Dodany: 04.04.2005 08:33|Autor: errator

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Galaktyczny druciarz
Dick Philip K. (Dick Philip Kindred)

SFaust i Prodigy


Joe Fernwright - a właściwie jego mentalne zwłoki, bo w takim stanie psychicznym znajduje się główny bohater, gdy go poznajemy - od wielu lat myśli o samobójstwie. Ciągle jednak brak mu odwagi, bowiem - jak mówi Goethe - "również rezygnacja wymaga charakteru". Joe jest naprawiaczem porcelany i całe dnie spędza w ciasnej klitce, czekając na zlecenia, które pojawiają się coraz rzadziej.

Dla zabicia więc czasu Joe zabawia się grą sieciową z ludźmi takimi jak on - odseparowanymi od innych rozbitkami, wiodącymi jedynie namiastkę życia. Nagle jednak w tej nudzie codzienności pojawia się coś wyjątkowego: zlecenie za bardzo duże pieniądze, mające w sobie coś, na co Joe czekał od dawna - posmak przygody i obietnicę przerwania monotonii.

Tak kończy się pierwszy rozdział i zaczyna prawdziwy odjazd, bowiem od tego momentu książka przestaje być fantastyką oraz przestaje być logiczna. Bardziej przypomina marsz w głąb własnej duszy, nieświadomości i lęków. Podniecony perspektywą znalezienia celu w życiu bohater wraca do domu, gdzie akcja przeradza się w ciąg onirycznych obrazów, której poetyka i zwroty przywodzą na myśl nierealny klimat "Alicji w Krainie Czarów".

Znaleziona w spłuczce klozetowej wiadomość od niejakiego Glimmunga (niem. glimmen - jarzyć, ale o tym niżej) proponuje Joemu wyjazd na inną planetę, gdzie ma on pomóc przy wydobyciu z dna oceanu katedry Heldscalli. W międzyczasie Joe zapada w sen, a do mieszkania wpada tajna policja, która zabiera go na komendę. Czy to mu się śni? Po drodze Joe ucieka i zostaje trafiony w czoło laserem. Budzi się na komendzie. Czy umarł i to, co go otacza, to tylko widma? Pojawia się Glimmung i posterunek zamienia się w akwarium. Czy to skutek działania narkotyku, czy rzeczywistość? I nagle Joe budzi się w trumnie.

Fabuła nie ma pozornie sensu, a jednocześnie wciąga, bo odnosimy wrażenie, że za wszystkimi tymi wydarzeniami kryje się coś, co każdy z nas przeczuwa, i czego wypowiedzieć nie potrafimy - tajemnica, którą tak skutecznie wytłumia nasze ego w codziennym rytuale racjonalizacji otoczenia. Glimmung bowiem okazuje się czymś, co przekracza przestrzeń i czas, a nawet tak podstawową relację, jak rozbicie na podmiot i przedmiot - w pewnym momencie wchłania w siebie Joego i innych członków załogi, podnoszącej z dna katedrę, która jest... No właśnie, czym jest ta katedra?

Nie sposób na to odpowiedzieć - w tym ujęciu rewelacyjna ta powieść jest raczej ciągiem archetypowych scen, bardziej przypominających sen albo baśń niż tradycyjną narrację. Polecam ją gorąco, bo czyta się to doskonale - naprawdę doskonale - ale pamiętajcie, żeby nie próbować odbierać tego jako alegorii czy symbolu. Niech będzie to przekaz, który płynie z bardzo wrażliwego umysłu - Dicka - wprost do Waszych. Słowa, obrazy i emocje są tylko pomostem; treści wypowiedzieć się nie da, ale każdy, kto chociaż raz miał wrażenie, że marnuje swoje życie, będzie wiedział o co chodzi. Polecam!

---
Niemiecki wyraz "glimmen", prócz literacko poprawnego Fausta :-) wywołał w mojej głowie jeszce inne, nieoczekiwane skojarzenie: kawałek "My mind is glowing" zespołu Prodigy (niem. glimen = ang. glow = pol. jarzyć) Powtarzany w kółko refren ten na tle ostrych, jakby na siłę posklejanych, kanciastych fraz muzycznych idealnie oddaje stan, w który wpada się czasami, wiodąc niby-życie - kiedy to uwiązani klawiaturą do komputerów pasiemy się na cyfrowych łąkach, udając, że ma to jakiś głębszy sens, choć jedyną zaletą takich popasów jest odwracanie uwagi od spraw naprawdę istotnych i niezałatwionych.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 8022
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: verdiana 05.04.2005 00:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Joe Fernwright - a właśc... | errator
Kiedy zabierałam się za tę książkę, zewsząd (zwłaszcza od dickolubów) słyszałam, że powinnam sobie odpuścić, bo to jedna ze słabszych powieści PKD. A jednak chciałam przeczytać wszystkie, więc i tę. I co się stało? Odebrałam ją tak jak Ty i dostrzegłam w niej tyle wartości, że chciałam ją mieć na własność (a na własność chcę zwykle mieć tylko niektóre). Ona jest niezwykła i dla mnie - wbrew temu, co wciąż zewsząd słyszę - to jedna z lepszych książek PKD. Wracam do niej.
Może to prawda, że w literaturze widzi się to, co się ma w sobie?
Użytkownik: errator 05.04.2005 08:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Kiedy zabierałam się za t... | verdiana
> Kiedy zabierałam się za tę książkę, zewsząd
> (zwłaszcza od dickolubów) słyszałam, że powinnam
> sobie odpuścić (...)

Ja z takim samym nastawieniem przystępowałem do "Kosmicznych Marionetek". Przeczytałem gładko i początkowo oceniłem - tak jak i poprzednicy - dość nisko. Jednak jakoś nie mogłem tego zapomnieć - wizja świata otoczonego przez dwie tajemnicze siły, których pochodzenia nie znamy. Takie to trochę banalne. Dopiero później skojarzyłem to z jednym z wierszy Rilkego - z Księgi Godzin chyba - i odnalazłem ten sam klimat - zawieszenia w obliczu nieznanego.

Czytając Dicka - a jakże, znów postarałem się o dwie książki :-): "Simulakra" i "Dr Futurity" - coraz częściej dochodzę do wniosku, że wydźwięk jego prozy jest taki, jak sama proza: w książkach Dicka, nic nie jest tym, na co wygląda, ale jego książki też nie są tym, na co wyglądają. Mają w sobie pewien niewerbalizowalny ładunek, który można tylko poczuć, ale czar pryska, gdy zaczynym o tym mówić. Zresztą, jak odbierasz Dicka, tak jak ja, to na pewno wiesz, co chcę powiedzieć.
Użytkownik: verdiana 05.04.2005 10:42 napisał(a):
Odpowiedź na: > Kiedy zabierałam się za... | errator
> Mają w sobie pewien niewerbalizowalny ładunek, który można tylko poczuć, ale czar pryska, gdy zaczynym o tym mówić.

To prawda. Można pisać o fabule, ale ona nigdy u Dicka nie jest aż tak ważna, żeby zajmowała najwięcej miejsca w recenzji, a jednak... jak napisać o wszystkim innym?

"Kosmiczne marionetki" to maleńka książeczka, można ją czytać wiele razy i wcale nie chodzi w niej o Teda i o Millgate! Ale to o nim i o Millgate pisze się w recenzjach. Zauważyłam, że tak jest z każdą książką, która niesie jakieś przesłanie między wierszami - fabuła jest tylko pretekstem, który umożliwia przesłaniu dotarcie do czytelników. Tak jest z "Wszystkimi porankami świata" Quignarda, "Jedwabiem" Baricco i z większością książek PKD.

Nie umiem pisać o książkach Dicka, Tobie to lepiej wychodzi. :)
Użytkownik: jb 08.05.2006 23:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Joe Fernwright - a właśc... | errator
;-) Nie zgadzam się że fabuła książki jest nielogiczna, co najwyżej jest ona niezgodna z, za Witkacym, "Mieszczańską logiką". Na poziomie emocjonalnym i na poziomie "konieczności"* jest ona spójna.
A te niepasujące elementy - stary patefon, czy kosz na bieliznę jako manifestacje Glimmunga dają się wpisać w całokształt. Przecież istota boska, może rezygnować z atrybutów boskości, tak jak, wybacz trywialność porównania, osoba pewna swojej męskości, może rezygnować z atrybutów męskości i prezentować całkowicie nie-męskie zachowania. W ogólności osoby pewne siebie mają tendencję do ekscentryzmu.

Ech, aż wstyd przyznać że nie wpadłem na to że Joe mógł umrzeć, w takim razie można byłoby pójść dalej i stwierdzić że jest w Dickowskich zaświatach... Fakt, są pewne podobieństwa, z np. Ubikiem, czy Okiem na Niebie. We wszystkich tych książkach bohaterowie przeniesieni są do świata w którym panuje jakaś potężna istota, tylko w tym wypadku miejscowy władca jest im przychylny. Cóż otworzyłeś mi pole do komparystyki, dzięki ;-).

----
* Wybacz niedokładność terminów, będę musiał poczytać sobie dokładniej Witkacego teorię literatury.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: