Dodany: 09.08.2020 10:41|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Praca nie jest lekiem na całe zło


Recenzja oficjalna PWN

Recenzent: dot59

Gdybym miała określić „Linię” tylko jednym słowem, powiedziałabym: „kontrowersyjna”. Z pewnością wzbudziłabym tym spore kontrowersje, bo zwykle takim mianem określa się literaturę prowokującą, pisaną udziwnionym językiem, obfitującą w wulgaryzmy, drastyczne sceny, szokujące opinie. W „Linii” niczego podobnego nie ma. Dlaczego więc…? Wystarczy zerknąć na opinie, zamieszczone w serwisach książkowych i na blogach recenzenckich. Znajdziemy tam zarówno określenia w rodzaju „książka o niczym”, „nie robi wrażenia”, „nie wzbudza emocji”, „rozczarowuje”, „niedopracowana”, jak i „zmuszająca do myślenia”, „napisana w pięknym stylu”, „mądra”, „poruszająca”, „da się zapamiętać na długo”. Zatem porusza czy nie porusza, dostarcza materiału do przemyśleń czy przelatuje przez umysł bez śladu, jest dobra, zła czy nijaka?

Zacznijmy od tego, czy rzeczywiście jest o niczym. Jeżeli „o czymś” oznacza historię, mającą konkretny początek i określony koniec, pomiędzy którymi sporo się dzieje, a przy tym opowiadaną linearnie i z objaśnieniem, kto co pomyślał i powiedział w każdym kolejnym momencie – to rzeczywiście, tej definicji „Linia” nie spełnia, bo jest zapisem strumienia świadomości bohaterki, w dodatku nie ciągłym, tylko rozfragmentowanym. Ale istnieje sporo utworów tego rodzaju, a niejeden z nich wszedł nawet do historii literatury…

Zresztą, jeśli wejrzymy w ten strumień, da się w nim przecież wyróżnić pewne punkty orientacyjne, między którymi coś się zmienia, i wyekstrahować z niego pewne informacje na temat samej bohaterki. Nie wiemy, jakie ma wykształcenie (choć wiemy, że studiowała, pracując równocześnie w szpitalu psychiatrycznym w peryferyjnej dzielnicy, gdzie mieszkała) i w jakim jest wieku (nie może być zaraz po studiach, bo ma za sobą już pewien staż pracy – na tyle długi, że w poprzednim biurze zdążyła się zaprzyjaźnić z jedną ze współpracownic, doczekać jej ślubu i przyjścia na świat dziecka – ale nie przekroczyła jeszcze tej granicy, za którą człowiek przestaje się romantycznie zakochiwać i powoli traci nadzieję na wejście w długotrwały związek. Stawiałabym na jakieś 30 do 35 lat). W chwili, gdy ją poznajemy, jest bezrobotna, ale niedługo później rozpoczyna pracę w firmie, której profil sama opisuje niepozbawionymi ironii słowami: „Prowadzimy agencję dla szkoleniowców i wydajemy ich książki. Poradniki. Sprzedajemy je podczas szkoleń. Tym sposobem uzyskujemy efekt synergii. Trudno opisać naszą pracę. Żyjemy z tego, co wydarza się między książką a szkoleniem”[1]. Podczas pierwszego spotkania z nowym przełożonym dowiaduje się o poważnym wypadku, jakiemu uległa wspomniana wcześniej dawna przyjaciółka, kilka tygodni później o jej śmierci. Po okresie próbnym dostaje wymarzoną umowę na czas nieokreślony. W pierwszym roku pracy obdarza zainteresowaniem biurowego kolegę, który wydaje jej się inny od pozostałych, i dostrzega, że jeden ze starszych menedżerów ewidentnie jej nie lubi. Także i później biurowy czas jest znaczony pewnymi konkretnymi wydarzeniami, które może nie tak dokładnie umiejscawiają się w wyimaginowanym kalendarzu, ale też nie ma takiej potrzeby – to nie thriller czy kryminał, dla którego fabuły może mieć wielkie znaczenie, czy osoba X znalazła się w danym miejscu we wrześniu, czy w maju, w piątek o 6.48, czy w poniedziałek o 17.17, i czy wówczas widziała na biurku osoby Y zieloną teczkę, czy nie.

Tutaj to, co się dzieje obok bohaterki, liczy się nie samo przez się, lecz przez odzwierciedlenie w jej myślach i uczuciach. Bo tworzywem tej powieści jest nie jakaś określona historia, tylko człowiek. Akurat kobieta, ale w tym przypadku nie ma to większego znaczenia, równie dobrze w miejsce Emmy można by podstawić Emila, a Billy’ego zamienić na Brittę; jedyne, co by wówczas musiało przepaść, to wątek Frassego, niemal podręcznikowego seksisty (który „ma wiele określeń na opisanie krzykliwych kobiecych głosów. Na niską inteligencję kobiet. Niesprawiedliwość wynikającą z faktu, że zabierają miejsca pracy bardziej utalentowanym mężczyznom”[2], ba, w jego mniemaniu w ogóle „praca kobiet niszczy pozycję mężczyzny. Ciało kobiety w biurze to jawna prostytucja”[3]!), będący wprawdzie wymownym elementem biurowego krajobrazu – notabene świetnie ukazanego, z tymi wszystkimi lunchami, spotkaniami integracyjnymi, naradami roboczymi, delegowaniem obowiązków, rozdzielaniem projektów – lecz tak naprawdę niewiele znaczący dla tego, co się rozgrywa w głowie bohaterki.

A co się w takim razie tam rozgrywa? Czy rzeczywiście nic ciekawego, nic, co by dało do myślenia, wzbudziło w nas jakiekolwiek uczucie, które na dłużej pozostanie? To znów zależy od czytelnika. Oczywiście, Emma nie jest pierwszą w literaturze postacią, zatracającą się w pracy do tego stopnia, że właściwie nie widzi sensu egzystencji poza nią, ani nie jest jedyną, która robi sobie daremne nadzieje na miłość na podstawie ledwie paru ulotnych sygnałów, nie ma też niczego wyjątkowego w jej mizantropii. Jednak gdyby literatura miała przedstawiać wyłącznie postacie i wątki na wskroś oryginalne, szybko by się okazało, że nie mamy już co czytać… Charaktery, sytuacje, motywy muszą się powtarzać, rzecz w tym, by powtarzały się w sposób, który nas nie znudzi, by układały się w taką konfigurację, która nas zaintryguje, zdenerwuje, zachwyci lub oburzy, wywoła współczucie, zaniepokojenie, aprobatę lub sprzeciw. I w moim odczuciu autorka to zadanie w dużym stopniu spełniła.

Bo ja po lekturze jestem zasmucona i z lekka przerażona: co może aż tak człowieka zubożyć, tak wyprać z indywidualności, pozbawić zainteresowań, odebrać mu zdolność rozumienia innych i rozumienia siebie? Czy to doświadczenia z poprzedniej pracy sprawiły, że Emma jest taka, jak jest? Czy raczej nałożyły się na coś, co działo się już wcześniej? Posłuchajmy, co ona sama mówi o przeszłości: „moja relacja z rodzicami jest ułomna, biorę za to całkowitą odpowiedzialność. Znałam swoje prawa, powinnam je była lepiej wyrażać”[4]. Albo spójrzmy na to jej bezsensowne kłamstwo: czy zaprzeczenie, że znała Camillę, w czymkolwiek jej pomaga? Coś ułatwia? Przed czymś ją – czy kogokolwiek innego – chroni? Nie, a jednak brnie w to dalej, bo skoro powiedziała „a”, musi powiedzieć i „b”, przy czym wygląda to, jakby nie zdawała sobie sprawy, że tego rodzaju uniki prędzej czy później ją zdemaskują: może przed wszystkimi, a może tylko przed kimś, na kim jej będzie szczególnie zależało. A przecież nie jest osobą ograniczoną, nieumiejącą pojąć prostych związków przyczynowo-skutkowych, to widać po jej sposobie formułowania myśli – ale widać, że gdzieś jest jakaś blokada, która nie pozwala jej korzystać z całej pełni własnej osobowości, jakiś natrętny przymus, który sprawia, że praca staje się jej niezbędna, jak witamina, bez której człowiek ślepnie lub traci władzę w kończynach. A może raczej nie jak witamina, tylko jak lek, który zażyło się raz, drugi, trzeci w celu zlikwidowania uciążliwej dolegliwości, a potem już nie można przestać, bo odstawienie jest wielekroć bardziej dokuczliwe, niż wyjściowa przypadłość? Emma sama zresztą to widzi i trafnie podsumowuje: „Przestałam robić kawę w domu. Przestałam jeść w domu. Żywię się pracą”[5]. A więc coś w niej stłamszono, czegoś ją pozbawiono, skrzywiono jakieś jedno kółko, które sprawia, że mechanizm psychiczny człowieka działa bez zarzutu. W domu? W szkole? A może kluczem do tej zmiany były „pierwsze niepewne kroki na rynku pracy”, których następstwem jest, jak przyznaje bohaterka, „nerwowość, strach przed tym, że zostanę nakryta, że nie potrafię sobie poradzić nawet z najprostszymi zadaniami”[6]?

Tego się nie dowiemy, co dla części czytelników może być minusem – mnie też tego wyjaśnienia brakuje – ale spójrzmy na to tak: może ten brak informacji w rzeczywistości JEST informacją? A mianowicie ma nam uświadomić, że – wbrew temu, co wypisują w poradnikach fachowcy – czasem w żaden sposób nie będziemy w stanie dotrzeć do tego, co wyrządziło komuś taką krzywdę, bo i on sam, choćby dosięgnął pamięcią do najwcześniejszego dzieciństwa, nie znajdzie tam żadnego spektakularnego zdarzenia? Że jest, jaki jest, i już? A my tylko potrzebujemy go rozpoznać wśród krewnych, znajomych, współpracowników, by wiedzieć, jak nie skrzywdzić go jeszcze bardziej? Ta otwartość problemu jest i dla mnie pewną wadą, ale, paradoksalnie, także zaletą, bo mnie zmusza do gimnastyki myślowej, do analizowania różnych wariantów sytuacji, do rozmyślania, czy – i jak – da się Emmie pomóc, zupełnie jakby była istotą w pełni realną, koleżanką zza biurka obok.

Plusem jest dla mnie także kompozycja i język. Ta sama historia, opowiedziana jednym ciągiem, od początku do końca (a niechby w dodatku w czasie przeszłym i przez zewnętrznego narratora), byłaby płaska i nijaka. Powierzenie narracji bohaterce, poprowadzenie jej w czasie teraźniejszym (co w moim odczuciu – jako znacznie trudniejsze – jest jednym ze sprawdzianów sprawności pióra autora) i poszarpanie opowieści na luźne kawałki, niebędące skończonymi rozdziałami, czasem zajmujące stronicę lub półtorej, a czasem jeden wers (co z kolei doskonale oddaje tok myślenia Emmy) sprawdziło się w tym przypadku doskonale. Pod względem językowym czytanie „Linii” jest czystą przyjemnością – o ile się zapomni o tym, jak bardzo w gruncie rzeczy jest przygnębiająca…

Nie, cokolwiek o tej powieści można powiedzieć, to na pewno nie, że jest nijaka czy płytka. Coś nijakiego i płytkiego nie napełnia takim smutkiem. Czy przetrwa w pamięci czytelnika tak długo, jak na przykład „Buszujący w zbożu” czy „Wielki Gatsby” (wiem, że te dwa utwory różnią się od „Linii” w zasadzie wszystkim: tematyką, stylistyką języka, konwencją, przesłaniem – łączy je jedynie długość i diametralnie sprzeczne opinie czytelników, dlatego właśnie przyszły mi na myśl jako pierwsze), to inna sprawa. Może nie. Ale jeśli nie przeczytamy, to i nie przekonamy się o tym.

[1] Elise Karlsson, „Linia”, przeł. Dominika Górecka, wyd. Pauza, 2020, s. 34.
[2] Tamże, s. 66.
[3] Tamże, s. 113.
[4] Tamże, s. 56.
[5] Tamże, s. 81.
[6] Tamże, s. 30.

Ocena recenzenta: 4,5/6

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 239
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: