Dodany: 22.08.2020 21:16|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czy w tej szkole uczą prawdy o człowieku?


Generalnie jestem przeciw sztywnemu klasyfikowaniu literatury pięknej na podzbiory „dla dorosłych” i „dla młodzieży”, „dla kobiet” i „dla mężczyzn”, a jeszcze bardziej przeciw mniemaniu, że jeśli ktoś należy do określonej grupy pod względem płci i/lub wieku, to czytanie przezeń pozycji przeznaczonych dla którejś z grup pozostałych stanowi jakiś powód do ujmy czy wstydu. Bo dlaczego osiemdziesięcioletnia dama nie miałaby się entuzjazmować przygodami Jacka Reachera, a szesnastoletni chłopak miałby nie sięgać po powieści Rodziewiczówny? Kto jest w stanie dowieść, że dorosły nie wyniesie korzyści z lektury „Muminków” czy „Harry’ego Pottera”, a dzieciak z piątej czy szóstej klasy – kryminałów Agaty Christie? Więc i ja sięgam po książki, których „grupą docelową” nie byłam nigdy, albo, tak jak w przypadku „Długiej lekcji”, przestałam być, zanim się jeszcze dany tytuł ukazał (cóż, tym samym jawnie demonstruję swój wiek… ale przecież nie będę udawać, że jestem na przykład o dziesięć lat młodsza, bo i po co?).

Dotychczasowe moje doświadczenia z prozą Ostrowskiej usytuowały dwie powieści „młodzieżowe” („Zabić ptaka” i „Co słychać za tymi drzwiami”) w czołówce pod względem ocen, więc i po trzeciej spodziewałam się podobnych wrażeń. I nie zawiodłam się.

Jest druga połowa lat siedemdziesiątych minionego wieku. Miasto chyba raczej wojewódzkie, niż powiatowe (co najmniej osiem ogólniaków, tramwaje, godzina jazdy do centrum), ale żadne z tych największych; biorąc pod uwagę nazwę dzielnicy, pasowało by jedno, które w owych czasach wojewódzkim było, a dziś nie jest – ale może tak naprawdę jest zmyślone? Takie syntetyczne miejsce akcji bywa pożyteczne, bo autor nie musi tracić czasu na sprawdzanie szczegółów topograficznych, mogąc się skupić na postaciach i relacjach między nimi. Te postacie to przede wszystkim trzy rodziny, reprezentujące całkowicie różne środowiska i nieznające się nawzajem, nawet wtedy, gdy powstanie wspólne ogniwo w postaci jednej klasy, w której znajdą się ich nastoletnie córki.

Ania Stasiak chodzi do tej klasy od początku. Sama mówi o sobie: „Tyle wysiłku kosztowały mnie dwa lata nauki w liceum, nie jestem najzdolniejsza. Tyle pracy, żeby wyciągnąć się na trójki, mocne, jak mówią nauczyciele, i parę czwórek”[1]. Chociaż może to nie tyle brak zdolności, co przemęczenie: Ania jest najstarszą z pięciu córek, a oboje rodzice ciężko pracują fizycznie, by zapewnić im jaki taki byt, więc na nią spada opieka nad młodszymi dziećmi i sporo innych prac domowych. Przynajmniej tak było do tej pory, to znaczy, póki ojciec nie uległ poważnemu wypadkowi, wskutek którego jego życie zawisło na włosku. Teraz matka każdą wolną chwilę spędza w szpitalu, swój lęk o męża pokrywając oschłością wobec dzieci, tymczasem ten drobiazg – osiem lat, siedem i czteroletnie bliźniaczki – jeszcze nawet nie bardzo rozumie, co się dzieje, a strach i niepewność manifestuje tak, jak potrafi: rozbieganiem, drażliwością, agresją – więc Ania ma na głowie nie tylko zadbanie o dom w sensie fizycznym, ale i o stan emocjonalny sióstr. A kumoszki z sąsiedztwa, wróżące rodzinie życie w biedzie z „kaleką na karku”, o mało nie skłaniają jej, by „zrezygnować z nauki, iść na jakiś kurs, przyuczyć się zawodu i do fabryki”[2]. Jednak Ania tak bardzo chce się uczyć, że pierwszego września znów stawia się w swojej szkole. I pod sekretariatem spotyka dwie nowe koleżanki...

Ewa Chojnacka trafia do liceum na Zieleńcu, bo jej ojciec – do niedawna „nikomu nieznany architekt, uważany za podrzędnego”[3] , teraz z powodu zwycięstwa w międzynarodowym konkursie traktowany jak ważna osobistość, co go okropnie irytuje – postanowił wymarzony domek zbudować „z dala od hałasu i zgiełku”, gdzie „jeszcze nie miasto, a już nie wieś”[4]. Dla dziewczyny, u której matka, lekarka z ambicjami (niekoniecznie zawodowymi, raczej… snobistycznymi), od dawna podsyca pragnienia materialne i poczucie wyższości w stosunku do innych, ta przeprowadzka to rodzaj degradacji. Rzekome przyjaciółki Ewy z poprzedniego liceum, w którym „nareszcie dobiła do szkolnej elity”[5], natychmiast przestają się nią interesować, a ona tu napotyka zamiast eleganckich kreacji „jakieś koszmarne mundury”[6], zamiast wymanikiurowanych paluszków „łapska” jak u służącej (bo Chojnaccy mają i pomoc domową, a jakże)... i wcale nie czuje potrzeby, żeby się z tak pospolitym towarzystwem integrować...

Magda Jakubowska z poprzedniej szkoły najchętniej sama by uciekła, gdy po chamskim wybryku, jakiego się dopuściła wobec nowej nauczycielki, cała klasa solidarnie się od niej odwróciła, ale „uciec – znaczy przyznać się do porażki”[7], więc postanowiła zostać, demonstracyjnie zawalając rok, byle nie patrzeć w oczy tym wszystkim świadkom klęski… a zwłaszcza samej ofierze swojej agresji, która rozszyfrowała jej najgłębszą tajemnicę i demonstracyjnie starała się ją polubić. Projekt repetowania się nie udał, za to ciało pedagogiczne uznało za najlepsze wyjście przeniesienie krnąbrnej uczennicy do innej szkoły. Tak, jakby ktoś myślał, że w innym środowisku Magda będzie się zachowywała inaczej! Przecież „jest zbuntowana, gniewna, trudna, bezczelna, zła, arogancka” [8] i taka zostanie. Bo tak jej się podoba. Bo nie chce, żeby ktokolwiek jej współczuł, że zamiast uwielbianego kiedyś ojca ma rzucane z przymusu kilkaset złotych alimentów i że matka nie ustaje w desperackich wysiłkach demonstrowania, jak bardzo jest gotowa zrobić dla córki absolutnie wszystko. Bo nie wierzy, że ktokolwiek może coś robić dla innych całkiem bezinteresownie, a skoro tak, skoro „za każdą poczciwością coś się kryje. Głupota albo obłuda”[9], to dlaczego ona ma być dla kogokolwiek miła?

A teraz odbędzie się lekcja, z której każda z dziewcząt coś wyniesie: Ania – że nie należy się wstydzić biedy i odrzucać cudzej życzliwości, Ewa – że może jednak czasem warto starać się raczej poznać ludzi, niż nimi z założenia gardzić, i raczej „być” niż „mieć”, Magda – że człowiek, który stara się żyć tak, by „nic, nigdy nikomu nie zawdzięczać (…), nigdy nikogo nie prosząc ani o skruchę, ani o przebaczenie”[10], będzie przeraźliwie samotny, a wszystkie trzy (i przy okazji ich koledzy i koleżanki) – że „prawdy o człowieku nie da się zamknąć w tabliczce mnożenia, w regule, w definicji, tej prawdy, najtrudniejszej, najbardziej skomplikowanej, nie da się zważyć ani zmierzyć”[11]. Ta nauka potrwa naprawdę długo. Zajmie wiele godzin lekcyjnych i pozaszkolnych, ba, wiele całych dni, i niejedną osobę będzie kosztowała sporo nerwów, z niejednych oczu (w tym, być może, i czytelnika) niejedną łzę wyciśnie… Fantastyczna jest w tej opowieści postać wychowawczyni, która, choć wedle Ewy ma „aparycję woźnej; ubrana też jak woźna”[12], ma ogromny talent pedagogiczny i kryje w sobie niemałe pokłady dobra. Są tacy nauczyciele, wiem, bo i ja kilkoro podobnych spotkałam. Są też tacy uczniowie i uczennice, jak Ania, Ewa, Magda i ich klasowi koledzy, i niezależnie od tego, czy patrzymy na nich z sąsiedniej ławki, czy z pozycji nauczycielskiego lub rodzicielskiego autorytetu, jakże często nie jesteśmy świadomi, co stoi za ich wstydem, krnąbrnością, wyniosłością, błazenadą, tym wszystkim, czym nas wyprowadzają z równowagi!

Dlatego właśnie „Długa lekcja”, choć bez wątpienia jest powieścią o młodzieży, wcale nie jest tylko dla młodzieży; bo przecież to, co dzieje się w jej środowisku, w ogromnym stopniu jest funkcją tego, jakimi my, dorośli, emocjami gramy w obecności dzieci, jakie prawdy (albo… nieprawdy) im przekazujemy, jakim kodeksem moralnym się kierujemy. Jedyną jej wadą są może momentami zbyt teatralne wypowiedzi niektórych postaci, za daleko odbiegające od potocznego języka, jaki w wyobraźni słyszymy w takich sytuacjach i pewna chaotyczność narracji, na skutek której trzeba się od czasu do czasu dobrze zastanowić, by umiejscowić w czasie poszczególne wydarzenia, ale wobec pozostałych wartości jest to naprawdę drobiazg.

[1] Ewa Ostrowska, „Długa lekcja”, wyd. Młodzieżowa Agencja Wydawnicza, 1979, s. 62.
[2] Tamże, s. 62.
[3] Tamże, s. 46.
[4] Tamże, s. 31.
[5] Tamże, s. 46.
[6] Tamże, s. 85.
[7] Tamże, s. 7.
[8] Tamże, s. 17.
[9] Tamże, s. 28.
[10] Tamże, s. 326.
[11] Tamże, s. 209.
[12] Tamże, s. 85.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 791
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 8
Użytkownik: janmamut 22.08.2020 22:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Generalnie jestem przeciw... | dot59Opiekun BiblioNETki
A możesz podać jakieś bliższe domysły dotyczące miasta? Szacowałbym, że w latach 80 na jedno LO przypadało co najmniej 30 tysięcy mieszkańców (a nie 10 tysięcy i mniej, jak teraz), więc miasto miałoby ponad 200 tysięcy.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 22.08.2020 23:16 napisał(a):
Odpowiedź na: A możesz podać jakieś bli... | janmamut
Dzielnicę o nazwie Zieleniec oraz 8 liceów (obecnie przynajmniej) ma Gorzów Wielkopolski. Tramwaje też tam kursują.
Użytkownik: janmamut 23.08.2020 01:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzielnicę o nazwie Zielen... | dot59Opiekun BiblioNETki
Oj, to nie. W latach 70 tam były 2 licea ogólnokształcące. Trzecie powstało w roku 1989.

Ja stawiałem według takiego opisu na Toruń lub dwuliterowe miasto, w którym kiedyś mieszkała. Niby 8 liceów na Łódź to trochę mało, ale tam pewnie głównie prządki wtedy kształcili.
Użytkownik: jolekp 23.08.2020 09:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzielnicę o nazwie Zielen... | dot59Opiekun BiblioNETki
Kiedy to czytałam, byłam przekonana, że chodzi o Łódź. Ale nie pamiętam już czy dlatego że była jakaś delikatna wzmianka, czy może to, że wspominane były szwalnie, naprowadziło mnie na ten trop.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 23.08.2020 17:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Kiedy to czytałam, byłam ... | jolekp
Łódź byłaby o tyle prawdopodobna, że autorka w niej mieszkała, ale miałam wrażenie, że to miasto jednak jakieś ciut mniejsze.
Użytkownik: ewa1207 08.11.2020 11:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Łódź byłaby o tyle prawdo... | dot59Opiekun BiblioNETki
To na pewno jest Łódź. W wydaniu z 2007 roku jest to wyraźnie napisane w kilku miejscach, np. ojciec Ewy na mapie Łodzi pokazywał, gdzie będzie ich dom (str. 31). Dzielnicy, ani nawet osiedla o nazwie Zieleniec w Łodzi nie ma, ale jest Teofilów (mama Ani jeździła tam sprzątać biura).
Mimo, że w Biblionetce są dwie książki Ostrowskiej pod tym samym tytułem, jedna z 1979, druga z 2007 roku, to przypuszczam, że ta druga jest "poprawionym" wydaniem tej pierwszej, ale nowy wydawca nie pokusił się o informację o tym. Czytałam drugą, ale z opisu pierwszej wnoszę, że to ta sama książka, tylko akcja przeniesiona została w czasy bliższe kolejnemu wydaniu.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 12.11.2020 07:53 napisał(a):
Odpowiedź na: To na pewno jest Łódź. W ... | ewa1207
Ja czytałam to pierwsze; o drugim słyszałam, ale wolałam to bliższe moim czasom szkolnym :-).
Użytkownik: ewa1207 12.11.2020 13:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja czytałam to pierwsze; ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Ja niestety wcześniej nie wiedziałam, że są dwie wersje. Poszukałabym tej pierwszej, bo to też moje czasy (dokładnie w tym czasie chodziłam do łódzkiego liceum). I żałuję, że trafiłam na drugie wydanie, bo pierwsze na pewno podobałoby mi się bardziej. Zgrzytało mi bardzo, że powieść psychologicznie typową dla lat siedemdziesiątych wsadzono w nowe dekoracje. Myślę, że przenosząc akcję w czasie o trzydzieści lat nie wystarczy wkleić w dwóch, trzech miejscach deweloperów, komputer i komórkę, nie biorąc poprawki na zmianę modelu zachowania ludzi.

Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: