Dodany: 21.07.2020 15:29|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

3 osoby polecają ten tekst.

Dąbrowska w pełnym wymiarze- część 7


Dzienniki 1914-1965 w 13 tomach (Dąbrowska Maria), tom X, 1956-1957

Całkiem niedawno Dąbrowska pisała: „byłabym dobrym pisarzem, gdybym mogła znaleźć słowa na wyrażenie bezbłędne, do jakiego stopnia życie ma dla mnie urok i sens tylko, gdy dzielę je dosłownie i na stałe z kimś najbliższym. Tylko wtedy jestem zdolna do twórczości, bo tylko wtedy nie doświadczam paraliżującej mnie tortury czekania. Gdy czekam, obijam się tylko po brzegach życia, nie mogę ani w nim tkwić, ani z niego nic zrobić. A czekam zawsze tylko na życie osobiste. W przeciwieństwie do wielu innych ludzi ekspansja twórcza czy w ogóle publiczna nie była u mnie nigdy rekompensatą braku czy niedoborów życia osobistego, lecz wynikała z faktu jego istnienia, dającego mi poczucie wypełnienia się losu i zabezpieczającego mnie przed czekaniem. Niestety nie mam w sobie zdolności do egzaltacji, dlatego moi partnerzy nigdy nie byli i nie są w stanie zdać sobie sprawy, do jakiego stopnia, niezależnie od wszystkich możliwych ambiwalencji czy powierzchownej zmienności uczuć i nastrojów – uszczęśliwiali mnie i uszczęśliwiają.
Gdybym była filozofem, zamieniłabym epikurejską formułę ‘szczęście to brak cierpienia’ na ‘szczęście to brak czekania’. Cierpienie to jeszcze życie, czekanie to jego odpływ”[IX, 79].

I teraz nie czeka ani na przyjazd Anny, ani na swój wyjazd do Anny, ani na przydział nowego mieszkania, w którym mogłyby zamieszkać razem – bo już mieszkają, „dosłownie i na stałe”. No i, co było do przewidzenia, zaraz okazało się, że każda z nich byłaby szczęśliwa, gdyby ta druga wzięła na siebie przyziemną stronę życia, umożliwiając przyjaciółce zajęcie się pisaniem. I jeśliby nieoceniona Frania nie mieszkała od paru lat w domu spokojnej starości, pewnie by się dało ogarnąć te najważniejsze zadania. Ale żadna z zatrudnianych po niej pomocy domowych nie radzi sobie z obsługiwaniem dwóch pań (z których jedna musi mieć mocno chimeryczną naturę, skoro dostarczyła powodu do takiej oto notatki: „nie rozumiem tych ataków złości przy tak jedwabnym życiu, no ale trudno, natury się nie zmieni, trzeba ją znosić. Lecz szczęścia to nie daje”[X, 151]) i rozpieszczonego dziecka w wieku szkolnym, które „nic jeszcze koło siebie nie umie zrobić, potrzebuje nie już bony, lecz niańki, (…) śniadania jada w łóżku”[X, 148]. Tym bardziej, gdy gospodynie chcą jeszcze (albo nie chcą, ale muszą, bo przecież tyle osób nawykło wpadać w odwiedziny…) przyjmować gości. Toteż Dąbrowska konstatuje z goryczą: „w moim dawnym życiu przyrządzić możliwie najlepszy, najatrakcyjniejszy obiad dla gości było jednym z elementów radości życia. Ale teraz nie śmiem się do niczego wtrącić. Anna i tak za dużo czasu i sił poświęca na prowadzenie domu. Jakakolwiek uwaga na ten temat byłaby unfair”[X, 170] i częściej niż dawniej wymyka się do domu pracy twórczej w Nieborowie, gdzie przynajmniej nie musi się kłopotać o dopilnowanie posiłków czy sprzątania. Podczas jednej z jej nieobecności Anna kupuje telewizor, czym Maria jest niemile zaskoczona: „nie tak dlatego, że to chyba ostatnia rzecz, którą pragnęłabym mieć w domu; ale jakoś zrobiło mi się przykro za Annę, że gdy zarobi więcej pieniędzy, nigdy nie przyjdzie do głowy, aby to włożyć w utrzymanie domu i mnie w tym ulżyć”[X, 90]. A poza utrzymaniem domu wydatki też ciągle jakieś są –
na przykład ulubiony bratanek tak „nudzi od dawna, żeby kupić auto (którym by on mógł jeździć i wozić panny) że zarobiwszy teraz więcej niż kiedykolwiek, w końcu zgodziłam się na to i złożyłam odpowiednie podanie” [X, 109]. I nawet nie można na to wykorzystać zagranicznych honorariów, bo te trzeba „zrealizować w »eksporcie wewnętrznym« (…) wzięłyśmy to, co było na miejscu: 17 paczek angielskiej herbaty po 100 gr., dwa ołówki kulkowe, dwie pasty do butów i za pozostały bilon… trzy żyletki”[X, 203-204].

