Dodany: 10.06.2020 22:32|Autor: Marioosh

W poszukiwaniu drugiego dna


Mała, prowincjonalna mieścina nad Wisłą, taka, o jakiej Shakin' Dudi śpiewał „Miasteczko N. na skraju dwóch województw / Tu ulic pięć i wkoło same pola”. W takim grajdole mieszka Elżbieta Jabłońska, lat dwadzieścia cztery, wykształcona i oczytana; mieszka w nim i ma już go serdecznie dosyć: drażni ją prowincjonalne ciekawstwo, zaglądanie pod cudze kołdry i do cudzych garów, nuda i zaściankowość – i ma się wrażenie, że ona do tego miasteczka ze swoją rezolutnością, szczerością i niezależnością nie pasuje. Tymczasem do miasteczka przyjeżdża z Warszawy na wieczór literacki Fabian Miłobrzeski, poeta przechodzący mały kryzys, gdyż sam nie wie, o czym powinien pisać; mimo swojego kryzysu nie omieszka jednak skrytykować naiwności formy małomiasteczkowych poetów. Dla Elżbiety przystojny i nienagannie ubrany Miłobrzeski jest zjawiskiem niezwykłym, niemal z innego świata – ale jednocześnie uważa ona, że w jego wierszach „było coś irytującego: jakieś pomieszanie dosłowności z kłamstwem”[1]. Poeta jest zafascynowany logiczną i rzeczową Elżbietą, jednak ona systematycznie go zbywa; kiedy jednak jej matka wyrządza jej krzywdę, postanawia spędzić z Miłobrzeskim noc, która będzie miała swoje konsekwencje.

W odróżnieniu od opowiadań Kornela Filipowicza nie jestem przekonany do jego powieści. „Romans prowincjonalny” to historia nieudanej miłostki – czyżby tylko tyle? A może autor chciał nam powiedzieć, że w gruncie rzeczy cały świat jest jedną wielką prowincją, bo przecież podobna historia mogłaby się przydarzyć nie w jakiejś mieścinie, ale w Warszawie, Paryżu czy Nowym Jorku? Może chodzi o pokazanie, że uczucie jest tym, czym wiersze Miłobrzeskiego, czyli pomieszaniem dosłowności z kłamstwem? A może o odpowiedź na pytanie poety: „czy bywa się w ogóle kiedykolwiek sobą?”[2]. Może o to, że do bólu logicznemu i pragmatycznemu inżynierowi Soniewiczowi nawet nie przyszłoby do głowy dać Elżbiecie taki „ochłap uprzejmości”[3], jaki jej dał Miłobrzeski, a „tak zwane stałe charaktery mogą być nudne, ale są przynajmniej coś warte”[4]? A może o przeznaczenie, jakie Elżbieta znalazła w erotykach Miłobrzeskiego, gdzie wszystkie kobiety oddalały się, nie oglądając się za siebie? Może o to, że to, co przeżyła Elżbieta, nie ma żadnego znaczenia? A może po prostu jest to zwykły romans, a my doszukujemy się w nim jakichś głębszych treści? Tak czy inaczej nie jestem zachwycony – i nie tylko ja, nawet jego przyjaciele pisali w książce „Byliśmy u Kornela”, że nie trafiały do nich jego powieści. Zainteresowani mogą znaleźć w internecie ekranizację „Romansu...” z 1976 roku – jest dość wierna tekstowi ale nie do końca, a „rolę” miasteczka gra Pułtusk.

[1] Kornel Filipowicz, "Romans prowincjonalny", w: „Motywy”, Wydawnictwo Literackie, 1973, str. 14.
[2] Tamże, str. 35.
[3] Tamże, str. 54.
[4] Tamże, str. 83.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 170
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: