Dodany: 06.06.2020 16:48|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

4 osoby polecają ten tekst.

Ani Trójki, ani "Płomyczka"


Lubię sobie niekiedy poprzypominać czasy, które znakomita większość moich rodaków (i nie bez racji) – nazwie słusznie minionymi, a które miały jednak pewną zaletę, mianowicie, że właśnie wtedy miało miejsce moje dzieciństwo i młodość – ten okres życia, kiedy się wszystkim zachwycamy, wszystko odkrywamy, wszystkiego uczymy, w czym nie przeszkadza nam nawet niewłaściwy ustrój polityczny. Najczęściej nie przeszkadza, bo oczywiście bywają sytuacje, że i w duszy dziecka/nastolatka odciśnie piętno nieodwracalnej traumy: a to bliscy uwięzieni, zesłani, szykanowani, a to głód, a to opresyjny system edukacji. Ale ani na wsi, ani w mieście, w których na przemian te lata spędzałam, jakoś nikomu się nie chciało tropić i prześladować przeciwników jedynej opcji politycznej (w końcu Bierut i Stalin już od ładnych paru lat spoczywali w ziemi), a reszta funkcjonowała… normalnie, przynajmniej mnie i moim rówieśnikom tak się wydawało.

Ponieważ akurat o jednym z programów Polskiego Radia – moim ulubionym od momentu, gdy stary radioodbiornik rodzice wymienili na taki odbierający UKF – zrobiło się w mediach wyjątkowo głośno, potraktowałam to jako okazję do wspomnień o całej polskiej radiofonii. A że w katalogu bibliotecznym znalazł się tytuł, obiecujący ponadto wspominki o prasie (Prasa i radio (Kienzler Iwona)), czy ktoś, kto się czytać uczył na „Przekroju”, mógłby obok takiej zapowiedzi przejść obojętnie?

Mój entuzjazm odrobinę opadł, gdy zorientowałam się, że pożądana pozycja wchodzi w skład olbrzymiej serii, której 25 spośród 46 tomów zostało napisanych przez jedną osobę w ciągu trzech lat, i że to zaledwie niewielka część dorobku autorki, opublikowanego na przestrzeni niecałego dziesięciolecia. Iwona Kienzler, bo o niej mowa, z wykształcenia ekonomistka, zaczęła od układania słowników, wzorów wypracowań i testów językowych; za publicystykę historyczną zabrała się późno – pierwszą tego rodzaju książkę wydała plus minus trzydzieści lat po ukończeniu studiów – ale za to z jakim rozbiegiem! Zadałam sobie trud policzenia. Drugą dekadę XXI wieku rozpoczęła skromnie jednym tytułem, w następnym roku ukazało się pięć, w kolejnych, jak następuje: 2013 – 6, 2014 – 47 (w tym trzy pełnowymiarowe biografie, kilkanaście kieszonkowych monografii słynnych bitew oraz ponad dwadzieścia pozycji należących do jednej z dwóch serii: „Dwudziestolecie międzywojenne” i „Kroniki PRL 1944-1989”), 2015 – 16, 2016 – 6, 2017 – 6, 2018 – 5, 2019 – 5. Nawet uwzględniając fakt, że część z tego to krótkie opracowania, na kilkudziesięciu stronach których mieści się może kilkanaście stron tekstu znormalizowanego, a część - wydawnictwa albumowe, gdzie połowę objętości zajmują fotografie, to przecież nie da się w nich napisać, co ślina na język przyniesie, trzeba grzebać w tekstach źródłowych, porównywać, przesiewać… Obawiałam się więc cokolwiek, że będę miała do czynienia z publikacją spod znaku „galopem i po łebkach”, ale ciekawość zwyciężyła. Bo a nuż sobie przypomnę jakąś audycję radiową, która mi z pamięci wyleciała, albo znajdę coś ciekawego o którymś z kilkunastu tytułów prasowych, widywanych w domu rodzinnym, w kiosku czy gminnej bibliotece?

Akurat…!
Nie przypomniałam i nie znalazłam. I gdyby książka nosiła tytuł taki, jak powinna, biorąc pod uwagę treść – mianowicie „Aspekty polityczne prasy i radia w PRL” czy coś w tym rodzaju – wcale bym na to nie liczyła. Tak, jak nie powinien liczyć ktoś, kto chciałby się dowiedzieć, na przykład, przez ile godzin dziennie nadawała Trójka na początku swego istnienia, czy i od kiedy można było w radiu słuchać w całości konkursów chopinowskich albo do którego roku ukazywał się „Płomyczek”, to grubo się myli. Tu można przeczytać praktycznie wyłącznie o propagandzie komunistycznej, cenzurze, prześladowaniach, procesach politycznych, oddźwięku wydarzeń politycznych w mediach państwowych i opozycyjnych. Jedyne informacje z polityką niezwiązane to wyrywkowe dane o liczbie abonentów radia i wydawanych tytułów prasowych, względnie nakładzie pojedynczych wybranych gazet. Aha, i zamieszczone na końcu dwa biogramy: Józefa Tejchmy – który, jako że przez pewien czas był ministrem kultury i sztuki, jeszcze jakoś mógłby tu pasować – oraz, zupełnie już ni z gruszki, ni z pietruszki, Kazimierza Górskiego.

Czytelnik, który by się nastawił na pobieżny wprawdzie, lecz kompleksowy obraz peerelowskich mediów, ma prawo być zawiedziony i zniechęcony do poznawania pozostałych części serii. Trochę ten zawód może sobie osłodzić przyjemnością obejrzenia garstki starych fotografii, ale tylko trochę…

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 243
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: