Portret podwójny
Sally Rooney chciałam przeczytać, bo polecała ją pewna feministyczna eseistka, którą lubię, więc skorzystałam z okazji, że druga książka autorki, „Normalni ludzie”, wyszła po polsku.
Patrząc z perspektywy tytułu, za jeden dominujący motyw powieści można uznać kwestię normalności – główna bohaterka, Marianne, za taką się nie uważa, rówieśnicy dystansują się do niej, nie ma przyjaciół w liceum:
„Nie wiem, co jest ze mną nie tak. (...) Nie wiem, dlaczego nie mogę się zachowywać jak normalni ludzie. (...) Nie wiem, dlaczego nie umiem wzbudzać w innych miłości. Myślę, że urodziłam się z jakimś defektem” [1].
Dopiero na studiach udaje jej się znaleźć swoją grupę znajomych.
Connell, przeciwnie– jest akceptowany i popularny, ale w nowym otoczeniu, na wyższej uczelni, zaczyna czuć się odseparowany.
Dwoje głównych bohaterów, Connell i Marianne, przez cały czas pozostaje ze sobą w relacji – spotykają się albo rozstają, korespondują, przyjaźnią i sypiają ze sobą. Na początku ukrywają to przed otoczeniem, gdyż Marianne uważana jest za dziwaczkę, a Connell nie chce ryzykować swojego statusu popularnego ucznia, umawiając się z nią oficjalnie. To jest jedna linia różnic i konfliktu między nimi; druga to kwestia klasowa - pochodzą z odmiennych środowisk (matka Connella sprząta u rodziców Marianne) – i chociaż ta sprawa jest często poruszana w recenzjach książki, to jednak zarysowano ją w niej dość pobieżnie. Dużo ciekawszy jest rozwój relacji dwojga nastolatków (potem studentów), ich radzenia sobie z uczuciami do siebie nawzajem i do innych.
Marianne i Connell nie są tradycyjną parą – pozostają ze sobą w kontakcie, nieraz wyznają sobie miłość, ale spotykają się z innymi osobami. Autorka skupia się na tym (zaczynając już od motta), w jaki sposób związki z innymi wpływają na to, kim jesteśmy. Connell myśli o przyjaciółce:
„Marianne cechowała dzikość, którą na pewien czas go zaraziła, przez co czuł się taki jak ona, czuł, że są ofiarami takiego samego nienazwanego duchowego urazu, i że ani jedno, ani drugie nigdy nie będzie pasować do tego świata. On jednak nigdy nie był okaleczony tak jak ona. Po prostu tak się czuł przy niej”[2].
Ale o Helen, swojej dziewczynie, powie do Marianne: „Z nią nie czułem się cały czas w stu procentach sobą”[3], w przeciwieństwie do rozmówczyni.
Zakończenie jest otwarte, i warto zastanowić się, jak to się dzieje, że historia o ludziach będących w jakiś sposób na marginesie grupy, historia związku, który nie jest typowo monogamiczny, rezonuje z wieloma czytelnikami do tego stopnia, że powieść stała się bardzo popularna i powszechnie chwalona. Może Rooney udaje się uchwycić coś prawdziwego na temat naszego przeżywania rzeczywistości.
[1] Sally Rooney, „Normalni ludzie”, przeł. Jerzy Kozłowski, Wydawnictwo W.A.B., 2020, e-book, rozdział: „Sześć miesięcy później (lipiec 2013)”.
[2] Tamże.
[3] Tamże, rozdział: „Cztery miesiące później (lipiec 2014)”.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.