Trzeci tom antologii
Kroki w nieznane: 3 (antologia;
Sheckley Robert (pseud. O'Donnevan Finn),
Zajdel Janusz A. (Zajdel Janusz Andrzej),
Kita Morio i inni)
, jak się okazało, ledwie pamiętam, to znaczy, przypominam sobie z grubsza fabuły kilku tekstów, ale które mi się spodobały przed paru dekadami, już niekoniecznie. Tym razem przy wyborze opowiadań nie użyto jakiegoś szczególnego klucza tematycznego, zadowalając się ogólnym warunkiem „różnych spojrzeń w przyszłość”.
Za najlepsze w zbiorze, czyli zasługujące na więcej, niż piątkę, uznałam:
– „Jutro…” Kurta Vonneguta – przewrotna i dowcipna interpretacja problemu przeludnienia Ziemi, wzmożonego wynalazkiem zapobiegającym starzeniu się. Naprawdę się obśmiałam.
– „Ptaki-czujniki” Roberta Sheckleya – futurystyczna wizja grozy stwarzanej przez zmechanizowane istoty, obdarzone sztuczną inteligencją, której człowiek do końca nie kontroluje. Przekonujące, z początku zabawne, a z czasem przyprawiające o gęsią skórkę.
– „Miasto i wilk” Dymitra Bilenkina– kapitalna koncepcja współpracy człowieka ze zwierzęciem w obronie przed inwazją z kosmosu. Za samą kreację wilka należy się piątka. A jeszcze do tego bardzo mi pasujący język.
Piątkowe:
– „Zbytek” Morio Kity– satyra, w której tytułowym zbytkiem czasów przyszłych okazuje się zamiłowanie do prostoty. Zaskakujące rozwiązanie sytuacji, dowcip, zwięzłość.
– „Specjalista” Roberta Sheckleya – kapitalna wizja istot z „różnych planet, reprezentujących najróżniejsze etyki, złączonych silnymi więzami galaktycznego współdziałania” i tego, jak Ziemianin może się odnaleźć w tak przedziwnej wspólnocie. Trochę mnie irytowały nazwy „Popychacz” i „Gadacz”, ale po namyśle uznałam, że nie sposób było tych funkcji inaczej określić.
– „Tam i z powrotem” Janusza A. Zajdla– hibernacja plus wehikuł czasu jako rozwiązanie problemu ciężkich chorób (niestety nie do końca idealne). Trochę napięcia, iskierka humoru.
– „Wyprawa ratunkowa” Edmund Wnuk-Lipiński – pomysłowa, zwięzła i równie dramatyczna, co zabawna historyjka o niebezpieczeństwach czyhających na odległych planetach na astronautów. Na takie zagrożenie doprawdy nikt nie mógł być przygotowany!
– „Ucieczka” Ilji Warszawskiego – łagry przyszłości, wspomagane nowoczesnymi technologiami: groza i zgroza! Za narracją w czasie teraźniejszym nie przepadam, ale tu (chyba) trochę wzmaga ona napięcie.
- „Zakład” Romana Jarowa (tu autor występuje jako Romen, ale to chyba po prostu literówka, bo w 1 tomie i wszystkich innych źródłach jest zwykłym Romanem) –– fachowiec kosmiczny i jego ziemski odpowiednik licytują się na możliwości… a klient dalej bezradny. Świetna koncepcja, zabawne wykonanie.
Odrobinę niżej:
– „Pies Tomasza Edisona” Kurta Vonneguta– nieoczywista i z lekka satyryczna opowieść o psiej inteligencji. Zwięzła i zaskakująca.
– „Gość z tamtego świata” Mariana Butryma – motyw może nie bardzo oryginalny (kosmici interweniują na Ziemi, by pewien epokowy wynalazek nie zaszkodził ich interesom), ale ładnie i zwięźle opracowany, z małym zaskoczeniem w zanadrzu.
– „Upominek” Shin’ichi Hoshi– miniaturka (2 strony), odpowiadająca na pytanie, dlaczego do tej pory nie znaleźliśmy dowodów, że kosmici odwiedzili Ziemię, zostawiając na niej „owoce swojej cywilizacji”. Wymowna i bardzo prawdopodobna.
Po prostu dobre, czyli na pełne czwórki:
– „Wybór” Kiryła Bułyczowa– historia człowieka obdarzonego zagadkowymi umiejętnościami; w bajce dla dzieci okazałoby się, że jest czarodziejem, w opowiadaniu SF musi być, rzecz jasna, przybyszem z Kosmosu, doskonale przystosowanym do życia na ziemi – a kiedy się o tym dowiaduje, musi dokonać pewnego wyboru. Fajna fabuła w nieco przegadanej oprawie.
– „Bilet do dzieciństwa” Wiktora Kołupajewa –historia bardziej fantastyczna, niż naukowa (choć z naukowcem w roli głównej) z motywem podróży w czasie i zagadkowego przeniesienia… no właśnie, czego, osobowości, czy może samego intelektu? Dobrze napisana, choć pozostawiająca czytelnika w niepewności.
– „Piąty od lewej” Władlena Bachnowa– cokolwiek humorystyczna opowieść o kosmitach ingerujących (a przynajmniej usiłujących ingerować) w życie mniej rozwiniętych populacji, przedstawiona z punktu widzenia jednego z nich. Oryginalna i zgrabnie napisana, nieco irytujące są jedynie personalia kosmitów, złożone z głosek angielskich w transkrypcji słowiańskiej („Ejbi Si”, „Dabl Ju”). Nawiasem mówiąc, biedny ten autor, że go tak rodzice naznaczyli (gdyby ktoś nie wiedział: w latach 20 ubiegłego stulecia fanatyczni apologeci rewolucji albo ludzie pragnący ze strachu za takowych uchodzić nadawali dzieciom imiona upamiętniające WŁADimira Iljicza LENina, albo, jeszcze lepiej, MARksa i LENina…)
- i tegoż autora „Wyprzedaż”– historia pewnego przedsiębiorcy, handlującego usługami niematerialnymi. Pomysł może nie rewelacyjny, ale napisane zgrabnie i z humorem.
– „Papier czy włosy” Sakyo Komatsu – nieprzewidywalne skutki manipulacji genetycznych przy drobnoustrojach najpierw wprawiają ludność w popłoch, a potem zmuszają do przeorientowania swoich upodobań estetycznych. Oryginalny pomysł, dobre wykonanie.
Nie zrobiły na mnie wrażenia:
– „Sami” Janusza A. Zajdla– zgaduję, że to wariacja na temat „każdy lud ma swoją religię i swoje drzewo wiadomości złego i dobrego”; zmęczyło mnie, znudziło, i właściwie do końca nie wiem, czy w ogóle zrozumiałam aluzje.
– „Biuro turystyczne Pawleya” Johna Wyndhama– twórcza interpretacja motywu podróży w czasie, okropnie jednak przegadana i rozwleczona, właściwie tylko początek i koniec ożywiają fabułę, bo nawet nie byłoby warto czytać.
– „Zespół” J.T. McIntosha – kosmiczny thriller kryminalny z przeciętną fabułą i okrutnie długi (60 stron). Nic specjalnego.
– „Kongres Futurologów” Stanisława Lema – pierwsza, znacznie krótsza wersja utworu znanego później jako „Kongres futurologiczny”. Nie wiem, co mi się porobiło, bo kiedyś mnie ten rodzaj humoru bawił, a ten rodzaj fantazji zachwycał. A teraz, co z tego, że Lema cenię za całokształt, kiedy czytanie w ogóle mi nie sprawia przyjemności…
I całkiem do bani:
– „Nowe »Lo!«” Rona Goularta– monolog pewnego człowieka, który za pomocą wycinków z gazet o niesamowitych zjawiskach próbuje przekonać czytelnika, że istnieje teleportacja. Chaotyczne i bez polotu. – „Spotkanie na Japecie” Władimira Michajłowa – historia kosmiczna z zaginionymi statkami w tle. Przyciężkie dialogi, fabuła mętna.
– „Halo, kto mówi?” Arthura C. Clarke’a– o matko, ja chyba jestem za głupia na twórczość największych tuzów SF, bo nie dość, że mi Lem nie konweniuje, to jeszcze i tego ani w ząb nie rozumiem. No, nie, pomysł do mnie nie trafia, dialogi drętwe jakieś…
– „Głosy czasu” Jamesa G. Ballarda – zobaczywszy tego autora w spisie treści (po doświadczeniu z „Wyspą”), już byłam prawie pewna, że go nie strawię. I rzeczywiście. 40 stron koszmarnej nudy.
Statystycznie wychodzi równa czwórka. Nie wliczyłam w ocenę tekstów z działu „Fakty – hipotezy – zagadki” … w najlepszym razie średniutkich. Ale to taki swoisty znak czasu, najwyraźniej musiały się tam znaleźć, więc ich po prostu nie wliczam do oceny, tylko notuję parę słów ku pamięci.
– „Jeti, brat Lokisa” Lecha Jęczmyka – może to kiedyś czytałam z zaciekawieniem, ale teraz… I jeszcze ci ciągle cytowani naukowcy radzieccy…
– „Kto, co i w jakim celu” Hermana Maliniczewa + „Czy nie zostanie rozwiązana starożytna zagadka” Giennadija Jeremina –takie sobie gdybanko dotyczące rysunków na płaskowyżu Nazca. Jeśli ktoś nic o nich nie wie, to może robić wrażenie, ale jeśli wie, raczej z tej wiedzy wiele nie skorzysta.
– „Mój własny świat fantastyki naukowej” Alfreda Bestera – garść niewykorzystanych przez autora pomysłów na utwory, obudowana odrobiną refleksjami o pracy pisarza – właściwie nie wiadomo, co to tu robi, bo to ani opowiadanie, ani tekst choćby trochę popularnonaukowy.
A tom czwarty już zaczęty.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.