Dodany: 19.05.2020 20:38|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Dziennik 1977-1989
Márai Sándor

2 osoby polecają ten tekst.

„Przeżyłem pełne życie, teraz już biegną nadgodziny”[1]


To prawda, biegną nadgodziny... ale jakie! Gdy Sándor Márai rozpoczyna zapiski, które wejdą później w skład niniejszego tomu, jest w wieku, jakiego niejeden człowiek pragnąłby dożyć – o plus minus dziesięć lat więcej, niż wynosiła statystyczna długość życia ówczesnego Europejczyka – i, co ważniejsze, w kondycji fizycznej i intelektualnej, o jakiej mało który jego równolatek, nawet dzisiejszy, może marzyć. Nawet nałóg tytoniowy nie poczynił szczególnego uszczerbku w funkcjonowaniu jego organizmu, pomogła za to pewnie aktywność fizyczna; pisarstwo jest wprawdzie zawodem niesprzyjającym takowej, jednak Márai zawsze lubił spacery i pływanie. Jeszcze i teraz, w ósmej dekadzie życia, wykorzystuje każdą sposobność, żeby się zanurzyć w falach Morza Śródziemnego. I wciąż podróżuje, choć już nie tak często, jak kiedyś. Co nie znaczy, że tylko na małe odległości: na przełomie roku 1977 i 78 Máraiowie spędzają sześć tygodni w Kalifornii. Jasne, to są już czasy, gdy „wystarczy wsiąść do jumbo jeta”[2] i po czternastogodzinnym locie jest się u celu – ale jednak trzeba mieć zdrowie na tyle stabilne, by móc te czternaście godzin przesiedzieć w powietrznym wehikule. Doleciawszy, też nie siedzą w miejscu, lecz odbywają „wycieczki do San Francisco, Carmel, Pebble Beach. Potem trzy tygodnie w San Diego, mała eskapada do Meksyku”[3]. I właśnie podczas tej wyprawy zaczynają się poważnie zastanawiać nad… ponownym osiedleniem się w Stanach. Trudno powiedzieć, czy Lola ma jakiś głos w tej sprawie; wydaje się, że – tak jak i przy wielu wcześniejszych decyzjach – raczej tylko akceptuje propozycję męża. A on nie widzi już przewag Europy (bo „przejęła od Ameryki wszystko, co jest tam niesympatyczne – obłęd reklam, nachalną mentalność interesu – a jednocześnie zapomniała o tym, co było jej własnym sensem: o dialektycznych dysputach, o wykwincie ducha i smaku”[4], bo „porwania, morderstwa i działania terrorystów osiągają już niemal skalę przemysłową”[5]), za to rzeczowo kalkuluje: nawet, gdy się nie ma „nic poza emeryturą, której siła nabywcza skurczyła się o połowę”[6], i tak będzie łatwiej żyć w Stanach, bo tam „jest taniej niż dziś w Europie, a różnica w jakości wyraźnie na korzyść amerykańskiej”[7]. I decyzja zapada.

W maju roku 1980 para osiemdziesięciolatków zbiera się w ostatnią podróż na drugi kontynent. Kilka miesięcy Máraiowie spędzają w hotelu apartamentowym („obszerne studio z małą jadalnią, garderobą i kuchnią, a wszystko doskonale i z gustem wyposażone (…) za czterysta dolarów miesięcznie”[8]), potem wynajmują mieszkanie „na skraju dużego parku Balboa”[9] – olbrzymiego terytorium, pełnego nie tylko subtropikalnej roślinności, ale i instytucji kulturalnych. Napawają się pogodą, która jest „przyjazna i kojąca, balsamiczna, jak kiedyś mówiono”[10]. Brakuje im tylko morza; zapach oceanu czuć w powietrzu, ale „kąpiel jest dla nas niemal niewykonalna fizycznie”[11] – do plaży jest kilkanaście kilometrów, które trzeba przebyć, korzystając z taksówek lub komunikacji publicznej, a kondycja jednak słabnie.

Stary (teraz już naprawdę stary, nie tak, jak wtedy, gdy zaczynał wspominać o swojej starości!) pisarz jest za to w rewelacyjnej formie intelektualnej: ostrość obserwacji, zdolność formułowania myśli, jakość języka jego notatek niczym się nie różnią od tych, które demonstrował, będąc dwa razy młodszy. Niezmiennie pozostaje nieprzejednanym wrogiem komunizmu, nie jako ustroju, lecz samej idei („której nie da się urzeczywistnić inaczej, jak tylko gwałtem i terrorem”[12]), Węgry wspomina jako kraj już właściwie obcy, choć wciąż najmilszą lekturą są dla niego dzieła starych węgierskich mistrzów. Co nie znaczy, że tylko ich czytuje: jest na bieżąco z literaturą współczesną – choć raczej biograficzną i eseistyczną, niż beletrystyką (o której nie ma zbyt dobrego mniemania, bo „dziś nieliczni odbiorcy nie oczekują od artysty niczego innego poza obsługą gustów i interesów aktualnie panującej klasy”[13], a „wydawca i pisarz służą dystrybutorowi, który sam decyduje, co z zalewu książek dotrze do konsumenta”[14]) – chętnie wraca do antycznych tragedii czy do pamiętników słynnych osobistości sprzed paru stuleci, przetykając te lektury to rozprawą historyczną, to traktatem popularnonaukowym. Nieważne, czy po angielsku, czy po włosku, francusku, niemiecku… Niepojęty umysł, który tylko można na poły podziwiać, na poły mu zazdrościć (czy raczej ubolewać, że samemu się nigdy czegoś podobnego nie osiągnie)!

Ostatnie lata zapisków to lektura mocno przygnębiająca. Bo choć rozum wciąż pracuje na wysokich obrotach (i nawet, mimo wcześniejszych zapewnień, że nic już nie stworzy, pod koniec życia bierze się za dokończenie powieści „Trzydzieści srebrników” i za wymyśloną jakoś na poczekaniu „historię detektywistyczną »Miłość serca«”[15]) – ciało słabnie, przytępiają się zmysły. Coraz gorzej widzi, trudniej mu chodzić, jeszcze trudniej opiekować się żoną, która wcześniej od niego prawie całkowicie traci wzrok i cierpi na napady omdleń, spowodowanych najprawdopodobniej miażdżycą naczyń i niedokrwieniem mózgu. „Umrzeć zdrowo musi być wielkim dobrodziejstwem”[16], pisze. Niestety, nie będzie to dane ani jemu, ani jej. Lola ostatnie miesiące życia spędzi w domu opieki, już prawie bez kontaktu z otoczeniem. On w międzyczasie zdąży pożegnać – tylko na odległość… – dwoje rodzeństwa, potem w krótkim czasie odejdzie i Lola (po której pozostanie luka nie do zapełnienia: „przez minionych ponad sześć dziesięcioleci zawsze razem, we śnie i na jawie, cieleśnie i inaczej, przeżywając najrozmaitsze przygody i zawsze od nowa powracając do siebie poprzez koszmarne i wspaniałe sytuacje życiowe, zawsze razem. A teraz jestem sam w takiej pustce, jak przestrzeń kosmiczna otaczająca astronautę”[17]), i ostatni z braci. I w końcu, niespodziewanie, czterdziestosześcioletni zaledwie János. Od tej chwili autorowi braknie napędu do życia. Ostatnie zdania, jakie zapisze, nie pozostawią złudzeń: „Czekam na wezwanie, nie ponaglam, ale i nie ociągam się. Już pora”[18]. Kilka tygodni później zrobi użytek z rewolweru, zakupionego krótko po śmierci żony...

Niesamowita to opowieść, równie intelektualna, jak poprzednie części dzienników, a przy tym nieporównanie bardziej osobista (szczęśliwi ci, którym zostaną oszczędzone takie zmagania ze starością, jakie opisuje tutaj Márai!). Szczera, choć nie ekshibicjonistyczna, kronika wygnania, wolności, miłości i odchodzenia. Nic tu nie było dla mnie zaskoczeniem, bo przecież czytałam to pierwsze wydane u nas, skrócone do jednego tomu, wydanie „Dziennika” – a jednak zrobiło takie wrażenie, że nie umiem teraz normalnie odejść i usiąść do innej lektury…

Czy taka uczta czytelnicza ma w ogóle jakieś minusy? Czytając uważnie, dostrzeżemy powtarzane po dwa, trzy razy te same myśli, nieraz wyrażone praktycznie identycznymi słowami; nie uważam jednak tego za mankament, bo, jak informuje w posłowiu tłumaczka, cytując niezamieszczoną w tekście wypowiedź pisarza, „oryginał rękopisu zachował je jako coś w rodzaju ćwiczeń oddechowych codzienności minionych lat, trafiły one na papier bez odcedzania. A zresztą w końcu zawsze myślimy to samo”[19]. Trudno też czepiać się drobnego błędu w tekście: Márai chwali „dzieło stuletniego Krúdy’ego”[20], ale stuletni Krúdy żadnego dzieła nie stworzył, bo przeżył ledwie pięćdziesiąt pięć lat; natomiast gdyby żył, skończyłby sto lat krótko przed powstaniem tego zapisku; pewnie to przejęzyczenie (autora? tłumaczki?), którego większość czytelników nie zauważy. Ja zauważyłam i dla porządku wspominam, ale ocena i tak pozostaje maksymalna.

[1] Sándor Márai, „Dziennik 1977-1989”, przeł. Teresa Worowska, wyd. Czytelnik, 2020, s. 134.
[2] Tamże, s. 45.
[3] Tamże, s. 46.
[4] Tamże, s. 104.
[5] Tamże, s. 43.
[6] Tamże, s. 81.
[7] Tamże, s. 53.
[8] Tamże, s. 136.
[9] Tamże, s. 149.
[10] Tamże, s. 165.
[11] Tamże, s. 195.
[12] Tamże, s. 118.
[13] Tamże, s. 41.
[14] Tamże, s. 107.
[15] Tamże, s. 252,
[16] Tamże, s. 311.
[17] Tamże, s. 347-348.
[18] Tamże, s. 377.
[19] Tamże, s. 391-392.
[20] Tamże, s. 105.



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 435
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: