Dodany: 01.04.2020 13:31|Autor: pawelw

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

1 osoba poleca ten tekst.

SPACER W LITERATURZE - konkurs nr 237


Przedstawiam konkurs nr 237, który przygotowała niedźwiedź z tobołem

SPACER W LITERATURZE


Za oknem panuje już wiosna, a zatem pora idealna na wyjścia w plener. Proponuję więc małą przechadzkę po literaturze – jako alternatywę dla rzeczywistego spaceru.
Waszym zadaniem jest rozpoznanie skąd pochodzą przytoczone fragmenty – należy podać tytuł książki oraz jej autora. Za każde poprawne wskazanie (tytułu lub autora) otrzymujecie 1 punkt, liczba strzałów jest nieograniczona. Fragmentów jest 30, więc maksymalnie można uzbierać 60 punktów. Zwycięzcą zostaje osoba (lub osoby, w przypadku remisu), której uda się zdobyć najwięcej punktów.
Odpowiedzi proszę przysyłać za pomocą PW, ewentualnie na adres (...), podając w tytule swój nick biblionetkowy – i konsekwentnie trzymać się jednej formy kontaktu. Termin nadsyłania odpowiedzi mija 16 kwietnia o godzinie 22.00.
Proszę też w pierwszej wiadomości poinformować mnie czy chcecie, abym sprawdziła, które z konkursowych książek czytaliście. Dozwolone są też wszelkie podpowiedzi na forum.
Uwaga: tym razem niemal wszystkie tytuły (z wyjątkiem dwóch) znajdziecie w moich ocenach.
Miłej zabawy i powodzenia!

1.
Panna B1. nie odpowiedziała. Po chwili wstała i zaczęła spacerować po pokoju. Figurę miała powabną, a ruchy zwinne, X. jednak, na którego było to obliczone, wciąż nie odrywał się od lektury. Młoda dama podjęła w ostatecznej rozpaczy jeszcze jeden wysiłek – zwróciła się do E.:
– Panno B2., niechże się pani da namówić i pójdzie w moje ślady, nie ma pani pojęcia, jak to dobrze robi po długim siedzeniu w tej samej pozycji.
E., aczkolwiek nieco zdumiona, natychmiast przyjęła zaproszenie. Panna B1. za pomocą tej sprytnej grzeczności osiągnęła swój cel. X. podniósł wzrok. Był chyba tak samo jak E. zdumiony niezwykłą uprzejmością okazaną pannie B2., toteż nieświadomie zamknął nawet książkę. Natychmiast został zaproszony do towarzystwa, odmówił jednak twierdząc, iż widzi tylko dwa powody, dla których panie podjęły ten spacer po pokoju, przy czym w obu przypadkach jego osoba byłaby tylko zawadą. Cóż mógł mieć na myśli? Panna B1. umierała z ciekawości, (...) toteż uporczywie nalegała o wyjaśnienie, jakież to mogły być owe dwa powody.
– Nie mam najmniejszego zamiaru ich ukrywać – odparł, gdy dała mu wreszcie przyjść do słowa. – Wybrałyście panie ten sposób spędzenia wieczoru albo dlatego, iż będąc zaufanymi przyjaciółkami chcecie omówić sekretne jakieś sprawy, albo dlatego, iż uważacie, że figury wasze najlepiej się prezentują w ruchu. Jeśli to pierwsze jest prawdą, byłbym w tym spacerze tylko zawadą, jeśli zaś drugie, to o ileż lepiej mogę was admirować, siedząc przy kominku.

2.
– Chcę rozmawiać z komendantem.
– Ej – rzekł zniecierpliwiony dozorca – jużem mówił, że to niemożliwe...
– Dlaczego?
– Ponieważ stosownie do regulaminu więźniowi nie wolno o to prosić.
– A cóż wolno? – zapytał X.
– Jeśli się zapłaci, wolno żądać lepszego jedzenia, można też pójść na spacer, a czasem dostać książki.
– Książek nie potrzebuję, przechadzać się nie mam ochoty, a wikt, moim zdaniem, jest dobry; pragnę tylko jednej rzeczy: widzieć się z komendantem.(...)
– Słuchaj no pan; to czego żądasz, jest niemożliwe; niech pan więcej nie prosi, bo nie zdarzyło się jeszcze, aby komendant przychodził odwiedzić więźnia na jego żądanie. Ale jak będziesz pan zachowywał się spokojnie, pozwolą panu wyjść na spacer, i być może kiedyś spotkasz pan podczas spaceru komendanta. Wtedy go zaczepisz, jeśli zechce ci odpowiedzieć – to jego sprawa.

3.
Przechadzałam się czas jakiś po dróżce, gdy nagle delikatna, dobrze znajoma woń, woń cygara, zaleciała mnie od jednego okna; zobaczyłam, że okno w bibliotece jest cokolwiek uchylone; wiedziałam, że stamtąd mogę być widziana, toteż przeszłam do sadu. Żaden zakątek w ogrodzie nie był tak zaciszny, tak rajski jak ten; pełen był drzew, pełen rozkwitłych kwiatów; z jednej strony bardzo wysoki mur odgradzał go od podwórza, z drugiej aleja bukowa osłaniała go od drogi. Na końcu znajdował się płot nad rowem, jedyna przegroda od pustych pól; wijąca się ścieżka, obsadzona krzewami, a kończąca się olbrzymim kasztanem z okalającą go dokoła ławeczką, prowadziła do płotu i rowu. Tutaj mogłam spacerować nie widziana przez nikogo.
Wzruszona pięknem wieczoru, padającą rosą, ciszą – czułam, że w tym zakątku mogłabym przebywać wiecznie. Gdy jednak zaczęłam krążyć po kwiatowo – owocowej części sadu, dokąd zwabiło mnie widoczniejsze na tej wolniejszej przestrzeni światło księżyca, nagle wstrzymał moje kroki nie odgłos żaden, nie widok, lecz znowu ostrzegawczy zapach. Dziki bez, akacje, jaśmin, goździki i róże od dawna już złożyły wieczorną ofiarę kadzidła; lecz tego nowego zapachu nie wydaje ani krzew, ani kwiat; jest to znany mi dobrze – zapach cygara pana X. Oglądam się dokoła i słucham. Widzę drzewa obarczone dojrzewającym owocem. Słyszę słowika śpiewającego w pobliskim lasku; nie widać żadnej poruszającej się postaci, nie słychać przybliżających się kroków, a zapach staje się silniejszy; muszę uciekać.
Zmierzam do furtki prowadzącej w gąszcz krzewów i widzę pana X. Chronię się do bluszczowej altanki. „Przecież – myślę sobie – on się długo tu nie zatrzyma, wróci niebawem tam, skąd przyszedł, a jeśli będę siedziała cicho, nie zobaczy mnie wcale.”

4.
– Więc nie ma ich? Dziwne. Głupia strasznie sprawa. Dokąd ta starucha mogła pójść? A tak mi jest potrzebna.
– I ja mam do niej pilny interes, mój bratku!
– Cóż jednak począć? Znaczy, że trzeba iść z powrotem. Ech! A myślałem, że jakieś pieniądze dostanę! – zawołał młodzieniec.
– Oczywiście, że odejdziemy z niczym, po co jednak się ze mną umawiała? Sama przecież godzinę mi wyznaczyła, wiedźma jedna. Na próżno tylko taki szmat drogi zrobiłem. Nie rozumiem, gdzież to u czorta, szwenda się taka? Przez okrągły rok nie wychodzi wiedźma z domu, kiśnie w tym zaduchu, a tu nagle zachciało się jej spaceru!
– A może stróża zapytać?
– Ale o co?
– Dokąd poszła i kiedy wróci!
– Hm… czort jeden wie… zapytać… Ależ ona przecież nie wychodzi z domu… – i znowu szarpnął za klamkę. – Niech to diabli, nie ma rady, trzeba się stąd zabierać.

5.
– Może panna X. chce z bliska popatrzeć, jaka zaraz na Y. śliczna iluminacja będzie?
– Jacicę łapią? – zapytał A1.
– A jakże! Tylko co z ogniami wypływać zaczęli...
– Już mnie i do domu pora! – wstając rzekła X.
– Ja panią odprowadzę, bo na dworze zupełnie ciemno...
– Pójdę z państwem i ja – powoli wymówił A1.; powoli z zydla wstał i A2, która z dzbankiem pełnym mleka do świetlicy weszła, powiedział, aby mu czapkę z bokówki przyniosła.
– Stryjka spacer po nocy sfatyguje – zauważył J.
– Nie bój się. Choć i po nocy, kiedy zechcę, jeszcze prędzej od ciebie iść potrafię – zażartował A1. (...)
A. swoją wielką baranią czapkę na głowę kładnąc, powolnym szeptem do synowca mówił:
– Czy sfatyguję się, czy nie, a żeby panna z twojej przyczyny na ludzkie języki padła, nie przystanę. Już niedobrze, że na M. popłynąć nie mogłem, a nocne spacery we dwoje odbywać i jej za dobroć złością płacić nijak nie wypada...

6.
Znalazłszy się w Łazienkach wyskakiwał z powozu i biegł nad sadzawkę, gdzie zazwyczaj spacerowała hrabina lubiąca karmić łabędzie. Przychodził zawczasu, a wtedy padał gdzieś na ławkę, zalany zimnym potem, i siedział bez ruchu, z oczyma skierowanymi w stronę pałacu, zapominając o świecie. Nareszcie na końcu alei ukazały się dwie kobiece figury, czarna i szara. X. krew uderzyła do głowy. „One!... Czy mnie choć zatrzymają?...” Podniósł się z ławki i szedł naprzeciw nich jak lunatyk, bez tchu. Tak, to jest panna Y.: prowadzi ciotkę i o czymś z nią rozmawia. X. przypatruje się jej i myśli: „No i cóż jest w niej nadzwyczajnego?... Kobieta jak inne... Zdaje mi się, że bez potrzeby szaleję na jej rachunek...” Ukłonił się, panie się odkłoniły. Idzie dalej nie odwracając głowy, ażeby się nie zdradzić. Nareszcie ogląda się: obie panie znikły między zielonością. „Wrócę się – myśli – jeszcze raz spojrzę... Nie, nie wypada!” I czuje w tej chwili, że połyskująca woda sadzawki ciągnie go z nieprzepartą siłą.

7.
Przez cały dzień X. biegała po mieszkaniu rozradowana. Rozbudzone na nowo ambicje literackie nie dawały jej spokoju. Na spacerze była w doskonałym humorze i nawet na widok Y. i K. nie posmutniała ani na chwilę. Zdążyła jednak zauważyć, że K. bardzo niezgrabnie stawia nogi.
„Prawdopodobnie Y. patrzy tylko na jej twarz – pomyślała z pogardą. – Zresztą, jak każdy mężczyzna”.
– Będziesz w domu w sobotę po południu? – zapytał R.
– Owszem.
– Bo matka moja wraz z siostrami chciałaby cię odwiedzić – dodał po chwili ze spokojem.
X. uczuła nagle dreszcz, ale ten dreszcz nie sprawił jej przyjemności. Rodziny R. jeszcze dotychczas nie znała. Wydało jej się, że wizyta ta połączona jest z czymś nieuniknionym, przed czym odczuwała lęk.
– Bardzo mi będzie miło – odparła zastanawiając się jednocześnie, czy rzeczywiście będzie jej tak miło.
Czy wizyta ta nie będzie pewnego rodzaju próbą? Plotkarze r.-dzcy już dawno opowiadali X., że rodzina G. nie pochwala zamiarów R. w stosunku do młodej studentki. Prawdopodobnie przed decyzją tej dziwnej wizyty R. musiał dużo przecierpieć. X. zdawała sobie sprawę, że będzie wystawiona na skrupulatne oględziny. Widocznie jednak panie G., rade nierade, były skłonne uznać ją za członka swojej rodziny.
„Muszę być sobą i nie będę dokładać specjalnych starań, aby wywrzeć na nich dobre wrażenie” – myślała X. z dumą. Zaczęła się zastanawiać, w jakiej sukni ma przyjąć gości i jak się uczesać na to popołudnie. W każdym razie spacer przestał być dla niej przyjemnością.

8.
– Panie poruczniku – straszliwym głosem mówił pułkownik K. – niższe stopnie obowiązane są oddawać cześć wyższym. To nie jest zniesione. A po drugie: od kiedy to panowie oficerowie przyzwyczaili się chodzić na spacer z kradzionymi psami? Tak jest: z kradzionymi. Pies, który jest własnością kogoś innego, jest psem kradzionym.
– Ten pies, panie pułkowniku... – zaczął się tłumaczyć L.
– Jest moim psem, panie poruczniku – szorstko przerwał mu pułkownik. – To mój Fox.
A Fox czy Max przypomniał sobie dawnego pana, nowego zaś wygnał z serca i wyrwawszy się porucznikowi obskakiwał pułkownika z takim nadmiarem radości, na jaką zdobyć się może tylko gimnazista wysłuchany przez ukochaną.
– Chodzenie na spacer z kradzionymi psami nie daje się pogodzić z honorem oficerskim. Pan nie wiedział?

9.
– Widzę, że tylko T. zostaje mi, aby oprowadzić po X. i pokazać, co się zmieniło – powiedział. – Pójdziemy na spacer? Dobrze?
T. mruknęła "tak" i pogrążyła swe usta i oczy w białej filiżance z mlekiem. Coś jeszcze niezmiernie dziecinnego i podlotkowatego było w jej zachowaniu się i W. bynajmniej nie dziwił się Antoniemu, że nazwał ją "takim dzieckiem".
I rzeczywiście, po podwieczorku ruszyli na spacer. (...)
– Czy lubisz dużo chodzić? – spytał się W. T.
– A pan? – zapytała się.
– Przede wszystkim nie możesz do mnie mówić "pan". Wszystkie twoje siostry mówią do mnie po imieniu.
– Na razie to mi będzie trudno – szepnęła zmieszana. – Pan jest o tyle ode mnie starszy... – tu się jeszcze bardziej zmieszała i poczerwieniała, aż po proste łuki brwi. – Ojej – zawołała – palnęłam jakieś głupstwo.
– No, nie, to nie jest wcale głupstwo, masz rację, moje dziecko. – W. nadrabiał miną, choć rzeczywiście powiedzenie T. nie sprawiło mu żadnej przyjemności. – Pamiętam ciebie zupełnie malutką, miałaś zawsze przestraszone oczy... najbardziej wtedy, gdy wpadłaś zdyszana do salonu i zawołałaś przestraszona: "Ojej, kura mnie goniła!"

10.
Do stacji K. dotarli tej samej nocy o wpół do jedenastej. Dwójka angielskich pasażerów wysiadła, by rozprostować nogi. Spacerowali tam i z powrotem po ośnieżonym peronie. Monsieur X. zadowolił się obserwowaniem przez zamknięte okno rojnej krzątaniny na dworcu. Jednakże po upływie jakichś dziesięciu minut uznał, iż mimo wszystko haust świeżego powietrza może mu dobrze zrobić. Przygotował się więc starannie, owinął w liczne okrycia i szale oraz zabezpieczył eleganckie obuwie, wsuwając kalosze. Tak uzbrojony zszedł na peron i, idąc wzdłuż niego, zawędrował aż za lokomotywę.

11.
Tegoż wieczora kierownik miejscowej agencji pocztowej, pan S., został mile zaskoczony. Spotkał pannę M. wracającą do domu i gdy zaproponował, by się z nim przespacerowała do Trzech Gruszek, zgodziła się bez namysłu. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby chodziło o którąkolwiek dziewczynę z R.(...)
Szli obok siebie drogą znaną wszystkim młodym i starym mieszkańcom R. ku Trzem Gruszkom, drogą, którą starzy niegdyś, a młodzi teraz chodzili parami, zwaną złośliwie przez panią aptekarzową Promenadą Krów, bo i krowy tędy na pastwisko pędzono.
Z okien plebanii, skąd dbały o moralność swoich parafian proboszcz mógł widzieć tę drogę jak na dłoni, mógł również z niejaką ścisłością określić, ile w roku przyszłym udzieli ślubów. I komu. Wystarczyło stwierdzić, że ten czy inny młodzian „uczęszcza” na promenadę stale z jedną i tą samą panną. W języku potocznym oznaczało to, że „on z nią chodzi”, a to z kolei rozumiano powszechnie jako zapowiedź małżeństwa, w najgorszym zaś razie jako niezawodny objaw miłości. Dlaczego dopatrywano się go właśnie w chodzeniu, nie zaś w staniu, w siadywaniu ani w żadnej innej odmianie pozycji ludzkiego ciała – w R. nikt się nad tym nie zastanawiał, a już z pewnością nie myślał o tym podczas swej pierwszej przechadzki do Trzech Gruszek z M. pan S.

12.
K. ma drewniany wózeczek, w którym się ją wozi.
– Może weźmiemy ją na spacer w wózku? – zaproponowała X.
Tak też zrobiłyśmy.
– Chodź, K. – powiedziała X. i wsadziła ją do wózka – chodź, pojedziemy sobie na spacer.
Mówiła łagodnie i uprzejmie, tak właśnie jak należy mówić do małych dzieci.
– O tak, malutka K., teraz chyba siedzisz wygodnie – mówiła dalej.
K. była jednak innego zdania. Chciała stać wyprostowana w wózku i skakać w górę i w dół i mówić "hej, hej". W ten sposób nie mogłyśmy jej przecież wieźć.
– Zdaje mi się, że będziemy musiały ją przywiązać – powiedziałam.
Wzięłyśmy więc gruby sznurek i przywiązałyśmy ją. Lecz gdy K. nie mogła stać w wózku i skakać, i wołać "hej, hej", zaczęła tak się drzeć, że słychać ją było z daleka. Y. nadbiegł natychmiast pędem z obory i krzyknął:
– Co robicie?! Bijecie ją?!
– Nie bijemy jej, głuptasie – powiedziałam. – Mówimy do niej łagodnie i uprzejmie, możesz być tego pewien.

13.
Nasz ojciec miał parę dziwactw. Między innymi nie jadał deserów i lubił chodzić pieszo. Odkąd pamiętam, zawsze jakiś chevrolet w doskonałym stanie czekał w garażu gotów do wielomilowych podróży A. w sprawach urzędowych, ale zamiast jeździć nim również i po M., A. trasę dom – kancelaria przebywał cztery razy dziennie – w sumie około dwóch mil – na piechotę. Mówił, że jego jedyna gimnastyka to takie spacery. W M. każdy, kto by szedł na spacer, nie mając określonego celu, wzbudziłby ze wszech miar słuszne podejrzenie, że uwagę ma zanadto rozproszoną, by sobie jakikolwiek cel określić.

14.
Wczoraj po kolacji pan R., kierownik kolonii, na które wysłali mnie rodzice (i to był fajny pomysł), zebrał nas wszystkich i powiedział:
– Jutro pójdziemy na wycieczkę do Przylądka Wichrów. Piechotą przez las, z plecakami, jak dorośli mężczyźni. Będzie to dla was wspaniały spacer i porywające przeżycie.
I pan R. wyjaśnił, że wyruszymy wcześnie rano i że pan G., intendent, da nam przed wyjściem suchy prowiant. Więc wszyscy zawołaliśmy trzy razy: „Hip, hip, hura!” i bardzo zdenerwowani poszliśmy spać.
Rano o szóstej drużynowy przyszedł nas obudzić i musiał się nieźle namęczyć.(…)
Wyszliśmy z obozu, pan R. szedł pierwszy, a za nim my, drużynami, razem z drużynowymi. Zupełnie jak w prawdziwym pochodzie. Kazano nam śpiewać mnóstwo piosenek i śpiewaliśmy bardzo głośno, bo byliśmy bardzo dumni. Szkoda tylko, że było jeszcze wcześnie i nikt nas nie widział, szczególnie kiedy żeśmy przechodzili koło pensjonatów, gdzie spędza wakacje pełno ludzi.(…)
A potem zeszliśmy z drogi i poszliśmy na przełaj przez pole. Dużo chłopaków nie chciało iść, bo na polu były trzy krowy, powiedziano nam jednak, że jesteśmy mężczyznami, że nie ma się czego bać,
i kazano iść. Ale śpiewał tylko pan R. i drużynowi. My żeśmy się dołączyli do chóru, kiedy skończyło się pole i weszliśmy do lasu.(…)
Szliśmy bardzo, bardzo długo przez las i zaczynaliśmy już być zmęczeni, a potem żeśmy się zatrzymali. Pan R. podrapał się w głowę i kazał drużynowym ustawić się dookoła. Wszyscy wymachiwali rękami, pokazując różne kierunki, i słyszałem, jak pan R. mówi:
– To dziwne, musieli chyba wyrąbać trochę drzew od zeszłego roku, nie mogę odnaleźć moich znaków.
A potem poślinił palec, podniósł go do góry i zaczął iść, a myśmy poszli za nim. Ciekawe, nic nam nie mówił o tym sposobie na odnalezienie drogi.
Po długim marszu wyszliśmy wreszcie z lasu i znowu przeszliśmy przez pole. Ale krów już nie było, pewnie dlatego, że zaczął padać deszcz. Więc pobiegliśmy do drogi i weszliśmy do
jakiejś budy, gdzie żeśmy zjedli suchy prowiant, śpiewali piosenki i fajnie się bawili. A potem, kiedy deszcz przestał padać i zrobiło się bardzo późno, wróciliśmy do obozu. Ale pan R. powiedział, że nie uważa się za pokonanego i jutro albo pojutrze wybierzemy się na Przylądek Wichrów.
Autokarem…

15.
„Do milicji. Doniesienie członka M. I.B. Wczoraj wieczorem przyszedłem z nieboszczykiem M.B. na P.P...”
I natychmiast poeta zaplątał się, głównie z powodu tego „nieboszczyka”. Z miejsca zaczynało to wyglądać dość idiotycznie. Jakże to tak – przyszedłem z nieboszczykiem. Nieboszczycy nie chadzają na spacery. Doprawdy, uznają go za wariata, jeszcze tylko tego brakowało!
Doszedłszy do takiego wniosku, I. zaczął poprawiać tekst. Wyszło tak: „...z M.B., obecnym nieboszczykiem...” To również nie usatysfakcjonowało autora. Trzeci wariant okazał się gorszy od obu poprzednich: „B., który wpadł pod tramwaj...”, a tu jeszcze przyplątał się ten nikomu nie znany kompozytor o tym samym nazwisku i trzeba było dopisać: ,,nie z kompozytorem...”

16.
Jak przystało na prawdziwego dżentelmena, X. wyszedł za nią posłusznie, choć w głębi duszy klął soczyście, gdyż on osobiście lubił filmy gangsterskie, niezależnie od ich klasy i poziomu artystycznego. Niemniej, kiedy znaleźli się na ulicy, wywołał na swej twarzy wyraz pogodno–ugodowy i spytał, czy Y. chciałaby może pospacerować. Ona spojrzała na zegarek i stwierdziwszy, że jest jeszcze dość wcześnie (była prawie północ), zgodziła się na rundkę wokół Pałacu Kultury. Dla zdrowia, jak powiedziała. Żeby się dobrze spało. X. na to cicho westchnął i powiedział miękkim głosem, że jeśli chodzi o niego, to on ostatnio sypia źle. Mianowicie najpierw nie może długo zasnąć, bo myśli – tu zawiesił głos, oczekując, że Y. zechce spytać, o czym to tak X. myśli, i zamierzając jej odpowiedzieć: „nie o czym, tylko o kim, Y.”. Lecz ona milczała, przytupując na pokrytym śnieżnymi krupami chodniku, więc X. dodał, że jak już zaśnie, to, niestety, dręczą go smutne i melancholiczne sny i już chciał zagłębić się w szczegóły, kiedy Y. spojrzała na niego wilkiem i wydała z siebie krótki, jadowity chichot, a następnie spytała celnie, czy sny owe są dlatego tak dokuczliwe, że śni mu się cała drużyna juniorek, a jeśli nie, to może pojedynczo któraś z koleżanek szkolnych. Dodała też, że woń kwiatu jabłoni bywa dusząca jak cholera i wobec tego X. przypomniał sobie poniewczasie, że nic tak dobrze na Y. nie działa, jak milczenie. Ucichł więc i maszerowali razem, noga w nogę, przez pustą ulicę Armii Czerwonej, ku pomnikowi Mickiewicza.

17.
Wreszcie wszystkie łóżka zaścielone i wkładamy skafandry. Słońce mami nas wprawdzie obietnicą ciepłego jesiennego dnia, ale październikowe powietrze jest już jednak dosyć chłodne. Klaus trzyma się wózka Caroli. Nie musi wprawdzie, ale widać potrzebna mu jest moja bliskość. Co chwila czuję na sobie jego spojrzenie, jego język pracuje bez przerwy, próbuje ze mną rozmawiać. Jest to rozmowa bez słów, dialog oczu. Klaus mówi, ze mnie lubi.(…)
Odwracam się. Dziesięć metrów za nami siedzi na ziemi Arnd. Trzyma w ręku ognistoczerwony ząbkowany liść. Natychmiast zaciągam hamulec w wózku Caroli i wracam do niego, żeby mu pomoc wstać. Ale on wcale nie chce.
– Chodź – woła Adolf – on sam przyjdzie.
Trochę w to wątpię, ale w końcu on dłużej zna Arnda niż ja. Po paru metrach oglądam się. Rzeczywiście: Arnd prawie nas juz dogonił. Czerwony liść wywija dzikie łamańce w powietrzu i – klap – Arnd znowu siedzi na ziemi. Śmieje się przy tym, kładzie liść obok siebie, raczkuje kawałek, wybiera kolejne dwa liście, dokłada je do pierwszego. Potem wstaje w podrygach. Czekamy, aż do nas dołączy, i ruszamy wolno dalej. Spacer ślimaków. Tylko Hubert mocno wysforował się do przodu i macha do nas od czasu do czasu. W miejscu, gdzie szutrowa droga dochodzi do asfaltowej, zawracamy. Teraz mamy pod górkę.
– Jak się wraca do domu, to zawsze idzie szybciej – stwierdza Adolf. Jest trochę, spocony, ale dzielnie dotrzymuje mi kroku. Od czasu do czasu robimy krótki postój, czekając na Arnda, który zdążył już zebrać wielki bukiet kolorowych liści i trawy. W domu wkłada to wszystko do pękatej brązowej wazy. Każdy liść i każde źdźbło osobno. W ten sposób jeszcze raz opowiada swoją historię naszego spaceru. Czerwony liść, to kiedy upadł po raz pierwszy, dwa brązowe, kiedy zdarzyło mu się to po raz drugi. I tak biegnie ta opowieść liść za liściem, źdźbło za źdźbłem: upadał i za każdym razem się podnosił.

18.
Zdarzało się, że przed śniadaniem pracowała przez trzy czy cztery godziny, a potem wyglądała na kompletnie wykończoną. Odwoziła D. na stację, dwoje starszych dzieci do szkoły, potem parkowała gdzieś samochód i spacerowała. Całymi godzinami niemal biegała po ulicach, których prawie nie widziała, aż pojęła, że prowokuje komentarze. Wtedy zaczęła wyjeżdżać z miasta i szybko chodziła lub biegała po wiejskich drogach. Ludzie w przejeżdżających samochodach odwracali się zdumieni na widok rozpędzonej, zdyszanej kobiety o bladej twarzy, z rozwianymi włosami, otwartymi ustami i rękami skrzyżowanymi na piersiach. Jeśli zatrzymywali się, by zaoferować pomoc, kręciła głową i biegła dalej.

19.
– Rusz się, Sobusiu! – powiedziałam. – Idziemy na spacer.
Podniósł się i potrząsnął łbem, aż zatrzepotały mu uszy. Wolno ruszył do sieni.
– Czy mogę iść z tobą? – usłyszałam głos J. za moimi plecami.
– Tak, weźmiemy też Tutkę.
Poprawiłam Sobusiowi pończoszkę, zmieniłam buty i sięgnęłam po kurtkę, udawałam, że nie mogę trafić do lewego rękawa, szamotałam się niezdarnie, najpierw J. tylko patrzył, w końcu pomógł mi przytrzymując kołnierz kurtki. Wyszliśmy i chyba to było najlepsze, co mogłam zrobić dla cioci Z. i wujka A. Tutka pognała do przodu, a Sobuś szedł przy nodze, co chwila podrzucał mordką moją dłoń.(...)
Ruszyliśmy w stronę jeziora, psią drogą, jak nazywa zawsze tę ścieżkę babcia. O tej porze roku w pochmurne dni zwykle tędy spacerowaliśmy z psami. Tutka szczekała. Rzuciłam jej kijek, pobiegła oglądając się na Sobusia. Widać nie mogła zrozumieć, dlaczego za nią nie leci, a jemu chyba nawet nie było przykro, że nie może, bo wesoło merdał ogonem widząc harce Tutki. Myśli pewnie, że minął czas jego zabaw, i że dobrze jest oglądać czyjeś wybryki stojąc wśród przyjaciół, w ciepłej, wełnianej pończoszce. Powiedziałam to J. Objął mnie ramieniem.
– Jaka ty jesteś miła, M. – powiedział ciepło.
Przytulił mnie jak mama, jak tatuś, babcia, jak ciocia Z. i Z. A. Tylko nie jak chłopak, któremu chciałam się podobać.

20.
Ku zgrozie wszystkich [H.] zaczął im wyjaśniać, że x. zabijają się nawzajem z powodu nadmiaru energii, wobec czego odtąd zadaniem każdego ucznia będzie wyprowadzanie ich na spacer. Jedyną dobrą stroną tego pomysłu było to, że M. przestał się zajmować Y.
– Wyprowadzić coś takiego na spacer? – powtórzył z odrazą, zaglądając do jednej ze skrzynek. – A niby gdzie mamy umocować smycz? Wokół żądła, tego wybuchającego końca czy ssawki?
– Tu, w środku – powiedział H., pokazując im, jak to zrobić. (…)
Klasa rozeszła się po trawniku, każdy z najwyższym trudem prowadził swoją x. X. miały już ponad trzy stopy długości i wyjątkową siłę. Nie były już nagie i bezbarwne, lecz okrywał je gruby, szarawy, chitynowy pancerz. Wyglądały jak skrzyżowanie wielkich skorpionów z wydłużonymi krabami, ale wciąż nie miały głów i oczu. Zrobiły się bardzo silne i trudno było nad nimi zapanować.
– Ale mają radochę, co? – powiedział uradowany H.
Y. zrozumiał, że mówi o x., bo jego koledzy z pewnością nie sprawiali takiego wrażenia.

21.
Popołudnie było wyjątkowo piękne. E. nie położyła się z książką na kanapie. Wyniosła leżak, ustawiła go na trawniku i zapadła w półsenne marzenia. W swoim śnie-nieśnie widziała A., który podchodził wolno do córki i mówił:
– M., daj rączkę… Pójdziemy na spacer.
Ona, E., podawała córce drugą rękę i szli tak we troje aleją w parku. Obraz mienił się w słońcu wszystkimi barwami tęczy, jak happy endy w filmach, które lubiła oglądać. Ten sen-niesen byłby bardzo ważny, gdyby nie to, że M. była w nim normalną dziewczynką. Zawsze gdy E. śniła o córce, była ona taka jak inne dzieci. I wtedy tym boleśniej odczuwała przebudzenie.

22.
W dniu, w którym wszystko się zmieniło, X. miał wizję.
Spacerował z ojcem po lesie. Była jesień, trzymali się za ręce; słońce przenikało przez wysokie korony sosen, a oni podążali wydeptaną ścieżką wijącą się między krzewinkami żurawiny i omszałymi kamieniami. Powietrze było rześkie i przejrzyste, gdzieniegdzie pachniało grzybami. Miał jakieś pięć, może sześć lat. W oddali słychać było nawoływanie ptaków i szczekanie psa.
– Oto G. – powiedział ojciec. – To miejsce łosia.
Były lata pięćdziesiąte. Ojciec miał na sobie skórzaną kamizelkę i kraciastą czapkę z daszkiem. Teraz zdjął ją, wypuścił rękę syna i mankietem koszuli wytarł czoło. Wyciągnął tytoń i zaczął nabijać fajkę.
– Rozejrzyj się dookoła, mój chłopcze – rzekł. – Życie nigdy nie będzie lepsze. Nigdy nie będzie lepiej.

23.
– Dokąd idziemy? – zapytał.
– Na spacer. Świeci słońce. A ty bardzo potrzebujesz słońca.
Wyszli z budynku i tym razem M. nie bał się światła, ruchu ulicznego ani ludzi zebranych na chodniku przed drzwiami.
W samochodzie opuścili szyby okien. (...)
– Powiedz, dokąd jedziemy? – zapytał ponownie.
W pobliżu domu M. A. skręciła. Wjechała w szeroką aleję i po kilkuset metrach zaparkowała przy parku.
– Voilá – powiedziała. Rozpięła pasy bezpieczeństwa i wyszła z samochodu.
M. został jak przygwożdżony do siedzenia, ze wzrokiem wbitym nieruchomo w parkową bramę.
– No i co? Wysiadasz? – zapytała A.
– Tutaj nie – odrzekł.
– Przestań się wygłupiać.
M. potrząsnął głową.
– Pojedźmy gdzieś indziej – poprosił. A. rozejrzała się dokoła.
– W czym problem? Zrobimy sobie tylko mały spacer – nalegała. Podeszła do drzwi od strony M. Chłopak siedział sztywno, jak gdyby ktoś przytknął mu nóż do pleców. Rozczapierzonymi palcami trzymał się kurczowo klamki. Wpatrywał się w drzewa w parku oddalone od nich o jakieś sto metrów. Duże, zielone liście zakrywały ich sękate szkielety, fraktalny układ gałęzi. Ukrywały ich straszną tajemnicę.

24.
– Chodź, Malutka – mówię po chwili. – Idziemy na spacer, zobaczymy, co tam słychać.
Idziemy ulicą Devine, skręcamy w lewo, potem jeszcze raz i potem ulicą Myrtle, gdzie mieszka panienka H. Choć jest sierpień, miło się spaceruje, gorąc jeszcze nie dokucza. Ptaki poświstują tu i tam, śpiewają. M.M. trzyma mnie za rękę i machamy, bo obie dobrze się bawimy. Dzisiej mija nas mnóstwo samochodów, dziwne, toż Myrtle to ślepy zaułek.
Skręcamy do wielkiego, białego domu panienki H.
I wtedy to widzimy.
M.M. pokazuje palcem.
– Patrz, patrz, A.! – śmieje się.
Nigdy w życiu czego podobnego nie widziałam. Trzy tuziny muszli klozetowych leżą na samym środeczku trawnika panienki H., najróżniejszych kolorów, kształtów i rozmiarów. Jedne niebieskie, drugie różowe, trzecie białe, jednym brak deski, drugim zbiornika. Są stare i nowe, z łańcuszkiem u góry i z dolnopłukiem. Wyglądają kapkę jak tłum ludzi, bo jedne mają podniesione klapy, jakby mówiły, inne są zamknięte, jakby słuchały.

25.
– (…)A wiesz, skąd on się w ogóle wziął w X.?
– A psik. Pewnie, że wiem. Któregoś lata przyjechał do nas na wakacje, wypocząć, nabrać sił do dalszej nauki. Ale nudził się strasznie, bo to wtedy było modne. Żeby nic nie robić, a narzekać, że nudno i że nikt nie rozumie – objaśniło. – Wreszcie poszedł z tych nudów na spacer aż do wsi, która była za lasem. I tam zobaczył jakieś dziewuszysko, alleluja, i się z miejsca na zabój zakochał. A nawet nie wiedział, jak miała na imię. Dzień w dzień łaził za nią i łaził po polach, po łąkach, w chaszczach wieczorami czyhał, choć mu Wincenty tłumaczył, że to nieładnie. Jak grochem o ścianę, nic nie docierało. Maliny jej zbierał, rwał kwiatki, wiersze deklamował...
– Pewnie poematy dygresyjne w dziewięciu pieśniach oktawą...
–...a ona i tak go nie chciała – trajkotało jak nakręcone. – No to się wziął i zastrzelił w kapuście.
– Alleluja!

26.
Nie szła na randkę, dla niej to była misja. Nie chodziło o chłopaka, tylko o znalezisko. Spacer z jednym z archeologów był idealną okazją, by dowiedzieć się jak najwięcej o pierścieniu.
– Nie zaproponuję ci lodów – R. zażartował na powitanie.
Zauważyła, że nie miał na sobie kolorowych szortów, podkoszulka i japonek, w które ubrany był rano, tylko białą koszulę safari, szerokie spodnie z lnu i mokasyny założone na bose stopy.
„Postarał się!" – pomyślała.
– Słusznie – powiedziała na głos.
– Więc co?
– Spacer wystarczy.
– Czyżbym był jeszcze bardziej atrakcyjny, niż egoistycznie sądzę?
Rozśmieszył ją.
– Dla mnie na pewno – przytaknęła, nie wyjawiając, co ma na myśli.

27.
Jak dobrze spaceruje się po jesiennym X. i okolicy. Szkoda, że muszę tak szybko wracać do Warszawy. W brzezince za sadem odkryłam grzyby. U. je obszczekuje, jakby dawała znać, że nieraz je tu z tobą zbierała.
– Szukaj – mówię do niej, a ona za chwilę szczeka przy następnym drzewie, a potem rozgrzebuje ściółkę. Czyżbyś uczyła ją zbierać grzyby?
U. jest rozczarowana, że po nie nie sięgam.
– Tylko je sobie pooglądamy i powąchamy – mówię do niej, a ona niechętnie na to przystaje.
R. nie bawi się z nami w grzybobranie. Czuwa. Każdy szelest w głębi brzezinki budzi jego niepokój. Gotowy jest dopaść intruza i rozszarpać od razu, by nie zdążył zagrozić mnie i U. Teraz pilnuje także małej kulki w moim brzuchu. On też wąchał mnie długo i doskonale wie, że pojawiła się kolejna istota do pilnowania. Więc jest bardziej niespokojny niż zwykle.

28.
Biorąc pod uwagę poharataną łapę, nie wydawało się możliwe, że rudy zdoła znieść półtoragodzinny spacer, zdecydowałem więc, że zabiorę go w zielonym pojemniku do recyklingu. Nie było to idealne rozwiązanie, ale nie miałem nic innego. Już po pierwszych krokach stało się jasne, że mój pomysł nie przypadł kotu do gustu. Rudzielec kręcił się w środku i próbował wyskoczyć. W końcu dałem za wygraną.
– Wyłaź, wezmę cię na ręce – powiedziałem, wyjmując go. Natychmiast wskoczył mi na ramię, a ja, niosąc pusty pojemnik, pozwoliłem rudemu jechać na barana przez całą drogę do RSPCA.

29.
Odchrząkuje, próbuje mówić najswobodniej, jak tylko się da.
– Wychodzę na chwilę.
I. mruczy z dezaprobatą.
– Gdzie idziesz?
– Przejść się trochę. Odetchnąć świeżym powietrzem.
Rodzice wiedzą, że X. chodzi czasem na takie spacery. Oczywiście nie mogą go zatrzymać, zrobi, co zechce, trudno powiedzieć, że wieczorny spacer nie jest chrześcijański, ale nie podoba im się to.
Jako rodzice dźwigają na sobie odpowiedzialność wskazywania dzieciom drogi, ale nocne spacery X. to raczej kwestia sumienia – nawet starszyzna nie może tu zdecydować, czy to złe, czy dobre, trzeba podjąć decyzję samemu, chodzi w końcu o osobistą relację X. z Bogiem – w mieście tak dużym jak Sz. jest jednak nocą wiele pokus i wiraży.
X. wie o tym wszystkim, więc rodzice ograniczają się do napomnienia, żeby był ostrożny, a ojciec zwraca uwagę na szalik, który nie wydaje mu się stosowny, lecz kiedy B. mówi, że wieczór jest przecież chłodny, ojciec się poddaje.
– To dobranoc – mówi X. – na wypadek gdybyście spali, jak wrócę.
Wychodzi szybko i schodzi po schodach, zanim dopadnie go i powali wstyd. To ostatni raz, obiecuje sobie, to ostatni raz. Jeszcze raz i już nigdy więcej.

30.
W ciągu kolejnych dwóch lat S. wybrała się z J. na spacer siedemdziesiąt osiem razy. Liczyła. Najczęściej chodzili do lasu pod Boguszyńcem, czasem w stronę Grzegorzewa, do Miasta ani razu. Na widok nadjeżdżającego pociągu zatrzymywali się i machali pasażerom. J. zdejmował wtedy kapelusz i poprawiał te parę włosów, które uparcie trzymały mu się głowy.
Podczas siedemdziesiątego ósmego spaceru S. usłyszała za plecami nagły szelest. Odwróciła się: wilk, dzik, nie, wiewiórka, zwykła wiewiórka, no przecież.
S. zaśmiała się, spojrzała na J., J. za mgłą i wszystko jakby mniejsze.
– A to się… – zaczęła. Oddech, jeden, drugi. – A to się wystraszyłam.
Kiedy upadała na ścieżkę, próbowała jeszcze złapać Józka za rękaw, ale materiał wyśliznął jej się z palców.


==========

Aktualizacja po zakończeniu konkursu:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

rozwiązanie konkursu

Wyświetleń: 5235
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 50
Użytkownik: pawelw 01.04.2020 13:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Tak się dziwnie porobiło, że nawet na spacer trzeba iść do internetu. Na takie internetowe spacery zaprasza nas niedźwiedź z tobołem. Nie obowiązują tu żadne zakazy gromadzenia się, można tłumnie brać udział. A pewnie i spotkanie z niedźwiedziem wcale nie będzie groźne.

Zapraszam do konkursu.
Użytkownik: tweety008 03.04.2020 11:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Temat konkursu trafiony w punkt! :)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 03.04.2020 15:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Przydałby się jakiś ruch na konkursowym forum, a więc czy ktoś zechce mi wskazać drogę do Trzech Gruszek? W zamian służę sporą liczbą innych wskazówek :-).
Użytkownik: KrzysiekJoy 03.04.2020 17:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Przydałby się jakiś ruch ... | dot59Opiekun BiblioNETki
11. Główny bohater uprawia legalnie, potem mniej legalnie zawód, który w Twoich lekturach jest chyba najpopularniejszy. Jak widać po bohaterze, pewnych umiejętności się nie zapomina.
Użytkownik: carly 03.04.2020 22:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Czy mógłby ktoś poratować wskazówkami do 12? Zgubiłam drogę na tym spacerze.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 03.04.2020 22:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy mógłby ktoś poratować... | carly
Musiałabyś się udać mniej więcej w tę samą stronę, co gdybyś poszła do sklepu po kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej :-).
Użytkownik: margines 03.04.2020 23:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Musiałabyś się udać mniej... | dot59Opiekun BiblioNETki
„Rewelacja!”
- że tak polecę filmowo.

Chciałem też książkowo, ale nie wiem, czy akurat ta książka nie czai się tu, w zakamarkach gdzieś.

Nie wiem, gdzieś wcześniej na tej przechadzce zgubił się mój komentarz, że mam właśnie 12, oprócz tego jeszcze 10 i 25.
Ale to takie „oczywiste oczywistości”.
Jeśli dobrze liczę, bo po tej przechadzce wszystko jest możliwe.
Użytkownik: carly 04.04.2020 18:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Musiałabyś się udać mniej... | dot59Opiekun BiblioNETki
O! Dziękuję:) Złapałam trop!

Użytkownik: misiak297 04.04.2020 11:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy mógłby ktoś poratować... | carly
12 To jest takie miejsce, które zwykle poznajemy bardzo wcześnie. I zwykle wracamy do niego wielokrotnie jako dzieci, a zdarza się, że i jako dorośli.
Użytkownik: carly 04.04.2020 19:06 napisał(a):
Odpowiedź na: 12 To jest takie miejsce,... | misiak297
Muszę właśnie tam wrócić, przyda mi się dawka optymizmu:D
Użytkownik: anek7 04.04.2020 12:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
3, 8, 11, 16 - ktoś mógłby mi podpowiedzieć? Bo ponoć znam. Ten ukradziony pies gdzieś mi się plącze po głowie, ale nie mogę go nijak przypisać do lokalizacji, ale pozostałe fragmenty jakoś nic mi nie mówią...
Użytkownik: mika_p{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które! 04.04.2020 13:30 napisał(a):
Odpowiedź na: 3, 8, 11, 16 - ktoś mógłb... | anek7
W 16 kluczowa jest treść snu i zapach
Użytkownik: mika_p{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które! 04.04.2020 13:35 napisał(a):
Odpowiedź na: W 16 kluczowa jest treść ... | mika_p{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które!
3 natomiast jest tak klasycznym dziełem, że pojawia się w późniejszym dziele rodzica 16.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 04.04.2020 14:01 napisał(a):
Odpowiedź na: W 16 kluczowa jest treść ... | mika_p{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które!
I wiedza, że pewien punkt orientacyjny nosi taką samą nazwę, jak w lokalizacji bardziej oczywistej :-).
Użytkownik: mika_p{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które! 04.04.2020 14:06 napisał(a):
Odpowiedź na: I wiedza, że pewien punkt... | dot59Opiekun BiblioNETki
A, tak, punkt orientacyjny mnie zmylił na początku :)
Użytkownik: anek7 04.04.2020 21:28 napisał(a):
Odpowiedź na: I wiedza, że pewien punkt... | dot59Opiekun BiblioNETki
Poczekaj, bo się pogubiłam: Pałac to wcale nie jest ten Pałac tylko całkiem inny Pałac? O mamo...

I on jest całkiem gdzie indziej???
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 04.04.2020 21:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Poczekaj, bo się pogubiła... | anek7
A właściwie był, bo dzisiaj się już tak nie nazywa :-), w odróżnieniu od właściwego. Ale mniejsza z nim, ważna jest roślinność - albo pachnąca, albo pożyteczna :-).
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 04.04.2020 14:06 napisał(a):
Odpowiedź na: 3, 8, 11, 16 - ktoś mógłb... | anek7
W 8 obrót psami (wraz ze zmianą ich aparycji) był źródłem dochodu głównego bohatera - w tym fragmencie nieobecnego - dopóki ten nie doznał porywu uczuć patriotycznych.
Użytkownik: anek7 04.04.2020 17:51 napisał(a):
Odpowiedź na: W 8 obrót psami (wraz ze ... | dot59Opiekun BiblioNETki
O popatrz - już wiem. Czyli nie bez powodu ten pies mi sie po głowie plątał ;)
A i 11 już też mam. I też prosta była, tylko fragment mało reprezentatywny.
Użytkownik: ilia 04.04.2020 21:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Czy ktoś coś wie o 29? Mam wrażenie, że ten tekst znam, że już kiedyś to czytałam. Ale Niedźwiedź napisała mi, że jednak nie znam.
Użytkownik: margines 04.04.2020 22:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy ktoś coś wie o 29? Ma... | ilia
To masz odwrotnie niż ja, bo mam kategoryczne zapewnienie, że znam to, ale... nijak nie mogę skojarzyć!
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 04.04.2020 23:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy ktoś coś wie o 29? Ma... | ilia
Bohater na tych spacerach wystawiał się nie tylko na pokusy, ale też na działanie szkodliwego czynnika biologicznego, ujawniające się dopiero po dłuższym czasie, a powodujące skutki opisane w rodzeństwie dusiołka.
Użytkownik: ahafia 05.04.2020 15:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Bohater na tych spacerach... | dot59Opiekun BiblioNETki
I mnie się ten fragment uczepił. Jakbym znała, ale zupełnie nie kojarzę. W ogóle cały ten spacer jest po jakimś ciemnym labiryncie. W przypadku 6, 14 i 20 mam wrażenie, że wiem, ale cała reszta wydaje mi się obca.

Tak obca, że pierwotnie nawet komentarz umieściłam źle ;)
Użytkownik: jolekp 05.04.2020 15:48 napisał(a):
Odpowiedź na: I mnie się ten fragment u... | ahafia
To musi być jakiś spisek czepialskich fragmentów, bo z tego co widzę, żadnego z wymienionych w ocenach nie masz (choć 6 na pewno znasz).
Użytkownik: margines 05.04.2020 17:51 napisał(a):
Odpowiedź na: I mnie się ten fragment u... | ahafia
Uważaj!
Mnie też tak pisała!
Że na bank 6 znam. No i „milion” innych rzeczy.
Użytkownik: anek7 05.04.2020 18:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Uważaj! Mnie też tak pis... | margines
Bo "6" każdy zna. No chyba, że edukację zakończył na gimnazjum...
Użytkownik: margines 05.04.2020 18:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Bo "6" każdy zna. No chyb... | anek7
Jeszcze ty do kompletu?
Ekhmsz...
Użytkownik: ahafia 05.04.2020 19:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Bo "6" każdy zna. No chyb... | anek7
Ja akurat poznałam bohatera w wieku przedgimnazjalnym (choć generalnie jestem z pokolenia niegimnazjalnego) i to nie dzięki słowu drukowanemu ;)
Użytkownik: margines 05.04.2020 23:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Bo "6" każdy zna. No chyb... | anek7
Okazało się, że znam, znam.

Tak właśnie wydawało mi się, ale...

W każdym razie okazało się, że jednak tak, rozpoznałem ten trop.
Użytkownik: mika_p{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które! 05.04.2020 20:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Bohater na tych spacerach... | dot59Opiekun BiblioNETki
Miałam taki genialny pomysł, że jak nazwa miasta zaczyna się na Sz., to na pewno jest w Polsce, a po kilku godzinach poszukiwań uświadomiłam sobie, że są co najmniej dwa duże miasta na świecie, które mają nazwę spolszczoną i zaczynającą się na Sz.
I tym sposobem w poszukiwaniach 29 znów jestem na początku i nie wiem, gdzie iść :(
Użytkownik: jolekp 05.04.2020 20:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Miałam taki genialny pomy... | mika_p{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które!
Ten drugi trop jest lepszy, ale ogranicz się do Europy:)
Użytkownik: ahafia 05.04.2020 15:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
I mnie się ten fragment uczepił. Jakbym znała, ale zupełnie nie kojarzę. W ogóle cały ten spacer jest po jakimś ciemnym labiryncie. W przypadku 6, 14 i 20 mam wrażenie, że wiem, ale cała reszta wydaje mi się obca.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 05.04.2020 16:23 napisał(a):
Odpowiedź na: I mnie się ten fragment u... | ahafia
W 6 bohatera przyciągała nie tylko sadzawka, ale i tory kolejowe (nieskutecznie).

Bohater 14 ma duuużo przygód. I w końcu też trafił na wizję.

Przestudiuj dokładnie anatomię stworów z 20, zwracając uwagę zwłaszcza na partię ogonową, a jeśli sobie nie przypomnisz, kto i gdzie mógł takie hodować, możesz zakląć.
Użytkownik: ahafia 05.04.2020 19:52 napisał(a):
Odpowiedź na: W 6 bohatera przyciągała ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Ha! Tory, to już wiem na pewno. 14 też w zasadzie znam - jeszcze nie sprawdzałam, ale tłumaczenie jest bardzo charakterystyczne, za to 20 zaczyna być bardziej tajemnicza po Twojej podpowiedzi.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 05.04.2020 21:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Ha! Tory, to już wiem na ... | ahafia
Czym by tu ten mrok tajemnic rozświetlić...?
Użytkownik: ahafia 05.04.2020 21:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Czym by tu ten mrok tajem... | dot59Opiekun BiblioNETki
hmm, waham się, ale jeśli dobrze zgaduję, to znam autorkę i okoliczności, bo trudno nie, ale przeczytałam tylko ułamek i to niekoniecznie stąd ;)
Użytkownik: minutka 07.04.2020 14:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Może ktoś pomataczyć 18. i 19? Czytałam, ale nie umiem skojarzyć.
Użytkownik: Losice 07.04.2020 19:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Może ktoś pomataczyć 18. ... | minutka
18-stka jest nobliwa.
Użytkownik: minutka 07.04.2020 23:29 napisał(a):
Odpowiedź na: 18-stka jest nobliwa. | Losice
Krótko, ale treściwie. Dziękuję :)
Użytkownik: ilia 08.04.2020 21:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Może ktoś pomataczyć 18. ... | minutka
19 - mamusia, to ulubiona pisarka Misiaka :)
Użytkownik: minutka 08.04.2020 22:59 napisał(a):
Odpowiedź na: 19 - mamusia, to ulubiona... | ilia
Moja też, wiedziałam że to ona, nie pamiętałam o jaki utwór chodzi. Już wiem, dziękuję :)
Użytkownik: tweety008 14.04.2020 09:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Zabłądziłam na spacerze. Ktoś wyprowadzi z manowców 23 i 29?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 14.04.2020 09:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Zabłądziłam na spacerze. ... | tweety008
Namiar geograficzny na 29 masz gdzieś powyżej. Gdyby bohater żył o parę dekad później, problem z rodziną miałby może ten sam, ale przynajmniej wiedziałby, jak unikać negatywnych skutków wieczornych spacerów (a gdyby jednak nie uniknął, ktoś by już wiedział, jak mu pomóc).

Do 23 to ja też pobłądziłam, bo w żaden sposób mi się nie kojarzyły z tematyką konkursu pojęcia tak ścisłe.
Użytkownik: tweety008 14.04.2020 10:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Namiar geograficzny na 29... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dzięki!
Użytkownik: margines 14.04.2020 14:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Namiar geograficzny na 29... | dot59Opiekun BiblioNETki
Też już doczłapałem się do 29!
(Akurat przed przeczytaniem twojej podpowiedzi).

Świetna ta twoja podpowiedź!:)

Niestety w punkt! ("Stety", niestety. Niestety, że właśnie GDYBY).
Użytkownik: tweety008 14.04.2020 09:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
w zasadzie, to mówiąc o 29 miałam na myśli 30 :)
Użytkownik: emkawu 15.04.2020 18:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Ja podobno spacerowałam z 26. Ktoś coś o nim szepnie?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 15.04.2020 20:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja podobno spacerowałam z... | emkawu
W 26 ważne jest wzmiankowane w dusiołku wykopalisko, podobnie jak gorąca czekolada i jagodzianki.
Użytkownik: emkawu 16.04.2020 05:08 napisał(a):
Odpowiedź na: W 26 ważne jest wzmiankow... | dot59Opiekun BiblioNETki
O, dzięki, to chyba wiem! A już się miałam odgrażac, że nic rodzimego o archeologach nie czytałam, chyba że staaare i w innym odzieniu tam chodzili...
A Ty czegoś jeszcze potrzebujesz?
Użytkownik: jolekp 16.04.2020 10:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Konkurs powoli dobiega końca.
Gdyby ktoś chciał jeszcze wziąć udział bądź dorzucić kilka dodatkowych punktów do puli, ma czas jeszcze tylko dziś do 22.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: