Dodany: 09.07.2020 17:58|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Naprawianie pięknych i mniej pięknych umysłów


Recenzja oficjalna PWN

Recenzent: dot59

Od czasu, gdy gdzieś około szóstej klasy szkoły podstawowej przeczytałam „Mędrca szkiełko” Fedorowskiego – niewielką książeczkę przedstawiającą w postaci serii opowiadań najważniejsze zdobycze nowoczesnej medycyny – a zaraz potem obszerniejszych i jeszcze bardziej pasjonujących „Łowców mikrobów” De Kruifa, z niezmiennym zainteresowaniem pochłaniam wszelką literaturę popularnonaukową na tematy okołomedyczne. Do niektórych odkryć czy nawet historii całych gałęzi medycyny zdarzyło mi się wracać parokrotnie w różnych ujęciach. Uświadomiłam sobie jednak, że jeśli chodzi o psychiatrię, pozostała ona jakoś wyjątkowo z tyłu i prawie wszystko, co o niej czytałam, pochodzi z literatury pięknej lub wspomnieniowej. „Lot nad kukułczym gniazdem”, „Szklany klosz”, „Przerwana lekcja muzyki”, „Ptasiek”, „Piękny umysł”, „Nic nie oprze się nocy”, „Schiza”, „Kraina prozaca”, a dopiero co w pełnej wersji dzienników Dąbrowskiej natrafiłam na informację, że tuż przed II wojną światową brata pisarki, cierpiącego na „początki obłędu luetycznego z paraliżem postępowym”[1], leczono z powodzeniem przez… zarażenie malarią. I oto w krótkim czasie ukazały się dwie książki popularnonaukowe poświęcone tej właśnie dziedzinie: przed paru miesiącami „Spod kozetki” G.Smalla i G.Vorgan, ukazująca, rzec można, praktyczną stronę psychiatrii na przypadkach osobiście napotkanych przez pierwszego autora, a teraz „Czarna owca medycyny: Nieopowiedziana historia psychiatrii” J.A.Liebermanna.

Już sam podtytuł sugeruje, że będziemy mieć do czynienia z kompleksowym i systematycznym ujęciem dziejów tej zagadkowej dyscypliny medycznej. Zagadkowej – bo „żadna inna specjalność medyczna nie doświadczyła tak ekstremalnej niestabilności w kwestii swych fundamentalnych założeń”[2] i w żadnej diagnoza nie opiera się prawie wyłącznie na słowach i obserwacjach zachowania. A jakże może być inaczej, skoro pacjent dotknięty chorobą psychiczną, o ile sam sobie niechcący nie wyrządził jakiejś krzywdy, fizycznie zdaje się w pełni zdrowy? Można go opukiwać, osłuchiwać, prześwietlać, zaglądać do uszu, pobierać krew – wszystko będzie w porządku, poza tym, że na przykład przestał się myć i całe dnie spędza w łóżku, nie odzywając się do nikogo, albo, że odczuwa pod całą skórą wibracje mikrochipów wszczepionych mu ukradkiem przez międzynarodową organizację szpiegowską, służącą kosmitom. To są przykłady już dość spektakularne, ale bywają przypadki, w których znacznie trudniej orzec, czy to już choroba psychiczna, czy na przykład nieszkodliwa wada charakteru. Przez całe wieki nie było zdefiniowanych granic pomiędzy umysłem zdrowym a chorym, ani metod, za pomocą których można było z dużą pewnością określić rodzaj zaburzenia psychicznego, ani strategii leczenia, która gwarantowałaby choremu jeśli nie pełny powrót do normalnego życia, to chociaż możliwość jakiego takiego funkcjonowania w społeczeństwie. Lekarstwo było jedno: odosobnić i zabezpieczyć otoczenie (ale nie samego pacjenta) przed ewentualnymi jego gwałtownymi reakcjami. Jak to wyglądało do XIX wieku, mamy liczne świadectwa w literaturze, choćby w postaci przywoływanej również przez autora nieszczęsnej pani Rochester z „Dziwnych losów Jane Eyre”. Bez względu na to, czy człowiek zapadł na schizofrenię, czy na depresję, czy był agresywny lub zachowywał się żenująco, czy nie, spędzał resztę życia w zamknięciu, często związany, w koszmarnych warunkach higienicznych, poniżeniu i bólu. Narodziny nowożytnej psychiatrii niewiele w położeniu chorych zmieniły, bo początkowo ograniczała się ona do wysnuwania teorii pochodzenia zaburzeń psychicznych i stosowania metod leczniczych nie przewyższających skutecznością placebo.

W pierwszej części Liebermann omawia właśnie kolejne etapy rozwoju myśli psychiatrycznej, najwięcej miejsca poświęcając konfliktom w środowisku, wywoływanym przez podważanie wcześniejszych teorii, i próbom stworzenia jednolitej klasyfikacji chorób psychicznych. Druga część skonstruowana jest w ten sam sposób, lecz zogniskowana na metodach leczenia (osoby szczególnie wrażliwe powinny rozważyć pominięcie opisu lobotomii przedczołowej, zabiegu obmyślonego przez pewnego ambitnego neurologa tak, „aby można ją było wykonywać w klinikach, gabinetach lekarskich, a niekiedy nawet w pokojach hotelowych”[3]), trzecia zaś omawia zastosowanie w psychiatrii zdobyczy nowoczesnej medycyny, w tym odkryć z dziedziny genetyki i biochemii, oraz działania na rzecz odstygmatyzowania chorób psychicznych, które „nadal są postrzegane jako wstydliwe znamię, szkarłatna litera »S« jak szaleniec, »P« jak psychol albo »W« jak wariat”[4].

Podobnie jak Small w „Spod kozetki”, również i Liebermann opowiada historie pacjentów, czy to znane z literatury medycznej, czy z własnej praktyki, jest ich jednak proporcjonalnie o wiele mniej. Być może da się ten niedostatek uzasadnić brakiem w piśmiennictwie wystarczającej bazy przykładów, ale trochę szkoda, bo są to najżywsze i najbarwniejsze części jego opowieści. Styl pozostałych partii tekstu jest stosunkowo suchy i naukowy – co może trochę zmęczyć czytelnika i skłaniać go do wyobrażania sobie, co by było, gdyby autor umiał pisać jak Thorwald! Cóż… pewnie byłoby trochę mniej środowiskowych szczegółów, za to lepiej by się zapamiętało kamienie milowe rozwoju psychiatrii i łatwiej je łączyło z konkretnymi postaciami. Thorwald zapewne też nie ryzykowałby prób uatrakcyjnienia opowieści odniesieniami do faktów i postaci, znanych głównie Amerykanom, i to żyjącym w pewnym określonym przedziale czasowym: „to tak, jakby Bernie Madoff naśmiewał się z niskiej stopy zwrotu funduszów Fidelity”[5]; dzisiaj może jeszcze ktoś skojarzy, o kogo i o co chodzi, ale za kilka czy kilkanaście lat?

Niemniej jednak trudno kwestionować wartość poznawczą „Czarnej owcy medycyny”; tak więc, jeśli ktoś interesuje się czy to samą psychiatrią, czy to historią medycyny w ogóle, zyskana wiedza na pewno zrekompensuje mu trud przegryzania się przez mniej przystępne partie tekstu.

[1] Maria Dąbrowska, „Dzienniki 1914-1965 w 13 tomach: Tom IV, 1936-1941”, wyd. PAN, 2009, s. 43.
[2] Jeffrey A. Liebermann, „Czarna owca medycyny”, przeł. Maciej Miłkowski, wyd. Wydawnictwo Poznańskie, 2020, s. 16.
[3] Tamże, s. 178.
[4] Tamże, s. 312.
[5] Tamże, s. 28.

Ocena recenzenta: 4/6



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 386
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: