Dodany: 30.03.2020 14:13|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Nauczyciel
McCourt Frank

1 osoba poleca ten tekst.

Spełnione marzenie, czyli obyś uczył cudze dzieci


Niespecjalnie przepadam za sytuacją, kiedy mam jako pierwsze czytać dzieło, będące którąś kolejną częścią cyklu, obojętnie, czy to beletrystyka, czy literatura faktu. W przypadku wspomnieniowej trylogii Franka McCourta zapoznanie się z nią we właściwej kolejności było dla mnie jednak nieosiągalne, bowiem, gdy wpadł mi w ręce nowiutki „Nauczyciel”, obu części poprzednich („Prochy Angeli”, „I rzeczywiście”) po prostu nie miałam skąd wziąć. Ale też ich znajomość nie jest absolutnie niezbędna dla właściwego odbioru „Nauczyciela”, bo i w nim autor nieraz powraca do czasów swego dramatycznego dzieciństwa i trudnej młodości, ujawniając z nich tyle, ile trzeba, by umożliwić czytelnikom zrozumienie swoich późniejszych dylematów i wyborów.

Szkoła jest tematem niezliczonych powieści i wspomnień, ukazywanym – rzecz ciekawa!- o wiele częściej z pozycji ucznia, niż nauczyciela. A jeśli już ten drugi odważy się spisać swe reminiscencje z tego czy innego wycinka własnej przeszłości, rzadko bywają one tak udanym połączeniem szczerych wyznań i barwnego, niemal powieściowego stylu. McCourt zakosztował chyba wszystkich możliwych radości i zgryzot nauczycielskiego zawodu, próbując swoich sił na najróżniejszych szczeblach amerykańskiego szkolnictwa: w szkole zawodowej, w odpowiedniku naszego publicznego gimnazjum, w wieczorowym college’u dla pracujących, wreszcie w „najlepszej szkole średniej w mieście”[1], po której „przed każdym chłopcem i dziewczyną otwierają się drzwi najbardziej prestiżowych uczelni”[2]. Miał do czynienia ze świeżymi imigrantami, dla których nauczany przezeń angielski był praktycznie językiem obcym, z Amerykanami nieco już starszej daty, którym nadal trudność sprawiało zrozumienie, „co to za i przeciw”[3], i z młodzieżą z klasy wyższej średniej, której rodzice „nie mają wątpliwości, że ich synowie i córki są najzdolniejsi ze zdolnych”[4]. Amerykański system edukacji pozostawia co prawda sporą dowolność w realizacji podstaw programowych, ale nawet i to nie zawsze wystarcza, by sprostać potrzebom uczniów o tak różnych profilach, których łączy właściwie tylko jedno: chęć uzyskania „papierka”, jednych zwalniającego z uciążliwego obowiązku szkolnego, dla innych mającego być przepustką do sukcesu...

McCourt bez zahamowań przyznaje się do lęków i zwątpień, analizuje swoje fałszywe założenia, ryzykowne posunięcia i porażki. Jego opowieść przypomina o tym, że nauczyciel to nie jakiś heros, obdarzony niewzruszoną cierpliwością i gotów poświęcić wszystko dla realizowania szczytnej misji; to zwykły człowiek, który ma prawo się bać, wstydzić, denerwować, i który nawet przy najlepszych chęciach i umiejętnościach może ponieść klęskę. Nasuwa się tu może bardzo banalna, ale jakże trafna analogia: tak jak w przypadku rzeźbiarza efekt jego pracy zależy tyleż od talentu, co od materiału, w jakim przyszło mu pracować, tak i w przypadku nauczyciela o sukcesie decydują nie tylko jego przymioty charakteru, ale także „materiał ludzki”, o tyle trudniejszy w „obróbce”, że może przeciw niej czynnie protestować.

Autor relacjonuje swoje nauczycielskie doświadczenia językiem wyrazistym i żywym, miejscami wręcz potocznym, zmieniając sposób narracji w zależności od wagi danego fragmentu i zaprawiając tekst pokaźną porcją samokrytycyzmu i autoironii. Jego wspomnienia rzeczywiście czyta się jak powieść. Jedyny fragment, który nieco się dłuży i wydaje się cokolwiek sztywniejszy od reszty, to sprawozdanie z ponownej podróży do Irlandii w sprawach rozpoczętego doktoratu. Ale całość robi wrażenie.

Powinien tę książkę przeczytać każdy, kto ma zamiar stanąć za katedrą, by nabrać orientacji w tym, co go może czekać, i ten, kto nigdy za nią nie stanie, by mieć jakie takie pojęcie o charakterze nauczycielskiej pracy. Ameryka, jak pisze McCourt, nie docenia swoich pedagogów: „Nauczyciel to zawód z samego dna drabiny społecznej. Nauczyciele powinni wchodzić drzwiami dla służby albo drzwiami na tyłach domu. Zazdrości się im, że mają tyle wolnego czasu. Mówi się o nich protekcjonalnie, we wspomnieniach gładzi po srebrzystych puklach.(...) Potem ta inspirująca nauczycielka angielskiego odchodzi w cień niepamięci, stara się wiązać koniec z końcem za głodową emeryturę i marzy o tym jednym dziecku, do którego zdołała dotrzeć”[5]. Nie inaczej, jak się zdaje, wygląda sytuacja i w większości krajów Europy, niezależnie od tego, jak bardzo ich systemy edukacji różnią się od amerykańskiego; a przecież to właśnie tu kilkaset lat temu powiedziano: „zawsze takie rzeczypospolite będą, jakie ich młodzieży chowanie”[6] – i chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, że w owym „chowaniu” sporo zależy od tego, na ile my, uczniowie, a potem my, rodzice uczniów, rozumiemy pedagogów i staramy się im jeśli nie pomagać, to przynajmniej nie utrudniać...

[1] Frank McCourt, „Nauczyciel”, przeł. Hanna Pawlikowska-Gannon, wyd. Albatros, 2007, s. 235.
[2] Tamże, s. 235.
[3] Tamże, s. 153.
[4] Tamże, s. 294.
[5] Tamże, s. 13-14.
[6] Jan Zamoyski, akt fundacyjny Akademii Zamojskiej, w: Stanisław Staszic, „Uwagi nad życiem Jana Zamoyskiego”, wyd. Krakowska Spółka Wydawnicza, 1926, s.55.

Recenzja pierwotnie opublikowana w serwisie książkowym wp.pl.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 271
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: