Dodany: 09.06.2020 08:47|Autor: dot59
Wprost proporcjonalny obciach?
W ramach zgłębiania tematu mody wybrałam sobie książkę zupełnie współczesną, dzieło znanego z telewizji stylisty. Obejrzawszy parę odcinków różnych programów z jego udziałem, wiedziałam co prawda, że nie zawsze mi się podoba to, co on chwali i nie zawsze mi się nie podoba to, co on krytykuje, ale ponieważ tu się wypowiada nie na temat konkretnych „stylizacji”, lecz w kwestiach ogólnych, uznałam, że ciekawie będzie poznać jego zdanie.
W wielu względach trudno odmówić autorowi racji. Na przykład w tym, że nie pomogą najdroższe i najbardziej wysmakowane elementy ubioru, jeśli nosząca je osoba będzie miała tłuste lub źle ufarbowane włosy, niezadbane stopy albo niedobraną, deformującą bieliznę. Że pod przezroczystą lub półprzezroczystą białą bluzkę nie zakłada się białego biustonosza, tylko cielisty, a białe rajstopy nadają się tylko na „dwie okazje: pierwsza komunia i ślub”[1]. Że nawet oczywiste mankamenty sylwetki można zmniejszyć, odpowiednio dobierając ubranie, a paskudną krzywdę wyrządzić swojemu wizerunkowi, zakładając coś, co się nam spodobało na kimś o trzy rozmiary szczuplejszym i dziesięć centymetrów wyższym. Że lepiej nosić oryginalnie zestawione rzeczy z sieciówek, niż podróbki wielkich marek. I tak dalej, i tak dalej.
Ale są i stwierdzenia, z którymi się zgadzam nie do końca lub wcale.
Prawda, że to, co tanie, rzadko bywa dobrej jakości, ale już określenie, co tanie, a co drogie, jest sprawą mocno dyskusyjną: „przeciętna dziewczyna w Europie: Niemczech, Włoszech, Hiszpanii, Portugalii, będzie odkładała ze swojej pensji ekspedientki przez 3 miesiące, żeby kupić sobie na przecenie pasek Gucciego. I nie kupi sobie podróby, tylko oryginał. (…) najtańsza torebka Vuittona kosztuje w granicach 400 euro, czyli 1600 zł [2]”, a „buty – to jest rzecz straszna, co powiem – tak naprawdę zaczynają się od 250-300 euro”[3]; te ekonomiczne dywagacje pochodzą sprzed siedmiu lat, a jeszcze i dziś, choć zarobki statystycznie wzrosły, przeciętna polska ekspedientka, nauczycielka czy pielęgniarka nie kupi sobie ani takiego paska, ani takiej torebki, ani butów nawet za 100 euro – i nie z powodu, że woli wydawać na co innego, niż na siebie. Na ogół nie woli, ale kto sobie kupi torebkę za 1600 zł czy buty za 1000, zamiast za te pieniądze na przykład wysłać dziecko na dziesięciodniowe kolonie?
Prawda, że każda damska noga lepiej wygląda w czółenkach na ośmiocentymetrowym obcasie, a męska w wąskim sznurowanym półbucie na cienkiej podeszwie, ale czy to znaczy, że, jak podpowiada autor, „jeżeli wchodzimy w społeczeństwo i chcemy jakoś w tym społeczeństwie funkcjonować, to dobrze powściągnąć swoje wygodnictwo, poświęcić je na rzecz elegancji, stylowości”[4]? Jeśli sobie w tym eleganckim obuwiu zniekształcimy stopy (a w przypadku wysokich obcasów jeszcze nadwyrężymy kręgosłup), to na starość, kiedy się okaże, że nie jesteśmy w stanie chodzić bez bólu nawet w butach najwygodniejszych, nie pocieszy nas fakt, że trzydzieści lat wcześniej ktoś na widok naszych stylowo obutych kończyn doznawał estetycznego zadowolenia…
A zupełna nieprawda, że „cudowna moda chodzenia bez rajstop zimą po pięćdziesiątce mści się nietrzymaniem moczu (…). Non stop przeziębiany pęcherz, niedoleczany i znów podziębiony, mści się rozszczelnieniem zaworów. One w którymś momencie puszczają i leje się po nogach jak z kranu (…)”[5]. Nie będę wchodzić w szczegóły (które można sprawdzić w dowolnym serwisie medycznym) – w każdym razie z rajstopami lub ich brakiem nie ma to zupełnie nic wspólnego. Pomijam już fakt, że odkąd w sklepach są rajstopy i ładne damskie spodnie, nie udało mi się spotkać ani jednej kobiety nie tylko po pięćdziesiątce, ale w dowolnym wieku, która by z własnej woli chodziła na co dzień w pończochach...
Dobrą stroną tej publikacji jest jej naturalny styl i język; jeśli się zna głos autora, można odnieść wrażenie, że się go słucha na żywo. Niedobrą – że spisując gawędę z dyktafonu, nie wyeliminował powtarzających się po kilka razy myśli i bon motów, które czasem (choć nie zawsze, o czym za chwilę) za pierwszym razem wydają się trafne i dowcipne, ale za szóstym doprawdy nie – i że tego języka, jak sam przyznaje, „nie zawsze grzecznego”[6], powściągnąć w żaden sposób nie potrafi, używając słów ordynarnych: „walić spod skrzydła”[7], „wywala nam Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu”[8], „jakiś młody studencik, co ma ch… jak pręcik”[9], lub sformułowań nie tyle krytycznych, co obraźliwych. Szczególnie dostaje się osobom z nadwagą, porównywanym do „orek, waleni i innych stworów morskich”[10], a wyjątkowy mój niesmak i bunt wzbudziła opowiedziana dwukrotnie, raz z detalami, a raz w skrócie, historyjka, jak to „nieszczęsna brombka spod Piły… [która] ma co prawda 167 cm, ale i waży 67 kg”[11], „jako dziewica szła na imprezę i nie doszła, bo została wprost proporcjonalnie do wyglądu, a na przekór swej woli zgwałcona, ponieważ koledzy myśleli, że jest taka chętna, a ona się tylko chciała ubrać jak artystka”[12]. Hola! Nic i nigdy nie usprawiedliwia gwałtu, tym bardziej zbiorowego, żadne „wprost proporcjonalnie”, żaden wiek, żadne kształty, żaden fason butów czy spódnicy! Powiedzieć coś takiego… to jest dopiero obciach! Znacznie trudniej go będzie zapomnieć, niż fakt, że się ktoś nieelegancko ubrał!
Niedostatki wiedzy z tematów zdrowotnych i niepełną orientację w realiach ekonomicznych da się wybaczyć, ale za te ekscesy słowne ocena definitywnie spadła w dół. Wprost proporcjonalnie zwłaszcza do wagi wypowiedzi cytowanej jako ostatnia.
[1] Tomasz Jacyków, „O elegancji i obciachu Polek i Polaków”, wyd. JS&Co., 2013, s. 34.
[2] Tamże, s. 68-69.
[3] Tamże, s. 86-87.
[4] Tamże, s. 33.
[5] Tamże, s. 259.
[6] Tamże, s. 5.
[7] Tamże, s. 27.
[8] Tamże, s. 54.
[9] Tamże, s. 232.
[10] Tamże, s. 252.
[11] Tamże, s. 84-85.
[12] Tamże, s. 98-99.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.