przykład właśnie długotrwała epidemia, może go rozłożyć na łopatki. Ponieważ faktycznie, jak głosi tytuł, „jeszcze końca nie widać”, trudno sformułować wiążącą odpowiedź na pytanie zadane w podtytule – „Czy służba zdrowia służy naszemu zdrowiu?”.

Łatwo natomiast zauważyć, że – czy to lekarze, czy sanitariusze, psycholodzy czy pielęgniarki – wszyscy dzielą z nami pragnienie, by tak było, i nie dlatego, że spodziewają się przełożenia tego na własne zarobki; to są ludzie, którzy w swój pomysł na życie mają wpisane pomaganie innym i dla tych innych będą walczyć zarówno ze skutkami działania wirusa, jak z brakiem organizacji, bezdusznym zarządzaniem, niedostatkami wyposażenia. Bez względu na to, czy są młodzi, czy w wieku okołoemerytalnym, utytułowani czy pozostający gdzieś na szarym końcu w hierarchii stanowisk, popierający tę lub inną opcję polityczną. To daje nadzieję.

Chociaż ktoś sceptyczny może uznać, że autorka celowo wybrała do rozmów tę, a nie inną grupę fachowców, i gdyby tak popytała pana doktora X z poradni we wsi A, panią urzędniczkę Y z oddziału NFZ w mieście B oraz pana dyrektora Z (ekonomistę, nie lekarza) ze szpitala C, mogłaby usłyszeć zgoła co innego. Na przykład, że przeciążeniu systemu ochrony zdrowia winni są namolni i roszczeniowi pacjenci, względnie szastający państwowymi pieniędzmi lekarze, którzy w dodatku nie chcą chodzić w jednej maseczce i rękawiczkach przez cały dzień, tylko wymyślają zmienianie ich po każdym podejrzanym (albo jeszcze gorzej, po każdym w ogóle) pacjencie. Pewnie tak, ale sądzę, że z ludźmi, którzy tak mówią, rzeczywiście rozmawiać nie chciała; krąży po Polsce wystarczająco dużo błędnych przekonań i nieprzemyślanych stwierdzeń, żeby nam takich jeszcze dokładać i odwracać uwagę społeczeństwa od tego, co rzeczywiście szwankuje.

Przyznam, że chętnie zobaczyłabym kontynuację tej książki, spisaną za rok (lub jeszcze później?...), kiedy już na pewno skończy się ta epidemia, a jeszcze nie zacznie następna. Czy wyciągniemy jakieś wnioski z tego, co już zaobserwowaliśmy i wciąż obserwujemy – my, zwykli ludzie, i co ważniejsze, nie tylko my, lecz przede wszystkim ci, od których decyzji zależy funkcjonowanie naszej służby zdrowia? Nie wątpię, że z takim podsumowaniem autorka i jej rozmówcy poradzą sobie równie dobrze.

[1] Anita Czupryn, „Jeszcze końca nie widać: Czy służba zdrowia służy naszemu zdrowiu?”, wyd. Wielka Litera, 2020, s. 278.
[2] Tamże, s. 170.
[3] Tamże, s. 171.
[4] Tamże, s. 240.
[5] Tamże, s. 183.
[6] Tamże, s. 24.
[7] Tamże, s. 45.
[8] Tamże, s. 56.
[9] Tamże, s. 46.
[10] Tamże, s. 90.
[11] Tamże, s. 108.
[12] Tamże, s. 233.
[13] Tamże, s. 204.
[14] Tamże, s. 52.
[15] Tamże, s. 132.
[16] Tamże, s. 283.
[17] Tamże, s. 150.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 783
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 6
Użytkownik: Marylek 20.10.2020 12:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Ostrzegawcze głosy na tem... | dot59Opiekun BiblioNETki
Masz może własną, Dot?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 20.10.2020 12:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Masz może własną, Dot? | Marylek
Owszem, i nawet już na wszelki wypadek została odłożona - zgadnij, dla kogo? :-)
Użytkownik: Marylek 20.10.2020 19:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Owszem, i nawet już na ws... | dot59Opiekun BiblioNETki
:-))) :-*
Użytkownik: Stephanie 20.10.2020 20:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Ostrzegawcze głosy na tem... | dot59Opiekun BiblioNETki
Proponuję nie przyzwyczajać się do myśli,
że pandemia musi się skończyć. Wirus grypy zawitał w populacji ludzi i został, a na dodatek nieustannie mutuje, wirus HIV także pojawił się i został. Sars - cov - 2 też może zostać.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 20.10.2020 22:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Proponuję nie przyzwyczaj... | Stephanie
Brrr, strach pomyśleć!
Użytkownik: wwwojtusOpiekun BiblioNETki 20.10.2020 23:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Proponuję nie przyzwyczaj... | Stephanie
Ale to już chyba nie będzie pandemia, tylko choroba endemiczna?
Czyli pandemię pokonamy! :-)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: