Dodany: 13.04.2020 13:56|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Motyl odbity w ułamkach lustra


Naprawdę jeszcze czegoś nie wiemy? Po przeczytaniu kilku biografii, tyluż zbiorków wspomnień, pięciu tomów dzienników i niezliczonych artykułów prasowych, po kilkakrotnym obejrzeniu „Rozmów o zmierzchu i świcie”? Nie wiedzieć to mogliśmy za czasów PRL, kiedy jedyna plotkarska rubryka w całej prasie, zajmująca jedną szpaltę ostatniej strony „Kobiety i Życia”, co tydzień podawała „aż” cztery, pięć ciekawostek o różnych sławnych ludziach z całego świata, a czytelnik przez całe lata mógł nie zobaczyć żadnej informacji o konkretnej osobie: czy ma męża, dzieci, kota, prawo jazdy, jakie kwiaty lubi itd., o ile sama o tym nie powiedziała w jakimś wywiadzie (mimochodem, bo generalnie dziennikarze o życie prywatne nie pytali)... Ostatnie lata życia Agnieszki Osieckiej przypadły jednak na czasy, kiedy artystom już wypadało trochę więcej o sobie opowiadać; pamiętam, jaka byłam zaskoczona szczerością „Rozmów w tańcu”, które – zdawało mi się wówczas – odkrywały przede mną wszystkie jej sekrety. Jakże się myliłam! Od tego czasu minęło prawie trzydzieści lat, od śmierci Osieckiej – prawie ćwierć wieku, a jej postać ciągle jeszcze pozostaje niedopowiedziana, nie do końca odkryta, wciąż fascynuje, wciąż zastanawia…

I tego właśnie dowodzi najnowsza o niej książka, zestawiona głównie z wywiadów przeprowadzonych przez autorkę z przyjaciółmi i współpracownikami poetki (prócz wywiadów są jeszcze pojedyncze przedruki publikowanych wcześniej wspomnień, podsumowania rozmów, krótkie wstawki biograficzne – a każda partia tekstu zatytułowana jest cytatem z piosenki lub wiersza). Wielu spośród rozmówców to ludzie, których znajomość z Osiecką ciągnęła się od lat ’50-‘60, a jednak bez trudu wywołują z pamięci obrazy sprzed pół wieku: pierwsze spotkania, rozmowy (niebanalne, bo „było tyle innych tematów, że takie jak: wiek, pieniądze, choroby, mieszkania, dorabianie się, czyli najpopularniejsze tematy 90 procent rozmawiających dziś na świecie, nigdy nie były poruszane”[1]), listy, historie piosenek. I rzeczywiście, pojawiają się tam informacje jeśli nie unikalne, to takie, do których niełatwo dotrzeć. Że pierwszy mąż, Wojciech Frykowski, był ostatnim człowiekiem, za którego powinna była wyjść – zdają sobie sprawę wszyscy, którzy choć raz zerknęli w jej życiorys; ale kto wie, że ten „mąż Agnieszkę zlał”[2]? A kto, „że rola Agnieszki w »Człowieku z marmuru« napisana była dla niej”[3]? Albo, że kiedy ją chowano, miało miejsce nietypowe zjawisko pogodowe, prawie identycznie zinterpretowane przez dwie różne osoby („marzec – brzydki, pochmurny. I nagle, na tych Starych Powązkach, wyszło piękne słońce i wpadło przez szklaną kopułę do kościoła. Jakby Ktoś to wyreżyserował”[4]; „Ktoś w górze zrobił Agnieszce dobre wejście. Bo choć umarła w marcu, w tej kaplicy na Powązkach podczas mszy przewinęły się wszystkie cztery pory roku”[5])? I że jeden z najbardziej znanych w kraju publicystów, zajmujący się zupełnie niepoetyczną historią i polityką, a z Osiecką jedynie niezobowiązująco zakolegowany, napisał potem pożegnanie tak przejmujące, że trudno je przeczytać bez wzruszenia: „Agnieszko, czy można napisać list pełen wdzięczności w zaświaty? Nie, nie można. To jest błazeństwo i kabotyństwo, to jest wystawianie się na śmieszność. A jednak piszę do Ciebie ten list, Agnieszko, choć jedyne, czego bałem się w życiu, to właśnie śmieszność. (…) Agnieszko, dobrze, że byłaś. Dziękuję”[6]?

Tak, oczywiście, przede wszystkim we wspomnieniach powtarza się to, co już wiemy z wydanych wcześniej tekstów biograficznych. Prawie każdy przyznaje – na różne sposoby – że „ciągle wychodziła, uciekała i żyła jak chciała, ciekawa ludzi, ich historii, ich uczuć, opowieści, anegdot, płaczu, nieszczęść i szczęść. Obserwowała, żyła tym, a potem to rymowała w skrót, skojarzenia tak wielkie jak życie. (…) wychodziła z ciepła, bo było za ciepłe, z małżeństwa, bo stabilizacja usypiała jej uczucia, z miłości, bo było zbyt słodko, z macierzyństwa, bo miała poczucie winy”[7]. Ale „może gdyby miała ustabilizowane życie, nie napisałaby tych wszystkich pięknych rzeczy?”[8]. Pewnie nie, bo przecież pokaźna część jej twórczości to wiersze wyrażające euforię miłosną i oddanie na przemian z odbiciami miłości niepełnej, nieodwzajemnionej, zawiedzionej; nawet zresztą jeśli pisane były pod melodie, były to wiersze, które można czytać i doceniać, nie wiedząc, kto i jak je śpiewał. Ja, laik, to mówię, ale nie jestem sama: Janusz Anderman uważa, że „nigdy potem, po śmierci Kofty, jej i Młynarskiego, poziom tekstów piosenek już nie wzniósł się na takie wyżyny”[9], i nie jest to jedyna taka opinia; prawie w każdej książce o Osieckiej wypowiada się jedna lub więcej osób, mających podobne zdanie.

Przykro się natomiast robi, gdy człowiek, któremu poświęciła proporcjonalnie największą część życia, zamiast powiedzieć po prostu, że nie czuje się na siłach o tym związku rozmawiać, zarzuca wszystkim, którzy o nim wspominają, kłamstwo i… odsyła do jedynego wywiadu, którego na ten temat udzielił. Autorka wybrała z niego tylko dość oględne kawałki, które i tak dają pojęcie o tym, jak ta nierówna relacja wyglądała; choć – w przeciwieństwie do innych cytowanych źródeł – nie podała dokładnego adresu bibliograficznego – i tak do tego tekstu dotarłam, a wtedy… zrobiło mi się jeszcze bardziej przykro i niesmacznie. Bo jeśli się mówi, że się nie ma czasu odpowiadać na pytania dotyczące osoby niegdyś bliskiej, to czy wypada potem obszernie naświetlać sprawy, powiedzmy ogólnie, materialne, pod względem których ma się pretensje do jej rodziny? Nie uważam jednak, by zagadnięcie "wieloletniego partnera, nazwijmy go panem Z."[10] było ze strony autorki błędem; miała dobre chęci, a za to, co z tego wyszło, nie ona odpowiada.

Czy to wszystko daje kompletny portret poetki? Na to pytanie Magda Czapińska odpowiada tak: „wielu chciałoby znaleźć wzór na Agnieszkę Osiecką. Żeby wszystko do siebie pasowało. (…) Kiedy po jej śmierci to lustro rozpadło się na tysiące kawałków, każdy z nas wziął sobie kawałek tego lusterka i widzi Agnieszkę w taki sposób, w jaki sam postrzega świat”[11]. Ale niezależnie od tego, który kawałek ma, pamięta – bo „nie zapomina się wielobarwnych motyli”[12].

[1] Beata Biały, „Osiecka: Tego o mnie nie wiecie”, wyd. WAB, 2020, s. 123.
[2] Tamże, s. 39.
[3] Tamże, s. 231.
[4] Tamże, s. 99.
[5] Tamże, s. 174.
[6] Tamże, s. 240-243.
[7] Tamże, s. 237.
[8] Tamże, s. 114.
[9] Tamże, s. 108.
[10] Tamże, s. 163.
[11] Tamże, s. 167.
[12] Tamże, s. 80.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 976
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: