Dodany: 04.04.2005 08:33|Autor: errator
SFaust i Prodigy
Joe Fernwright - a właściwie jego mentalne zwłoki, bo w takim stanie psychicznym znajduje się główny bohater, gdy go poznajemy - od wielu lat myśli o samobójstwie. Ciągle jednak brak mu odwagi, bowiem - jak mówi Goethe - "również rezygnacja wymaga charakteru". Joe jest naprawiaczem porcelany i całe dnie spędza w ciasnej klitce, czekając na zlecenia, które pojawiają się coraz rzadziej.
Dla zabicia więc czasu Joe zabawia się grą sieciową z ludźmi takimi jak on - odseparowanymi od innych rozbitkami, wiodącymi jedynie namiastkę życia. Nagle jednak w tej nudzie codzienności pojawia się coś wyjątkowego: zlecenie za bardzo duże pieniądze, mające w sobie coś, na co Joe czekał od dawna - posmak przygody i obietnicę przerwania monotonii.
Tak kończy się pierwszy rozdział i zaczyna prawdziwy odjazd, bowiem od tego momentu książka przestaje być fantastyką oraz przestaje być logiczna. Bardziej przypomina marsz w głąb własnej duszy, nieświadomości i lęków. Podniecony perspektywą znalezienia celu w życiu bohater wraca do domu, gdzie akcja przeradza się w ciąg onirycznych obrazów, której poetyka i zwroty przywodzą na myśl nierealny klimat "Alicji w Krainie Czarów".
Znaleziona w spłuczce klozetowej wiadomość od niejakiego Glimmunga (niem. glimmen - jarzyć, ale o tym niżej) proponuje Joemu wyjazd na inną planetę, gdzie ma on pomóc przy wydobyciu z dna oceanu katedry Heldscalli. W międzyczasie Joe zapada w sen, a do mieszkania wpada tajna policja, która zabiera go na komendę. Czy to mu się śni? Po drodze Joe ucieka i zostaje trafiony w czoło laserem. Budzi się na komendzie. Czy umarł i to, co go otacza, to tylko widma? Pojawia się Glimmung i posterunek zamienia się w akwarium. Czy to skutek działania narkotyku, czy rzeczywistość? I nagle Joe budzi się w trumnie.
Fabuła nie ma pozornie sensu, a jednocześnie wciąga, bo odnosimy wrażenie, że za wszystkimi tymi wydarzeniami kryje się coś, co każdy z nas przeczuwa, i czego wypowiedzieć nie potrafimy - tajemnica, którą tak skutecznie wytłumia nasze ego w codziennym rytuale racjonalizacji otoczenia. Glimmung bowiem okazuje się czymś, co przekracza przestrzeń i czas, a nawet tak podstawową relację, jak rozbicie na podmiot i przedmiot - w pewnym momencie wchłania w siebie Joego i innych członków załogi, podnoszącej z dna katedrę, która jest... No właśnie, czym jest ta katedra?
Nie sposób na to odpowiedzieć - w tym ujęciu rewelacyjna ta powieść jest raczej ciągiem archetypowych scen, bardziej przypominających sen albo baśń niż tradycyjną narrację. Polecam ją gorąco, bo czyta się to doskonale - naprawdę doskonale - ale pamiętajcie, żeby nie próbować odbierać tego jako alegorii czy symbolu. Niech będzie to przekaz, który płynie z bardzo wrażliwego umysłu - Dicka - wprost do Waszych. Słowa, obrazy i emocje są tylko pomostem; treści wypowiedzieć się nie da, ale każdy, kto chociaż raz miał wrażenie, że marnuje swoje życie, będzie wiedział o co chodzi. Polecam!
---
Niemiecki wyraz "glimmen", prócz literacko poprawnego Fausta :-) wywołał w mojej głowie jeszce inne, nieoczekiwane skojarzenie: kawałek "My mind is glowing" zespołu Prodigy (niem. glimen = ang. glow = pol. jarzyć) Powtarzany w kółko refren ten na tle ostrych, jakby na siłę posklejanych, kanciastych fraz muzycznych idealnie oddaje stan, w który wpada się czasami, wiodąc niby-życie - kiedy to uwiązani klawiaturą do komputerów pasiemy się na cyfrowych łąkach, udając, że ma to jakiś głębszy sens, choć jedyną zaletą takich popasów jest odwracanie uwagi od spraw naprawdę istotnych i niezałatwionych.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.