Dodany: 21.09.2020 16:27|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Straszenie na raty piórem Lady Agaty


Myślałam, że podczas realizowanego z żelazną konsekwencją zamiaru systematycznego poznania całej twórczości Lady Agaty nie spotka mnie już nic gorszego, niż śledzenie perypetii żądnych przygód i/lub naiwnych panien, przypadkiem wplątujących się w działania jakiejś tajnej organizacji lub siatki szpiegowskiej zagranicznego mocarstwa, dążącej do zyskania władzy nad światem, a co najmniej do przejęcia niezmiernie cennych sekretów brytyjskiej korony. A jednak…

Zbiorek opowiadań zatytułowany „Świadek oskarżenia”, wydany tuż przed „Morderstwem w Orient Expressie” – a więc w okresie doskonałej formy twórczej autorki, kiedy wszystkie jej kolejne książki rozchwytywano niemal na pniu – zawiera utwory powstałe blisko dziesięć lat wcześniej, w latach 1923-26 i w większości drukowane w tych właśnie latach na łamach prasy. Tytuł sugerował przynależność tekstów do gatunku, w którym osiągnęła ona mistrzostwo, zatem, nie czytając nawet noty wydawcy, sięgnęłam po ten tomik, w którym spodziewałam się znaleźć garść opowiadań kryminalnych, nie gorszych od „Trzynastu zagadek” czy „Parkera Pyne na tropie”.

Rozpoczynającemu całość „Świadkowi oskarżenia” bliżej do thrillera prawniczego, niż do kryminału. Nie ma tu bowiem śledztwa – to odbyło się wcześniej – a jedynie proces, w trakcie którego obrońca oskarżonego, usilnie przezeń błagany o ratunek, próbuje znaleźć choć jeden argument, świadczący o jego niewinności. Ostatnią deską ratunku dla Leonarda Vole’a może się okazać zeznanie jego żony; tu jednak pan Mayherne odkrywa, że nie dość, iż kobieta wcale nie jest legalną żoną jego klienta, to w dodatku zdaje się mieć zupełnie inne priorytety, niż ratowanie ukochanego. Z pomocą przychodzi tajemnicza osoba, niemal na zawołanie dostarczająca dowodu, że w interesie „pani Vole” leży obciążenie kochanka… Nie ma tu jakiejś skomplikowanej fabuły, ale opowiadanie jest zgrabne, spójne i z zaskoczeniem na końcu. Zasłużona czwórka.
Kolejny tekst, „Ogar śmierci”, definitywnie rozwiał moje nadzieje na dłuższe obcowanie z tematyką kryminalną. Co prawda ktoś w nim pada trupem – niejedna nawet osoba – natomiast przyczyny tych zgonów plasują fabułę na pograniczu fantasy i horroru, zaś objaśnienia całej sytuacji są tak pokrętne, że nawet w fantasy miałabym problem z ich zaakceptowaniem. O ocenie wyższej niż 2 nie ma mowy.
„Czerwony sygnał” to z kolei thriller psychologiczny z wątkiem kryminalnym i romansowym, w którym autorka posłużyła się motywem paranormalnym (jeden z uczestników daremnie przekonuje pozostałych, że w obliczu zagrożenia zapala mu się w głowie wzmiankowany czerwony sygnał, zaś zaproszone na kolację medium przywołuje ducha, nie wiedzieć czemu, pochodzenia japońskiego, który ostrzega kogoś z zebranych przed istotnym niebezpieczeństwem. A ponieważ nikt ducha nie słucha, krew się leje…), by zamaskować prawdziwe oblicze knutej przez chory mózg zbrodni. Da się przełknąć – i tyle. Trójka.
„Ten czwarty” jest pasażerem przedziału kolejowego, w którym trzej pozostali dyskutują o istnieniu osobowości wielorakich. Gdy poruszają temat postaci znanej im z prasy, on włącza się do rozmowy, tak się bowiem zdarzyło, że tylko on zna tę historię w wersji prawdziwej. A wersja prawdziwa nie ma z psychiatrią nic wspólnego… Zaś całe opowiadanie – pomijając opis toksycznej relacji między parą nastolatek, z których jedna podporządkowuje sobie drugą – nie ma nic wspólnego z sensem i logiką, a w dodatku kończy się ni w pięć, ni w dziewięć. Na więcej niż 2 to nie starcza.
„Cyganka” zwiduje się od dzieciństwa pewnemu młodemu człowiekowi, pełniąc rolę analogiczną do opisanego we wcześniejszym opowiadaniu „czerwonego sygnału”, ma też zresztą czerwoną chustkę. W pewnym momencie zastępuje ją inna kobieta, mająca upodobanie do tego samego elementu garderoby, którą ma okazję poznać także przyjaciel bohatera. Niestety, nic sensownego z tego nie wynika. Również 2.
Akcja „Lampy” rozgrywa się w pewnym domu, uważanym za nawiedzony. Nabywająca go rodzina –wdowa w średnim wieku ze starym ojcem i kilkuletnim dzieckiem – nie wierzy w takie bzdury. Aż do chwili, gdy wszystkim zdaje się, że słyszą kroki dziecięcych stóp, a mały Geoffrey zaczyna widywać widmowego „kolegę”… Ocena jak wyżej.
„Radio” staje się w tym przypadku narzędziem zagłady. Zamożna i bezdzietna wdowa, chorująca na serce, ulega perswazji siostrzeńca, by w obliczu koniecznego ograniczenia aktywności fizycznej sprawić sobie radio, które umili jej chwile spędzane w domu. Pewnego dnia audycja nagle zostaje przerwana, a z odbiornika dolatuje głos zmarłego przed laty męża, który oznajmia, że niebawem po nią przyjdzie; siostrzeniec zaś widzi w oknie postać ubraną tak, jak zwykł był się ubierać wuj. Gdy nieboszczyk ziszcza swą zapowiedź, wstrząs spowodowany jego widokiem zabija panią Harter na miejscu. Cała zaś sprawa ma bardzo prozaiczne wyjaśnienie… Byłoby to najlepsze opowiadanie w zbiorze, gdyby nie pewna nieścisłość fabularna: krótko przed śmiercią ciotki młody człowiek pyta ją, „kim jest ten śmieszny jegomość, który wisi w gościnnym pokoju? Chodzi mi o portret nad kominkiem”[129]. Gdyby to był pierwszy tydzień jego pobytu, pytanie takie byłoby na miejscu, ale skoro mieszka u niej już od pewnego czasu i dotąd „zdawał się słuchać jej wspomnień z młodości z żywym zainteresowaniem”[125], jakim cudem mógł się nie dowiedzieć, że portret przedstawia wuja? Można założyć, że udaje niewiedzę, by wprowadzić ciotkę w błąd, ale przecież pani Harter nie ma sklerozy, więc naturalną jej reakcją w takim przypadku powinno być coś w rodzaju: „Ależ Charles, mówiłam ci to zaraz, jak się wprowadziłeś”, tymczasem ona, jeśli się czymś dziwi czy gorszy, to jedynie tym, że siostrzeniec uznał sportretowanego wuja za starca, a to jego wizerunek z czasów młodości. Jak mawiała moja nieodżałowanej pamięci anglistka, „ni kupy, ni inszego rymu się to nie trzyma”, więc od piątki odejmuję połówkę i jest 4 z plusem.
Na podobnym schemacie, to znaczy, rzekomym sygnale z zaświatów, mającym swoją genezę w zgoła ziemskich zjawiskach, opiera się „Tajemnica błękitnej wazy”. Za nią pełna piątka, bo umiejętnie wprowadza czytelnika w błąd, kończąc się tak, że absolutnie nie dało się tego przewidzieć.
Za to „Dziwny przypadek sir Arthura Carmichaela” to czystej krwi horror, a przy tym wyjaśnienie mechanizmu tego, co się dzieje z prawowitym dziedzicem rodu Carmichaelów, w żaden sposób nie przekonuje. Szczerze mówiąc, nie podejrzewałabym nawet, że coś podobnego mogło wyjść spod pióra tak cenionej przeze mnie autorki. Po co, no, po co? Dwója!
„Zew skrzydeł” opowiada o bogaczu, który, zdobywszy wszystko, o czym marzył, za sprawą melodii granej przez ulicznego grajka zaczyna doświadczać niepokojących stanów ducha. Wygląda to trochę tak, jakby sumienie chciało z niego uczynić wzór chrześcijańskich cnót, tylko… co w tym wszystkim robi postać zgoła niechrześcijańska? Trójka, nie więcej.
„Ostatni seans” to kolejne opowiadanie z motywem spirytystycznym i zarazem kolejny horror, czyli coś podwójnie nie dla mnie. Za tę podwójną nieprzydatność – po prostu 2.
W zamykającym zbiór „SOS” wracamy do thrillera kryminalnego, w którym aura niesamowitości jest tylko pozorem; gdyby nie dość mętne objaśnienie motywu, dla którego jednej z postaci zagraża niebezpieczeństwo, byłoby warte pełnej czwórki.

Doszedłszy do końca, zrozumiałam, dlaczego w polskim wydaniu zmieniono tytuł, w oryginale pochodzący od opowiadania zamieszczonego tu jako drugie: na „Świadka oskarżenia” nabierze się każdy, sądząc, że ma do czynienia z uczciwymi kryminałkami, a kto sięgnąłby po „Ogara śmierci”? Ja chyba nie.

Średnia statystyczna z ocen wychodzi 2,9; z sympatii dla autorki zaokrąglam w górę, przy czym mam szczerą nadzieję, że w pozostałej mi do przeczytania części dzieł Lady Agaty nie napotkam już żadnych opowieści z gatunku tych, którymi w latach mojego dzieciństwa z upodobaniem straszyli się nawzajem uczniowie młodszych klas podstawówki (wersji z nawiedzonym domem było tam kilka, a prócz nich widmowa autostopowiczka, zatrzymujące się zegary, odcięta ręka pełzająca za sprawcą wypadku i tym podobne cudowności), bo nie zdzierżę, nawet jeśli ich strona techniczna będzie bez zarzutu…

[1] Agatha Christie, "Świadek oskarżenia", przeł. Grażyna Wojda, Dorota Malinowska, wyd. Prószyński i S-ka, 1999, s. 129.
[2] Tamże, s. 125.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 445
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: