Dodany: 28.06.2020 23:37|Autor: Marioosh
Finał (?) polskiego "House of Cards"
Do ośmiu razy sztuka – ósma przeczytana przeze mnie książka Remigiusza Mroza okazała się spośród nich najlepsza, co nie oznacza, że jest dobra, po prostu jest z całej tej ósemki najsprawniej napisana. Mróz w tej powieści dość zgrabnie łączy styl Roberta Ludluma z zasadą Alfreda Hitchcocka o trzęsieniu ziemi; szkoda tylko, że dodał do tego typowe dla siebie zapychanie stron.
Trzeci tom trylogii zaczyna się w tym samym momencie w którym kończy się drugi: w zamachu przed Sejmem ginie prezydent Seyda oraz obaj marszałkowie; nikt nie wie, kto w takiej sytuacji sprawuje władzę w kraju i w związku z tym zaczyna się o nią bezpardonowa walka i pojawiają się samozwańczy przywódcy. Tymczasem na Anitę Kitlińską, szefową ochrony Seydy, „znajdują się” kompromitujące materiały i przez to zostaje dyscyplinarnie zwolniona ze służby; ona sama zaś poszukuje notatki sporządzonej przez potrąconego na śmierć dziennikarza i mówiącej o prawdziwych powodach zamachu pod Sejmem. Media okrzykują Kitlińską główną winną śmierci Seydy i zaczyna się na nią prawdziwe polowanie, tym bardziej, że w samochodzie, który potrącił dziennikarza, znalezione zostają jej odciski palców. Walka o władzę staje się coraz bardziej bezwzględna, a w szczycie kampanii wyborczej, gdy wywlekane zostają coraz wstydliwsze materiały, kluczowym argumentem staje się przedśmiertne nagranie Seydy.
Jest więc nie najgorzej: Remigiusz Mróz wreszcie zastosował się do swoich wytycznych z poradnika „O pisaniu na chłodno” – nie ma tu zbyt wielu chwastów narracyjnych; znikły irytujące postacie, jak choćby robiący wykłady niczym Pan Samochodzik konstytucjonalista Cezary Benke; nie ma prowadzących donikąd motywów pobocznych typu: Ukraińcy gwałcący Polki; Patryk Hauer prawie w ogóle nie cytuje „Sztuki wojny” Sun Zi, ale przede wszystkim nie ma tu niedorzeczności w rodzaju uśpienia przeciwnika politycznego pigułką gwałtu w celu wygodnego głosowania w Sejmie – jest dość wiarygodna intryga, płynna akcja, dobre osadzenie we współczesnych realiach i chwilami kafkowski nastrój.
Ale aż tak słodko jednak nie jest – Remigiusz Mróz nie byłby sobą, gdyby nie zastosował kilku charakterystycznych dla niego chwytów. Czasami odnoszę wrażenie, że styl pisania książek przez tego pisarza polega na popisywaniu się przed czytelnikami własną erudycją i oczytaniem – a może to ja jestem takim matołkiem i starym dziadem, który nie wie, kto to jest ultracrepidarian i musi sprawdzać w Wikipedii? O mojej umysłowej biedzie świadczy też fakt, że dopiero pan Mróz musiał mi uświadomić, czym różnią się poglądy dwóch konstytucjonalistów, Wojciecha Sokolewicza i Kazimierza Działocha; dowiedziałem się co nieco o teorii Ramseya i o teorii podkowy Jeana-Pierre'a Faye; wiem już teraz, co Wyspiański naprawdę chciał przekazać czytelnikom „Wesela” i co mówi zasada dziewięciu posiłków Alfreda Henry'ego Lewisa, poznałem styl rządzenia chińskiej cesarzowej Wu Zetian – no i pięknie ale czy ta nie popychająca akcji do przodu wiedza do czegoś mi się kiedykolwiek przyda? Oczywiście, mamy trochę "product placementu", trochę reklamowania blogów i trochę propagowania zdrowego jedzenia – Milena Hauer na śniadanie nie zrobi mężowi kanapki z polędwicą sopocką lub bułki z paprykarzem szczecińskim, tylko pancake'a ze zmielonych płatków owsianych, banana, masła orzechowego, syropu z agawy i małej ilości aquafaby. I tak otrzymujemy książkę liczącą prawie 400 stron tekstu, którą można przełknąć w dwa wieczory, bo treść jest momentami tak jałowa, że wzrok po prostu przelatuje po literach – co ciekawe, bez zgubienia intrygi.
Powieść jest więc do przeczytania właściwie tylko przez czytelników, którzy przebrnęli przez dwa pierwsze tomy tego polskiego „House of Cards”; swoją drogą czekam w odpowiedzi na amerykańskie „W kręgach władzy”. Tak czy inaczej, moje zdanie o Remigiuszu Mrozie pozostaje niezmienne – to lubiący popisywać się swoją wiedzą i kochający siebie z wzajemnością wyrobnik. A gdyby tak zamiast tłuc rocznie po pięć książek, które wpadną do głowy i wypadną, napisać jedną, ale taką, która wyznaczy jakieś nowe horyzonty, będzie jakimś nowym kamieniem milowym literatury, zapadnie czytelnikom w pamięci na lata? No tak, ale co by wtedy zapełniało regały w empiku?
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.