Dodany: 12.02.2020 21:21|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Napisane, naklejone


Oto zapisana w listach historia znajomości dwojga wybitnych ludzi pióra. Ona zasłynęła własną poezją, którą zainteresowała spory kawałek świata, a w konsekwencji i Komitet Noblowski. On, młodszy o pokolenie, też był dobrym poetą, ale przede wszystkim genialnym tłumaczem. Poznali się, gdy on jako początkujący redaktor czasopisma literackiego zapragnął „powiększyć grono pism publikujących znakomite utwory najwybitniejszej poetki polskiej”[1] i poprosił ją listownie o kilka nowych wierszy. Sześć lat później ośmielił się po raz pierwszy opatrzyć swój list nagłówkiem „Droga Pani Wisławo”[2]. Ponad dziesięć kolejnych lat minęło do chwili, gdy – może wtedy, gdy spotkali się osobiście podczas wizyty Barańczaków w Polsce? – zaczęli się do siebie zwracać po imieniu.

Ale już wcześniej nawiązali więź intelektualną czy może raczej artystyczną: przesyłali sobie nawzajem świeżo napisane/ przetłumaczone wiersze, obdarowywali się egzemplarzami wydawanych tomików i – co zapoczątkowała bez wątpienia Szymborska, będąca gorącą entuzjastką tej formy korespondencji – obsypywali się niebanalnymi pocztówkami; on wygrzebywał jakieś rarytasy w nowojorskich antykwariatach, ona tworzyła je własnoręcznie, wyklejając najprzedziwniejsze scenki i teksty z gazetowych wycinków (im starszych, tym lepszych). Toteż spora część tej epistolograficznej spuścizny to krótkie pozdrowienia, życzenia, gratulacje z rozmaitych okazji etc., wypisane na odwrocie rzeczonych pocztówek. Reszta – to przede wszystkim wymiana zdań dotycząca nadesłanych utworów (część z nich, głównie z gatunku twórczości żartobliwej, wchodziła w skład listów) i popularyzowania przez Barańczaka twórczości Szymborskiej w USA, poczynając od druku na łamach prasy przetłumaczonych przezeń pojedynczych wierszy aż po wydanie obszernego tomu, nad którego przekładem pracował wraz z Clare Cavanagh i późniejsze zbieranie sygnałów o jego odbiorze przez amerykańskich miłośników poezji.

Czytelnikowi niepasjonującemu się działalnością twórczą obojga autorów mogą się wydać nieco nudne te epistoły, opisujące dylematy tłumaczy, przebieg dyskusji z wydawcami, informujące o wysokości honorariów i konieczności podpisania takich czy innych dokumentów – ale też trudno przypuszczać, by po taką lekturę sięgał ktoś, kto ani Barańczaka, ani Szymborskiej nie czyta/nie lubi, a ten, kto lubi, coś dla siebie znajdzie (dla mnie najcenniejsze były uwagi dotyczące pracy translatorskiej, na przykład: których wierszy i dlaczego Barańczak i Cavanagh nie podjęli się przełożyć?).

Z czasem serdeczność nie maleje, humoru nie ubywa… ale listy stają się coraz krótsze i oddzielone coraz dłuższymi przerwami. Zamiast niej czasem odpisuje sekretarz, zamiast niego - żona. Co prawda ani Barańczak, ani Szymborska nie należą do ludzi, którzy lubią się rozpisywać na temat swego stanu zdrowia, zwłaszcza gdy jest on nienajlepszy… ale ze skąpych wzmianek można to i owo wyczytać. Jemu utrudnia funkcjonowanie choroba Parkinsona, która zmusza go do zaprzestania nauczania akademickiego jeszcze przed ukończeniem 60 lat i, co najboleśniejsze, przeszkadza w tym, co lubi najbardziej, czyli w pisaniu: jak tu kontynuować twórcze życie, „mając co dzień, wcześnie rano, ledwie parę godzin, w ciągu których mogę normalnie funkcjonować przy biurku”[3]? Ona, no, cóż, jest starsza od niego o prawie ćwierć wieku, więc „zmęczenie materiału” musi dawać o sobie znać, tym bardziej, że od powrotu ze Sztokholmu doprawdy ma ją co męczyć: "Niełatwo w Polsce mieszkać po nagrodzie Nobla, oj niełatwo. Dla jednych mam być od tej pory Królową Korony Polskiej, z nożyczkami do przecinania różnych wstęg oraz młotkiem do wbijania gwoździ sztandarowych w rękach. Dla innych jestem w dalszym ciągu zagorzałą bolszewiczką, która była szczera tylko w dwu pierwszych tomikach, a potem przez 40 lat uprawiała chytry kamuflaż, żeby przypodobać się tym naiwnym Szwedom. Są również i tacy, którzy panią Wiesławę Szymberską [błędy w personaliach są celowym dziełem autorki – przyp. rec.] czytali od zawsze, więc chyba zasłużyli, żeby się z nimi teraz tą nagrodą pokojową Nobla podzieliła. Zwłaszcza biednym parafiom coś się należy"[4], a oprócz tego jeszcze i wywiady, i prośby o drobne wypowiedzi...

Ostatnią datowaną (króciutką) karteczkę wysyłają oboje Barańczakowie w 2007 roku, Szymborska w 2011, niecały rok przed śmiercią. Kilka niedatowanych pewnie też pochodzi z tych ostatnich lat.

Wszystko razem – listy, ilustracje i przypisy (szczególnie cenne dla czytelników mniej zorientowanym w życiu literackim późnego PRL-u) – mieści się na plus minus 350 stronach formatu B5, na ładnym papierze i w solidnej oprawie. Ebook nie zająłby miejsca na półce, ale na tradycyjne wydanie tak miło patrzeć!

[1] Wisława Szymborska, Stanisław Barańczak, „Inne pozytywne uczucia też wchodzą w grę: Korespondencja 1972-2011”, wyd. a5, 2019, s. 7.
[2] Tamże, s. 16.
[3] Tamże, s. 249.
[4] Tamże, s. 228.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 462
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: