Dodany: 03.10.2020 11:45|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Kwietniowa czarownica
Axelsson Majgull

1 osoba poleca ten tekst.

O cieniach, które nie chcą zniknąć


Ta pierwsza przetłumaczona na polski powieść szwedzkiej pisarki, choć stosunkowo mało reklamowana w naszych mediach, wiele lat temu okazała się strzałem w dziesiątkę, jeśli chodzi o zaspokajanie moich upodobań czytelniczych. Ten rodzaj literatury, będący kluczem do zrozumienia ludzkich postaw i zachowań, pozwalający czytelnikowi wcielać się w skórę poszczególnych postaci i dopiero po zapoznaniu się z ich odczuciami dokonywać ocen, odpowiada mi zdecydowanie najbardziej. Toteż nie skończyło się na jednorazowym przeczytaniu: powtórzyłam ją jakieś siedem czy osiem lat temu, a teraz, zainspirowana przypadkowo napotkaną wzmianką w moich starych zapiskach, znów postanowiłam ją sobie przypomnieć.

Fabuła „Kwietniowej czarownicy”, choć oparta na modnych na przełomie XX i XXI wieku motywach – traumatyzującego wpływu dzieciństwa w patologicznej rodzinie na psychikę; mechanizmów obronnych, kompensujących doznane we wczesnym okresie życia straty i urazy; rozdźwięku między funkcjonującym w społeczeństwie a rzeczywistym obrazem osobowości człowieka dotkniętego ciężkim kalectwem – nie ma w sobie ani odrobiny natrętnego moralizatorstwa, drętwego dydaktyzmu. Po prostu opowieść płynie, a czytelnik sam musi rozsądzić, czy – i na ile – wolno mu dokonywać oceny moralnej postaci dramatu, czy jedyny obecny w powieści wątek pozarealny – możliwość wcielania się Desirée w dowolną żywą istotę i świadomego sterowania jej poczynaniami, co ma być atrybutem tytułowej „kwietniowej czarownicy” – traktować powinien metafizycznie, czy dosłownie.

Każda z czterech głównych postaci kobiecych, powiązanych osobą tej samej matki (choć tylko dla jednej z nich będącej matką biologiczną), to materiał na niezłe studium psychopatologiczne.

Tytułowa „kwietniowa czarownica” to Desirée, której imię (znaczące „upragniona”) zdaje się być nie dobrą wróżbą, lecz okrutnym przejawem ironii losu – bo tuż po urodzeniu, w wyniku urazu okołoporodowego i żółtaczki, jej mózg doznał uszkodzeń, które uczyniły ją istotą odtrącaną przez ludzi. Desirée spędza życie na przemian w szpitalach i zakładach opiekuńczych, zdana na łaskę obcych, spośród których tylko jeden cokolwiek zdziwaczały i schorowany stary lekarz zdaje się dostrzegać w niej człowieka. Uwięziona w zdeformowanym ciele, dręczonym na przemian napadami skurczów i drgawek, niepanująca nad fizjologią, niemająca sposobności użytkowania prawidłowo rozwiniętego umysłu, próbuje znaleźć ujście dla swych emocji w sferach pozazmysłowych. Czy to w swojej wyobraźni, czy – jeśli czytelnik w to uwierzy – w świecie pozarealnym penetruje dusze swoich przybranych sióstr, zastanawiając się bez końca, czemu zajęły jej miejsce, czy może raczej, czemu i jej nie dano szans na naprawienie tego, co zepsuł los.

Margareta, dziecko nieznanych rodziców, porzucone zaraz po urodzeniu, a przygarnięte przez Ellen wkrótce po śmierci męża i oddaniu kalekiej Desirée do zakładu, od początku wychowywała się w troskliwej i serdecznej atmosferze. Także i jako dorosła ma psychikę najmniej zwichrowaną spośród wszystkich „sióstr”, co nie znaczy, że nie ma z nią żadnych problemów. A to dręczy ją kompleks niepewnego pochodzenia, a to obwinia się o spowodowanie ciągu wydarzeń, które doprowadziły do kalectwa przybranej matki.

Christina, cudem uratowana od śmierci w łóżeczku podpalonym przez matkę, daremnie próbuje zapomnieć o koszmarach dzieciństwa. Przez jakiś czas po wypadku podświadomie próbuje zniknąć: odmawia jedzenia, nie mówi. W domu Ellen powoli powraca do normy, ale nadal stara się być niezauważalna, a równocześnie lepsza od tych, którzy próbują jej nie zauważać. Później – po wylewie Ellen – znów musi wrócić pod opiekę nieobliczalnej, znęcającej się nad nią fizycznie i psychicznie kobiety. Zostaje lekarzem, poślubia zdolnego naukowca, ma udane życie rodzinne i stabilizację materialną, a jednak pamięć tamtych urazów uwiera ją tak mocno, że próbuje wyprzeć z pamięci istnienie przybranych sióstr i wszystko, co się wiąże z rodzinną miejscowością.

Birgitta, dziecko alkoholiczki, ma nieodwracalnie spaczoną osobowość (gdyby akcja rozgrywała się pół wieku później, pewnie rozpoznano by u niej FAS) – egoistyczną, agresywną, rządzoną głównie prymitywnym instynktem przetrwania i osiągania przyjemności – a później stanowi niemal kliniczną ilustrację destrukcyjnych możliwości człowieka. Jako dziecko niszczy atmosferę spokoju i zaufania panującą w domu Ellen; jako nastolatka systematycznie rujnuje własne zdrowie za pomocą wszelkich możliwych używek i psuje relacje z bliższym i dalszym otoczeniem, aż w końcu przyczynia się do tragicznej w skutkach choroby przybranej matki; jako dorosła próbuje zakłócić osiągnięty z takim trudem spokój starszych „sióstr”, wciąż nie pojmując, jakim cudem im się to udało – przecież „niektórych pustych pokoi się nie wypełni. (…) Nigdy, choćby się nie wiem jak chciało”[1] i ona to doskonale wie, bo sama w sobie ma taki pusty pokój, tam, gdzie powinna być miłość, czułość, empatia (A czytelnik może się zastanawiać, czy i jej nie mogło się udać? Co można zrobić, żeby dziecko z takim bagażem było w stanie żyć normalnie? Naprawdę musi być skazane na pogardę i samozagładę?).

Przeplatające się historie przybranych sióstr, relacjonowane to na bieżąco, to w kolejnych odsłonach retrospekcji, i stopniowo wypływający spomiędzy nich wątek tajemnicy (dlaczego Ellen oddała upragnioną – jedyną rodzoną – córkę do domu opieki? Czy dlatego ukryła jej istnienie przed pozostałymi dziećmi, że „o cieniach nie wolno było mówić. Powinny zniknąć z nastaniem przyszłości”[2]? Co było prawdziwą przyczyną jej choroby i śmierci?), tak boleśnie i trwale zakorzenionej w ich podświadomości, że każda na swój sposób połowę życia poświęca wypieraniu jej z pamięci, to jednak zaledwie tło dla ukazania najważniejszego motywu – pozycji człowieka upośledzonego w „normalnym” społeczeństwie. Czy nie jest tak, że jedynym naszym uczuciem, towarzyszącym zetknięciu z osobą niepełnosprawną, jest zażenowanie lub obrzydzenie na widok zniekształconego ciała, niekontrolowanych ruchów, szwankującej fizjologii? Czy nie zakładamy, że niemożność wyrażenia myśli zrozumiałymi przez nas słowami równa się niemożności myślenia? Jak często zapominamy lub nie potrafimy uwierzyć, że osoba dotknięta takim kalectwem to nie jakieś bezimienne „ono”, lecz konkretny człowiek: dziecko, kobieta, mężczyzna, wyposażony w uczucia i przekonany, tak jak Desirée, że „każdy powinien mieć prawo wznieść pięści ku niebu na oczach całego świata, złorzeczyć i przeklinać, krzyczeć i miotać się, wierzgać i walić rękami w ziemię, i płakać, dopóki oczy nie pozbędą się wszystkich łez. Dopiero wtedy można (…) się pogodzić z tym, że choć więcej od życia nie dostaniemy, i tak to, co mamy, to też dużo”[3]?
To pytania, które chyba każdy zada sobie po przeczytaniu tej opowieści. W ich obliczu blednie kwestia, czy Desirée była „kwietniową czarownicą” naprawdę, czy tylko we własnej wyobraźni...

Zwykle takie metafizyczne niepewności, wprowadzające dysonans poznawczy, psują mi lekturę, ale tutaj nawet o nich nie pomyślałam. Ani przy pierwszym czytaniu, ani przy trzecim, obecnym.
Przypuszczam, że nawet gorzej napisana, powieść robiłaby mocne wrażenie. Tymczasem jej strona techniczna jest równie rewelacyjna, jak psychologiczno-obyczajowa. Nie ma tu zbędnych słów, nie ma ani jednej frazy brzmiącej fałszywie czy nieadekwatnie do sytuacji, bez względu na to, czy narracja w danym momencie jest pierwszo-, czy trzecioosobowa, w czasie teraźniejszym czy przeszłym; strumienie świadomości bohaterek są tak subtelnie wystylizowane, że bez trudu oddają różnice w mentalności i zasobach językowych każdej z czterech kobiet (ten stek przekleństw, który wyrzuca z siebie… czy raczej odrzuca od siebie?... Birgitta!), a także i postaci epizodycznych. Żeby czytelnik mógł to w pełni docenić, trzeba nieprzeciętnego tłumacza, a do tych Axelsson ma szczęście: jej powieści na polski przekładają takie właśnie osoby, w tym przypadku Halina Thylwe. Majstersztyk!

[1] Majgull Axelsson, “Kwietniowa czarownica”, przeł. Halina Thylwe, wyd. WAB, 2002, s. 491.
[2] Tamże, s. 315.
[3] Tamże, s. 367.

[Część tego tekstu była wcześniej publikowana w serwisie książkowym WP]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 368
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: