Dodany: 07.05.2020 23:44|Autor: Marioosh

Mocno zwietrzała ramotka


Pod hasłem „Wycieczka – ucieczka” kryją się dwie książki – pierwsza, wydana w 1968 roku, zawiera tytułową powieść dla dzieci; druga zaś, z roku prawdopodobnie 2012, to zbiór czterech historyjek napisanych dla młodego czytelnika. Nie oszukujmy się, żadna z nich nie dorasta do pięt „dorosłym” powieściom Stanisławy Fleszarowej-Muskat, z dzisiejszego punktu widzenia są jedynie pozycjami w bibliografii autorki, ale każda ma swój urok i niepowtarzalny styl pisarki.

„Wycieczka – ucieczka” (1968) to zgrabna i pogodna opowiastka o rowerowej wyprawie trojga dzieci „z plecakami, psem i bardzo fajną babcią na starej damce”[1]. Po wyjeździe z Wejherowa docierają do gospodarstwa państwa Paciorków, którzy zapewniają im nocleg; w nocy jednak gospodarze zostają zabrani na sygnale do szpitala, gdyż zatruli się grzybami. I kto ma zająć się gospodarstwem, wydoić krowy, nakarmić świnie, wypuścić owce na pole i zwieźć zżętą pszenicę, skoro trwają żniwa, sołtys nie ma ludzi, a syn Paciorków, inżynier z Centrostalu, wyjechał do Algierii budować mosty? Dzieciakom i babci pomaga posterunkowy Wesołowski, który na taką pomoc nigdy nie miał czasu, bo „opieka nad wsią wymagała surowości, ostrego patrzenia na rzeczy złe, zagrażające spokojowi i bezpieczeństwu ludzi”[2]. Sympatyczna historyjka, ale wrażenie psuje lekko propagandowy fragment o milicji – babcia sugeruje, że posterunkowy Wesołowski jest czarujący i to, żeby wszyscy stróże porządku byli tacy, zależy tylko od nas, bo „jeśli obywatel jest w porządku, milicjant musi być czarujący, prawda?”[3]. Przypominam, że opowiadanie pochodzi z 1968 roku i w marcu tegoż właśnie roku milicjanci, zwłaszcza zomowcy, byli bardzo czarujący... Powieść doczekała się pięcioodcinkowego serialu pod odwrotnym tytułem czyli „Ucieczka – wycieczka”; rolę dziesięcioletniej Doroty zagrała Dorota Kędzierzawska, dziś znana i ceniona reżyserka.

„Papuga pana profesora” (1970) to miła, ale dość naiwna historia gromadki dzieciaków z podwórka, którzy poznają mieszkającego w kamienicy profesora i ratują przed zadziobaniem przez wrony jego papugę, Klemensa. Pojawia się milicjant, który wlepia jakiejś kobiecinie mandat za minimalne przekroczenie krawędzi pasów przy przechodzeniu przez jezdnię, pojawia się dziarski komendant straży pożarnej, ale przede wszystkim pojawiają się koty łażące po kominach i wrony bojące się tych kotów. A w tle mamy syna profesora, który bardzo lubił Klemensa i jako dziecko zginął w Powstaniu Warszawskim. Ta powieść doczekała się ekranizacji w 1974 roku pod tytułem „Nicponie”.

„Wzór dla kapitana” (1971) to najkrótsza i właśnie przez to najlepsza, moim zdaniem, opowiastka. Mamy oto małego Cyprka Krawczyka, który żałuje, że nie ma „tego czegoś”, co mogłoby być dla niego jak skarb, czegoś „o czym mógłby myśleć, odwoływać się do tego, gdy trzeba się do czegoś odwołać, gdy trzeba się do czegoś przymierzyć albo zaczerpnąć skądś sił, kiedy własne nie wystarczają”[4] – i nawet jego ojciec nie jest kimś ważnym, tylko prozaicznym pracownikiem w wodociągach. Ale pewnego dnia wszystko się zmienia, gdy okazuje się, że ojciec w czasie wojny brał udział w odbiciu siedmiu więźniów z Pawiaka – tym epizodem zainteresowała się ekipa kręcąca „Stawkę większą niż życie” i w związku z tym Krawczyków odwiedza sam Stanisław Mikulski.

I na koniec „Portret dziewczyny na zielonym tle” (1991) – opowiadanie napisane w 1985 roku, pierwotnie drukowane w „Płomyku” w 1987, a wydane już po śmierci autorki. Na liście rankingowej książek Stanisławy Fleszarowej-Muskat ta książeczka zajmuje ostatnie miejsce – i to mógłby być mój cały komentarz, bo uważam, że ta opowiastka jest więcej niż przeciętna. Jest Agnieszka, mieszkająca na wsi ósmoklasistka, jest Elka, jej studiująca w mieście medycynę siostra, i jest Lucek, jej kolega. Agnieszka po maturze również chce uciec do miasta. ale odczuwa tęsknotę za Luckiem – ot i cała historia, z której nic nie wynika i z której nie płynie żaden ważniejszy morał. Może gdyby autorka zrobiła z tego opowiadania całą powieść, byłoby lepiej?

Jak wiadomo Stanisława Fleszarowa-Muskat próbowała swoich sił na różnych polach i przeważnie były to próby pozytywne; w przypadku literatury dla dzieci i młodzieży ta próba była nie do końca udana. Na pewno są to opowieści mające swój urok, styl pisarki również jest z daleka rozpoznawalny ale, moim zdaniem, to nie jest to – dzisiejszego młodego czytelnika mogą te historie rozśmieszyć. ale zaciekawić już chyba nie.

[1] Stanisława Fleszarowa-Muskat, „Wycieczka – ucieczka”, wyd. Edipresse Polska, brak roku wydania, str. 16.
[2] Tamże, str. 70.
[3] Tamże, str. 76.
[4] Tamże, str. 232.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 646
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: Pingwinek 08.05.2020 15:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Pod hasłem „Wycieczka – u... | Marioosh
Te historyjki, jak zauważasz, już się zdezaktualizowały, w moim odczuciu pozostają jednak sympatyczne. A skoro takie pisała Fleszarowa-Muskat opowiadania dla młodzieży, to jakie musiała pisać powieści dla dorosłych! ;)
Użytkownik: Marioosh 08.05.2020 16:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Te historyjki, jak zauważ... | Pingwinek
Owszem, sympatyczne są ale oprócz tej sympatyczności nie ma tu nic więcej; choć "Papugę..." czytałem jako dziecko to nie czuję do niej jakiegoś choćby sentymentu.

Piszesz "to jakie musiała pisać powieści dla dorosłych!". Polecam sprawdzić, w porównaniu z tymi drobiazgami dla dzieci to jest całkowicie inna bajka, taka na przykład trylogia "Tak trzymać!" to jest po prostu poezja.
Użytkownik: Pingwinek 08.05.2020 17:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Owszem, sympatyczne są al... | Marioosh
No ja właśnie chciałam zasygnalizować, że powieści dla dorosłych Fleszarowej-Muskat to więcej niż tylko sympatyczne książeczki, ale chyba niezbyt mi wyszło...

Sięgam co jakiś czas po tę pisarkę. Ma lepsze i gorsze historie, zawsze chętnie sprawdzam. Przeczytałam do tej pory 20 tytułów i na razie najbardziej podobały mi się: "Powrót do miejsc nieobecnych", "Nie wracają na obiad: Notatki z czyjegoś losu" i "Most nad rwącą rzeką". "Tak trzymać!" (a także drugą trylogię, jak i dylogię) trzymam prawie na koniec, to przez wysokie średnie ocen każdej z części.
Użytkownik: Marioosh 08.05.2020 19:37 napisał(a):
Odpowiedź na: No ja właśnie chciałam za... | Pingwinek
To prawda, "Tak trzymać!" najlepiej zostawić sobie na koniec, to jest prawdziwe Grande Finale, jako, że mieszkam w Trójmieście lubię ją sobie raz na jakiś czas odświeżyć, obcowanie z taką piękną polszczyzną i z tak wielkimi emocjami jest w pewnym sensie oczyszczające.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: