Dodany: 21.09.2020 20:16|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Murzin, martinki i niesłodka siemieniotka


Kolejną moją lekturą, służącą jako przerywnik między pozycjami poważniejszymi, okazała się jeszcze jedna kieszonkowa książeczka kulinarna, wyciągnięta z dna kartonu podczas porządków poremontowych u teściów. Kuchnia śląska nie jest mi obca, bo w tym regionie spędziłam większą część życia, w miarę regularnie jadając sporą część typowych dla niego potraw i od dawna korzystając z obszernej książki kucharskiej „Nowa kuchnia śląska”, więc za czytanie tego drobiazgu zabrałam się bez specjalnych oczekiwań, ot, tak, raczej dla rozrywki. A tymczasem spotkała mnie miła niespodzianka… ale najpierw trochę informacji ogólnych.

Książeczka, wydana w serii o szumnej nazwie „Kieszonkowa Encyklopedia Praktycznej Gospodyni”, składa się z okrągłego tuzina rozdziałów o układzie treści trochę tematycznym, a trochę chronologicznym (na przykład te przyporządkowane porze jesiennej opowiadają o potrawach z kartofli, z gęsiny i o tym, co przyrządzano po świniobiciu), zaś każdy z nich zawiera krótką narrację, w której autorka wspomina o obyczajowości związanej z danym świętem czy całym okresem roku, i sporą garść przepisów (statystycznie jest ich 21). W tej maleńkiej objętości zmieściło się pobieżne wprawdzie, ale treściwe wskazanie różnic kulinarnych pomiędzy poszczególnymi podregionami Śląska, tak więc znalazłam tu trochę ciekawych uwag zarówno na temat „standardowej” kuchni górnośląskiej – tej, której sztandarowymi potrawami są: wodzionka, zupa z oberiby, karbinadle, rosół z nudlami (tu nazwanymi zwyczajnie: makaronem), rolady z kluskami i modrą kapustą – jak i kuchni Śląska Cieszyńskiego, zaskakującej potrawami niejadanymi w żadnej innej okolicy albo noszącymi nigdzie indziej niespotykane nazwy (murzin, chuda Jewa, kubusz albo – jak mówią moi istebniańscy znajomi - kubuś). Prócz detalicznych przepisów na te dania odkryłam tu parę rzeczy, o których wcześniej nie wiedziałam, na przykład śląski odpowiednik wielkopolskich rogali marcińskich, zwany martinkami (i na nie przepis w dwóch wersjach), ale przede wszystkim pierwszy raz w życiu widzianą recepturę siemieniotki bez mleka i bez dodatku słodkiej chałki. Dotychczas ta zupa była moim wigilijnym koszmarem, bo przecież trzeba tego przynajmniej skosztować, a wedle szczodrej rodziny, żeby ktoś mógł skosztować, trzeba mu na talerz wlać pełną chochlę... Teraz nie wykluczam możliwości własnoręcznego jej przyrządzenia!

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 300
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: