Dodany: 25.05.2020 10:50|Autor: dot59
Czy łatwiej uciec z życia, czy w nim zostać?
Wszyscy umrzemy, niezależnie od tego, czy jesteśmy wierzący, czy niewierzący, mądrzy czy głupi, biedni jak myszy kościelne czy bogaci jak bliskowschodni krezusi (i nie ma chyba nikogo, kto by tę prawdę podawał w wątpliwość, bo gdyby był takowy, natychmiast by uznano, że brak mu piątej klepki). Ale mimo to – a może właśnie dlatego? – staramy się o śmierci nie myśleć, dopóki tylko można. Możemy się na nią nawet w pewnym sensie nastawić i przygotować (jak często robią ludzie uprawiający wielce ryzykowny zawód czy hobby), byle nie żyć stale w jej cieniu. Bo takie życie to żadne życie…
A jednak są tacy, którzy inaczej nie potrafią. W rodzinie Hnatów, bohaterów „Listy nieobecności”, troje z czworga dzieci przyszło na świat z istną bombą zegarową w ciele – wrodzoną chorobą, która powoduje, że choć na oko nie różnią się niczym od zdrowych rówieśników, nie sinieją przy wysiłku, nie mają duszności czy obrzęków, ich serce w każdej chwili może zwariować, wpadając w nieregularny galop, wskutek którego krew przestaje skutecznie natleniać mózg. Może się to wydarzyć za dzień, za rok albo za pół wieku; może się powtarzać wiele razy, podczas których okaże się skuteczna interwencja medyczna, a może też za pierwszym razem zaistnieć tak skrycie i przebiegać tak gwałtownie, że nikt i w żaden sposób pomóc nie zdoła. Artur, Janek i Lusia czują stały niepokój matki, zanim jeszcze potrafią tę emocję nazwać. Ale nie są już tacy mali, gdy wydarza się coś, co sprawi, że ich całe życie odtąd przemieni się w czekanie na śmierć. Najmłodsza – jedyna zdrowa – siostra Justysia ginie w tragicznym wypadku, do którego dochodzi… na skutek czego, tu się opinie różnią: Artur po latach tłumaczy go serią zrządzeń losu („Gdyby nie zabrakło nam wtedy cukru, gdyby nam go nie pożyczono, gdyby moja matka nie poszła go wtedy oddać, gdyby dzień nie był ładny, a okno otwarte...”[1]), jego praktyczna i dorzeczna żona trzeźwo zauważa – tylko w myślach, bo nie odważyłaby się tego powiedzieć głośno - że winna jest „nie szklanka cukru, tylko bezmyślność twojej matki (…). Takiego dziecka się nie zostawia samego, zwłaszcza przy otwartym oknie”[2]. Od tego momentu matka zaczyna popadać w paranoję, którą nasącza umysły starszych trojga. A gdy krótko potem umiera we śnie Lusia, chłopcy są przekonani, że ich śmierć to już tylko kwestia chwili. Nie jest im w stanie pomóc ani matka, która niebawem także umrze w szpitalu psychiatrycznym, ani ojciec, z którym nie mają dobrego kontaktu… Mijają jednak lata – i mimo tego całego poczucia tymczasowości obaj żyją dalej; zdobyli zawody, pozakładali rodziny, może się nawet zdawać, że zapomnieli o swojej traumie. Jak jest naprawdę, wiedzą tylko żony; prostoduszna Honorata przechodzi nad mrokiem tkwiącym w duszy Janka do porządku dziennego, racjonalna Zuzanna próbuje go z Artura wypędzać.
Jak to się skończy, dowiadujemy się – przewrotnie – na początku powieści. Dopiero potem, w kolejnych odsłonach jednej z płaszczyzn czasowych, nazwanej po prostu „Przedtem” (jest jeszcze „Zanim”, „Wtedy” i „Potem”, z datami ułatwiającymi czytelnikowi orientację w czasie), poznajemy ciąg wydarzeń, które braci Hnatów zaraziły śmiercią. Zaglądamy także w przeszłość Zuzanny – w jej, nieudane z zupełnie innych względów, pierwsze małżeństwo, w trudne relacje z synem, którymi okupiła decyzję o rozwodzie i powrocie do wcześniejszych planów zawodowych – i kolejnej, młodszej o pokolenie, pary: Krzysztofa i Jakuba, którzy prócz zwykłych dylematów dopiero kształtującego się związku doświadczają dodatkowo problemów z akceptacją swej homoseksualności i z odbiorem tego status quo przez otoczenie. W ich relacji także obecna jest śmierć: Jakub już nieraz rozważał ją jako opcję wyjścia z trudnej, bolesnej sytuacji, a teraz, po tragedii, jaka wydarzyła się u Hnatów, zaczyna się bać, żeby i on nie został przez tę nieubłaganą towarzyszkę życia postawiony pod ścianą, bo przecież Krzysztof też nie jest wieczny, nawet chwila wystarczy, by mogło się zdarzyć coś złego: „Rak? Rozpędzony samochód? Płonący samolot spadający w niebyt? Psychopata? Pęknięty wyrostek?”[3]. Czwarta, pozostająca na dalszym planie para, Danka i Mirek – oboje odstający od Hnatów i poziomem wykształcenia, i podejściem do życia, nieskłonni do filozofowania i roztrząsania stanów emocjonalnych – musi się otrzeć o temat śmierci za sprawą sąsiadów, zwłaszcza w tę jedną noc, gdy Danka, dręczona lękiem o córkę („Ewa jutro ma operację, niby nic takiego, migdałki, ale przecież można umrzeć, tak czy siak!”[4]), wysłuchuje chaotycznych zwierzeń Artura, pragnącego jej uświadomić, że „czasem chciałoby się uciec ze swojego życia”[5]. I w ten jeden poranek, w który się okaże, że Artur już więcej o śmierci nie pomyśli...
Ale nie tylko o śmierci jest ta powieść, nie, to byłoby zbyt jednowymiarowe. Jest także o tym, jak dogadujemy się (albo raczej… nie dogadujemy) z najbliższymi, jak ich mimowolnie czy wręcz bezmyślnie krzywdzimy, ile złego potrafimy z siebie uwolnić w reakcji na coś, co nie jest zgodne z naszymi oczekiwaniami (jakże przerażający jest obraz reakcji rodziców Jakuba, zdawałoby się, tylko trochę prymitywnych i nudnych, na jego „wyjście z szafy”!)… Jednym słowem, o tym, że nie jesteśmy idealni. Że życie ma ciemne strony, na zawsze wpisane w istotę człowieczeństwa, lecz to nie znaczy, byśmy musieli zawsze się im poddawać. Jak się nie poddać? Na to nie ma gotowej recepty; jest jednak prawdopodobieństwo, że sami na nią wpadniemy, jeśli będziemy mieć dość przykładów do przemyślenia. Im więcej sytuacji i zachowań poznamy – także z literatury, także z takiej, która, jak „Lista nieobecności”, ukazuje to ciemniejsze ich spektrum – tym łatwiej nam będzie rozeznać, czego sami od życia i od innych wymagamy.
To prawda, nie jest to powieść dla każdego i na każdą okazję. Jeśli trzeba nam w tej chwili lekkiej, krzepiącej historii z happy endem, odłóżmy sobie raczej „Listę…” na później. A kiedy już natrafimy na ten odpowiedni moment, oprócz solidnej dawki psychologii będziemy mieli przyjemność obcowania z ciekawie skomponowaną narracją i żywym, dynamicznym językiem (na uwagę zasługuje zwłaszcza udana indywidualizacja wypowiedzi, z którą nie każdy młody pisarz potrafi sobie poradzić) – więc warto spróbować.
[1] Michał Paweł Urbaniak, „Lista nieobecności”, wyd, MOVA, 2020, s. 81.
[2] Tamże, s. 87-88.
[3] Tamże, s. 433-434.
[4] Tamże, s. 369.
[5] Tamże, s. 371.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.