Wszystkie kwiaty Alice Hart (
Ringland Holly)
(AU-2018); ocena: 3
Powieść zapowiadała się interesująco. Historia 9-letniej Alice próbującej na własną rękę znaleźć rozwiązanie dla pogarszającej się sytuacji rodzinnej i coraz częściej powtarzyjących się ataków agresji ojca, daje wgląd w bezradność, strach i samotność dziecka w rodzinie toksycznej, gdzie nawet matka nie zawsze może być oparciem i ostoją, bo często to ona sama, pobita, posinaczona, zwinięta w kłąbek w zaciemnionym pokoju, potrzebuje wsparcia i pomocy. Pomocy, której mała Alice nie wie jak udzielić. Jej każdy dzień zaczyna się od nerwowego nadsłuchiwania odgłosów dobiegających z głębi domu. Czy usłyszy poranną krzątaninę matki, czy też ciszę, która nie wróży nic dobrego? W takie dni Alice, w towarzystwie ukochanego psa, spędza czas na wędówkach po okolicy, byle dalej od tej ciszy i zaciemnionego pokoju, w którym leży matka.
Po nieszczęśliwym wypadku, który wydarzył się w posiadłości rodziców, Alice zostaje wysłana na farmę do babci, kobiety obcej, o której istnieniu wcześniej nie wiedziała. I od tego momentu powieść zaczyna kuleć. Na farmie, gdzie prowadzona jest hodowla kwiatów, spotykamy całą grupę osób, z których każda ma za sobą jakąś traumatyczną historię rodzinną. To już nie jest opowieść o Alice, to jest zbiór pojedynczych historii, luźno ze sobą posklejanych. A co gorsze, niektóre z nich są kopiami tych opowiedzianych wcześniej. Wygląda na to, że w rodzinie Alice, z pokolenia na pokolenie, kobiety przeżywały prawie identyczne, powalające miłości od pierwszego wejrzenia, a ich partnerzy byli na zmianę sadystami lub aniołami w ludzkim ciele.
A potem już mamy przeskoki w czasie, plejadę trzeciorzędych bohaterów i historie z ich przeszłości, które nie mają najmniejszego powiązania z życiem Alice. Cała powieść upstrzona jest historiami pojedynczych osób, przy czym żadna z nich, w tym również główna bohaterka, nie posiada rysu psychologicznego. Powieść raczej męcząca. Można się zachwycać dojrzałym, poetyckim stylem, jakim jest napisana, ale przy braku choćby jednego bohatera z krwi i kości, jest to tylko opowieść o wszystkim i o niczym. Nie dodaje jej głębi tak modne dziś nagromadzenie tragedii, które spadają dosłownie na każdą osobę pojawiającą się w powieści, choćby jej wejście było krótkie i bez znaczenia, choćby autorka poświęciła jej jeden tylko akapit – jest to akapit ciężki od doznanych przeżyć.
A jakby tego nie było dość, główna bohaterka jest osobą wielce niesympatyczną. Tak jak polubiłam 9-letnią Alice, tak jako osoba dorosła okazała się ona nieodpowiedzialna, egoistyczna, zapatrzona w siebie, a w relacjach z mężczyznami – beznadziejnie naiwna, żeby nie powiedzieć głupia. A głupota należy do tych cech, które z trudem toleruję. Tak jak z trudem toleruję sytuacje, które są oderwane od rzeczywistości. A takich w tej powieści nie brakuje.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.