Dodany: 10.08.2020 20:51|Autor: dot59
Być szczęśliwym, stając oko w oko ze złem
Szczerze mówiąc, przed nabyciem cyklu wywiadów Katarzyny Puzyńskiej, przedstawiających pracę policji, największe wątpliwości miałam co do zakupu ostatniej części, „Policjanci: W boju”. No, bo „w boju” to wiadomo: pogonie, strzelaniny, wybuchy, taka typowo męska tematyka, i obawiałam się, że rozmówcy autorki będą opowiadać głównie o detalach przebiegu brawurowych akcji.
Wrażenia z lektury „Policjanci: Bez munduru” okazały się jednak na tyle pozytywne, bym nie wzbraniała się przed lekturą, będąc już przygotowaną na to, że rozmowy będą dotyczyć wszystkich aspektów policyjnej pracy, nie tylko tego, co oglądamy w filmach sensacyjnych, a także trochę i życia po służbie. Że pytania będą zadawane z rozmysłem i wnikliwością, tak, by rozmówcę otworzyć, by go przekonać do udzielenia pełnej i nieraz dosadnej odpowiedzi. Ale nie oczekiwałam, że się popłaczę. Przy reportażach czy wywiadach w ogóle stosunkowo rzadko mi się to zdarza. A tu… niejeden raz. Bo oprócz samych policjantów z jednostek specjalnych głos zabierają także ich żony. Dwie, które wciąż żyją w niepewności, czy ich mężowie wrócą z pracy, i dwie, których niepewność się skończyła. Niestety, dopiero wraz z życiem najbliższego człowieka. Jeden zginął od strzału bandyty podczas nie do końca udanej akcji, drugi – co za ironia losu! – zmarł na zawał na miesiąc przed ukończeniem trzydziestu lat służby i planowanym odejściem na emeryturę, a jego śmierć „nie była bezpośrednim skutkiem obowiązków służbowych”[1]. I to właśnie ich opowieści sprawiły, że nie umiałam powstrzymać wzruszenia. Te kobiety są równie dzielne i twarde, jak są lub byli ich mężowie. Bo antyterrorysta idzie do pracy, świadomy, że za chwilę może odejść raz na zawsze, nawet nie pożegnawszy się z nikim, a jego żona czy partnerka czeka, świadoma, że jeśli mu się nie coś powiedzie, ona zostanie sama ze wszystkim, czemu do tej pory stawiali czoła we dwoje. Oczywiście, można powiedzieć, że to się może zdarzyć każdemu, wszak wypadki trafiają się i kierowcom, i marynarzom, i górnikom, zawał może trafić rolnika na polu, aktora na scenie i lekarza na dyżurze. Ale niewiele jest zawodów, w które wpisane jest aż takie świadome ryzyko, nie każda praca polega na stawaniu oko w oko ze złem wcielonym…
Tak jak w poprzedniej części, i tu dużo się mówi o ciemnych stronach pracy w policji: o wadach merytorycznych samego systemu, trafiających się nawet na poziomie najlepiej wyszkolonych i wyposażonych jednostek; o ludziach, którzy – tak samo, jak w każdym innym zawodzie – potrafią być zawistni, złośliwi, niedouczeni i zatruwać życie swoim podwładnym lub kolegom albo marnować ich wysiłek jakimś nieprzemyślanym krokiem; o polityce, która, w cokolwiek się wmiesza, potrafi to spaskudzić; o stresie, który trudno rozładować samemu, a na pomoc psychologa nie zawsze można liczyć… Jednak nie sposób nie zauważyć, że żaden z rozmówców autorki – również ci, którzy już nie pracują: rencista walczący z ciężką chorobą czy emeryt, który po odejściu z policji założył własną firmę – nie żałuje swojego wyboru, niekoniecznie nawet podsumowując swoje refleksje wzniosłymi słowami; wystarczy: „No było trochę takich ciekawych, fajnych robót przez te lata”, uzupełnione stwierdzeniem: „Nikt nie jest dobrym policjantem, jeżeli nie ma do tego powołania”[2]. Także i wdowy, choć oczywiście mają żal do losu, że tak się wszystko potoczyło, podkreślają: „spełnił swoje marzenie. I tam dopiero złapał wiatr w żagle”[3], „to była jego pasja. Uwielbiał tę pracę i tę jednostkę. Mówił, że nareszcie jest szczęśliwy”[4].
To dobrze, że są ludzie, których pasją jest walka o nasze bezpieczeństwo, nawet za cenę własnego życia. To dobrze, że o tym wiemy.
[1] Katarzyna Puzyńska, „Policjanci: W boju: Najgroźniejsze akcje i ich konsekwencje”, wyd. Prószyński i S-ka, 2020, s. 344.
[2] Tamże, s. 79.
[3] Tamże, s. 23.
[4] Tamże, s. 298.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.