Gdyby chociaż pisanie szło jej lepiej… Ale powieść wciąż pozostaje niewykończona, a ona sama przyznaje: „powinnam notować tematy do szkiców, essejów, opowiadań czy jakiejś innej formy wypowiedzi, doskonale artystycznej, lecz nie powieści. Normalna belletrystyka coraz mniej mnie nęci”[X, 9]. Co prawda po śmierci Stalina niby skrępowanie twórcze nieco zelżało, lecz nadal całej Europie Środkowej „Rosja zanadto ciąży. Nawet kochanek, jak za długo na nas leży, wywołuje nieodpartą potrzebę zrzucenia go” [X, 60], a wtedy komuniści ciągle pokazują, kto rządzi, a to tłumiąc protesty robotników w Poznaniu, a to – jeszcze bardziej krwawo i na większą skalę – powstanie na Węgrzech. Na pisarzy ciągle się naciska, by się wypowiadali „w obronie pokoju”, ale co to za pokój, w taki sposób narzucony przez rosyjską wszechwładzę… Dopiero z dala od polityki i od ludzi, na łonie natury, można poczuć, czym jest wolność: „jaka fajna jest ta wolność leśna, w której tysiące coraz to innych oczek, ustek, liczek – osobistości roślinnych zakwita, zabłyska, żyje sobie, przemija, do niczego nie zmuszane, od nikogo nie niepokojone” [X, 56]!

Mniej tworząc (czy na pewno mniej? a te stronice dzienników?), ma pisarka więcej czasu na myślenie, a i wiek skłania ją do pewnych podsumowań, do przewartościowywania opinii. Na przykład w kwestii tychże dzienników: skoro „jedni uważają, że każde ich doświadczenie jest godne utrwalenia. Inni nie znajdują, aby jakiekolwiek ich doświadczenie było warte utrwalenia”[X, 72], to „czy to warto pisać, czy dla kogokolwiek to będzie miało kiedykolwiek znaczenie? Dziennik jest przepełniony sprawami ogólnymi i pasją resentymentów. Sama lubię tylko dzienniki i pamiętniki mówiące o życiu prywatnym i osobistym. A ja świadomie pomijam całe moje życie osobiste, zaledwie cień cienia tu i ówdzie przemyka”[X, 94]. Może jednak warto, skoro dochodzi do wniosku: „…mam do stracenia tylko jedną jedyną, ale dla mnie piekielnie ważną rzecz – te moje dzienniki. Nie aby miały jakąkolwiek wartość literacką, ale że przez nie tylko jestem w stanie wystąpić kiedyś, choćby po śmierci, jako świadek czasów. Dla ich zachowania dałabym bodaj życie, a w razie ich utraty – nie warto by żyć ani godziny więcej”[X, 48].

Czyni przy tym i samokrytyczną uwagę: „czytając i przepisując dawne dzienniki widzę coraz wyraźniej do jakiego stopnia w takich notatkach, zwłaszcza mówiąc o innych, trzeba się ograniczyć do suchej konstatacji. Pełne pasji „sądy doraźne” tak w życiu, jak i w pisaniu są niesprawiedliwe i w złym smaku moralnym” [X, 22]. A zdarzały jej się przecież, zdarzały… O Wańkowiczu na przykład parę razy wypowiedziała się ostro i niemile, a teraz przyznaje: „nie doceniałam go nigdy jako pisarza, ani – częściowo pod wpływem antypatii Stempowskich – jako człowieka. (…) powieść ‘Droga do Urzędowa’ (…) jest bardzo zajmująca. (…) znakomita sugestywna charakterystyka postaci, zaskakująco inteligentne refleksje filozofii, by tak rzec, użytkowej, dobry dialog, pasjonujące sytuacje”[91]. Jeszcze niedawno dopatrywała się charakterystycznych cech fizjonomii u większości nowych znajomych: „Tadeusz Kubiak, który chyba nie jest żaden Kubiak, bo wygląda bardzo semicko”[VIII, 130], „nie jest to żaden Stryjkowski (jak można przybrać sobie tak znane historyczne nazwisko!), tylko malusieńki (niższy ode mnie) Żydek z Europy Wschodniej” [IX, 35], przyznając co prawda, że „Żydzi są znacznie inteligentniejsi, czy też lotniejsi umysłowo od Polaków i zawsze są gotowi do jakiegoś fermentu duchowego”, ale zaznaczając, że „jakoś chciałoby się, żeby (…) wyskoczyli wreszcie ponad swoje żydowstwo” [X, 10] i uważając, że „wzrastaniu antysemityzmu (…) sami są częściowo winni – bo jak można było dać sobą obsadzić wszystkie ‘kluczowe pozycje’ życia Polski: prokuratury, wydawnictwa, ministerstwa, władze partii, redakcje, film, radio itp. (…). Z tym wszystkim to ludzi drażni, jakby ktoś, kto nie jest całkiem nami, chciał we wszystkim żyć za nas” [X,50]. A teraz powoli zaczyna zmieniać zdanie: „p. Lipkówna bardzo sympatycznie odzywa się o tych Żydach lipczańskich (co mnie do niej zjednywa). Byli świetnymi kupcami, bardzo uczciwymi, docierającymi do klienta, cierpliwymi na grymasy kupujących, rzetelnymi. Powiada, że zakorzenione przekonanie o Żydach jako nabierających i oszustach w handlu jest przesądem. Przeciwnie, nasza ludność wiejska daleko skłonniejsza jest do szwindlu, nabierania, oszustwa. A w dodatku i do kradzieży, której Żydzi w ogóle nie znają. (…) Żydów jako kupców zawsze ceniłam, zdając sobie jednak sprawę, jaka to tragedia, że prawie cały handel był w ich rękach. Bo przez to byliśmy narodem krzywobokim, bez historii handlu, który jest rodzicielem i nosicielem cywilizacji. A może to nie »przez to«? Może to dlatego właśnie Żydzi tak chętnie do nas szli, a my takie im dawaliśmy przywileje (…), że byliśmy (…) narodem niezdolnym do handlu, za mało w nim rzetelnym? Ale jakim destrukcyjnym czynnikiem jest politykierstwo! Ludność Lipek żyła podobno przez wieki w zgodzie i przyjaźni z miejscowymi i stoczańskimi Żydami. A w ostatnich trzech latach przed wojną (…) agitacja endecka dotarła i do Lipek. (…) Sympatyczni Lipczanie leli im naftę do cukru i do soli, podpalali sklepiki, aż w końcu wysiudali całą ludność żydowską z Lipek. (…) I gdy potem Niemcy strzelali Żydów, Lipczanie dobijali niedostrzelonych. Wyszukiwali nawet kryjących się po lasach, aby ich zabić. Z ludzi można zrobić wszystko, ale najłatwiej – bestię”[X, 91]. I wkrótce potem staje w obronie napastowanego przez antysemitów kolegi po piórze, którego wcześniej nawet niespecjalnie ceniła: „jak wytłumaczyć troglodytom, że Słonimski nie jest Żydem lecz Polakiem żydowskiego (to znaczy b.dobrego) pochodzenia, zasłużonym człowiekiem i pisarzem, przeciwnikiem tych wszystkich Żydów, co w roli ubiaków czy prokuratorów niszczyli Polaków”[X, 147].

Ale największe wyzwania tych lat dopiero przed nią. Najbardziej z całego rodzeństwa kochany brat – o siedem lat młodszy Boguś, ojciec Jurka i Eli – choruje na raka; ciężka operacja okazała się skuteczna o tyle, że podarowała mu dwa lata życia, ale nie ma jeszcze metod, które potrafiłyby opanować nawrót z przerzutami. A w międzyczasie Anna dochodzi do wniosku, że pokaźne honorarium, które Maria otrzyma za zbiorowe wydanie całej swojej prozy, najlepiej będzie wydać na willę w podwarszawskim Komorowie – z jednej strony w ramach lokaty kapitału, a z drugiej dla pozyskania tak potrzebnego miejsca do pracy twórczej - i „mówi, nie bez lekkiej pogardy na mnie patrząc, że ona kupiłaby to natychmiast z zamkniętymi oczyma. Więc tak pewno będę musiała zrobić”[X, 131]. Budynek jest do wykończenia. Skoro kupuje go Maria, a nie Anna, to wiadomo, kto się będzie musiał tym zająć… więc „całe dnie w domu wciąż robotnicy, tak że o żadnej pracy niema mowy. (…). Zaczęłam prowadzić gospodarkę niemal tak nieoszczędną i szaloną jak państwo polskie. (…) [krzesła] tylko cztery – około 1000 zł. Ogrodnik tylko za roboty wstępne w ogrodzie – 3000 zł, stolarz za półki do wnęk ściennych 2.200. A jeszcze założenie zasłon w oknach (…) i na wnęki mające zastąpić szafy, a jeszcze jakieś nocne stoliki przytapczanowe, a jeszcze jesienne roboty w ogrodzie itd., itd. Skąd na to brać i jak podołać prowadzeniu dwu tak kosztownych domów? Czy ja się do takiego wysiłku poderwę jeszcze, jak stara szkapa podcięta batem konieczności?”[X, 192]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 431
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: Margiela 23.07.2020 21:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzienniki 1914-1965 w 13 ... | dot59Opiekun BiblioNETki
A czy można poprosić o przypomnienie, jak w tych latach było z lekturami? Miała jakieś książki-pokrzepicielki, które by jej pomogły przetrwać to wszystko? Oprócz "Przedwiośnia", bo była i taka noc, kiedy na nowo przeczytała "Przedwiośnie" i wrażenia miała bardzo dobre, choć gdy wyszły "Dzienniki" Żeromskiego i na którymś z zebrań ZLP odczytano fragment pierwszego tomu, wyraziła się o nim bardzo szpetnie: "żałosny dziennik nacechowany właściwym Żeromskiemu zawsze złym smakiem", mimo że napisał to nastolatek, który właśnie próbował pisarskiej ręki...
Sama już zresztą nie wiem, kogo ceniła i czytała z radością (Prus, Orzeszkowa, Conrad, Tołstoj na pewno, ale kto jeszcze!), bo jak na złość pamiętam same grymasy:) Galsworthy papierowy, nie do przebrnięcia (ja po latach wróciłam właśnie do "Sagi..." i jest rozkoszna!), w "Cichym Donie" znowu same paskudztwa, gwałt, dziczyzna, brutalność dla obrzydzenia Ukrainy kozackiej itp.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 23.07.2020 21:48 napisał(a):
Odpowiedź na: A czy można poprosić o pr... | Margiela
A właściwie mało jest lektur, o których by się wypowiadała całkiem pozytywnie, i praktycznie żadnych, do których by wracała. Czasem jakaś wzmianka, że coś się komuś udało (tak np. o pierwszym powojennym zbiorze opowiadań Filipowicza), czasem obszerne cytaty z dzieł czytanych w oryginale... ale przede wszystkim krytyka.
I taka - już trochę później wyrażona - opinia:
"Przeraża mnie, że zaczynam prowadzić
»dziennik lektury« – Pisarz, co stał się lektorem, przestaje być pisarzem – Wszystko, co napisałam najlepszego, powstało, kiedy mało czytałam" [XII, 114].
Użytkownik: Margiela 23.07.2020 22:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzienniki 1914-1965 w 13 ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Właśnie, jako pisarka też nic nie chciała zawdzięczać literaturze, nie znosiła, gdy ją z kimś zestawiano, poszukiwano wpływów i analogii: "Mój język, styl, kompozycja i cała wogóle »wizja artystyczna« świata wywodzi się z ziemi kaliskiej, z mowy i zachowania się tamtejszych ludzi wogóle – a w szczegółach (w ciągu dalszego życia) – z mowy i zachowania się mojej rodziny, znajomych, przyjaciół, kochanków etc. Nie, nie mogę pochwalić się wspaniałym rodowodem literackim, a jeśli co biorę z literatury, to zawsze z poezji".
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: