Dodany: 22.01.2020 18:21|Autor: Krzysztof

Czytatnik: Zapiski

5 osób poleca ten tekst.

Aura, telefony, sądy i miłorzęby


220120

Po sześciu tygodniach nieobecności, wszedłem do swojego zimowego pokoju w bazie firmy, zapaliłem światło i rozejrzałem się po tym moim lokum. Poczułem zimno, obcość i odpychanie, mimo że wokół widziałem swoje rzeczy. Miałem chęć wyjść.
Mając techniczny i rzeczowy umysł, trudno mi określić to wrażenie, tak wiele razy odczuwane przy wejściu do długo niezamieszkałych pomieszczeń, ale ono jest, i to wyraźne. Czasami myślę, że wnętrza oswajają się z nami, może przejmują od ludzi jakąś cząstkę ich ducha. Chyba właśnie dlatego miewam nieco podobne odczucia wchodząc do pokoju hotelowego, a w mojej pracy niemało nocy spędziłem w hotelach. Tam też czuję obcość, ale inaczej zabarwioną: jest to obcość wynikła z pomieszania. Wyczuwalne są ślady tłumu ludzi nocujących w tych pokojach przede mną, z których każdy zostawił swój maleńki odcisk. Ich suma i różnorodność, tworzy mieszankę tak charakterystyczną dla atmosfery hoteli.
Ta nasza tajemnicza aura wypełnia nie tylko przestrzeń wnętrz, ona zostaje i na naszych przedmiotach – tym silniejsza, im częściej i dłużej mamy z nimi do czynienia.
Nawet nie staram się wytłumaczyć tych zjawisk, ponieważ jedyne, które przychodzi mi do głowy, racjonalne nie jest: coś z nas emanuje. Coś, co dla każdego człowieka jest charakterystyczne i tylko jemu właściwe.
* * *
Byłem w szpitalu i tam dane mi było przeżyć chwile odczuwania wyjątkowo intensywnego, mianowicie zrywania paznokcia. Dla odpędzenia strachu przed bólem (tak, przyznaję się do strachu) rozmawiałem z chirurgiem o butach górskich; temat on zaczął, widząc moje buty z czerwonymi sznurówkami. Założyłem je, ponieważ będąc większe, mniej uciskały. Rozmowa pomogła, ledwie zauważyłem wielkie szczypce, którymi sięgał do mojego palca. Dużo wyraźniej zauważyłem powabne kształty nachylonej ku mnie pielęgniarki, co traktuję jako dowód mojego powrotu do zdrowia.
Na drzwiach wszystkich gabinetów zauważyłem kartki z poleceniem wyłączenia telefonów, a wypisane były wielkimi literami i dodatkowo podkreślone wykrzyknikami. Nie dziwię się, ponieważ używanie telefonów stało się plagą. Wielu ludzi w niemal każdej możliwej chwili, a czasami i w niemożliwej, sięga do telefonów. Patrzą na ekran przechodząc przez jezdnię, przerywają rozmowę sięgając po dzwoniący telefon, w tłumie ludzi prowadzą głośną rozmowę o swoich prywatnych sprawach.
Kiedyś w Atenach precyzowano definicję człowieka. Jedna z propozycji określała nas jako nieowłosioną istotę dwunożną. W odpowiedzi, pewien dyskutant przyniósł na drugi dzień oskubanego koguta.
Mam swoją propozycję: dwunożna, dwuręczna i jednosmartfonowa istota, chociaż dopuszczam odmiany dwusmartfonowe.
* * *
Z dala trzymam się od polityki, trendów, reklam, telewizorni, prasy i radia, dlatego o aferach czy zdarzaniach niewiele wiem, a bywa, że nic nie wiem. Stan taki bardzo mi odpowiada, chociaż wiem, że dawny Ateńczyk nazwałby mnie nieprzydatnym obywatelem. Nie muszę nim być, ponieważ żyję dla siebie, nie dla społeczności czy tym bardziej państwa. Temu płacę podatki i tyle wystarczy.
Będąc niedawno w domu, usłyszałem o zagrożeniu niezawisłości sędziów. Poruszył mnie ten temat, ponieważ nie mówi się o najważniejszym aspekcie, decydującym o jakości wymiaru sprawiedliwości, traktując ową niezależność sędziów jako gwaranta dobrego sądownictwa. W moim przekonaniu tak nie jest, a stwierdzam tak nie tylko na podstawie osobistych doświadczeń, ale też mojej praktycznej, zbieranej przez całe życie, wiedzy o ludziach i ich psychice.
Zacznę od zadania kłamu powszechnemu przekonaniu i twierdzeniu o sądzeniu ludzi przez sąd. Tak nie jest. Sąd to ogólna nazwa instytucji państwowej, a ta nie sądzi. Oskarżonego osądza drugi człowiek, nie sąd. Człowiek, któremu państwo dało prawo sądzenie drugiego człowieka.
Dając mu takie prawo, wyniosło go ponad zwykłych obywateli. Sędzia i prokurator są trochę ponad prawem, będąc inaczej traktowani przez organa władzy państwowej. Oni mają swoisty immunitet. W połączeniu z prawem sądzenia, daje im to niemałą władzę i vipowskie przywileje.
Już dwa tysiące lat temu Rzymianie stwierdzili, że władza deprawuje tym silniej, im jest większa. Ta prawidłowość aktualna jest i teraz, ponieważ wynika z cech ludzi, nie z aktualnego ustroju czy organizacji państwa.
Nie da się zmienić istniejącego stanu rzeczy, czyli wydawania sądów przez ludzi, dlatego bardzo ważna powinna być staranność w wyborze kandydatów na sędziów, a tak nie jest. Tajemnicą poliszynela jest istnienie cechy najważniejszej, omalże decydującej o przyjęciu w poczet sędziów: jest nim pochodzenie kandydata z rodziny prawniczej. Wszyscy o tym wiedzą, i żadna z osób mogących coś tutaj zmienić, nic nie robi, uważając taki stan za normalny. Nie jest normalnym, będąc paranoicznym i po prostu szkodliwym dla sprawiedliwości.
Osoba mająca otrzymać prawo sądzenia ludzi powinna być człowiekiem ze wszech miar prawym, być jednostką moralnie wyjątkową, niepodlegającą niszczącym wpływom władzy, skromną i potrafiącą pochylić się nad każdą sprawą. Osobą dostrzegającą człowieka, którego może skrzywdzić, ale też osobą stosującą prawo bezstronnie, także bez uwzględniania swoich prywatnych sympatii.
A jak jest? Jak może być, skoro syn prawników ma znacznie łatwiejszą drogę do togi, niż ludzie spoza tej grupy zawodowej? Skoro od dzieciństwa mówi się mu o karierze w sądownictwie, o byciu elitą?
Owszem, sprawdza się kandydatów, ale jak! Czy nie był karany i czy dzielnicowy ma o nim dobrą opinię. Pominąłem coś? Testy psychologiczne? Te schematyczne, prościutkie pytania, mające na celu określić jego osobowość? Jakże łatwo postawić ptaszka we właściwej rubryce!
No i mamy sędziego czy sędzinę, którzy ubrani w tradycyjne stroje i w swoje przekonanie o byciu kimś stojącym ponad tłum zwykłych ludzi (przecież muszą wstać, gdy ich zobaczą), wchodzą na salę i sądzą, praktycznie nie ponosząc odpowiedzialności za swoje decyzje, nawet te ewidentnie błędne.
Nie widzę możliwości zmienienia tego stanu rzeczy, ponieważ nie wiem, kto miałby wybierać sędziów. Powołać grupę autorytetów moralnych do dokonywania wyborów po wszechstronnym i długim poznawaniu kandydatów? A kto ich z kolei powoła? A kto jest tym zainteresowany? Kto na to pozwoli i kto zapłaci?
Ta grupa pytań aktualna jest i wtedy, gdy myśli się o kontrolowaniu sędziów, czy wpływaniu na ich decyzje. Ani oni sami, we własnej, dość szczelnej i dlatego elitarnej, grupie tego nie zrobią, ani tym bardziej nie zrobi tego polityk zmieniający się co parę lat na stanowisku ich przełożonego. A swoją drogą, czyż nie dziwny układ mamy tutaj: sędzia ma posadę państwową, czyli państwo jest jego pracodawcą, a reprezentantowi pracodawcy (ministrowi) odmawia się prawa ich kontrolowania.
Żeby jeszcze bardziej zagmatwać i tak trudną sprawę, przyznam rację obu stronom: nie polityk powinien decydować o pracy sędziów, ale też sędziowie nie powinni zostać bez nadzoru, sami sobie.
Sytuację mam za patową. Sąd był i jest instytucją, którą zwykły obywatel powinien omijać, bo jeśli dostanie się w jej tryby, łatwo może zostać zgnieciony, przeżuty i wypluty.
A wtedy nikt nawet nie spojrzy na ludzki łach leżący pod murem sądu.
* * *
Fragment opisu jednej z moich jesiennych wędrówek.

Drugim celem przyjazdu do Kłonic było zobaczenie miłorzębów rosnących przed pałacem.
Taksonomowie dzielą całą ziemską faunę i florę na wiele pięter, zgodnie z naszą potrzebą porządkowania świata wokół nas przez szufladkowanie, ale i dla przejrzystości oraz umieszczenia konkretnego organizmu wśród swoich bliskich krewnych.
Specjalnie dla miłorzębu musiano stworzyć klasę (miłorzębowe), rząd (miłorzębowce) i rodzinę (miłorzębowate). Jakbyśmy mieli do czynienia z Bóg wie iloma przedstawicielami miłorzębowatych i miłorzębowców, a mamy do czynienia z jednym drzewem nie mającym bliskich, ani dalszych, krewnych. Miłorząb został sam w zmienionym świecie, w którym na próżno szukać drzew mu podobnych. Dzięki swojej wielce oryginalnej urodzie, rośnie teraz na całym świecie, sadzony przez ludzi – rzadki przypadek zabezpieczenia przez nas bytu zagrożonego gatunku.
Jakieś dziesięć lat temu oglądałem miłorząb w Szczecinie; chyba jeszcze trafiłbym do niego, ale widok tego drzewa nie wywarł na mnie takiego wrażenia, na jakie zasługuje. Może wiedzy miałem za mało (a wiadomo, że ona pogłębia widziany obraz, nasyca go urodą i szczegółami), może wrażliwości zabrakło, a może szum ulicy przeszkadzał mi. Nie wiem, ale na szczęście zaciekawienie drzewem, podsycane wspomnieniem dawnej chwili z ogrodu botanicznego we Wrocławiu, zostało we mnie.
Miłorzęby rosnące przed pałacem w Kłonicach widziałem kilka lat temu, w listopadzie, gdy stały już nagie. Zwróciłem uwagę na idealnie żółty kobierzec liści leżących pod drzewami – doskonały kontrast z czarnymi konarami i wyrazisty ślad ich wcześniejszej urody. Obiecałem sobie któregoś roku wrócić tam, do tej małej wioski schowanej w lasach, na końcu bocznej, wąskiej dróżki.
Po obejrzeniu z Ostrzycy wschodu słońca napisałem, że dla tego widoku warto było wstawać w nocy i jechać kawał drogi, dzisiaj to stwierdzenie było dla mnie niewypowiedzianą oczywistością, ale i czymś dalece większym, ważniejszym. Było kulminacją mojej przygody z miłorzębami i przeżyciem wyjątkowym. Kręciłem się pod drzewami nie potrafiąc odejść. Obszedłem pałac i wróciłem pod nie. Zjadłem śniadanie i na deser stanąłem pod miłorzębem. Już odchodziłem, ale wróciłem dla jeszcze jednej sesji zdjęciowej.
Patrzeć z bliska, w słoneczny dzień, na żółte i zielone liście tego drzewa, jest doświadczeniem niemal mistycznym, czymś najzupełniej wyjątkowym. Ten widok budzi w patrzącym myśli trudne do wyrażenia słowami o urzekającym pięknie świata, o jego przemianach, ale też o pięknie dla nas już nieodwołalnie straconym – z czasów życia kuzynów miłorzębów.
Wyciągnąłem dłoń i dotknąłem liścia, był gruby i gładki, jakby nieco nawoskowany. Dziwne, ale miłe wrażenie.
A może mit o złotym wieku Ziemi jest prawdą, a miłorząb, starszy od najstarszych mitów, poświadcza swoim urokiem wspaniałości tamtych czasów?

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 183
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: