Drugiemu tomowi „Kroków w nieznane” (
Kroki w nieznane: 2 (antologia;
Zajdel Janusz A. (Zajdel Janusz Andrzej),
Warszawski Ilja,
Wyndham John i inni)
) patronuje czas, różne jego ujęcia i różne sposoby wykorzystania, wciąż jeszcze o wiele bardziej fantastyczne, niż naukowe.
Za najlepsze (piątki z plusem) uznałam:
- najkrótsze w całym zbiorze opowiadanie Fredrica Browna „Pierwsza maszyna czasu”, przedstawiające klasyczny paradoks podróży w czasie, czyli pytanie, co by było, „gdyby ktoś cofnął się w przeszłość i zabił swojego własnego dziadka, zanim ten poznał jego babkę”, na niespełna dwóch stroniczkach w sposób twórczy i zabawny;
- i niewiele dłuższą „Twarz z fotografii” Jacka Finneya, który dodał do motywu podróży w czasie sporo realizmu i szczyptę czarnego humoru, a wszystko zmieścił na ledwie paru stronach.
Na piątki oceniłam:
- „Wycieczkę do Pennfield” Ilii Warszawskiego. Choć autor radziecki, to rzecz dzieje się na drugiej półkuli (nie jest to jedyne takie opowiadanie, ani w całej serii, ani w tym tomie. Mam na ten temat pewną hipotezę: jeśli fabuła była nazbyt prześmiewcza czy groteskowa, nie mogła się odnosić do radzieckiej ojczyzny, bo by tego do druku nie puszczono, więc sprytni pisarze bohaterami czynili Amerykanów). Schemat klasyczny: próba podróży w czasie dla „odkręcenia” pewnych zaszłości i jej skutki, doprawione jeszcze elementem humorystyczno-nadprzyrodzonym;
- „Chronoklazm” Johna Wyndhama. Tu podróżnikiem w czasie nie jest główny bohater, lecz osoby, które niespodziewanie zjawiają się w jego życiu, powodując w nim spore zamieszanie. Dobrze pomyślane i napisane bez udziwnień;
- i „Ofiarę brakoróbstwa” Roberta Sheckleya, gdzie podróż w czasie jest niespodziewana i niejako przymusowa, wynikająca – o czym dowiadujemy się stopniowo – z pewnego błędu konstrukcyjnego, popełnionego na etapie niewidocznym z ludzkiej perspektywy. Dynamiczne, klarowne i zabawne.
Pół oczka niżej:
- „Prognozję” Janusza A. Zajdla. Tytułowe zjawisko – czyli pamięć obejmująca jedynie wydarzenia z przyszłości – to przypadłość tajemniczego nieznajomego, którego spotyka narrator; jak się okazuje, może ona być w pewnym stopniu przydatna, ale na pewno nie jest całkiem niegroźna… Krótkie, zwięzłe, tylko mi trochę klimatu zabrakło;
- i „Pojedynek” Johna Wyndhama – o tym, co się może zdarzyć, gdy przetną się drogi dwóch wędrowców w czasie, których cele okażą się zbieżne. Nawet z trochę niedopracowaną scenerią przyszłościową („o tym, że jest to budynek, świadczył jedynie fakt, że nie mogło to być nic naturalnego” – no, ratunku! Jakbym Lovecrafta czytała!) i z mocno rażącym błędem tłumaczki (która najwyraźniej sądziła, że „Trobriand Islander” to pewnie czyjeś imię i nazwisko, a nie określenie mieszkańca Wysp Trobriandzkich, w związku z czym powstały „wrażenia Trobrianda Islandera z Nowego Jorku”) robi wrażenie.
Na czwórkę zasłużył „Wielki aktor Jones” Grigorija Gora z dość oryginalnym elementem fabuły, w myśl którego osoba przywołana z przeszłości jakby scala się z postacią współczesną. Nie do końca mnie to przekonuje, ale nie jest złe.
Odrobinę niżej wypadły:
- „Przybysz z Rury Golda” Henryka Gajewskiego: dowcipny pomysł, trochę przyduszony przez zajmujące parę pierwszych stron drętwe dialogi naukowców, którzy w dodatku mają ani pomysłowe, ani dowcipne imiona (nazwiska?) rodem z tablicy Mendelejewa. Akcja rozkręca się dopiero w drugiej połowie i kończy zabawną puentą. Żeby nie ten początek, byłoby dużo lepiej;
- „Gabinet luster” Fredrica Browna. Kwestia pętli czasu w ujęciu filozoficzno-emocjonalnym: ten sam człowiek, starszy o pół wieku, rozmawia ze sobą młodym… i tak w nieskończoność? Niekoniecznie to do mnie przemawia;
- „Człowiek z aureolą” Konrada Fiałkowskiego. Schemat podobny jak w „Chronoklazmie”, ale żeby się połapać, kto tu jest kim i o co chodzi, trzeba dojść do przedostatniej strony; dopiero końcówka jest żywsza i klarowniejsza.
Do zaakceptowania okazał się też „Turniej” Fredrica Browna, opowiadanie niewątpliwie bardzo fantastyczne (z niesamowitą atmosferą, w której zachodzi starcie pechowego astronauty z Obcym) i dosyć naukowe, a przy tym jakoś męczące. Wolę krótsze i zabawniejsze teksty tego autora.
I kompletnie nie w moim guście:
- „Przestrzeń życia” Marietty Czudakowej. Fabuła mnie nie wciąga, idea kompletnie do mnie nie dociera;
- „Szczur w labiryncie” naszego wielkiego Lema. Ale cóż z tego, że to Lem, kiedy jak na mój gust mętne i przekombinowane, dialogi nienaturalne;
- „***” Gleba Anfiłowa. Oj… tego autora chyba będę omijać z daleka. Sześćdziesiąt stron gadaniny, kiedy pomysł można było streścić na sześciu!
- i „Ludzie, którzy zamordowali Mahometa” Alfreda Bestera. Mętna i nieprzekonująca koncepcja, cóż z tego, że oryginalna, skoro nudzi…
Teksty z działu „Fakty, hipotezy, zagadki” – „Hipotezy związane z upadkiem Meteorytu Tunguskiego” P.I. Priwałowa, „Praczłowiek?” B. Porszniewa oraz „Czy Księżyc jest tworem istot rozumnych?” M. Wasina i A. Szczerbakowa zapewne musiały się w zbiorze znaleźć ze względu na istniejącą w owych czasach konieczność promowania zdobyczy radzieckiej nauki. Nie pamiętam, czy nie ciekawiły mnie bardziej przed paroma dekadami; jeśli tak, jest to wytłumaczalne zarówno stanem umysłu w wieku wczesnonastoletnim, chłonącego z radością wszystko, co dziwne i niezwykłe, jak i stanem wiedzy z przełomu lat 60 i 70, kiedy te wykłady powstawały. Z dzisiejszej perspektywy są raczej przeciętne.
Ale całemu zbiorowi z czystym sumieniem daję ocenę dobrą.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.