Dodany: 17.04.2020 00:07|Autor: Marioosh

Książka: Derwisz
May Karol (May Karl Friedrich)

1 osoba poleca ten tekst.

Tylko dla twardzieli - tom 1


W opisie tej książki znalazłem informację, że jest ona pierwszą częścią trylogii rozgrywającej się na trzech kontynentach; poza tym w samej BiblioNETce „Derwisz” ujęty jest jako pierwszy tom cyklu „Kozak i łowca soboli” – to prawda, ale ja spróbuję tę prawdę trochę bardziej uporządkować. Otóż w latach 1882 – 1886 Karol May zarabiał na życie pisaniem tzw. powieści brukowych – stworzył ich pięć i z dzisiejszego punktu widzenia są to literackie koszmarki nie nadające się do czytania; już wcześniej przebrnąłem przez „Leśną Różyczkę” i napisałem w recenzji, że jest to powieść dla czytelników o mocnych nerwach i odpornych na takie dyrdymały. Od grudnia 1885 do stycznia 1888 roku opublikowano w 109 zeszytach powieść „Niemieckie serca – niemieccy bohaterowie” – Norbert Honsza i Wojciech Kunicki w świetnej książce „Karol May – anatomia sukcesu” nie zostawili na niej suchej nitki, a i sam May uważał ją za najsłabszą z własnych powieści brukowych. Wydawnictwo Karl-May-Verlag, które po śmierci pisarza nabyło prawa do wydawania jego książek, zrobiło z tą powieścią porządek: mocno zredagowano, usunięto zbędne elementy i ujednolicono postacie; w efekcie uzyskano książkę „Allah Il Allah!”, będącą swoistym uzupełnieniem powieści „Przez pustynię” oraz trzy powieści: „Derwisz”, „Dolina Śmierci” oraz „Łowca soboli i kozak”; po wielu latach dosztukowano jeszcze jeden tom, ale chyba tylko w formie ciekawostki. Można więc powiedzieć, że mamy do czynienia z pierwszą częścią trylogii ale skąd wzięło się określenie „Cykl ˃˃Kozak i łowca soboli˂˂”?

I w końcu wypadałoby coś o tym „Derwiszu” napisać. Powiem wprost – nawet mimo tego, że jest to powieść solidnie zredagowana, nie da się jej czytać; ma 390 stron, ale ja już w okolicach setnej miałem dość. Cała historia zaczyna się w Stambule: mamy angielskiego obieżyświata Davida Lindsaya, niemieckiego malarza Paula Normanna, jego przyjaciela Hermanna Wallerta, czerkieską niewolnicę Czitę, Ibrahim Beja, syna wysokiego dostojnika oraz tytułowego derwisza Osmana, który w rzeczywistości jest dawnym francuskim służącym Adlerhorstów. Okazuje się, że losy całej tej gromadki krzyżują się i mieszają: Czita, która naprawdę ma na imię Liza, okazuje się córką Anny von Adlerhorst, która kiedyś odrzuciła względy Ibrahim Beja; Anna - siostrą Davida Lindsaya, a on z kolei - wujem Hermanna. A wszystko zaczęło się od tego, że rodzina Bruno von Adlerhorsta, konsula w Adenie, została przed kilkunastu laty porwana przez piratów i sprzedana na targu niewolników; David Lindsay zobowiązał się do znalezienia wszystkich krewnych, a Hermann w celu poszukiwania rodziny i łatwiejszej penetracji krajów muzułmańskich wstąpił do niemieckiego wywiadu. Następnie akcja przenosi się do Tunisu – wezyr wysyła tam Ibrahim Beja, by dowiedział się czegoś o tajnych postanowieniach Włoch względem Trypolisu, a lord Lindsay, Hermann i Paul udają się za nim, udaremniają zamach Osmana na beja Tunisu i spotykają Krüger-beja, szefa straży przybocznej; w końcu zaś dochodzi do spotkania rodzeństwa, Czity i Hermanna. Następnie akcja przenosi nas do USA, gdzie Sam Hawkens, Dick Stone i Will Parker (czyli traperzy znani z innych książek Maya) jako „Liść Koniczyny” udaremniają napad bandyty Krwawego Jacka na plantację Arthura Wilkinsa, na której zarządcą jest Martin von Adlerhorst, najmłodszy z braci sprzedanych na targu niewolników; niestety, nie udaje się im obronić plantacji przed przejęciem jej przez sąsiada Leflora, który w mocno szemrany sposób nabył prawa do jej własności.

Jest to więc powieść przeznaczona wyłącznie dla wytrwałych badaczy twórczości Maya. Nie oszukujmy się – warsztat literacki autora jest tu ubogi, króluje schematyczność, przerysowanie i jarmarczność, postacie są schematyczne i czarno-białe, a dialogi nieznośnie sztuczne i egzaltowane. Cóż, taka była powieść brukowa w XIX wieku i trudno było po niej oczekiwać jakichś literackich uniesień; szkoda tylko, że bardziej wygląda to wszystko jak pierwowzór wenezuelskiej telenoweli, niż coś, co mogłoby dziś kogokolwiek zaintrygować. Tak więc – tylko dla twardzieli. Ale prawdziwych twardzieli zachęcam do sięgnięcia po brukowy oryginał: 2610 stron, z czego sam „Derwisz” ma 552.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 364
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: