Dodany: 24.02.2020 11:33|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Mgliste powietrze
Cleeves Ann

2 osoby polecają ten tekst.

Lepiej nie widywać duchów...


Z serią powieści Ann Cleeves, początkowo nazwaną „Kwartetem szetlandzkim” (który już kwartetem nie jest, bo rozrósł się z czterech do ośmiu części) polscy czytelnicy mają w pewnym sensie wygodniej, niż brytyjscy: oryginalne edycje poszczególnych tomów ukazywały się bowiem w odstępach od jednego do trzech lat, my tymczasem otrzymaliśmy ich sześć w ciągu półtora roku, co daje średnio trzy miesiące przerwy między kolejnymi odsłonami. Jest to dostatecznie krótko, by nie pozapominać pewnych szczegółów, które mogą nam się przydać może nie tyle dla rozwiązania kolejnej zagadki kryminalnej (bo jak się pewnie już zorientowaliśmy, każda z fabuł osadzona jest jeśli nie na innej wyspie, to przynajmniej w innej miejscowości, wystarczająco oddalonej od poprzedniej, by mieszkańcy się nie znali), co dla lepszej orientacji w lokalnych realiach i relacjach międzyludzkich.

Tym razem funkcjonariusze z Lerwick zostają wezwani na Unst, najbardziej na północy położoną wyspę szetlandzkiego archipelagu. Po weselu u rodziny Malcolmsonów, na którym prócz miejscowych bawili się przybyli z Londynu koledzy ze studiów obojga młodych, nie doliczono się jednej osoby, pięknej, charyzmatycznej producentki telewizyjnej Eleanor Longstaff. Ani jej mąż, ani towarzysząca im para nie zauważyli, w którym momencie opuściła letniskowy domek, gdzie się we czwórkę zatrzymali. Zwrócili jedynie uwagę na pewną osobliwość: tuż przedtem, zanim poszli spać, Eleanor twierdziła, że widziała na plaży dziewczynkę w niemodnym stroju, która raptem „zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu”[1]. Jej mąż Ian, sceptyk i racjonalista, naśmiewał się z niej, niedwuznacznie dając do zrozumienia, że ludzie widzący duchy czy inne zjawiska nadprzyrodzone mają nie po kolei w głowie, zaś przyjaciółka, Polly Gilmour, wstydziła się przyznać, że sama także ujrzała tajemniczą postać. A w okolicy krąży opowieść o Małej Lizzie, dziewczynce, która przed laty utonęła w niezupełnie jasnych okolicznościach, teraz zaś ponoć nawiedza to miejsce jej duch, jednym wróżąc powiększenie rodziny, innym zaś… śmierć. Więc może po prostu Eleanor zobaczyła to, co chciała zobaczyć – nadzieję, że po kilku niepowodzeniach uda jej się znów zajść w ciążę i urodzić choć jedno dziecko? Ale dlaczego w takim razie przepadła? Jedna z przyjaciółek sugeruje, że mogła chcieć – niekoniecznie na zawsze – uciec od męża, który zbagatelizował jej odczucia, inni, że mogła się udać na poszukiwanie ducha-nie-ducha i zabłądzić gdzieś we mgle. Pewnie z początku przyjęto by tę ostatnią wersję, gdyby w trakcie wstępnych rozmów z policją Polly nie odkryła w swojej skrzynce mailowej wiadomości wysłanej z telefonu Eleanor: „Nie usiłujcie mnie szukać. Nie znajdziecie mnie żywej”[28]. I rzeczywiście, nikt już zaginionej kobiety żywej nie zobaczy; ale każdy, kto zobaczy jej zwłoki, nawet będąc laikiem będzie musiał stwierdzić, że jej śmierć nie mogła być skutkiem ani samobójstwa, ani nieszczęśliwego wypadku… Naturalną rzeczy koleją trzeba ściągnąć z Aberdeen patologa i kogoś z inspektorów – tym razem jest to znów Willow Reeves, której mimo wszelkich zastrzeżeń jakoś wyjątkowo dobrze układa się współpraca z Perezem. Jednak nawet tak dobra para śledczych nie zawsze potrafi wpaść na trop mordercy dostatecznie szybko, by ten nie zdążył znów zaatakować. A do tego, gdy policjanci zaczynają się interesować domniemanym duchem, wychodzą na jaw różne zaskakujące fakty sprzed wielu lat...

Sama intryga może nam się wydawać odrobinę schematyczna – bo zresztą w mało którym współczesnym kryminale zbrodniarz poprzestaje na jednej ofierze, starając się usunąć z drogi także rzeczywistych czy domniemanych świadków swojego przestępstwa względnie kogoś, kto wcześniej niż policja natknie się na jakiś zagrażający mu dowód – lecz na tle splecionym z dostatecznie odmiennych motywacji i predyspozycji okaże się na tyle unikalna, że niemal do ostatniej strony bezskutecznie będziemy wysuwać kolejne przypuszczenia, która też z osób biorących udział w akcji w końcu zostanie wyprowadzona w kajdankach i w jaki sposób ekipa śledczych wpadnie na jej trop.

A najciekawszy jest w tym wszystkim, jak zwykle zresztą u tej autorki, rys psychologiczny: więzi między trzema poznanymi na wstępie parami: Caroline i Lowriem Malcolmsonami, Eleanor i Ianem Longstaffami oraz Polly Gilmour i Marcusem Wentworthem, naświetlane stopniowo na podstawie wypowiedzi ich wszystkich, ale także tego, o czym nie mówią, a o czym wie Polly, z której punktu widzenia opowiadana jest część historii; zupełnie innego typu układ w parze Jimmy-Willow, związanej więzami nie uczuciowymi, lecz służbowymi, gdzie z neutralnie zabarwioną sympatią przeplata się swego rodzaju chęć współzawodnictwa; sylwetki matki Eleanor, Cilli, której nie udało się do końca wyprostować relacji z córką, czy też pary właścicieli Springfield House, tak bardzo się od siebie różniących, a jednak tak mocno ze sobą związanych.

Cleeves umie opowiadać, umie budować klimat i konstruować postacie; podejrzewam, że gdyby nawet nikogo nie zabito, tylko na przykład skradziono dokumenty, czytałoby się z równym zainteresowaniem. A że polska wersja „Mglistego powietrza” w niczym nie ustępuje poprzednim częściom – z tak samo wyrazistą i mroczną okładkową grafiką, z taką samą czy nawet większą starannością redaktorsko-korektorską, dzięki której na kilkuset stronach przemknęło się ledwie parę literówek – lektura jest w pełni satysfakcjonująca.

[1] Ann Reeves, „Mgliste powietrze”, przeł. Sławomir Kędzierski, wyd. Czwarta Strona, 2020, s. 14.
[2] Tamże, s. 28.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 320
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: