Dodany: 03.01.2020 11:43|Autor: jolekp

Czytatnik: Z niedźwiedziego toboła

4 osoby polecają ten tekst.

Się czytało się - rok 2020


138. Znamię (Hurka Olgierd)

O zaginionej prawniczce, wrogich przejęciach przedsiębiorstw i policjantce z tajemnicą.
Jest to książka poniekąd osobliwa. Przede wszystkim rzuca się tu w oczy swego rodzaju gatunkowy eklektyzm. Można tu znaleźć elementy kryminału, thrillera, horroru, powieści psychologicznej, a także trochę oniryzmu i nieco rozważań natury egzystencjonalnej, miejscami wpadające w być może zbytnią egzaltację. Sporo miejsca zajmuje wspomniany wątek przejęcia firmy deweloperskiej, trochę zbyt skomplikowany, by za nim bezproblemowo nadążać. Główny bohater często wpada w ciągi alkoholowe, urywa mu się film, wielu rzeczy nie pamięta, miewa różne dziwaczne sny i wizje. Jest to całkiem ciekawy miszmasz, ale rozczarowało mnie trochę zamknięcie wątku kryminalnego - moim zdaniem wyjaśnia się zbyt mało, by było to w pełni satysfakcjonujące.

137. Wyznania gejszy (Golden Arthur)

O tym jakie perspektywy rysowały się przed japońską dziewczynką z biednej rodziny na początku XX wieku.
Otóż nie były to perspektywy szczególnie wesołe, a zostanie gejszą, mimo wszelkich minusów takiego losu, było jednym z lepszych wariantów. Książka pokazuje to jak wyglądał trening dziewczynki do pracy gejszy oraz wszystkie trudności z jakimi musiała się mierzyć - od konieczności nauczenia się spać w taki sposób, by nie niszczyć kunsztownej fryzury, przez intrygi zawistnych koleżanek po fachu, kończąc na próbach znalezienia bogatego opiekuna, który nie będzie przy okazji szczególnie odstręczający. Niestety, książka dosyć konsekwentnie podąża tym literackim tropem, gdzie dziewczynka w wieku kilku lat spotyka mężczyznę, którego z miejsca uznaje za swego wymarzonego księcia na białym koniu i w związku z tym całe swoje dalsze życie podporządkowuje uczuciu do skrajnie wyidealizowanej postaci. Nie cierpię tego motywu, więc zwłaszcza ostatnie 20 stron przeczytałam ze strasznym bólem. Nie pamiętam kiedy ostatnio zakończenie książki rozczarowało mnie do tego stopnia.

136. Zatoka Ostów (Olszewski Tadeusz (1941-2020))

O tym, że człowiek może nie interesować się polityką, ale polityka zawsze się nim zainteresuje.
Książka dosyć wyraźnie rozpada się na dwie części. Akcja zaczyna się w sierpniu 1980 roku. Główny bohater Piotr wraz z żoną, z którą nie jest szczęśliwy, wybiera się na wakacje do Grecji, gdzie poznaje młodego Anglika, z którym nawiązuje romans. Cała pierwsza połowa koncentruje się właściwie wyłącznie na tym wątku miłosnym. W drugiej połowie zaś bohater wraca do kraju, którym targają niepokoje i strajki, a ludzie widzą już widmo nadchodzących zmian. Piotr zaś przeżywa ciężkie dylematy i która bardzo się miota - z jednej strony czuje, że powinien się zaangażować, a z drugiej nie chce się opowiadać po żadnej ze stron.
Największą bolączką tej książki jest właśnie jej bohater. Jest to dosyć żałosne indywiduum, egoistyczne i nie bardzo liczące się z innymi, a to sprawia, że trochę trudno jest zaangażować się w jego rozterki i z nim sympatyzować.

135. Sygnały śmierci (Kłodzińska Anna (pseud. Załęski Stanisław lub Mierzański Stanisław))

O mordercy, który mógłby wygrać konkurs na najbardziej nietypowe narzędzie zbrodni.
To jest najbardziej rozczarowująca książka Kłodzińskiej, jaką miałam okazję czytać. Najlepszym elementem jest wspomniany wyżej sposób popełnienia morderstwa, ale cała reszta wypada dużo gorzej. W centrum wydarzeń znajduje się rodzina, w której panują wyjątkowo napięte stosunki, a każdy z każdym jest w konflikcie. I to byłby bardzo dobry wątek, gdyby komuś chciało się go napisać do końca. Bo w obecnej formie zostały z tego tylko jakieś strzępy, a przez to motywacje bohaterów i relacje między nimi są bardzo niejasne. Osoba mordercy staje się oczywista mniej więcej w połowie książki, ale motyw morderstwa, a zwłaszcza sekwencja zdarzeń, które do niego doprowadziły wydają się jakoś psychologicznie nieprzekonujące. Śledztwo toczy się głównie dzięki szczęśliwym przypadkom, milicjanci prezentują poczucie humoru klasowych śmieszków w wieku gimnazjalnym, im bliżej końca tym bardziej akcja pędzi na łeb na szyję, tak jakby zabrakło już miejsca na finał. Być może dlatego że wcześniej zmarnowano dobrych parę stron na opis zupełnie nieistotnej bójki pomiędzy punkami a rastafarianami, który służy chyba tylko do tego, żeby autorka mogła pokazać, że zna się na młodzieżowych subkulturach. Kłodzińska miała zdecydowanie lepsze książki, ta mi się zupełnie nie podobała.

134. Król (Twardoch Szczepan)

O tym, ile może ponieść jedno ludzkie sumienie.
Mniej więcej rozumiem, co ludzie widzą w Twardochu, ale ja jego fanką raczej nie zostanę. Nie da się ukryć, że warsztat pisarski to on ma niesamowity i potrafi wykreować bardzo klimatyczny świat tętniący życiem. Przy czym jest to taki świat, od którego najchętniej odwróciłoby się wzrok - brudny, krwawy, brutalny, okrutny, jest tu dużo polityki, pościgi, strzelaniny, wojny gangów. Twardoch bardzo często się w tej książce powtarza, czasem wydaje się wręcz wokół pewnych wątków kręcić w kółko, jakby pewnych rzeczy nie potrafił zostawić za sobą i musiał wciąż do nich wracać. Sporo jest też takich rozważań na różne tematy, powiedzmy, że okołofilozoficzne - takich, które mają być głębokie, odkrywcze i błyskotliwe i sprawiać, że książka jest wielką literaturą przez wielkie L. Ale co poradzić na to, że dla mnie przynajmniej część z tego była zwykłym pustosłowiem, z którego niewiele wynika, poza tym, że mądrze to brzmi. To jest dobra literatura, ale zdecydowanie nie moja.
I taki drobiazg: "[Emilia] na tym mocnym ciele nosiła ślady po dwóch ciążach", gdyż najwyraźniej jej bliźniaki pochodzą z dwóch oddzielnych ciąż.

133. Kochaj bliźniego (Remarque Erich Maria (właśc. Remark Erich Paul))

O tym, jak postępować jak człowiek, gdy według prawa nie jest się już człowiekiem.
To kolejna z książek Remarque'a należąca do tzw. nurtu emigracyjnego. Akcja toczy się w ostatnich przedwojennych latach, a bohaterowie żyją w pewnym paradoksie - zostali pozbawieni obywatelstwa i wydaleni ze swojego kraju, a nie mając ważnego paszportu, nie mogą legalnie przebywać w żadnym innym. Ich życie toczy się więc trochę z dnia na dzień, na ciągłych wędrówkach od granicy do granicy, w krótkich interwałach pomiędzy jednym a drugim aresztowaniem. Znajdują się niemal w ciągłym strachu, często spotykając się ze zdradą i podłością, ale równie często z aktami bezinteresownej dobroci i głęboką przyjaźnią. I, trochę nietypowo dla Remarque'a, w zakończeniu można znaleźć drobny przebłysk nadziei na lepsze.

132. Samotni (Nesser Håkan)

O tym, dlaczego nie warto reanimować umarłych przyjaźni.
To jest przede wszystkim strasznie smutna historia. Pełna poharatanych przez życie ludzi, nieszczęśliwych i unieszczęśliwiających, którzy bardzo chcieliby mieć normalne dobre życie, ale im nie wychodzi. Tytuł jest bardzo trafny. I to jest w tej książce naprawdę dobre.
Ale niestety są też pewne minusy. Przede wszystkim, ta książka usilnie próbuje być kryminałem, a moim zdaniem Nesserowi najlepiej wychodziły te książki, przy których się nawet nie starał pisać kryminału. Nie da się ukryć, że to co uchodzi w książce obyczajowej czy psychologicznej - snująca się niespiesznie akcja czy duża koncentracja na życiu wewnętrznym bohaterów, w kryminale (w którym niejako z definicji powinno się utrzymywać pewne napięcie) się nie bardzo sprawdza. Zawiodło mnie też zakończenie - nie tyle samo rozwiązanie kryminalnej zagadki, ale raczej to, że w jego obliczu cała opowiedziana wcześniej fabuła staje się kompletnie bez znaczenia, nic z niej nie było naprawdę istotne. Po drugie - jedyna postać, którą od pierwszej strony chciałoby się strącić w przepaść przeżywa do końca w dobrym zdrowiu, a po co czytać kryminał, w którym najwredniejsze jaszczury unikają karzącej ręki sprawiedliwości, rozczarowanam bardzo. I jeszcze jedna rzecz, która pewnie przeszkadza tylko mnie, ale bohaterowie zdecydowanie zbyt często idą w życiu za głosem swoich organów rozrodczych, a to jest coś, co się znajduje poza moją granicą pojmowania i budzi we mnie trochę niesmak. A z takich bardziej technicznych rzeczy - tłumacz irytująco często myli imiona bohaterów. Tak że to było trochę rozczarowanie, ale jako że z cyklu o Barbarottim ewidentnie podoba mi się co druga książka, spodziewam się już tylko dobra:).

131. Błękitny zamek (Montgomery Lucy Maud)

O tym, że czasem trzeba otrzymać wyrok śmierci, żeby zacząć żyć.
Bohaterką jest nieatrakcyjna i (jak na standardy epoki) niemłoda już, bo dwudziestodziewięcioletnia, kobieta, która właśnie dowiedziała się, że cierpi na poważną chorobę i niewiele zostało jej życia i w związku z tym postanawia robić już tylko to, na co ma ochotę. A że dotąd była osobą bardzo potulną i we wszystkim ulegającą dyktatowi rodziny, nawet zmiana fryzury na bardziej twarzową odbierana jest jako bezczelny akt nieposłuszeństwa.
Pomimo potencjalnie ponurej tematyki (wszak bohaterką jest umierająca kobieta w kwiecie wieku), książka aż skrzy się od humoru. Szczególnie malowniczo wypadają wszelkie konfrontacje bohaterki z jej rodziną. Idealna książka na poprawę humoru.

130. Czas zabijania (Grisham John)

O tym, że nie należy zadzierać z ojcami małych dziewczynek.
To jest kolejna książka Grishama, od której trudno mi się było oderwać, nawet pomimo tego, że widziałam wcześniej film (a poza tym to mimo wszystko nie są książki, które miałyby jakieś bardzo zaskakujące zakończenia). Tutaj wyraźnie widać, że amerykański proces sądowy to w dużej mierze spektakl, w którym bardziej niż fakty liczy się to, kto jest bardziej przekonującym mówcą, kto lepiej umie grać na emocjach, kto umiejętniej wykorzysta wszystkie przysługujące mu przywileje, a czasem też to, kto mniej zanudzi przysięgłych - dlatego jest to tak emocjonujące widowisko. Adwokaci są tu przedstawiani jako ludzie, którzy przede wszystkim kochają dziennikarzy i rozgłos i zrobią praktycznie wszystko, żeby pokazać się przez chwilę w telewizji, a w ich wizerunkowych przepychankach często zupełnie ginie człowiek i dramat, który go zaprowadził na ławę oskarżonych. Bardzo istotny jest też rysujący się przy okazji tej sprawy konflikt na tle rasowym.
Przy czym nie polecam tłumaczenia Zbigniewa Kościuka, to autorstwa Bogumiły Nawrot wydaje się dużo zgrabniejsze.

129. Tajemnicza historia w Styles (Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))

O rzeczach, które można zaprawić strychniną i dlaczego kakałko do nich nie należy.
Intrygi nie ma się za bardzo jak przyczepić, gdyż jest całkiem w porządku, ale czuć że to był debiut, że Christie nie miała jeszcze do końca sprecyzowanego pomysłu na Poirota (Poirot, który wrzeszczy i z radości tańczy na trawniku w podskokach?), nie miała jeszcze tak do perfekcji opracowanych schematów według których konstruowała bohaterów i nie poświęcała aż tak wiele miejsca dla zarysowania tła. Widać tu już przebłyski późniejszego kunsztu, niemniej to jeszcze nie całkiem to.

128. Sprawa znikającej staruszki (Gardner Erle Stanley)

O niebezpiecznych konsekwencjach pracy w nadgodzinach.
Z tej książki dowiadujemy się m.in. że trzeba bardzo uważać na to, co się mówi, bawiąc sie z dziećmi, w jaki sposób można zupełnie legalnie i całkiem niewinnie ukryć problematyczne odciski palców, a także tego, że pewność świadka wzrasta wraz z liczbą przesłuchań. W tej części szczególnie dużo okazji by błyszczeć ma Della Street - jej urok osobisty olśniewa zarówno apodyktyczną starszą panią, jak i niechętnego świadka. To jedna z fajniejszych części cyklu o Perrym Masonie.

127. Horyzont (Małecki Jakub [pisarz])

O tym, że bratnią duszę można spotkać przy wspólnej pralce.
On to weteran wojny w Afganistanie, cierpiący z powodu zespołu stresu pourazowego i pochopnie przyjętego zlecenia na książkę ze wspomnieniami. Ona to młoda, nieco zagubiona dziewczyna wchodząca dopiero w dorosłe życie, przypadkiem wpadająca na trop wielkiej rodzinnej tajemnicy. Łączy ich umiłowanie do bułgarskiego rapu. Idealny wstęp do romansu autorstwa Danielle Steel. Ale nie, nic z tych rzeczy.
Małecki ma taką ciekawą umiejętność, że nawet jak pisze o wielkich dramatach i straszliwych traumach, to nie ma ambicji sprawiać, żeby jego czytelnik po skończeniu książki czuł się jakby go właśnie rozjechał walec drogowy, a jednocześnie jego książki pełne są emocji. Zdecydowanie nie jest to autor sadysta pastwiący się nad bohaterami, według mnie idealnie trafia w złoty środek - nie podsuwa banalnych i naiwnych happy endów, ale nie odbiera też nadziei. Pomyśleć, że po "Śladach" sądziłam, że to pisarz zupełnie nie dla mnie.

126. W kleszczach lęku (James Henry)

O guwernantce, co widziała zjawy.
Och, mój borze, co to było, to ja nawet nie wiem. Główną bohaterką jest guwernantka, która sprawia wrażenie jakby nie wszystko było z nią całkiem w porządku (albo mówiąc wprost, jakby była naprawdę zdrowo szurnięta), ale to jej wcale nie przeszkadza, żeby być na tropie jakiegoś wielkiego spisku, w którym główne role odgrywają totalnie robotyczne dzieci, którymi miała się opiekować i konszachtujące z nimi potępione dusze z zaświatów, bo to zawsze spoko pomysł i całkiem racjonalny. Ale o co tam właściwie chodziło, to zabijcie mnie, ale za cholerę nie wiem. Po pierwsze dlatego, że wywód pani guwernantki był tak krańcowo nudny, że ciężko mi się było na nim skupić - bardziej drętwej książki to ja w tym roku chyba nie czytałam. A po drugie, jest to pisane tak irytująco niejasno, że idzie się załamać - bohaterka np. nie ma w zwyczaju zbyt często używać imion, bo woli zaimki, więc ciągle pojawia się jakiś on, ona, oni, a to za każdym razem chodzi o kogoś innego, albo wysnuwa jakieś konspiracyjne teorie, z których połowy trzeba się samemu domyślić, bo ona nie powie wprost. I może by się nawet dało nadążać za tym jej chorym tokiem rozumowania, jakby się człowiekowi skrajnie znudzony mózg nie wyłączał co pięć minut. Dramat.

125. Gambit królowej (Tevis Walter S.)

O tym, że szachy są większe niż życie.
Jak można się było spodziewać, bardzo dużo miejsca zajmują opisy turniejów szachowych. Da się je czytać nie będąc szachistą, niemniej znajomość przynajmniej podstawowych zasad i terminów jest zdecydowanym atutem. Trochę szkoda, że zupełnie nie ma w tej książce przypisów - myślę, że w paru miejscach mogłyby bardzo pomóc kompletnym laikom.
Poza szachami wszystkie wątki w książce są potraktowane zupełnie po macoszemu, jakby były całkiem nieistotne, a każdy problem znajduje swoje rozwiązanie w ciągu zaledwie kilku stron - trudy życia w sierocińcu, konflikt radziecko-amerykański, pewne elementy feministyczne związane z dominacją mężczyzn w dziedzinie szachowej, wątki związane z dojrzewaniem bohaterki, to wszystko w książce jest i jest potraktowane strasznie po łebkach. Główna bohaterka jest za mało ludzka, żeby można było z nią sympatyzować. I może częściowo dlatego wszystkie jej relacje - z przyjaciółką z dzieciństwa, adopcyjną matką, konkurentem Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu, wydają się takie jakieś płytkie i mało znaczące. Czasem ma się wrażenie, że książka leci do przodu, byle szybciej i na niczym nie potrafi się na dłużej zatrzymać. Najbardziej zmarnowany wydaje mi się wątek uzależnienia, który sprawia wrażenie zwykłej dekoracji - bo już od czasów Sherlocka Holmesa wiadomo, że geniusz musi mieć jakiś nałóg. Bohaterka teoretycznie jest uzależniona od środków uspokajających, ale bardzo łatwo można by to przeoczyć, bo nie pociąga to za sobą żadnych poważniejszych skutków - Beth raz bierze tabletki, raz ich nie bierze i za każdym razem efekt jest dokładnie ten sam Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu.
Książka napisana jest w dużej mierze za pomocą pojedynczych scen, oddzielonych od siebie wyraźnymi cięciami, prawie jak w filmie. Czyta się to całkiem dobrze, ale mam wrażenie, że mogłoby z tego wyjść coś znacznie lepszego.

124. Rebeka (Maurier Daphne du)

O tym, że trudno jest być drugą żoną.
Książka wyraźnie rozpada się na dwie części. Pierwsza to opowieść o młodej, niedoświadczonej dziewczynie, która dzięki niespodziewanej propozycji małżeństwa z bogatym i sporo od niej starszym dżentelmenem, staje się panią olbrzymiej posiadłości. Jest dość zagubiona, przerasta ją prowadzenie tak dużego domu, nie radzi sobie z zarządzaniem służbą, a przede wszystkim dręczy ją legenda zmarłej poprzedniczki, od której czuje się gorsza pod każdym względem, nie jest też pewna uczuć swojego męża. Potem następuje gwałtowny zwrot akcji i książka staje się czymś, co możnaby przy odrobinie dobrej woli nazwać thrillerem, a bohaterka zmienia się o 180 stopni Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu. I o ile ta druga część jest całkiem dobra (choć zakończenie nie do końca mi się podobało), tak pierwsza ciągnie się jak dziad po schodach i wymęczyła mnie okrutnie.

123. Stulecie Jalny (Roche Mazo de la (właśc. Roche Marie Sophie lub Roche Mazo Louise))

O tym jak Renny bawił się w swatkę, Dennis rywalizował ze znienawidzoną macochą, Wakefield chorował na gruźlicę, Finch realizował wzorce rodzicielstwa rodem z "Tajemniczego ogrodu", a Jalna obchodziła setną rocznicę swego powstania.
To by była całkiem dobra część, gdyby znajdowała się gdzieś w środku cyklu, bo niestety, ale jako tom kończący tak długą sagę, wyraźnie zawodzi. Przede wszystkim jest to książka zdecydowanie zbyt ponura i gorzka, zupełnie jakby autorka na sam koniec postanowiła wszystkim dowalić. Jedni umierają tragicznie, inni się dramatycznie rozstają, podejmują próby samobójcze, dają się wmanewrować w aranżowane małżeństwo, tak wyjątkowo niedobrane, że z góry skazane jest na niepowodzenie. Jak już człowiek spędził z tymi bohaterami piętnaście książek i się do nich przywiązał, to chciałby dla nich choćby zalążka jakiegoś happy endu, a tu taki klops. Poza tym to zakończenie tak naprawdę niczego nie kończy, praktycznie żaden z ważniejszych wątków nie doczekał się ostatecznego zamknięcia i trochę przykro to przyznać, ale finisz jest zupełnie niesatysfakcjonujący.
Trudno uwierzyć, że to już koniec.

122. Klient (Grisham John)

O tym, dlaczego nie warto przeszkadzać ludziom w samobójstwie.
Jest tu niemal wszystko, czego by można wymagać od thrillera prawniczego. Emocjonująca, trzymająca w napięciu akcja? Praktycznie od pierwszej strony. Świetne postaci, które łatwo polubić i im kibicować? Jak najbardziej. Pasjonujące potyczki sądowe i proceduralne przepychanki? Oczywiście, że tak. Zbyt pewni siebie prawnicy i sędziowie ucierający im nosa? I to w jakim stylu. Szczypta dobrego humoru? Również się znajdzie. Absolutna niemożliwość, żeby tę książkę odłożyć choćby na 5 minut? Zdecydowanie tak. Czy to jest arcydzieło światowej literatury? Stanowczo raczej nie. Ale czy to kawał całkiem niezłej rozrywki? Nie da się zaprzeczyć. Gdyby jeszcze tylko końcówka nie była aż tak hollywoodzko przeszarżowana, nie byłoby się absolutnie do czego przyczepić.

121. Typowy Kot: Czyli jak wytrzymać z ludźmi (Nieteraz Kot (pseud.))

O tym jak kot postrzega rzeczywistość (a raczej jak człowiek wyobraża sobie, że postrzega;)).
Zbiór kilkudziesięciu krótkich opowiastek przedstawiających życie domowe z punktu widzenia kota, uzupełnionych uroczymi, minimalistycznymi ilustracjami. Skupiają się głównie na najbardziej kluczowych sprawach w życiu - jedzeniu, spaniu, głaskaniu, wspinaniu się na meble, patrzeniu z pogardą na psa i na ludzi czasem też, wizytach u weterynarza itp. Napisane jest to całkiem dowcipnie, choć z pewnym przerysowaniem.

120. Taśmy rodzinne (Marcisz Maciej)

O tym, że pieniądze szczęścia nie dają.
Książka zaczyna się od przedstawienia postaci Marcina - nie aż tak młodego człowieka, który żyje ponad stan, coraz bardziej tonie w długach i łudzi się tym, że jest wielkim artystą, a tak naprawdę ratunku upatruje w przyobiecanej darowiźnie od ojca. Kiedy więc dowiaduje się, że został wydziedziczony, postanawia powrócić do dawno nieodwiedzanego rodzinnego domu, żeby wyjaśnić sprawę. Ale tak naprawdę to nie Marcin i jego próby wyjścia z finansowych tarapatów są tu głównym wątkiem - kluczowa jest postać ojca. To człowiek, który od skrajnej biedy doszedł do stanu bycia dosłownie obrzydliwie bogatym, a potem odkrył, że to nie całkiem było to, czego pragnął od życia. Książka pokazuje w jaki sposób bogactwo zmienia człowieka, jak sprawia, że staje się snobem z pogardą odnoszącym się do innych, jak zaczyna uznawać pewien poziom luksusu za tak oczywisty, że jakiekolwiek spuszczenie z tonu wiązałoby się z degradacją, a zatem czuje ciągłą presję na to, żeby ten status utrzymywać (a nawet wciąż go podwyższać), co z kolei prowadzi do frustracji i wpływa destrukcyjnie na więzi w rodzinie, gdzie to, żeby być najlepszym jest ważniejsze niż to, żeby być kochanym.
Ogółem książka jest dobra, choć moim zdaniem niektóre wątki eksploruje trochę niepotrzebnie.

119. Statek śmierci (Sigurðardóttir Yrsa)

O tym, co się wydarzyło na jachcie, który zawinął do portu bez nikogo na pokładzie.
Akcja toczy się tutaj dwutorowo. Część książki to relacja ze śledztwa prowadzonego przez islandzką adwokatkę Thorę, która musi udowodnić, że pasażerowie jachtu nie żyją, aby ubezpieczyciel wypłacił odszkodowanie. Reszta to zapis wydarzeń, które miały miejsce na jachcie. Teoretycznie fabuła zapowiada się całkiem interesująco, ale w praktyce dawno mi się nie zdarzyło czytać thrillera, który by mnie mniej obchodził. Sporo miejsca zajmuje kompletnie nieciekawe prywatne życie Thory (choć być może to efekt tego, że nie znam poprzednich części cyklu), a większość postaci to właściwie tylko nazwiska na papierze, więc ich los jakoś mało mnie przejmował. Największą zagadką dla mnie było to, jakim cudem sekretarka Thory utrzymuje się w pracy, skoro nie dość, że nie wypełnia za bardzo swoich obowiązków, to jeszcze sabotuje pracę innych i jest pokazowo złośliwa. W Islandii musi chyba panować rynek pracownika na pełnej petardzie.

118. Chleb olbrzyma (Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))

O tym, że życie to nie bajka i nie można mieć wszystkiego.
Moim zdaniem to jedna z bardziej nietypowych powieści w dorobku Agathy Christie, przynajmniej pod względem rozbudowania fabuły i ilości podejmowanych tematów. Bo mamy tu m.in. dziecko dorastające w zupełnej samotności wśród rodziców tkwiących w toksycznej relacji - matka to typowa kobieta-bluszcz, ojciec to bawidamek, który żadnej nie przepuści. Mamy przywiązanie do rodowego dziedzictwa i idealizowanie lat dzieciństwa (rodzinna rezydencja to właściwie symbol utraconego szczęścia). Jest antysemityzm (choć w delikatnym wydaniu), są niespełnione miłości, jest I wojna światowa. No i jest geniusz, który wymaga, aby dla niego porzucić wszystko inne. Minusem jest przede wszystkim pewne przegadanie w niektórych momentach i nieco zbyt melodramatycznych rozwiązań.

117. Dobra-noc (Waszut Sabina)

O wiejskich zabobonach.
No nie da się ukryć - to jest czytadło. To historia dziewczyny, która z powodu przesądów zostaje wyrzucona poza nawias swojej małej społeczności, boryka się z szykanami, odmawia się jej prawa do osobistego szczęścia. I to mogłoby być nawet poruszające, gdyby nie było tak okropnie nijakie. Niewiele się tam dzieje, postaci są jakieś takie nienapisane, a rozwiązanie wydawało mi się bardzo naiwne. Nawet forma tego nie ratuje, bo styl też nie wyróżnia się niczym. Ogólnie jakaś taka bez serc, bez ducha ta książka, strasznie sucho się to czytało.

116. Czas Abrahama (Siesicka Krystyna)

O problemach ideologicznych trapiących młodzież lat temu 50 z górką.
Część książki to typowa Siesicka. Pierwsze młodzieńcze miłości i dylematy, problemy młodzieży przedstawiane bez lukrowania i świętoszkowatości, konflikty pokoleniowe (choć tutaj jest to wątek wyraźnie marginalny w porównaniu z jej innymi powieściami), a nade wszystko kryształowi, prawi i sprawiedliwi chłopcy. Serio, tylu cnotliwych i porządnych młodzieńców, co u Siesickiej to się nie znajdzie nawet u karmelitanów bosych w nowicjacie;). I ta część, choć ani szczególnie oryginalna, ani specjalnie porywająca, jest wciąż w miarę zdatna do czytania (problemy wieku dojrzewania mimo wszystko są z grubsza uniwersalne, bez względu na czasy i obyczaje). Natomiast oprócz tego jest pokaźny wątek o zabarwieniu hmm... politycznym? tak solidnie zakorzeniony w bardzo konkretnym momencie historycznym i ówczesnych realiach, że dzisiaj jest już właściwie kompletnie nieczytelny. Późniejsze książki Siesickiej, w których takie rzeczy były bardziej tłem (a dla dzisiejszego czytelnika historycznym smaczkiem), a nie głównym wątkiem, zestarzały się jednak znacznie lepiej.

115. Sprawa szantażowanego męża (Gardner Erle Stanley)

O tym jak szantażować bogatych biznesmenów zakochanych w swych młodych żonach i nie stracić przy tym życia.
Z tej książki dowiadujemy się ile snu potrzebuje Perry Mason, żeby prawidłowo funkcjonować, do czego zdolna jest szczególnie lojalna asystentka, a także tego że w pewnych kręgach nie da się znaleźć odpowiednio rycerskiego męża.
Trzeba przyznać, że czytanie o tym, jak Perry Mason bezwysiłkowo masakruje świadków w sądzie zawsze daje pewien rodzaj satysfakcji. A jednak akurat ta książka jakoś zupełnie nie przypadła mi do gustu, nie znalazłam w niej żadnego szczególnie wyróżniającego się na plus elementu i ogólnie czytało mi się to jakoś tak zupełnie bez emocji.

114. Dorośli (Aubert Marie)

O tym, że życie kończy się po czterdziestce.
To historia jednego wakacyjnego, wydawałoby się sielankowego weekendu, spędzonego w rodzinnym gronie. Jednak podskórnie buzuje tam w dużym stopniu nieuświadomiony i niezwerbalizowany konflikt pomiędzy rodzeństwem. Relacja prowadzona jest z punktu widzenia starszej siostry - Idy. W głębi serca uważa się ona za dużo lepszą, zaradniejszą i zdolniejszą od młodszej Marthe, ale całe życie spędziła w jej cieniu, czuje się zlekceważona i nieważna. To budzi w niej wiele frustracji, tym większej, że Marthe udało się zdobyć stabilizację, do której Ida w jakimś stopniu tęskni. Ida, która niedawno przekroczyła czterdziestkę, zaczyna też coraz wyraźniej czuć upływający czas i zdawać sobie sprawę, że na wiele rzeczy jest już zbyt późno. To niepozorna i króciutka, ale dosyć emocjonalnie intensywna książka, przypominała mi nieco "Pod śniegiem" Soukupovej.

113. I tu się zaczęły moje kłopoty (Spiegelman Art)
112. Mój ojciec krwawi historią (Spiegelman Art)

O tym jak trauma wojenna zatruwa życie nawet osobom, które jej osobiście nie doświadczyły.
To ubrana w formę komiksu historia Żyda ocalałego z II wojny światowej. Zaczyna się w przedwojennych czasach dobrobytu, przechodzi przez pierwsze wojenne, wciąż jeszcze względnie spokojne miesiące, pobyt w obozie jenieckim, getcie, ukrywanie się, kończąc na Auschwitz. Ale to też relacja trudnej relacji ojca z synem, na której cieniem położyły się te ciężkie wojenne doświadczenia i samobójcza śmierć matki. Główny bohater nie jest postacią z kryształu, to żywy obraz stereotypu skąpego Żyda - małostkowy, kłótliwy, rasistowski, chorobliwie oszczędny, ale też nie mogący się pogodzić z trudnymi wspomnieniami, dręczony przez poczucie winy ocalałego, tęskniący za ukochaną żoną, człowiek bez korzeni. To w jakimś sensie człowiek bardzo przegrany, mimo że przeżył - czasem dzięki szczęściu, ale często dzięki własnemu sprytowi i zaradności. To bardzo poruszająca historia, podkreślona minimalistyczną formą czarno-białego rysunku i bardzo realna mimo zwierzęcego sztafażu. I tak całkiem na marginesie, niesamowicie zachwyca mnie sam tytuł - "Mój ojciec krwawi historią" - ależ to piękne.

111. Zmienne wiatry w Jalnie (Roche Mazo de la (właśc. Roche Marie Sophie lub Roche Mazo Louise))

O tym jak Maurycy przeżywał nieodwzajemnioną miłość popadając w alkoholizm, Roma odbijała kuzynkom narzeczonych w ramach sportu, Meg wykłócała się o stary stolik, Finch wznosił się na wyżyny przebiegłości, żeby uniemożliwić jej przeprowadzkę do swego nowego domu, Archer nieustannie prosił o litość, a Renny inwestował w nowego konia.
Część nieco lepsza od poprzedniej, w największej mierze koncentrująca za na najmłodszym pokoleniu Whiteoaków. Sporo tu dobrych wątków - z problemem alkoholowym Maurycego na czele, choć zadziwiające jest trochę podejście rodziny. Wszyscy wiedzą, że Maurycy za dużo pije, ale jednocześnie bez oporu kupują mu alkohol i polewają mu, gdy o to prosi, choć dosłownie chwilę wcześniej wymuszali na nim obietnice abstynencji. Nieźle wypadają też wątki związane z narzeczeństwem Adeliny (Renny jako ten typ ojca, dla którego żaden mężczyzna nie okaże się wystarczająco godnym kandydatem, oraz Alina, której sympatia przyszłego zięcia schlebia chyba odrobinę za bardzo), a także ten z Finchem, który nie potrafi z siebie wykrzesać odrobiny uczucia dla syna spragnionego jego towarzystwa. Pod koniec na krótką chwilę pojawia się też Wakefield, od paru tomów już mocno zaniedbany jako postać.

110. Droga (McCarthy Cormac (właśc. McCarthy Charles))

O tym, jak ojciec i syn szli, choć nie było już za bardzo dokąd pójść.
McCarthy snując opowieść o życiu po końcu świata, które sprowadza się do nieustannej walki o przetrwanie każdego kolejnego dnia, zmusza do stawiania sobie wielu pytań, mających zastosowanie nawet wtedy, gdy się nie stoi w obliczu apokalipsy.
Czy skrócenie sobie cierpienia, jeśli nie ma właściwie żadnej szansy ratunku, jest tchórzostwem czy aktem zdrowego rozsądku? Czy uparta walka o każdy kolejny dzień jest heroizmem czy głupotą? Czy takie życie to w ogóle życie, czy już tylko egzystencja i czy w ogóle ma jakąś wartość? Czy warto być człowiekiem w świecie, w którym nie obowiązują już żadne reguły i czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Pewnie jeszcze paru innych.
Zawiodło mnie tylko trochę zakończenie, wydaje mi się trochę takie rozmyte. Jest też niejednoznaczne, można je dwojako interpretowaćUwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu.

109. Ono (Terakowska Dorota)

O tym, czego można nauczyć się od dziecka, którego jeszcze właściwie nie ma.
Książka koncentruje się w dużej mierze na pokazaniu specyfiki życia w małym miasteczku, gdzie ludzie mają wielkie marzenia i ambicje, ale niewielkie perspektywy i możliwości. Pewne wzorce życia przekazywane są z pokolenia na pokolenie, ludzie utykają w zaklętym kręgu biedy, spędzając życie na błahych rozrywkach i tęskniąc za wielkim światem, który jest jednocześnie synonimem lepszego, beztroskiego i dostatniego życia. Główna bohaterka - Ewa jest typową mieszkanką swojego miasta, podobnie jak wcześniej jej matka i babka dość szybko przerwała edukację, żyje z dnia na dzień zupełnie bezrefleksyjnie, a swojej życiowej szansy upatruje w znalezieniu bogatego męża. Wszystko się zmienia, gdy zachodzi w przypadkową ciążę i rozmawiając ze swoim nienarodzonym dzieckiem, próbuje tłumaczyć mu świat. Ewa po raz pierwszy w życiu ma okazję spojrzeć na siebie i swoje życie z boku, zobaczyć jak ono naprawdę wygląda, zastanowić się nad tym, co jest dla niej ważne i nauczyć się dobrze żyć. Stopniowe dorastanie Ewy (w szerokim rozumieniu tego słowa, nie tylko do macierzyństwa) jest chyba najlepszym elementem tej książki, ale są w niej też inne, mnie udane elementy. Przede wszystkim wyraźnie dominuje tutaj nastrój beznadziei - właściwie cały zewnętrzny świat jest zły, okrutny i brudny. Sporo tutaj krytyki świata współczesnego, ze szczególnym naciskiem na konsumpcjonizm - dostaje się tu zarówno prowincji, jak i wielkim miastom. Trzeba też przyznać, że jest to obraz w paru miejscach mocno przerysowany i dosyć wyraźnie przedstawiany pod tezę. Książka wydała mi się też w paru miejscach niepotrzebnie przegadana - np. do teraz nie rozumiem dlaczego konieczny był ten strasznie rozwlekły fragment na temat zafascynowanej komunizmem nauczycielki babci głównej bohaterki.

108. Villette (Brontë Charlotte (Brontë Karolina; pseud. Bell Currer))

O tym jak to jechać przez życie z zaciągniętym ręcznym hamulcem.
Ową zahamowaną postacią jest Lucy Snowe, główna bohaterka tej książki, we własnym życiu grająca rolę niemal drugoplanową. Jest to postać biegunowo odmienna od Jane Eyre. Powściągliwa, prawie nieokazująca uczuć (poza momentami skrajnego napięcia), rzadko mówiąca to, co naprawdę myśli, nie pozwalająca sobie na zbyt śmiałe plany, unikająca wyzwań. Na pierwszy rzut oka to w sumie taka byle jaka bohaterka - bierna, nieczuła, pozbawiona wszelkiej wrażliwości, niezrozumiała niemal. Niemniej to tylko pozory, Lucy jest postacią równie ciekawą, co Jane (ale może nie budzącą z miejsca aż takiej sympatii - o ile Jane lubi się od pierwszego wejrzenia, tak Lucy zyskuje przy bliższym poznaniu). Emocje w Lucy aż buzują (choć czasem trzeba je wyczytywać między wierszami), a jej rezygnacja bierze się właśnie z ogromnej wrażliwości przy jednoczesnym dość niskim poczuciu własnej wartości. Lucy nie ceni siebie, nie dostrzega swoich zalet, w związku z tym nie pozwala sobie na to, żeby oczekiwać czegokolwiek od życia, bo ewentualne rozczarowanie byłoby ciosem prawie nie do zniesienia.
Również sama budowa powieści różni się mocno od "Jane Eyre" i może to być źródłem sporego rozczarowania (tak przynajmniej było w moim wypadku). To taka niepozorna książka. Nie wciąga w swój świat od razu, nie czyta się jej lekko, z początku trochę męczy i nudzi, człowiek tak to czyta powolutku, mozolnie, trochę zniechęcony, a potem stopniowo idzie coraz lepiej, coraz szybciej, z coraz większym zaangażowaniem, aż sam nie wie kiedy dotarł do końca książki i czemu ma teraz serce w kawałkach.

107. Będziesz siedzieć: O polskim systemie niesprawiedliwości (Krasnowska Violetta)

O tym, że jeśli dowody przeczą twierdzeniom prokuratora, to tym gorzej dla dowodów.
Książkę otwiera najgłośniejsza sprawa niesłusznego skazania z ostatnich - Tomasza Komendy, oprócz niej jest tu jeszcze sześć podobnych historii, pokazujących, że Komenda nie jest odosobnionym przypadkiem i że mimo wszystko miał bardzo dużo szczęścia. Historie te pokazują, że jak się raz wpadnie w tryby wymiaru sprawiedliwości to bardzo trudno jest się z nich wyplątać. Autorka demaskuje tutaj metody organów ścigania, policji, prokuratury i sądów, którzy kierowani chęcią zamknięcia sprawy za wszelką cenę niekiedy doprowadzają do tego, że niewinni ludzie skazywani są bez dowodów (albo nawet wbrew dowodom), pomimo alibi, na podstawie pojedynczego pomówienia, wymuszonego przyznania się, czasem pomimo braku fizycznej możliwości popełnienia przestępstwa. Ekwilibrystyka logiczna uprawiana w niektórych przytaczanych uzasadnieniach sądowych naprawdę robi porażające wrażenie - myślałam, że takie rzeczy to tylko w kryminałach Erle'a Gardnera. Najsmutniejsze jest to, że nawet jeśli ktoś ma na tyle szczęścia, uporu i pieniędzy, że uda mu się doprowadzić do uniewinnienia (niektórzy z bohaterów wciąż jeszcze czekają na sprawiedliwość), to tak naprawdę nigdy nie jest to happy end. Książka jest bardzo ważna i naprawdę bulwersująca, ale trochę przeszkadzał mi jej styl - moim zdaniem był zbyt emocjonalny i niepotrzebnie wpadający w tony świętego oburzenia. Te historie są oburzające same w sobie, nie potrzebują dodatkowych podkreśleń patetycznymi wykrzyknikami.

106. Córka Renny'ego (Roche Mazo de la (właśc. Roche Marie Sophie lub Roche Mazo Louise))

O tym jak Adelina przeżywała swój pierwszy burzliwy romans z człowiekiem o niezapamiętywalnym nazwisku, Renny sprzeciwiał się planom rozbudowy okolicy, Alina czekała z utęsknieniem aż starzy wujowie umrą i nie będą już psuć jej humoru rozlewaniem herbaty na dywan, a rodzina pomniejszyła się o kolejnego członka.
Zdaje się, że cykl przy finiszu zaczął trochę łapać zadyszkę. Część akcji znów dzieje się w Irlandii i jak zwykle jest to część jakoś najmniej ciekawa - cóż poradzić, że Whiteoakowie poza Jalną jakoś tak tracą na wyrazistości. Sporo miejsca zajmują też, niestety, miłosne perypetie Adeliny. Jak już wiadomo, romantyczne wątki autorce nigdy nie wychodziły szczególnie dobrze, a tutaj jeszcze przy okazji kompletnie to wypacza charakter bohaterki, do której taka ckliwość nie bardzo pasuje. Trochę też brak tu jakichś wyrazistych wątków dramatycznych, obecnych w poprzednich tomach - tutaj fabuła wydaje się nieco mdła. Do końca zostały już tylko dwa tomy i daje się już wyczuć taką atmosferę schyłkowości, końca pewnej epoki - coraz wyraźniej widać, że Jalna nie będzie już zbyt długo mogła być takim rodzinnym gniazdem i niezależną ostoją, wolną od wpływów zewnętrznych, jaką była zawsze - i bohaterowie również zdają sobie z tego sprawę.

105. Domofon (Miłoszewski Zygmunt)

O tym, jak ważny jest odpowiedni wybór lokalizacji dla bloku mieszkalnego.
Najbardziej chyba zaskoczyło mnie to, że to się okazał taki typowy horror, z całym tym tałatajstwem z zaświatów, szczerze mówiąc spodziewałam się, że to będzie coś bardziej psychologicznego. Jakoś nie do końca leży mi takie połączenie realizmu z motywami paranormalnymi. Pomysł nie jest jakiś szczególnie oryginalny - to trochę taka sklejka motywów z różnych horrorów. Niemniej dosyć dobrze oddana jest taka ponura i klaustrofobiczna atmosfera obskurnego mrówkowca odciętego od świata zewnętrznego, gdzie powoli wszyscy popadają w szaleństwo trawieni przez swoje najgłębiej skrywane lęki. Postaci są całkiem udane i wyraziste, dialogi są bardzo dobre, napięcie narasta po kawałku i da się czasem poczuć dreszczyk idący po plecach. Ogółem jest to w miarę udana książka, choć trzeba też przyznać, że nie wszystki wątki zostały wyjaśnione do końca, nie wszystko się idealnie trzyma kupy - a, o ile wszystko dobrze zrozumiałam, jedna z postaci jest gigantyczną fabularną dziurą. Zdecydowanie mi też zabrakło bardziej rozbudowanego epilogu. Niemniej wciąż jest to lepsze od niemożliwie przeględzonego Kinga;)

104. Marny (Greer Andrew Sean)

O tym, że najlepszym sposobem na to, żeby uniknąć obecności na ślubie byłego jest odbycie podróży dookoła świata.
Przyznam szczerze, że najbardziej mnie w tej książce interesowało zakończenie, a ono akurat poszło po mojej myśli, więc zaliczam je na plus. Natomiast reszta książki jest nieco rozczarowująca. Przede wszystkim sam wątek podróży wydaje się trochę zmarnowany, odsunięty na boczny tor. Bohaterowi przytrafiają się co prawda jakieś mniejsze czy większe przygody, ale tak naprawdę na pierwszy plan wysuwa się jego podróż wewnętrzna - bohater analizuje swoje dotychczasowe życie, związki, postawę jaką przyjmował wobec swoich partnerów, próbuje zrozumieć w czym tkwiły jego błędy i czego tak naprawdę chce, pozostając przez większość czasu raczej osobą płynącą z prądem. Książka raczej do szybkiego zapomnienia.

103. N czy M? (Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))

O tym jak demaskować piątą kolumnę w prowincjonalnym pensjonacie.
Podobnie jak w "Tajemniczym przeciwniku" (i chyba większości szpiegowskich powieści Agathy Christie, niestety) tak i tutaj zawiązanie akcji jest krańcowo naiwne i brać tej książki na poważnie to się nijak nie da, choćby się bardzo chciało. Niemniej jest tu kilka elementów, które w porównaniu z poprzednią powieścią z Beresfordami w roli głównej, wypadają na plus. Przede wszystkim typowe dla kryminałów Christie otoczenie - mały pensjonat na uboczy, zamknięty krąg bohaterów, wpadających w znane schematy, ale przy tym bardzo charakterystycznych, jakieś morderstwo po drodze też się przydarza. Spodziewałam się czegoś znacznie gorszego.

102. Przyślę panu list i klucz (Pruszkowska Maria)

O tym, że mało jest w życiu rzeczy równie istotnych jak przeczytanie dobrej książki.
Od czasu zaznajomienia się z Jeżycjadą mam (prawdopodobnie trochę irytujący) zwyczaj porównywania wszystkich literackich rodzin, zwłaszcza tych inteligenckich, do Borejków i nie wiem jak do tego dochodzi, ale bohaterowie Musierowicz zawsze w takich przypadkach wypadają jakoś niekorzystnie. A tutaj trzeba przyznać, że podobieństw jest sporo - mamy ojca, którego nie interesuje właściwie nic poza książkami (ale o dziwo tutaj wypada to uroczo, podczas gdy Ignacy B. w swoim oderwaniu od rzeczywistości głównie irytuje), mamy dwie córki podzielające jego pasję i przeżywające z tego powodu mnóstwo przezabawnych komplikacji, mamy matkę, która stoi trochę z boku tego całego zamieszania, ale nie udaje jej się do końca uchronić przed tym książkowym szaleństwem, a cała rodzina niemal nieustannie przerzuca się cytatami z literatury. Prezentowane są też różne podejścia do czytania, np. czy powracanie do znanych już książek nie jest stratą czasu, skoro wciąż powstają nowe, a wszystkiego przeczytać się nie da? Co ciekawe, z pewnych szczegółów da się wywnioskować, że tam gdzieś w międzyczasie musiały się toczyć obie wojny światowe, ale w ogóle nie da się tego wyczuć - pewnie dlatego, że ta rodzina właściwie do niczego (poza książkami i czytaniem) nie podchodzi szczególnie poważnie.

101. Trzy ciosy sztyletem (Kłodzińska Anna (pseud. Załęski Stanisław lub Mierzański Stanisław))

O tym, że nawet największego rekina sukcesu może wykończyć jakaś zwykła podryba.
Czyli kolejny kryminał o dzielnych milicjantach i ich pogoni za wyjątkowo nieuchwytnym seryjnym mordercą, który na pierwszy rzut oka działa zupełnie bez motywu, a swoje ofiary wybiera przypadkowo. I tak jak we wszystkich książkach Kłodzińskiej, które czytałam, ważniejsza od brawurowego śledztwa, szczęśliwych zbiegów okoliczności, zmarnowanych szans i sensacyjnych pościgów (choć te oczywiście też są i są dobre), wydaje się w gruncie rzeczy bardzo smutna historia, która za tym wszystkim stoi.

100. Vera (Beauchamp Mary Annette (pseud. Arnim Elizabeth von lub Elizabeth))

O tym, że czasem koniec miodowego miesiąca wyznacza jednocześnie koniec szczęścia małżeńskiego.
Ta książka to studium toksycznego związku - a właściwie jego początków, bo kończy się zaledwie kilka tygodni po ślubie - ze skrajnym despotą. Pokazuje, że pętla może zaciskać się tak powoli i subtelnie, że z początku trudno nawet zauważyć to, że się zupełnie straciło własną tożsamość i decyzyjność, a także to że bardzo łatwo jest zbagatelizować początkowe niepokojące sygnały. Przedstawia życie sprowadzające się wyłącznie do uszczęśliwiania współmałżonka, odgadywania z wyprzedzeniem jego życzeń i zamiarów oraz uważania na to, by nie zrobić niczego, co mogłoby go wyprowadzić z równowagi, gdy z tej równowagi wyprowadza go najmniejszy drobiazg, który nie poszedł stuprocentowo po jego myśli. To wszystko sprawia, że atmosfera staje się niemal jak rodem z horroru, a napięcie towarzyszące bohaterce bardzo się udziela. Co ciekawe, mimo że książka powstała już 100 lat temu, kompletnie się tego nie odczuwa ani w warstwie językowej, ani tym bardziej w tej fabularno-psychologicznej - poza oczywistymi różnicami w realiach życia, nie zestarzała się ani odrobinę.

99. Powrót do Jalny (Roche Mazo de la (właśc. Roche Marie Sophie lub Roche Mazo Louise))

O tym jak Piers i Renny wrócili z wojny z ranami wojennymi, Finch przywiózł do Jalny swojego syna, Renny zwątpił w swoje psychiczne zdrowie, a w sąsiedztwie pojawił się nowy lokator z planami budowy wzorcowej wsi.
Kolejny świetny tom. Autorka potrafi świetnie balansować sceny humorystyczne (uwielbiam te kąśliwe dialogi) ze tymi naprawdę dramatycznymi - wątek z problemami psychicznymi Renny'ego jest jedną z najbardziej przejmujących sekwencji w całym cyklu. Udało mi się nawet na chwilę złapać trochę współczucia do Aliny (trzeba przyznać, że solidnie jej się tu dostało), ale przeszło mi po trzech stronach - no nijak się nie da lubić tej kobiety, choćby się człowiek bardzo starał.
Pewnym poniekąd zabawnym dziś elementem są niektóre przekonania bohaterów - np. to, że do roli Otella bardziej nadaje się Anglik w charakteryzacji niż aktor czarnoskóry czy to, że napastowana bohaterka na pewno musiała natręta czymś zachęcić i trzeba ją za to ukarać.

98. Ja cię kocham, a ty miau (Miszczuk Katarzyna Berenika)

O tym, jak w wydumany sposób znaleźć odpowiedniego spadkobiercę fortuny.
Narratorem jest Lord, kot młodej ilustratorki książek dla dzieci, Ali, która właśnie została zaproszona wraz z kilkoma innymi artystami do posiadłości ekscentrycznego kolekcjonera sztuki, aby walczyć o prawo do spadku po nim.
Powiedzmy sobie szczerze - Agatha Christie to to nie jest i poszukiwacze misternych intryg kryminalnych nie mają tu raczej czego szukać. Postaci jest dość dużo, większość z nich wypada strasznie blado, a sama intryga nie bardzo przekonuje. Właściwie cały urok tej książki tkwi w Lordzie - choć jak to zwykle w takich przypadkach bywa, zwierzęca narracja okazuje się zaskakująco ludzka. Myślę, że każdy właściciel kota lubi sobie wyobrażać, że jego pupil myśli o nim tak, jak Lord myśli o Ali.

97. Uczestnicy wycieczki (Viewegh Michal)

O tym, że wycieczka autokarowa jest najlepszym źródłem pisarskich inspiracji.
Jest to opowieść tocząca się dwutorowo. W swojej najbardziej wierzchniej warstwie to po prostu zbiór krótkich kadrów z wakacji grupki turystów, dobranych tak, aby tworzyli jak najbardziej różnorodną grupę - są małżeństwa z problemami i bez problemów, para emerytek, nastolatek z problemami wieku dojrzewania, trzydziestoletnia nieatrakcyjna stara panna z rodzicami, para homoseksualistów, emigrant z Ukrainy, snobujące studentki itp. - niektórym z nich autor poświęca zdecydowanie więcej czasu niż innym. Fabuła biegnie tu wieloma gałęziami, bardzo rzadko znajdując jakieś jednoznaczne zamknięcie. Poza tym jest to też książka autotematyczna, w której postaci żyją trochę własnym życiem, nie zawsze chcą się poddać zamierzeniom autora, a jednocześnie są od niego w dużym stopniu zależne i mogą zniknąć, gdy przestaną mu być potrzebne. Jest to w jakimś stopniu oryginalne i nowatorskie, ale moim zdaniem wprowadza trochę za dużo zamętu i moim zdaniem książka świetnie by się bez tego obyła. Zupełnie niepotrzebny jest też bardzo niesmaczny wątek o dość wyraźnie pedofilskim zabarwieniu. Irytować mogą też niestety wpadki tłumacza, szczególnie jego programowa niechęć do dopełniacza - stąd trochę kwiatków w stylu: "wypatrywał autokar", "używała nawilżający żel pod prysznic", "napędziła mu ogromny strach" itp.

96. My z Jedwabnego (Bikont Anna)

O antysemityzmie lat 30. oraz wynikłych z tego pogromach ludności żydowskiej w miasteczkach na Podlasiu.
Przepotężna pozycja, onieśmielająca już samymi rozmiarami (ponad 600 stron dużego formatu w twardej oprawie). I zdecydowanie niełatwa rzecz do czytania, nie tylko z powodu podejmowanego tematu. Książka próbuje zrekonstruować nastroje społeczne tamtych czasów, przedstawić dlaczego akurat na tamtych terenach antysemityzm trafił na aż tak podatny grunt i pokazuje, że niestety jest on w Polsce wciąż żywy. Współczesny jedwabieński antysemityzm uderza właściwie we wszystkich - sprawia, że ludzie wstydzą się przyznać do swojego pochodzenia, świadkowie wolą milczeć, a ci, którzy aktywnie pomagali Żydom i mogliby być dumni ze swojej postawy nie chcą o tym mówić w obawie przed szykanami. Trzeba przyznać, że skonfrontowanie tej wizji Polski, Winkelrieda narodów - zawsze nieskalanej, ofiarnej i bohaterskiej, którą większość z nas wynosi ze szkoły, z tak brutalną rzeczywistością, jest doświadczeniem wysoce nieprzyjemnym (przyznam, że było mi strasznie przykro, gdy niektórzy z ocalałych mówili, że z niczym, co polskie nie chcą mieć nic wspólnego, choć nie mogę się im specjalnie dziwić). Inną trudność stanowi ogrom nazwisk, powiązań i relacji, tak wielki, że nietrudno jest się w tym wszystkim pogubić - być może jest tego wszystkiego nawet za dużo, ja miałam poczucie całkowitego przytłoczenia informacjami jeszcze zanim dotarłam do połowy. Autorka w swojej książce stara się jak najwiernej odtworzyć przebieg wypadków, dotrzeć do jak największej liczby świadków, ale zupełnie obok z jej książki wynika coś jeszcze innego, równie ważnego, co upamiętnienie samej zbrodni - pokazanie tego jak łatwo można sterować nastrojami społecznymi, umiejętnie podsycać niechęć i ukierunkować ją na konkretny cel. Jest to o tyle ważne, że te mechanizmy są w dużej mierze bardzo uniwersalne, podobnej retoryki można używać (i z powodzeniem się to robi) wobec dowolnie wybranej grupy, którą w danym momencie uzna się za niewygodną. Ta książka pokazuje nie tylko bolesną i trudną do zaakceptowania kartę w historii Polski, ale też bardzo brutalnie uświadamia do jakiego stopnia jako społeczeństwo nie potrafimy się uczyć na błędach naszych przodków.

95. Sprawa lodowatych dłoni (Gardner Erle Stanley)

O ciekawym zastosowaniu pojemników z suchym lodem.
W tej książce Perry Mason jak zwykle ma do czynienia z wyjątkowo kłamliwą klientką, a w wolnej chwili wraz z Dellą stawia zakłady na konie wyścigowe (każde z nich stosuje inny system, ale tylko jeden z nich jest skuteczny). Poza tym dowiadujemy się jak skutecznie podprowadzać pieniądze z tajnej skrytki niezbyt uczciwego szefa. Sporo w tej książce elementów humorystycznych. Sama intryga jest może nieco zbyt naciągana, ale świetny zwrot akcji przy końcu w dużej mierze wynagradza ten mankament.

94. Na pastwiska zielone (Ragde Anne B.)

O tym jak prowadzić gospodarstwo, którego nikt nie chce, ale za to każdy ma na nie jakiś pomysł.
Cóż, w porównaniu z poprzednimi częściami ta wypadła jakoś tak bladawo. Ten cykl nigdy nie oferował szczególnie zawrotnej akcji, koncentrował się raczej na takiej zupełnie zwykłej codzienności, opisach błahych czynności i w tym tkwił w dużej mierze jego urok. Tu niby jest tak samo, a jednak miałam wrażenie, jakby zabrakło jakiegoś pomysłu (zwłaszcza rozdziały dotyczące Margido traktują zupełnie o niczym i mam wrażenie, że możnaby je spokojnie wyciąć bez szkody dla niczego, ale może jestem nieobiektywna, bo wątki Margido zawsze dla mnie wypadały najsłabiej w porównaniu z resztą). Wszystko to sprawia wrażenie takiej książki "na przeczekanie", która ma doprowadzić do pewnego określonego finału, a przestrzeń po drodze można zapchać z grubsza czymkolwiek - może to też kwestia tego, że nie odczekałam wystarczająco długo po poprzedniej części? W każdym razie trochę mnie to wymęczyło, ale ciąg dalszy i tak mnie interesuje.

93. Droga Wakefielda (Roche Mazo de la (właśc. Roche Marie Sophie lub Roche Mazo Louise))

O tym jak Renny kupił nowego konia w Irlandii i zrujnował kolejny związek Wakefielda, który rozpoczął właśnie obiecującą karierę aktorską, Finch pogodził się z żoną, Piers wysłał najstarszego syna na wychowanie do dalekiego krewnego, Alina zwyczajowo chodziła naburmuszona, a zwieńczeniem tego wszystkiego był wybuch II wojny światowej.
Moim zdaniem to jak dotąd najsłabsza część cyklu. Jeszcze z żadną się tak nie męczyłam, strasznie topornie mi się to czytało. Za dużo akcji dzieje się poza Jalną (a już "Fortuna Fincha" udowodniła mi, że to nie rokuje najlepiej), za mało jest humoru, za mało malowniczych scen rodzinnych interakcji, za to trochę telenowelowatych rozwiązań i jakiejś takiej nijakości. Ogólnie jakoś nie czuć tu w ogóle ducha białodębskiego, choć w końcu wyjaśnia się znaczenie niektórych pozornie bezsensownych wątków z pierwszych tomów.
A tak poza tym - jak wątki romantyczne nigdy autorce nie wychodziły szczególnie dobrze, tak związek Fincha i Sary to już jakieś kuriozum jest, nie ogarniam ich relacji od samego początku.

92. Koty są dobre na wszystko (Klimek Franciszek Jan)

O tym, że dom bez kota to głupota.
Piękne wiersze wzbogacone uroczymi ilustracjami z kotami w roli głównej. Absolutnie przecudna książeczka.

91. Lot 7A (Fitzek Sebastian)

O dylemacie wagonika w wersji na sześciuset pasażerów (w samolocie) i jedną ciężarną (na lądzie).
Ło panie kierowniku kochany, jak to wciąga. Autor nie marnuje czasu i od samego początku wrzuca nas w sam środek akcji, a potem na tyle umiejętnie podsyca napięcie, że na dobrą sprawę nie bardzo jest moment, w którym możnaby tę książkę spokojnie odłożyć - a technikę stosowania cliffhangerów to już w ogóle opanował do perfekcji. Przy tym nie jest to też książka pozbawiona jakichkolwiek głębszych treści. Choć raczej nikt z czytelników nigdy nie stanie przed podobnym dylematem, to jest to problem, który można potraktować jako ciekawy eksperyment myślowy. Sporo miejsca zajmuje też pokazanie, jak słuszne idee ulegają wypaczeniu w starciu z fanatycznymi umysłami.

90. Tragedia w trzech aktach (Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))

O tym jak podrywać kobiety, odgrywając rolę detektywa.
To było spore rozczarowanie. Pierwsza połowa jest zaskakująco nieciekawa, mimo że gwałtowną śmiercią ginie tam więcej niż jedna osoba. Konstrukcja książki trochę nie pozwala snuć własnych domysłów, jesteśmy właściwie skazani na podążanie za bohaterami i ich tokiem rozumowania. I właśnie ci bohaterowie są chyba moją największą bolączką - przede wszystkim jest ich zbyt dużo, a przy tym zatrważająca większość jest zupełnie niepotrzebna, pojawiają się gromadnie wszyscy na początku, a potem niemal zupełnie znikają ze sceny. Ponadto, moim zdaniem nie są to też postaci szczególnie charakterystyczne - trochę wstyd się przyznać, ale do samego końca myliłam Cartwrighta z Satterthwaitem... Niewiele miejsca dostaje też to, tak zazwyczaj ważne u Christie, tło obyczajowe. I choć samo rozwiązanie zagadki jest ciekawe i dość zaskakujące (mimo że z podobnym motywem morderstwa u Christie spotkałam się już chyba dwukrotnie), to moim zdaniem jest to w dorobku Agathy Christie pozycja najwyżej lekko ponadprzeciętna.

89. Opactwo Northanger (Austen Jane)

O tym, czym grozi przedawkowanie gotyckich romansów.
To książka absolutnie przeurocza i przezabawna, otwarcie natrząsająca się z wszystkich prawideł rządzących romansami i odrzucająca wszelkie związane z tym schematy. W związku z tym wątek miłosny pozbawiony jest tu wszelkich typowych komplikacji i piętrzących się nieporozumień, a przez to jest zdecydowanie przyjemniejszy. Głównym źródłem dowcipu jest tu wspaniała główna bohaterka, która z jednej strony jest na tyle prostolinijna, że nie chwyta żadnych aluzji i podtekstów, a z drugiej ma wyobraźnię na tyle bujną, że tworzy zupełnie fantastyczne scenariusze, prowadzące do późniejszych nieporozumień (komicznych, więc nie irytujących). Po sporym rozczarowaniu "Emmą" nie spodziewałam się po Austen aż tak dobrej i satysfakcjonującej książki.

88. Martwe dusze (Gogol Mikołaj)

O tym jak trudno jest od kogoś odkupić coś, czego on i tak nie potrzebuje.
Książka dzieli się dosyć wyraźnie na dwie połowy. W pierwszej główny bohater Cziczikow odwiedza kolejnych gospodarzy, żeby odkupić od nich tytułowe "martwe dusze" i za każdym razem musi mierzyć się z różnymi trudnościami, bo okazuje się, że bezwartościowe rzeczy nagle stają się straszliwie cenne, gdy znajdzie się chętny do kupna. Ta część książki jest świetna, nie ma tu właściwie słabej sceny, Cziczikow spotyka rozmaite typy ludzkie - zabobonną starą wdowę, hazardzistę mitomana (moim zdaniem najlepsza postać w całej książce), chorobliwego skąpca itd. i każdy z nich jest wykreowany fenomenalnie (można wręcz stwierdzić, że są oni dużo bardziej wyraziści od głównego bohatera). Natomiast druga część (moim zdaniem już nie tak ciekawa) koncentruje się na tym jak Cziczikow stopniowo traci sympatię okolicznych mieszkańców. Nieco też rozczarowała mnie jego motywacja - liczyłam na to, że będzie to coś mniej oczywistego i banalnego (ale to może być wina przypisu, który od razu naprowadził mnie na właściwy trop w tej sprawie). Niestety też trochę poniewczasie się zorientowałam, że moje wydanie (Arcydzieła Rosyjskiej Literatury od Hachette) prawdopodobnie jest dość mocno wypatroszone, więc na dobrą sprawę nie wiem jak wiele treści mnie ominęło.

87. Na ziemi obiecanej (Remarque Erich Maria (właśc. Remark Erich Paul))

O tym, że człowiek może uciec od wojny, ale wojna i tak zostanie w człowieku.
Wszystkie książki Remarque'a, które zdarzyło mi się czytać, były do siebie bardzo podobne i podobni są też ich bohaterowie (którzy prawdopodobnie są w dużym stopniu alter ego autora). Tutaj także są te charakterystyczne elementy - wątki emigrantów uciekających przed wojenną zawieruchą (tutaj konkretnie do Stanów Zjednoczonych), borykających się z biurokracją, trudnościami finansowymi i wojennymi traumami. Ważną kwestią, która jest poruszana w książce jest to charakterystyczne dla emigrantów marzenie o powrocie do ojczyzny, o rozliczeniu winnych, o tym, żeby ktoś ich za tę całą poniewierkę przeprosił (jeden z bohaterów tworzy nawet listę zbrodniarzy, których po powrocie do Niemiec osobiście ukarze) - Remarque, który pisał tę książkę pod koniec lat 60., czerpiąc wiele z własnego doświadczenia, wie już, że to wszystko są mrzonki. Nad tą książką unosi się więc ten, również charakterystyczny dla jego twórczości, nastrój fatalizmu, przedstawia to pokolenie, do którego sam należy - ludzi, którzy przeżyli dwie wojny, aż w końcu zmuszeni zostali do ucieczki z ojczyzny i tułaczki po świecie, jako pokolenie spisane na straty.
Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że jest to książka nieukończona (eksperci szacują, że brakuje mniej więcej 20%) i jako taka jest w pewnym stopniu niedopracowana i pozbawiona zakończenia - choć do książki dołączone są notatki autora, w których rozważa kilka koncepcji na zakończenie, które brał pod uwagę.
I taka ciekawostka - na drugim planie pojawia się Ravic znany z "Łuku triumfalnego".

86. Jubel (Christensen Lars Saabye)

O uzdolnionym pianiście sezonowo przygrywającym do kotleta na prowincji gdzieś w północnej Norwegii.
Jakoś nie umiem znaleźć wspólnego języka z norweską literaturą (szwedzkiej też się czasem to zdarza) - zauważyłam, że od wielu książek pochodzących z tego kraju się strasznie odbijam i czytanie ich wiąże się z niemal fizycznym cierpieniem, a przy tym one często mają wiele punktów wspólnych, choć pochodzą od różnych autorów. Jest w tym jakieś dziwne oderwanie od jakiejkolwiek rzeczywistości, uciekanie w absurd, traktowanie fabuły jako niemal całkowicie drugorzędnej wobec filozoficznych rozważań i długich dygresji bez związku z czymkolwiek, nie bardzo wiadomo o co właściwie chodzi, 3/4 książki sprawia wrażenie alegoryczne i jest w tym wszystkim uczucie jakiejś takiej bezcelowości. Ogólnie ciężko jest choć na chwilę zapomnieć o tym, że się czyta książkę. Może trafiam na jakieś specyficzne pozycje, wyjątkowo rozmijające się z moim gustem. A może to po prostu norweskość. Trudno powiedzieć. W każdym razie "Jubel" idealnie wpasowuje się w ten schemat. Kompletnie to do mnie nie trafia. I jestem trochę w tym momencie skołowana Christensenem, bo jako pierwszych czytałam "Beatlesów", którzy (mimo pewnych dłużyzn) podobali mi się bardzo i myślałam, że będę mogła po niego sięgać w ciemno, a jednak jego kolejne książki już mnie tylko rozczarowywały.

85. Rilla ze Złotego Brzegu (Montgomery Lucy Maud)

O tym, że męska rzecz być daleko, a kobieca wiernie czekać.
W tej części w sielankową rzeczywistość wyspy Księcia Edwarda wkracza z przytupem I wojna światowa. Ciekawie było poczytać o doświadczeniu wojennym tak różnym od europejskiego. Bohaterowie znajdują się daleko od bezpośrednich starć i w zasadzie żyją sobie względnie spokojnie, co jednak wcale nie oznacza, że książka nie jest poruszająca. Głównym źródłem dramatu jest tu wyjazd mężczyzn na front i lęk o nich, pozostali na wyspie bohaterowie żyją wszystkimi drobnymi informacjami, od gazety do gazety i od poczty do poczty. Nie ma tu opisów wielkich bitew i bohaterskich czynów, jest za to sporo takich drobnych codziennych scen, a jednym z najbardziej rozdzierających wątków jest ten związany z psem wiernie czekającym na stacji kolejowej na swojego walczącego na wojnie pana. Co ciekawe - jednym z ważniejszych motywów w książce jest presja wywierana na młodych mężczyzn, aby wyjeżdżali na front, bohaterowie często są przeciwni tym wyjazdom, a jednocześnie jedyna postać, która wprost im to odradza i potępia jest pokazywana w jednoznacznie negatywny sposób. Słowo "pacyfista" jest tam wręcz używane jak najgorsza obelga. Moim zdaniem, jest to zdecydowanie najlepsza część z całego cyklu, a tytułowa Rilla jest prawdopodobnie nawet lepszą bohaterką od Ani Shirley (a na pewno ciekawiej się rozwijającą), nawet wtedy, gdy ta ostatnia nie była jeszcze świętą i pełniła w książkach większą rolę niż trzecioplanowa.

84. Tragedia na przełęczy Diatłowa: Historia bez końca (Lugen Alice (pseud.))

O tym, że ZSRR to nie kraj, lecz stan umysłu.
Książka opowiada o niewyjaśnionej do dziś (nie bez powodu w tytule jest "Historia bez końca") zagadkowej śmierci dziewięciorga młodych turystów na Uralu Północnym w 1959 roku. Przybliża przy tym sylwetki zmarłych studentów, ich motywacje, plany na przyszłość, rodziny i środowisko, w którym się wychowywali, relacjonuje przebieg wyprawy do ostatniego momentu, o którym wiadomo cokolwiek pewnego oraz oczywiście przebieg wyjątkowo nieudolnie prowadzonej wyprawy poszukiwawczej i kuriozalnego śledztwa. Demaskuje przy tym sposoby funcjonowania Związku Radzieckiego - rozpoczynając od narodowego podejścia do wypraw górskich (turystyka była w ZSSR oficjalnym sportem, a za wyprawy zdobywało się punkty, za które można było otrzymać specjalny medal i tytuł Mistrza Sportu Turystyki) i ich organizacji, poprzez sposoby w jaki utrudniano śledztwo i sprawiono, że dotarcie do niektórych faktów i dokumentów jest już niemożliwe, kończąc na podejściu władz do rodzin ofiar i niedorzecznym werdykcie, którym zamknięto dochodzenie. Szczególnie poruszająca jest sprawa jedynego ocalałego, który odłączył się od grupy wcześniej z powodu problemów zdrowotnych i do końca życia nie był w stanie pogodzić się z tą tragedią.

83. Zmiany (Steel Danielle)

O tym jak zbudować nowy związek, gdy w każdym kącie czai się duch zmarłej żony.
Ta książka ma jakiś niesamowity problem z balansowaniem tempa.
Jak zwykle najbardziej wkurzającą przypadłością romansów jest to, że bohaterowie zakochują się zbyt szybko, żeby w wątek ich miłości się jakkolwiek zaangażować, tak tu główny problem polega na tym, że bohaterowie po tym niemal natychmiastowym zakochaniu nie potrafią ogarnąć sytuacji przez jakieś dwieście stron, a po drodze nie robią nic, o czym by się chciało czytać. Przez pół książki nic się tu nie dzieje, bohaterowie miotają się od spotkania do spotkania, spędzają w pracy (do której mają, dodajmy, niesamowicie osobisty i zaangażowany stosunek, a takie pojęcia jak rutyna czy wypalenie zawodowe są im absolutnie obce) jakieś 180 godzin na dobę, w międzyczasie jakimś cudem udaje im się utrzymywać fantastyczne relacje ze swoimi wybitnie wyrozumiałymi dziećmi, a do tego absolutnie nigdy nie odczuwają głodu, choćby nie jedli od tygodnia (bo najwyraźniej bohater z działającym po ludzku układem pokarmowym nie jest dostatecznie idealny). Naprawdę, pierwsza połowa książki kwalifikuje się do bezlitosnych cięć redaktorskich, bo nuda tam zabija muchy w locie. Z kolei przy końcówce tempo jest zdecydowanie zbyt szybkie, a część wątków jest wręcz zupełnie niepotrzebna - jak choćby ten z tajemniczym szalonym prześladowcą, który służy wyłącznie temu, żeby całość przedłużyć o 10 dodatkowych stron. Ta książka byłaby zdecydowanie przyjemniejsza w odbiorze, gdyby ją trochę przeredagować, rozbudowując drugą połówkę kosztem tego rozwleczonego niepotrzebnie początku.

Jako bonus zwycięzca w konkursie bez nagród na najlepszy dialog roku (albo i dekady):

"– Jestem w ciąży.
– Co jesteś? – Patrzył na nią z niedowierzaniem. – Nie jesteś.
– Jestem.
I nagle się rozpromienił.
– A niech mnie. Jesteś?
– Tak."

82. Zakończeniem jest śmierć (Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))

O tym jak zamordować większość rodziny i zwalić winę na duchy z zaświatów.
Przyznam, że byłam bardzo sceptyczna wobec tego pomysłu - kryminał osadzony w starożytnym Egipcie? Nie brzmiało to zbyt zachęcająco i raczej nie miałam wiary w to, że ten eksperyment może się udać. Ale już podczas czytania w ogóle nie odczuwałam dziwności tego pomysłu, tym bardziej, że właściwie jest to w dużej mierze sztafaż, a całą akcję bardzo łatwo byłoby przenieść na standardową angielską prowincję - podobne zależności w rodzinie mogłyby wydarzyć się właściwie wszędzie. Zakończenie nie jest może szczególnie zaskakujące (choć oczywiście po drodze tropy są mylone i dałam się trochę zwieść), ale z każdym rozdziałem atmosfera coraz bardziej gęstnieje, a pod względem psychologicznym jest to pozycja bardzo udana i trudno jest się tu do czegoś przyczepić. Poza oryginalnym miejscem akcji książkę wyróżnia również nietypowo duża liczba zamordowanych - więcej było chyba tylko w "Dziesięciu Murzynkach".

81. Cudzoziemka (Kuncewiczowa Maria)

O tym jak zmarnować życie i zrazić do siebie ludzi przez przerost ambicji.
Czytając ciągle miałam jakieś odległe skojarzenia z Emilią Korczyńską.
Róża jest kobietą, której ktoś kiedyś wmówił, że jest istotą stworzoną do wyższych rzeczy, a potem przyszło życie ze swoją szarą zwyczajnością i nikt nie spełnił tych wszystkich obietnic. Mam wrażenie, że Róża nie jest taka jaka jest po to, żeby świadomie dręczyć innych czy się na nich mścić, ale dlatego że wszędzie szuka tego życiowego spełnienia, potwierdzenia własnej wyjątkowości i nigdzie nie może go znaleźć, bo żadna rzecz i żadna relacja nie jest w stanie się równać z jej wyobrażeniem na temat tego jak powinna być traktowana i co jej się od życia należy. W efekcie Róża jest ciągle sfrustrowana i rozczarowana życiem, a to z kolei rekompensuje sobie uszczypliwościami i dokuczliwością w stosunku do innych.
Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu

80. Kochankowie z Marony (Iwaszkiewicz Jarosław (pseud. Eleuter)) ze zbioru Opowiadania wybrane [Czytelnik, 1964] (Iwaszkiewicz Jarosław (pseud. Eleuter))

O tym jak przeżyć romans życia ze śmiercią dyszącą w kark.
Na oficjalne zakończenie mojego kontaktu z Iwaszkiewiczem trafiło mi się chyba jego najlepsze opowiadanie. Nie ma tu raczej głębokiego uczucia, a bardziej coś w rodzaju przygody, fascynacji, chęć przeżycia jakiegoś wielkiego porywu, który dla jednej strony będzie stanowić dobre zwieńczenie i moment zapomnienia o tym, co nieuchronne, a dla drugiej będzie tym najpiękniejszym, najbardziej intensywnym okresem do wspominania na resztę życia. Bohaterowie rozmawiają ze sobą, ale właściwie się nie komunikują, przerzucają się kwestiami, ale dialog między nimi nie istnieje, nie wiadomo nawet do końca w których momentach mówią prawdę, a kiedy kłamią, bo właściwie nie mają potrzeby odbycia prawdziwej, szczerej rozmowy - nie muszą się poznawać, nie mogą snuć żadnych planów na przyszłość, bo oboje dobrze wiedzą, że żadnej przyszłości przed nimi nie ma. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu

79. Sprawa jednookiego świadka (Gardner Erle Stanley)

O tym, że trzeba się bacznie przyglądać współpasażerom.
Z tej książki (wyjątkowo przesiąkniętej sarkazmem) można nauczyć się jak tłumaczyć raporty z detektywistycznego na nasze, a także tego, że gdy się zbyt usilnie stara o alibi, to można je niechcący obalić. Tym razem intryga jest na tyle zawikłana, że Perry Mason niemal do samego końca nie wie nie tylko, co się naprawdę wydarzyło, ale nawet tego, kto go właściwie zatrudnił. Książka dokumentuje też dosyć osobliwą formę rasizmu, z której sobie nigdy nie zdawałam sprawy.

78. Polska odwraca oczy (Kopińska Justyna)

O tym, że trudno jest wierzyć w cokolwiek, gdy nic nie działa tak, jak powinno.
To jest taka książka, która strasznie odziera ze złudzeń na jakikolwiek temat. Pokazuje szereg patologii występujących w instytucjach państwowych - szpitalach, domach dziecka, więzieniach, urzędach, systemie edukacji czy policji. Trudno jest czytać o tym spokojnie, bo częstokroć włos się jeży na głowie, że takie rzeczy możliwe są w teoretycznie praworządnym kraju. A co znacznie trudniejsze do przełknięcia - często te rzeczy nie wynikają z działań jakichś konkretnych osób, które można by wskazać palcem i obciążyć odpowiedzialnością, ale z rozwiązań systemowych, które takie patologie umożliwiają czy wręcz wymuszają je (szczególnie poruszające wrażenie robi reportaż na temat manipulowania statystykami policyjnymi). Wstrząsająca książka, ale ważna.

77. Topiel (Ćwiek Jakub)

O tym jak przeżyć wakacje w czasie powodzi tysiąclecia.
Przede wszystkim - to absolutnie nie jest kryminał ani thriller. W książce owszem, pojawia się kilka tajemnic, w tym te związane ze zwłokami, jednak nazywanie jej kryminałem to ogromne nadużycie. Zdecydowanie bliżej jej do powieści obyczajowej, chwilami nawet przygodowej, klimatem przypominała mi dość mocno film "Stań przy mnie" (przy okazji mogę go polecić, bo dobry). Nie jest to też książka o samej powodzi - i, co sam autor podkreśla w posłowiu, nie można jej traktować jako reportażu z tamtych wydarzeń. Klęska jest tu tylko tłem, sztafażem i bardzo szybko odchodzi niemal zupełnie na boczny tor - aż można wspólnie z bohaterami czuć lekkie rozczarowanie, że ta cała powódź to tylko tyle. Właściwie największą siłą książki są jej bohaterowie - bardzo wiarygodni w tym nastoletnim balansowaniu pomiędzy dzieciństwem a dorosłością.

76. Statystycznie rzecz biorąc czyli Ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla (Bąk Janina)

O tym, że z liczby nóg człowieka i psa nie można wyciągać średniej arytmetycznej.
Ta książka jest próbą przedstawienia zagadnień związanych ze statystyką w sposób dowcipny, przystępny i zrozumiały dla człowieka, który nie zajmuje się tymi rzeczami zawodowo. To założenie jest jak najbardziej słuszne i godne wszelkiego poparcia, rzecz rozbija się jednak o wykonanie. Książka jest bardzo dowcipna i to moim zdaniem jest coś, co ją na dłuższą metę pogrąża. Nie chodzi o to, że to jest złe poczucie humoru - wszak to kwestia wybitnie indywidualna, mnie akurat ten dowcip bawił i, co mi się nieczęsto przy książkach zdarza, śmiałam się w głos. Głównie na początku. Bo niestety, nawet najlepszy humor męczy, gdy jest wciskany w każdym zdaniu. I trzeba też przyznać, że warstwa merytoryczna na tym cierpi, bo autorka zdaje się bardziej zainteresowana opowiedzeniem kolejnej prześmiesznej anegdotki (momentami można mieć wręcz wrażenie, że to takie bardziej "z pamiętnika nauczyciela akademickiego" niż książka popularnonaukowa). Nie chcę też tu powiedzieć, że książka nie przekazuje absolutnie żadnej wiedzy, ale większość zagadnień czy problemów jest raczej sygnalizowana niż dokładnie omawiana (np. o przeciekawym temacie manipulowania wykresami znacznie więcej dowiedziałam się ze strony internetowej podanej w przypisie) i po przeczytaniu całości nie mam wrażenia, żebym była szczególnie mądrzejsza niż przedtem.

75. Raki pustelniki (Ragde Anne B.)

O tym, czy da się ocalić podupadające gospodarstwo, kiedy nikt z rodziny nie chce zostać pełnoetatowym rolnikiem.
Nie da się ukryć, to nie była najbardziej potrzebna kontynuacja w historii literatury - ale kolejna część jest już zdecydowanie i paląco niezbędna i gdybym tylko miała ją pod ręką, to pewnie zaczęłabym czytać natychmiast. Nie wiem, co w tej historii jest takiego, ale ona mnie jakoś optymistycznie nastraja, bardzo przyjemnie mi się to czyta. Ona jest pozytywna w taki, powiedziałabym, nienachalny sposób. Bo choć dzieją się tu rzeczy dramatyczne i właściwie każdy bohater przeżywa jakiś problem - a to finansowy, a to jakieś nieporozumienia w związku, a to konieczność podjęcia jakiejś ostatecznej decyzji, to jednak mimo wszystko nie ma tu poczucia beznadziei, żadna sytuacja nie wydaje się bez wyjścia i zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie gotów podać pomocną dłoń. To też jednocześnie dowód na to, że książka nie musi być zawsze mroczna i ponura, i to że nie jest taka, nie oznacza koniecznie, że jest miałka i płytka.

74. Żniwa Whiteoaków (Roche Mazo de la (właśc. Roche Marie Sophie lub Roche Mazo Louise))

O tym jak Wakefield wstąpił do klasztoru, małżeństwo Renny'ego i Aliny zawisło na włosku, Finch przechodził ciężki rozstrój nerwowy, w rodzinie pojawiły się kolejne zupełnie nieoczekiwane dzieci, doszło do jeszcze bardziej nieoczekiwanych zaręczyn, a Jalna stanęła przed realnym ryzykiem bankructwa.
To kolejna świetna część. W ogóle mam wrażenie jakby ten cykl z każdym tomem dojrzewał, robił się poważniejszy w tonie (nie wyzbywając się przy tym zupełnie elementów humorystycznych), a problemy bohaterów stawały się bardziej realne. W tym tomie pojawia się też jedno z bardziej trafnych podsumowań postaci Aliny (której chyba już nigdy nie zdołam do końca polubić), co sprawiło mi sporo nieco złośliwej radości.

73. Długa lekcja [2007] (Ostrowska Ewa Maria (pseud. Zbyszewski Brunon lub Lane Nancy))

O tym, że dorastanie i odkrywanie siebie to droga przez ciernie.
Bohaterki prezentują trzy zupełnie różne postawy życiowe. Magda jest bezczelna i wyszczekana, często myli bycie szczerym z byciem popisowo wrednym i odgrywa się na wszystkich za swoje problemy rodzinne. Ewa uważa, że o wartości człowieka świadczy głównie jego stan materialny, a po przeprowadzce do wymarzonej luksusowej willi pod miastem przeżywa katusze, musząc chodzić do szkoły z plebejuszami żywiącymi się kiszoną kapustą. Ania pochodzi z biednej rodziny, a po wypadku ojca przytłacza ją ciężar obowiązków domowych. Wszystkie będą zmuszone zrewidować swoje poglądy o świecie, innych ludziach i o samych sobie - nawet ta, która pozornie jest chodzącym dobrem.
To peerelowska książka młodzieżowa z całym dobrodziejstwem inwentarza - trochę dydaktyczna, trochę może za bardzo momentami moralizatorska, trochę zbyt chętnie korzystająca z natchnionych teatralnych monologów, a takie szkoły istnieją chyba tylko w marzeniach i literaturze. Ale przy tym też bardzo wiarygodna w kreacji bohaterek i nie przesłodzona, ukazująca, że przemiany wewnętrzne to proces, a nie rewolucja, że często są bolesne i wymagają dużo samozaparcia. Wydaje mi się, że trochę niepotrzebnie powstała wersja uwspółcześniona, bo to "uwspółcześnienie" to zmiana tylko drobiazgów, a doprowadziło przy okazji do paru anachronizmów.

72. Wakacje (Uzdański Grzegorz)

O wakacyjnej podróży do korzeni.
Pierwszym, co się rzuca w oczy jest dość nietypowa forma. Cała książka składa się z dwóch strumieni świadomości - matki i córki, przetykanych dialogami, zapisanymi bez żadnego słowa opisu, więc czasem trudno się zorientować, kto właściwie mówi - nie jest to najłatwiejsza rzecz do czytania. Trzeba przyznać, że autor ma świetne ucho językowe (dialogi wypadają idealnie autentycznie), z powodzeniem też udaje mu się oddać wrażenie takiego "siedzenia w czyjejś głowie", bałaganu myśli, nakładających się na siebie, urywających się w połowie i powracających znowu. Z kolei sama fabuła wydaje się raczej drugorzędna wobec życia wewnętrznego bohaterek i wyraźnie mu ustępuje. Poszczególne dość błahe wydarzenia są właściwie tylko pretekstem do ukazania ich osobowości i dzielącego je konfliktu pokoleniowego.

71. Sprawa szczęśliwego hazardzisty (Gardner Erle Stanley)

O tym, że w rodzinnych firmach niekoniecznie panuje rodzinna atmosfera.
Tym razem Perry Mason musi stawić czoło nie tylko prokuratorowi i sędziemu, ale także despotycznemu biznesmenowi i jego "człowiekowi do zadań specjalnych", którzy nie cofną się przed niczym, o ile będzie to korzystne dla ich interesu. Perry tymczasem znów udowadnia, że dla niego liczy się tylko prawda i nie jest w stanie tego zmienić nawet najbardziej kusząca łapówka.

70. Godzina zero (Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))

O tym, że próby zacieśniania relacji pomiędzy żoną byłą a obecną muszą się skończyć czyimś gwałtownym zejściem.
To była zaskakująco świetna książka, całkiem możliwe że jedna z lepszych w dorobku Agathy Christie. Przede wszystkim prześwietnie wypadają wszyscy bohaterowie i ich psychologia: zniedołężniała bogata dama i jej pogardzana dama do towarzystwa, sławny tenisista i jego obie żony - jedna chłodna i zdystansowana, druga mimo urody niepewna siebie i kłótliwa, mężczyzna od lat nieszczęśliwie zakochany i niezdolny do wyznania - wszystkie relacje tutaj nakreślone są perfekcyjnie i nie ma tu żadnej fałszywej nuty. Ta warstwa psychologiczno-obyczajowa wydaje się nawet ważniejsza i bardziej wciągająca od kryminalnej intrygi, tym bardziej, że do morderstwa dochodzi stosunkowo późno - choć sama zagadka też jest świetna. I chociaż w książce nie występuje ani Poirot ani panna Marple, to nadispektor Battle niewiele ustępuje pola swoim sławniejszym kolegom po fachu i jeśli w pozostałych książkach, w których bierze udział sprawdza się równie dobrze, to naprawdę szkoda, że powstało ich tak niewiele.

69. Pan na Jalnie (Roche Mazo de la (właśc. Roche Marie Sophie lub Roche Mazo Louise))

O tym jak Renny Whiteoak podejmował kontrowersyjne decyzje narażając się całej rodzinie, Alina wciąż rozstrząsała te same konflikty i bezskutecznie usiłowała wychowywać wyjątkowo diabelskie dziecko, Fezant urodziła kolejnego syna, Finch i Wakefield się zaręczyli, a wujowie układali puzzle.
Jest to jedna z lepszych i bardziej przełomowych części cyklu - wcześniej chyba tylko "Jalna" do tego stopnia zmieniała status quo. Ważni członkowie rodziny umierają, wyjeżdżają bądź się wyprowadzają, a Renny podejmuje szereg decyzji, które mogą na wiele sposobów wpłynąć na dalsze losy rodziny i jej posiadłości, która w widoczny sposób coraz bardziej podupada. Natomiast nadal nie jestem w stanie z siebie wykrzesać odrobiny sympatii dla Aliny. Już czekam aż przez kolejną książkę będzie chodzić naburmuszona z powodu, że Renny woli zajmować się końmi, gospodarstwem czy w ogóle kimkolwiek, zamiast siedzieć z nią w domu i patrzeć w nią jak w obraz, choć wydawałoby się, że już w poprzedniej części zrozumiała, że nie będzie mogła go urobić po swojemu ani odgrodzić od rodziny. Cóż, oni zdecydowanie nie są moją ulubioną parą - choć muszę też przyznać, że autorce wątki romantyczne ogólnie nie wychodziły najlepiej.

68. Ojcobójca: Sprawa Filipa Halsmanna (Pollack Martin)

O tragicznej w skutkach wyprawie górskiej.
We wrześniu 1928 roku Filip Halsmann (późniejszy światowej sławy fotograf) wybrał się z ojcem na wycieczkę w Alpy, podczas której ten drugi stracił życie w tajemniczych okolicznościach, a on sam został oskarżony o morderstwo. Książka bardzo dokładnie relacjonuje wszystkie procesy jakie odbyły się w tej sprawie, punktuje błędy proceduralne, opisuje związane z nią społeczne nastroje, cytuje gazety, pokazuje jaki wpływ na przebieg rozprawy miało pochodzenie oskarżonego - Halsmann był łotewskim Żydem, a rozprawa odbywała się w Tyrolu, gdzie antysemityzm miał się bardzo dobrze, jego raczej odpychający sposób bycia oraz naciski na szybkie zamknięcie sprawy, aby wizja grasującego po Alpach nieznanego mordercy nie odstraszyła turystów. Dużo miejsca poświęcone jest stronie psychologicznej - zwłaszcza mechanizmom powstawania tzw. "fałszywych wspomnień". Reportaż jest bardzo wnikliwy - może nawet aż za bardzo, końcówka wydaje się już trochę męcząco rozwlekła.

67. Wrak (Kłodzińska Anna (pseud. Załęski Stanisław lub Mierzański Stanisław))

O tym jak kapitan Szczęsny pomagał znajomemu wydostać syna ze szponów nałogu narkotykowego.
W książce dużą rolę odgrywa grupa hipisów, przy czym cała ta ideologia została sprowadzona właściwie wyłącznie do zażywania narkotyków i cytowania "Skowytu" Grinsberga podczas libacji, a cały ruch nosi pewne znamiona sekty religijnej z guru o natchnionym pseudonimie na czele - nie jestem pewna czy to do końca właściwe przedstawienie. Jeśli zaś chodzi o wątek kryminalny, to wypada on całkiem nieźle, a w miarę jego rozwijania się zaczyna się trochę inaczej postrzegać ofiarę i sprawcę. Samo zakończenie jest dosyć smutne, ale chyba w pewnych aspektach całkiem prawdziwe.

66. Dolina Tęczy (Montgomery Lucy Maud)

O pewnym roztargnionym pastorze i jego niesfornych dzieciach.
W tej części Ania i jej rodzina są postaciami nawet mniej niż drugoplanowymi, pojawiają się sporadycznie i wyłącznie w tle. Główną rolę odgrywają puszczone samopas dzieci nowego pastora i rozliczne skandale wywoływane przez nie zupełnie nieświadomie. Równie ważny (i zdecydowanie ciekawszy!) jest też sam pastor i bardzo dramatyczny wątek miłosny z jego udziałem - całkiem przejmujący, choć z dzisiejszego punktu widzenia przeszkoda, która staje mu na drodze może się wydawać już nieco wydumana. Bardzo ładna jest też klamra ze Szczurołapem, jako metaforą nadchodzącej wojny.

65. Cztery rzęsy nietoperza (Kowalewska Hanna)

O tym jak Matyldę ktoś straszył z pomocą wypchanych zwierząt przyklejanych do klamki.
Zawrocie jest jak galeria ludzkiej podłości - ilość wrednych intryg oraz jaszczurczych postaci naprawdę poraża i to mi w tej serii zawsze przeszkadzało, bo są jakieś granice brawury w upychaniu toksycznych typów w ramach jednej opowieści, których się przekraczać nie powinno, jeśli się nie chce osiągać groteskowych efektów. Niemniej bardzo lubiłam Matyldę i to głównie dla niej czytałam kolejne części. Niestety, ta nie jest zbyt udana i przy tym też jakaś taka bez pomysłu.
Autorka co prawda zostawiła w poprzedniej części otwartą furtkę dla kontynuacji, ale też w zakończeniu szczęśliwie połączyła bohaterów w parę, więc teraz, żeby cokolwiek się działo, musi mnożyć przed nimi nowe przeszkody - niestety w większości wymyślane trochę na siłę i dosyć wydumane. A co paradoksalne, jest to też tom znacząco dłuższy od wszystkich poprzednich (zupełnie bez sensu, bo treści w nim mniej niż w którymkolwiek wcześniejszym - bohaterowie właściwie nie przechodzą przez te 600 stron żadnej drogi, ich sytuacja praktycznie wcale się nie zmienia względem początku), wypchany nieistotnymi wątkami jak watą, np. przytaczane są długie fragmenty powieści, którą tłumaczy Matylda, chociaż nie mają żadnego związku z niczym. Również Matylda zupełnie traci kolory i zdaje się, że najbardziej zajmuje ją to niesamowite odkrycie ludzkości, że w ciąży się tyje, i jak z tym teraz żyć, Wysoki Sądzie. Tak że wątek związany z jej ciążą, który w "Przelocie bocianów" mnie bardzo rozczulał, tutaj budził we mnie głównie zażenowanie.
Kolejną część już raczej sobie daruję, nie wydaje mi się, by ten cykl miał mi jeszcze cokolwiek do zaoferowania (poza kolejną dawką jaszczurów, ale za nimi raczej nie będę tęsknić).

64. Mój przyjaciel kot: Prawdziwa historia futrzaka, samotnego faceta i ich niezwykłej podróży (Collins Britt)

O tym jak dwóch mężczyzn bardzo kochało jednego kota.
To jest tak bardzo "filmowa" historia - gdyby ktoś ją kiedyś zekranizował, to pewnie wyszedłby z tego całkiem przyjemny film. Opowiada o więziach, tęsknocie, przyjaźni i wielkiej przygodzie, a także o tym, że z bardzo wieloma rzeczami można sobie w życiu poradzić, jeśli się ma dla kogo - i ten ktoś nie musi być wcale człowiekiem. Mimochodem wypływa też z tego taki raczej smutny wniosek, że bezdomny musi mieć przy sobie zwierzę (i to najlepiej urocze), żeby inni zaczęli go traktować jak człowieka. To są właściwie jedyne plusy tej książki.
Autorka zdecydowała się opisać tę historię pod wpływem artykułu. No i właśnie - to, co pewnie świetnie działało zamknięte w takiej krótkiej formie, chyba trochę niepotrzebnie rozdmuchano do rozmiarów książki, bo niestety, mimo że historia jest niewątpliwie niebanalna i chwytająca za za serce, to jednak aż tyle treści w tym wszystkim nie ma. Najwięcej miejsca zajmuje opis podróży autostopem i jest on tak nieznośnie drobiazgowy, że idzie się załamać, jak się to czyta. Autorka nie oszczędzi nam żadnego szczegółu - każda droga, każdy złapany autostop, każdy dziwny kierowca, każde napotkane dzikie zwierzę, każde wypite piwo - wszystko zostanie udokumentowane i opisane, i często są to opisy boleśnie powtarzalne. Tak mnie to momentami strasznie męczyło, że znużenie niestety przyćmiło mi dużą część uroku tkwiącego w tej historii.

63. Diabeł ubiera się u Prady (Weisberger Lauren)

O tym ile można znieść i poświęcić, żeby zdobyć wymarzoną posadę.
Do tej pory omijałam tę książkę, nie spodziewając się po niej niczego ciekawego. Tymczasem jest to oczywiście czytadło, ale wcale nie aż tak głupie jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Książka jest dosyć zjadliwą i nieco gorzką satyrą na młodych ambitnych ludzi, którym praca tak bardzo zdominowała życie, że nie ma w nim już miejsca na nic innego, choćby ta praca polegała na zamawianiu szefowi idealnego lunchu, a oni sami byli w niej tylko trybikami, na dłuższą metę tak bardzo nieistotnymi i łatwymi do zastąpienia, że nie opłaca się nawet zapamiętywać ich imion. Główna bohaterka z jednej strony zdaje sobie sprawę, że w pracy wykonuje głównie absurdalne zadania i że ta praca zabiera jej zbyt dużo, niewiele dając w zamian - a jednak mimo wszystko trudno jej jest się z tego układu wyłamać (i szczerze mówiąc, pewnie niewiele osób na jej miejscu byłoby w stanie to zrobić). Przy okazji wyśmiewany jest też pusty blichtr i ślepe podążanie za trendami, które są zawsze ważniejsze niż osobiste preferencje, wygoda czy nawet zdrowie (choć moim zdaniem trochę niepotrzebnie przemycane jest przekonanie, że osoba szczupła = wredna, a pulchna = sympatyczna i miła, dziś podobne stereotypy już raczej nie uchodzą). Pokazane jest też, że takie mechanizmy stosowania wyzysku na podwładnych mogą być bardzo łatwo przenoszone - osoba wobec której stosowano mobbing, po awansie odreagowuje to na swoich podwładnych, tworząc pewnego rodzaju błędne koło.

62. Sprawa kulawego kanarka (Gardner Erle Stanley)

O tym, że są rzeczy ważne (jak oczyszczenie klientki od zarzutu morderstwa) i ważniejsze (jak obiecana podróż dookoła świata).
Tym razem Perry Mason walczy z czasem - musi bowiem zdążyć na rejs statkiem, próbując rozwikłać zagadkę, przy okazji ustawiając do pionu pewnego zbyt pewnego siebie młodzieńca i jego zastęp prawników, po drodze ustalając jaką rolę odgrywają w tym krzywo ucięte pazurki kanarka oraz zdobywając informację od sąsiadek, które wcale nie są wścibskie. Nie może za to liczyć na zbytnie zaangażowanie Delli, bo ta zajęta jest pakowaniem walizek na wspomnianą podróż, choć w kluczowym momencie jej pomoc okaże się niezbędna. Wisienką na torcie jest bardzo urocze zakończenie, które - choć może być w pewnym aspekcie nieco rozczarowujące - pokazuje Dellę w całkiem ciekawym świetle i pokazuje jej relację z Masonem z nieco innej perspektywy.

61. Sen o nożu (Higgins Clark Mary)

O tym, co się dzieje, kiedy się nie podejmie w porę psychoterapii.
Książka wykorzystuje dość nośny (i trzeba przyznać, że również mocno przeczochrany przez wszystkie chyba gałęzie kultury) motyw choroby psychicznej, z tym że całość mocno upraszcza tak, żeby dało się ją skondensować do rozmiarów niezbyt rozbudowanego thrillera - i przez to moim zdaniem kreacja straumatyzowanej bohaterki nie wypada tak do końca przekonująco, zwłaszcza przy końcówce. Pewnym minusem było też dla mnie to, że dosyć szybko rozgryzłam wszystkie główne tajemnice, więc czytanie było trochę pozbawione tego elementu napięcia - poza samą końcówką (w którą wkradło się też nieco kiczu). Niemniej w kategorii książki rozrywkowej na półtora wieczoru, nie jest to jakiś szczególnie zły wybór.

60. Sto lat samotności (García Márquez Gabriel)

O powstaniu, rozkwicie i upadku jednej osady i jednej rodziny.
Bohaterami książki jest kilka pokoleń rodziny Buendia, której kolejni członkowie powtarzają wciąż te same błędy przez kolejne pokolenia, którym wraz z imieniem nadawane jest brzemię z góry przesądzonego losu, który już wcześniej doświadczył ich imienników bolesnym upadkiem. Wszystkich członków rodu dręczy samotność, spalają namiętności i tęsknoty, których nigdy nie będą w stanie ukoić, gdyż wszyscy wydają się niemal genetycznie niezdolni do spełnienia swych pragnień, bez względu na to czy ich celem jest miłość, bogactwo czy dokonanie epokowego odkrycia. W dziejach książkowego Macondo znajduje swoje odbicie wiele wydarzeń z historii Kolumbii, a oprócz tego pojawia się mnóstwo nawiązań biblijnych i elementów fantastycznych, a także całkiem sporo groteskowego humoru.
PS. Nudzi mi się w życiu, więc policzyłam. W książce pojawia się 21 Aurelianów, 5 Jose Arcadiów, 1 Aureliano Jose, 2 Remedios, 1 Renata Remedios, 1 Urszula, 1 Amaranta i 1 Amaranta Urszula.

59. Katarynka (Prus Bolesław (właśc. Głowacki Aleksander)) - powtórka


58. Entliczek pentliczek (Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))

O tym ile tajemnic może kryć jeden dom dla studentów.
Gdyby ktoś się zastanawiał ile postaci da się wcisnąć do jednego krótkiego kryminału, to odpowiedź brzmi: od cholery i jeszcze trochę, a "Entliczek pentliczek" jest tego wyjątkowo dobitnym przykładem. Postaci jest strasznie dużo (co jest w sumie zrozumiałe ze względu na miejsce, w którym dzieje się akcja), ale nie wszystkie są potrzebne, a niektóre nie mają wręcz niczego do roboty. Rozwiązanie jest sensowne, ale nie robi jakiegoś większego wrażenia. Za to zdecydowanie na plus trzeba policzyć wszystkie elementy humorystyczne, bo wypadają autentycznie zabawnie (jak choćby analiza charakteru panny Lemon przeprowadzana przez Poirota Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu).

57. Koniec z Eddym (Louis Édouard)

O tym jak odważyć się być sobą w świecie, który nie toleruje żadnej inności.
Autor opisuje tutaj swoje niezbyt szczęśliwe dzieciństwo i dorastanie na francuskiej prowincji, gdzie z dawien dawna ustalone są pewne wzorce życiowe - dla mężczyzn praca fizyczna, alkohol i wyładowywanie się na rodzinie, dla kobiet odpowiednio wczesne zamążpójście i macierzyństwo, a potem opiekowanie się domem i dziećmi. Do tego brak wykształcenia i bieda przekazywana z pokolenia na pokolenie. I broń Boże, żeby ktoś od tego schematu odstawał choćby na milimetr.
Być może jestem niesprawiedliwa, ale wydaje mi się, że 22 lata to nie jest do końca właściwy wiek do tego, żeby pisać autobiografię. Nie chcę odmawiać Louisowi literackiego talentu ani deprecjonować jego przeżyć, ale jego opowieść nie wydawała mi się specjalnie wyjątkowa, a on sam też nie ubiera jej w szczególnie odkrywcze słowa i zwyczajnie nie zrobiło to wszystko na mnie zbyt dużego wrażenia. Uważam, że "Historia przemocy" była jego znacznie lepszą książką, bardziej poruszającą, a także ciekawiej skonstruowaną.

56. Sprawa śmiercionośnej zabawki (Gardner Erle Stanley)

O tym, co grozi za zerwanie zaręczyn z niezrównoważonym człowiekiem.
Jest to chyba jeden z lepszych kryminałów w tym cyklu. Fabuła nie jest może jakoś szczególnie zaskakująca (sprawca jest od samego początku dosyć oczywisty, choć sposób popełnienia zbrodni już niekoniecznie), ale zaczyna się bardzo wyrazistą sceną i wciąga od samego początku, a przy tym nie jest aż tak zawiła, żeby się we wszystkich niuansach pogubić (a kryminały z Perrym Masonem często potrafią takie być). Przy tym zawiera też sporo świetnych scen komediowych - z udawaniem małżeństwa przez Masona i Dellę Street na czele.

55. Fortuna Fincha (Roche Mazo de la (właśc. Roche Marie Sophie lub Roche Mazo Louise))

O tym jak Finch Whiteoak trwonił fortunę z aktywną pomocą krewnych i znajomych, Alina była zazdrosna o konia i kłóciła się ze wszystkimi członkami rodziny, nie wyłączając psów, a Wakefield odkrywał w sobie talenty poetyckie.
Pierwsza połowa książki opowiada o podróży Fincha do Anglii i ten fragment był dla mnie drogą przez mękę, dłużył mi się niemiłosiernie, jakieś to było takie smętne, nijakie i męczące. Na szczęście potem akcja wraca do Jalny i starych dobrych rodzinnych starć - Whiteoakowie poza Jalną tracą większość swojego uroku, to jakoś zupełnie nie to.

54. Mała zagłada (Janko Anna)

Recenzja: Ocalić od zapomnienia

53. We dworze Whiteoaków (Roche Mazo de la (właśc. Roche Marie Sophie lub Roche Mazo Louise))

O tym jak Finch próbował swoich sił w aktorstwie i przygrywaniu na dancingach, a babcia umarła, zostawiając bardzo szokujący testament.
Ta część w największej mierze koncentruje się na postaci Fincha, co dla mnie jest wielkim plusem, gdyż jest on moim ulubionym spośród braci Whiteoaków. Minusem za to jest to, co stało się już niemal tradycją - że każda postać żeńska musi czuć słabość do Renny'ego, i ta część również się z tego nie wyłamuje (a w sumie mogłaby, bo życie miłosne Renny'ego nie jest zbyt ciekawe i w ogóle większość romansów z cyklu wypada raczej umiarkowanie przekonująco). Ten mankament rekompensuje za to mnogość świetnych scen: pijacki marsz Fincha przez miasto i kończąca go awantura, jego nocna rozmowa z babcią, odczytanie testamentu i związane z tym konsekwencje. To zdecydowanie jedna z lepszych części tego cyklu jak dotąd.

52. Małe ogniska (Ng Celeste)

O macierzyństwie, z wielu różnych punktów widzenia.
Osią książki jest problem, który nie ma jednego dobrego rozwiązania - i tak naprawdę każde wydaje się nie do końca właściwe. Temat rodzicielstwa jest tu poruszany z wielu różnych stron: czy zawsze biologiczna matka jest matką najlepszą? czy powinna dostać drugą szansę, jeśli już raz poważnie zawiodła? czy ma większe prawa do dziecka niż ojciec? czy może narzucać dziecku własny styl życia, nawet wbrew jego woli? czy jeśli ludzie chcą adoptować dziecko pochodzące z innej kultury to fakt, że sami tej kultury nie znają ma jakieś znaczenie? (Przy okazji autorka zwraca uwagę, że czasem wychowywanie w zgodzie z tą kulturą może być utrudnione lub wręcz niemożliwe, choćby przez brak odpowiednich zabawek czy książek). Przy tym jest to książka stosunkowo lekka (ale zdecydowanie nie banalna) i napisana z werwą.

51. Tajemniczy przeciwnik (Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))

O tym jak para amatorów ratowała Anglię nie do końca wiadomo przed czym.
Ja rozumiem, że to miała być książka przygodowa i to taka nie do końca na poważnie, ale mimo wszystko są jakieś granice brawury i minimum prawdopodobieństwa wypadałoby zachować. A tutaj od samego początku wszystko jest strasznie naciągane i pretekstowe, a bohaterom pomaga zdecydowanie zbyt dużo szczęśliwych zbiegów okoliczności i zbyt wiele ślepych strzałów okazuje się celnych. No i być może to wina tego, że mój mózg jest zupełnie niekompatybilny z historiami szpiegowskimi, ale mam wrażenie, że nic się w tej intrydze za bardzo kupy nie trzyma. Właściwie jedynym plusem jest całkiem udany duet głównych bohaterów, ale to trochę marna rekompensata - podobnie sympatyczna para występuje choćby w "Dlaczego nie Evans?", a fabuła jest tam zdecydowanie przyjemniejsza i ciekawsza.

50. Lista nieobecności (Urbaniak Michał Paweł)

O tym, że Artur Hnat nie żyje.
W moim odczuciu ta książka traktuje w dużej mierze o miłości. O tym, że miłość nie zawsze jest lekiem na całe zło. Że są takie strachy, których nie może odeprzeć, bóle, których nie może ukoić i wspomnienia, których nie może zatrzeć. Że rzadko może kogoś ocalić, a nigdy nie uda się jej wymazać przeszłości. Za to bywa, że miłość niszczy wszystko na swej drodze, wykańcza i zatruwa. To historia o tym, jak trudno jest żyć z drugim człowiekiem, nawet jeśli się go kocha i jak niemożliwe jest żyć bez niego. I o tym, że czasem miłość to za mało, a jednocześnie wszystko, co można komuś dać. A także o tym, że martwi są czasem dużo wyraźniejsi od żywych.
To książka depresyjna, mroczna i duszna, ale przy tym też hipnotyzująca i cudownie przewrotna.

49. Józik Srokacz (Konopnicka Maria)


48. Pasażerka (Posmysz Zofia)

O tym, że nie jest miło mierzyć się z własną niechlubną przyszłością, zwłaszcza jeśli się było Niemcem w czasie II wojny światowej.
To jest całkiem ciekawe spojrzenie. Książka podejmuje temat rozliczeń powojennych, wskazując przy tym, że takie rozliczenie wymagane jest także od ludzi, którzy nie brali czynnego udziału w wojennej działalności Niemiec - zauważając z jednej strony, że bierna zgoda na zło jest współwiną, a z drugiej dostrzegając też, że obywateli żadnego innego kraju nie pociąga się do współodpowiedzialności za decyzje podejmowane przez rząd tego kraju. Warto też zauważyć, że autorka wykazuje bardzo dużo zrozumienia dla swoich bohaterów, nie potępia ich całkowicie i pozwala im się usprawiedliwić, wytłumaczyć i zrozumieć swoje błędy, unikając przy tym ckliwości i moralizowania.

47. Kentuki (Schweblin Samanta)

O zagrożeniach, które niosą zbyt nowoczesne zabawki.
To jest z pewnością dobry pomysł, oryginalny i bardzo na czasie, ale mam do tej książki parę uwag krytycznych. Przede wszystkim książka cierpi na lekkie przeładowanie bohaterami. Ma to zapewne związek z tym, że chciano w niej upchnąć jak najwięcej możliwych punktów widzenia i aspektów problemu, co samo w sobie nie jest złe, ale spora część z tych bohaterów pojawia się tylko na chwilę, a akcja najbardziej skupia się na tych najbardziej sensacyjnych przypadkach (choć ja jednak mimo wszystko wzbraniałabym się przed nazywaniem tej książki thrillerem). Są to też jednocześnie przypadki, które wydają mi się nieco wydumane, gdy moim zdaniem całość robiłaby dużo mocniejsze wrażenie, gdyby skupiła się na rzeczach bardziej przyziemnych, normalnych, a przez to bliższych życia - zwłaszcza, że opisywana tu technologia nie wydaje się być jakaś niewyobrażalnie kosmiczna i w związku z tym warto byłoby tu przedstawić zagrożenia, które mogłyby się z tym wiązać dla zupełnie przeciętnego użytkownika, a postawiono bardziej na ekstrema. Trochę boli też pewna powtarzalność w rozwiązaniach wątków. Niemniej mimo tych mankamentów, jest to pozycja godna uwagi i chwili zastanowienia.

46. Ania ze Złotego Brzegu (Montgomery Lucy Maud)

O tym jak Ania z Gilbertem wiedli sielankowe życie, w wolnych chwilach płodząc liczne dzieci.
Ta część, bardziej niż na Ani, koncentruje się na perypetiach najmłodszego pokolenia, które musi borykać się ze swoimi dziecięcymi problemami i przeżywać liczne drobne rozczarowania: od odkrycia, że kupione mamie w prezencie perły są w rzeczywistości tylko tanią imitacją, przez rozczarowanie tym, że tajemnicza sąsiadka jednak nie jest czarownicą z baśni, na śmierci ukochanego psa kończąc. Można tu wyczuć swego rodzaju delikatnych snobizm w tym jak podkreślane są różnice pomiędzy dziećmi ze Złotego Brzegu, a pozostałymi dziećmi z wioski, które są najczęściej brudne, niezbyt dobrze wychowane i bardzo niemiłe. Da się też dostrzec pewną powtarzalność motywów - np. wątek fałszywej przyjaciółki, opowiadającej kłamstwa pojawia się w książce aż trzykrotnie (w tym dwa razy dotyczy tej samej bohaterki). Poza ostatnim rozdziałem (który chyba podobał mi się najbardziej) jest to książka bardzo pogodna w wymowie, a miejscami wręcz idylliczna.

45. Miedziaki (Whitehead Colson)

O tym jak archeolodzy odkryli tajny cmentarz na terenie dawnego poprawczaka i o tym, co było wcześniej.
Mam trochę uczucie niedosytu. Ta książka trochę nie może się zdecydować o czym chce opowiedzieć - o walce z segregacją rasową w Ameryce lat sześćdziesiątych, mechanizmach napędzających przemoc, problemie niewydolności prawa w sprawach nieletnich, przyjaźni rodzącej się w trudnych warunkach czy może trudach powrotu do normalnego życia po uwięzieniu. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żeby książka podejmowała wszystkie te tematy równocześnie, ale w takim wypadku powinna być co najmniej ze dwa razy dłuższa (i żałuję, że nie jest, bo bardzo mi się podobała). A teraz niestety miałam wrażenie, że po wielu aspektach wyłącznie się prześlizgnięto zamiast je trochę głębiej poruszyć i że wszystko toczy się trochę za szybko.

44. Sprawa bigamisty (Gardner Erle Stanley)

O tym jak żyć na krawędzi, sprzedając encyklopedie.
Z tej książki dowiadujemy się np. jak naprowadzać policję na właściwe miejsce poszukiwań dowodów rzeczowych, jak prowadzić praktykę adwokacką ze stratą (m.in. organizując pogrzeby cudem odnalezionych dalekich kuzynów), jak zbierać odciski palców za pomocą szminki oraz jak znokautować natręta z wykorzystaniem obcasów. Wszystko to wieńczy jak zwykle świetnie opisana rozprawa sądowa i nawet nie przeszkadza to, że Perry Mason jest w rozumowaniu zawsze jakiś rok świetlny przed wszystkimi.

43. Tak to już jest (Frankel Laurie)

O chłopcu, który był dziewczynką.
Książka opowiada historię przeuroczej rodziny, która zmaga się z nietypową sytuacją i jej (często zaskakującymi) konsekwencjami, pokazuje problemy jakie się z tego rodzą i różne poglądy na sposoby, w jaki te problemy można rozwiązać oraz to, że w życiu rzadko możliwe są proste rozwiązania. Przy okazji przemyca też dość ciekawą myśl, że rodzina, która jest zbyt tolerancyjna i wyrozumiała nie przygotowuje dziecka do życia w świecie, który nie zawsze jest taki (a może wręcz rzadko taki bywa). A także taką, że strach przed światem, który nie zrozumie, nie powinien być nigdy najważniejszą kwestią braną pod uwagę przy podejmowaniu decyzji o własnym życiu.

42. Agatha Christie i jedenaście zagubionych dni (Cade Jared)

O tajemniczym zniknięciu Agathy Christie w 1926 roku.
Autor omawia tytułowe 11 dni zaczynając od przyczyn zniknięcia, relacjonuje cały proces poszukiwań, odnalezienie i całą związaną z tym medialną burzę, która zaowocowała trwałą niechęcią Agathy Christie do dziennikarzy i późniejszym bardzo starannym budowaniem publicznego wizerunku; wskazuje także na miejsca, w których te wydarzenia znajdują swoje odbicie w jej twórczości. Nie brak również informacji o nieudanych małżeństwach i trudnej relacji z córką. Przyznaję, że miałam trochę mieszane uczucia względem tej publikacji, w związku z tym, że Agatha Christie (o czym autor sam wielokrotnie przypomina) źle wspominała ten epizod swojego życia i nie lubiła, gdy był on publicznie komentowany, a więc pewnie sama nie wyraziłaby zgody na powstanie tej książki - niemniej czuć w niej autentyczną sympatię i fascynację osobą pisarki, a przy tym autor podszedł do swojej pracy bardzo rzetelnie.

41. Czekaj, mrugaj (Øyehaug Gunnhild)

Nie mam pewności czy to w ogóle o czymkolwiek było.
Czytanie tej książki przypominało trochę słuchanie osoby, która nie ma nic ciekawego do opowiedzenia, ale bardzo lubi brzmienie swojego głosu. Jest tutaj kilka historii bardzo delikatnie się ze sobą zazębiających, niektórym poświęcone jest trochę więcej czasu niż innym, właściwie żadna nie ma ani początku ani końca, ani jakiejś interesującej konkluzji, ale to tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia, bo autorka wcale nie jest zainteresowana opowiadaniem jakiejkolwiek historii. Cała ta książka to właściwie tylko popisy intelektualne i przechwalanie się własną elokwencją, za to nie ma w tym za grosz uczucia. Mam wrażenie, że te wszystkie przemyślenia bardziej nadawały by się do zbioru esejów, od powieści jednak oczekiwałabym czegoś bardziej konwencjonalnego - z fabułą, postaciami, dialogami i całą tą staroświecką resztą.

40. Teraźniejszość i przeszłość (Compton-Burnett Ivy)

O tym, że co za dużo to niezdrowo, zwłaszcza jeśli ów nadmiar dotyczy żon i/lub matek.
Nie da się ukryć, że jest to książka trudna w odbiorze. Praktycznie nie ma tu opisów, książka niemal w całości składa się z dialogów. I to jakich dialogów! Wszyscy, bez względu na wiek i pozycję społeczną, mówią jakby mieli sześćdziesiąt lat i trzy fakultety, w tym jeden z filozofii. Wiele rzeczy podanych jest tak subtelnie, że wystarczy mrugnąć, aby je przegapić (chwała niebiosom za posłowie). Jest to z pewnością książka dobra i niejednoznaczna, ale jednocześnie zdecydowanie zbyt wybitna jak na me skromne intelektualne możliwości.

39. Wymarzony dom Ani (Montgomery Lucy Maud)

O tym jak Ania wyszła za mąż i opuściła Zielone Wzgórze.
Ta część jest bardzo różna od wszystkich poprzednich. Przede wszystkim jest dużo poważniejsza, nie brak w niej również wątków bardzo dramatycznych. Dosyć dużo uwagi poświęcone jest niewesołemu położeniu kobiet w tamtych czasach, temu że właściwie całe ich szczęście uzależnione było od właściwego zamążpójścia - co robi wrażenie tym większe, że jak się tak zastanowić, 103 lata, które upłynęły od pierwszego wydania tej książki, to nie jest jakiś niewyobrażalny szmat czasu. Niemniej, mimo tych wszystkich dramatów, książka nie jest szczególnie ponura ani pozbawiona nadziei, za to jest przede wszystkim dużo dojrzalsza.

38. Zniknąć (Soukupová Petra)

O tym, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu.
Książka porusza problem zaburzonych więzi w rodzinach - przenoszenie swoich niespełnionych ambicji na potomstwo, faworyzowanie dzieci przez rodziców i wynikłą z tego rywalizację i niechęć między rodzeństwem, dzieci wychowywane w rodzinach patchworkowych, rozpieszczane i buntowane przez "weekendowych" tatusiów, konflikty między dorosłymi po rozstaniu itd. Wszystko to opisane tak, że boli, autorka nie próbuje lukrować rzeczywistości, ale jednocześnie też nie przesadza i nie dramatyzuje. Niestety książka cierpi trochę na typową przypadłość zbiorów opowiadań - otóż nie wszystkie są równe. Pierwsze opowiadanie jest absolutnie rewelacyjne i pozostałe dwa, choć również są dobre, to jednak do niego nie dorastają, nie robią już takiego wrażenia - myślę, że całość lepiej by wypadała, gdyby trochę pozamieniać je kolejnością.

37. Morderstwo na plebanii (Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))

O tym jak ksiądz proboszcz musiał przeistoczyć się w detektywa.
To jest pierwsza książka z panną Marple jako bohaterką, choć trzeba przyznać, że nie ma jej tu zbyt wiele i mam też wrażenie, że pomysł na tę postać nie był jeszcze w stu procentach wyklarowany - troszeczkę odbiega tu ona od swoich późniejszych wcieleń. Za to cała przestrzeń, w której dzieje się akcja wraz z zasiedlającymi ją postaciami (z pastorem i jego żoną na czele) jest cudna - i nawet narracja pierwszoosobowa mi się podobała, choć zwykle nie przepadam za nią u Christie.

36. Psy z piekła rodem (Sędzikowska Joanna)

O życiu z psem rasy alaskan malamut.
Autorka opisuje, w charakterystycznym dla siebie dowcipnym stylu, przeżycia najpierw z własnym psem - którego kupiła pod wpływem impulsu i przyznaje szczerze, że nie zdawała sobie wówczas sprawy z tego, z czym to się będzie wiązało, a potem także z psami przygarniętymi do domu tymczasowego. Opowieści są barwne, zazwyczaj zabawne, czasem smutne, a czasem przerażające - ale we wszystkich pełno jest miłości psów i do psów. Do książki dołączona jest też wkładka ze zdjęciami kudłatych bohaterów oraz (nie do końca wiadomo dlaczego) kilka przepisów na ciasto. Jest to książka zdecydowanie urocza, choć na mój gust, trochę za dużo w niej anegdot z odchodami w roli głównej.

35. Krzyk pośród nocy (Higgins Clark Mary)

O tym, że wielkie zmiany życiowe dobrze jest wcześniej przemyśleć przez dłużej niż miesiąc.
Nie da się powiedzieć, żeby to była książka pozbawiona wad. Główna bohaterka jest w ciężkim stadium strasznej choroby atakującej bohaterki thrillerów - mianowicie jest straszliwie naiwna, o nic nie pyta, niczego nie podejrzewa, przeciw niczemu nie protestuje i daje sobą manipulować bez żadnego problemu. Z drugiej strony - ta jej postawa napędza fabułę i podkręca napięcie, więc trudno jest mieć jej tak do końca za złe. Drugim lekkim minusem jest to, że sam pomysł nie jest tak zupełnie oryginalny i dzięki temu dosyć szybko udało mi się wszystko rozszyfrować. Niemniej nie wpłynęło to jakoś znacząco na przyjemność z czytania - książka wciąga jak trzeba i utrzymuje napięcie właściwie do ostatniej strony.


34. Nie oddam dzieci! (Michalak Katarzyna (ur. 1969; właśc. Lesiecka Katarzyna)) - powtórka

O tym, że byłoby lepiej dla wszystkich, gdyby je jednak oddał.
Językowo jest to bardzo przeciętne - spora część książki to streszczenie, czasy szaleją, zdarzają się błędy językowe, a do tego zastosowano bardzo wkurzającego narratora, który z wyprzedzeniem zdradza, co wydarzy się za kilkanaście stron. Nie ma tu żadnego prawdopodobieństwa, żadnej logiki, żadnej wiarygodnej psychologii postaci. Jest za to sporo błędów rzeczowych (gdyż research jest dla amatorów i niepotrzebnie zabiera czas, nieprawdaż) i logicznych, sprzeczności i niekonsekwencji. Pod dostatkiem jest również egzaltacji, moralizatorstwa, bardzo nachalnego grania na emocjach i krzywdzących stereotypów - wszystko jest na bardzo wysokim C, dramatyzm dociśnięto do ostatnich granic, żadnych półcieni, żadnych subtelności, nawet najmniejszej próby jakiegoś głębszego spojrzenia. Katarzyna Michalak przedstawia w tej książce bardzo uproszczony obraz rzeczywistości, zgodnie z którym ludzie dzielą się na dobrych i złych według bardzo wyraźnie postawionej granicy. Dobrzy są nieskazitelni aż do mdłości, a źli są tak kreskówkowi w swojej nikczemności, że nijak nie da się ich traktować poważnie. Właściwie jedyną zaletą tej książki jest to, że jest krótka i bardzo prosto napisana, więc czyta się ją szybciutko.

33. Jalna (Roche Mazo de la (właśc. Roche Marie Sophie lub Roche Mazo Louise))

O tym jak Eden i Piers Whiteokowie brali śluby w tajemnicy, Finch uczył się grać na fortepianie, Meg wybaczyła urazę sprzed 17 lat, a babcia obchodziła setne urodziny.
Szczerze mówiąc, aż mi trudno uwierzyć, że ta część powstała jako pierwsza, a poprzednie zostały napisane na podstawie tych drobnych, wspomnianych tu szczególików, a nie na odwrót. Na scenę wchodzi też pierwsza postać spoza kręgu rodziny i najbliższego sąsiedztwa. Humor jest nadal mocną stroną (cudna scena bitwy na poduszki), natomiast brakowało mi porządnej awantury - a ślub Piersa był po temu idealną okazją.

32. Co widziały wrony (MacDonald Ann-Marie)

O dorastaniu w bazie wojskowej.
Ta książka jest bardzo długa i w związku z tym porusza niesamowicie dużo tematów, być może aż za dużo. No bo mamy tu i kompleks wojskowego, który nigdy nie miał możliwości wykazać się w boju, mamy ludzi pielęgnujących własną etniczność i mierzących się ze związaną z tym dyskryminacją i szkodliwymi stereotypami, są dzieci molestowane seksualnie, dzieci zaniedbane fizycznie i emocjonalnie, dzieci niekochane i dowartościowujące się cudzym kosztem, dzieci mierzące się ze zbyt wygórowanymi oczekiwaniami rodziców i rodziców nie umiejących się pogodzić ze sposobem życia dorosłych już dzieci. Jest konflikt pomiędzy posłuszeństwem wobec dowódców a potrzebą bycia w zgodzie z własnym sumieniem, jest mierzenie się z traumami (w tym traumami powojennymi), jest zazdrość pomiędzy małżonkami. A w tle tego wszystkiego jest jeszcze zimna wojna i radziecko-amerykański wyścig na Księżyc. Słowem - tu jest wszystko, i widać, że autorka zebrała do książki mnóstwo materiału i bardzo dokładnie przemyślała jej konstrukcję. A jednak mam wrażenie, że niektóre elementy są nadmiernie rozbudowane zupełnie bez potrzeby, a inne, które prosiłyby się o większe pogłębienie, potraktowano trochę po łebkach. W efekcie pierwsze 200-300 stron strasznie się wlecze, a z kolei końcówka pędzi zbyt szybko.

31. Emma (Austen Jane)

O zgubnych skutkach zabawy w swatkę.
Mam wrażenie, że największy plus tej książki jest jednocześnie czymś, co mi w niej najbardziej doskwierało. Jest to zakonserwowany obraz dawno minionej epoki i jako taki jest czymś w rodzaju ciekawostki - te wszystkie zasady, konwenanse, rozrywki, bardzo nieciekawa sytuacja kobiet, których szczęście życiowe zależało w całości od udanego zamążpójścia (a jeśli taka kobieta nie miała odpowiedniego pochodzenia i majątku, to właściwie nie mogła na to liczyć). Z drugiej strony te błahe rozrywki opisywane przez kilkadziesiąt stron, rozdmuchiwanie drobnostek do rangi ogromnych problemów, przytaczane w całości chaotyczne tyrady pani Bates - to wszystko mnie niesamowicie nużyło. Do tego stopnia traciłam zainteresowanie tą książką, że kiedy jedna z bohaterek urodziła dziecko, byłam bardzo zdziwiona, bo zupełnie przeoczyłam informację, że się jakiegokolwiek dziecka spodziewa.

30. Przyjaciele: Ten o najlepszym serialu na świecie (Miller Kelsey)

Książka zawiera trochę ciekawostek na temat serialu, doboru obsady, pomysłów na wątki (także tych niewykorzystanych), aktorów w występach gościnnych itp. - szkoda, że przy okazji wkradło się kilka błędów rzeczowych (chyba oglądałam "Przyjaciół" zbyt wiele razy...). Jednak znacznie więcej miejsca zajmuje ujęcie serialu w szerszym kontekście kulturowym, próba zrozumienia na czym polegał jego fenomen, co wyróżniało go od innych produkcji powstających w tym samym okresie i skąd bierze się jego nieustająca popularność, pomimo tego, że ostatni odcinek nakręcono ponad 15 lat temu. W książce pokazano również to, jak serial wpłynął na popularyzację pewnych trendów oraz na kształt telewizji, a także to jak zmieniło się przez te wszystkie lata postrzeganie świata i jak to wpłynęło na dzisiejszy odbiór niektórych wykorzystanych w serialu żartów i wątków (przy czym nie zawsze ostateczny wygląd scen był w stu procentach zależny od woli twórców). Niemniej nie jest to pozycja jakoś wybitnie krytyczna i widać dużą życzliwość autorki wobec materiału źródłowego, przy jednoczesnej próbie bardziej obiektywnego spojrzenia.

29. Joachim ma kłopoty (Goscinny René) - powtórka
28. Wakacje Mikołajka (Goscinny René)
27. Mikołajek i inne chłopaki (Goscinny René)
26. Rekreacje Mikołajka (Goscinny René) - powtórka
25. Mikołajek (Goscinny René) - powtórka

O nieznośnych dzieciach, bezradnych dorosłych i nauczycielkach z wypaleniem zawodowym.
Prawdopodobnie ta książka jest mało pedagogiczna i raczej niewarto z niej czerpać wzorców na temat wychowywania dzieci - a być może może ona też do posiadania dzieci zniechęcać w ogóle. Książka ta może mieć też ciekawe wartości poznawcze, pokazując jak różnie dzieci i dorośli definiują dobrą zabawę i bycie grzecznym. Przede wszystkim są to jednak książki szalenie zabawne (choć trzeba też przyznać, że jest to humor chwilami mocno powtarzalny).


24. Sprawa haczyka z przynętą (Gardner Erle Stanley)

O tym, dlaczego nie warto zawierać umów w ciemno, nawet jeśli dobrze płacą.
To co jest zdecydowanie na plus, to świetne zbudowanie klimatu na pierwszych stronach - środek nocy, ulewny deszcz, tajemnicza klientka w karnawałowej masce, połówka banknotu, no tajemnicą czuć tu z kilometra. Świetnie wypada też frustracja Perry'ego Masona, który w widoczny sposób ma dość wodzenia go za nos przez klientów i po raz kolejny pokazuje, że nie warto z nim pogrywać, nawet jeśli przy okazji miałby się poważnie narazić organom ścigania. Za to za minus poczytuję brak rozprawy sądowej oraz trochę zawiłości związanych z obrotem giełdowym.

23. Bracia Whiteoakowie (Roche Mazo de la (właśc. Roche Marie Sophie lub Roche Mazo Louise))

O tym jak Eden robił interesy na spekulacjach, Fezant próbowała ujeżdżać konia, Finch był wegetarianinem przez jakiś tydzień, Meg pielęgnowała urazę sprzed piętnastu lat, Renny odpierał miłosne podboje przybyłej z Anglii dalekiej kuzynki, a po domu kręcił się w przybliżeniu jakiś miliard psów.
To jest chyba pierwsza część tego cyklu, która nie jest tylko luźno powiązanym zbiorem scenek i ma jakąś w miarę zwartą strukturę, a przy tym wydaje się, że część zawartych w niej wątków jest na tyle istotna, że znajdzie kontynuację w ciągu dalszym. Jest to też część całkiem urocza i zabawna, mimo że część wydarzeń jest dość przewidywalna, a niektóre postaci bywają momentami nieco irytujące.

22. Rdza (Małecki Jakub [pisarz])

O tym, że po końcu świata też jest życie.
Ta książka jest tak bardzo niepozorna, że człowiek się nawet nie zorientuje, że wpadł w nią już po uszy. Małecki zdecydowanie umie pisać ładnie (choć nie udało mu się uniknąć kilku drobnych anachronizmów). Umie też pisać bardzo subtelnie, oszczędnymi środkami, wiele rzeczy porusza zdawkowo, niemal mimochodem, sporo pozostawia niedopowiedzeń i przemilczeń, a mimo to w jego książce aż kipi od emocji.
Mamy tu opowiadaną dwutorowo historię dwójki bohaterów - babci i wnuka, a także mnóstwo pomniejszych historii pomniejszych osób dookoła nich, bo żaden człowiek, nawet jeśli żyje samotnie, nie pozostaje tak całkiem bez wpływu na otaczający świat. Jest tu sporo prywatnych dramatów, tych malutkich i tym całkiem dużych, straconych szans, przegapionych okazji, błędnych, czasem niezrozumiałych decyzji, dużo jest bólu, rozczarowania, żalu i samotności. Ale też sporo drobnych odprysków szczęścia i w tym wszystkim jakieś takie poczucie, że nawet kiedy jest już bardzo źle, to gdzieś na końcu wszystko będzie dobrze.

21. Zbrodnia na festynie (Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))

O tym, co się dzieje, gdy starannie zaplanowana fikcja staje się rzeczywistością.
Świetnie oddana jest atmosfera takiej wielkiej plenerowej imprezy, a Poirot zagubiony wśród festynowych atrakcji jest jednocześnie uroczy i przekomiczny. Ciekawie wypada też wątek udokumentowanego tu znaku czasów - odsprzedawania starych rezydencji i przerabiania ich na hotele, wprowadzanie do architektury zagranicznych trendów bez gustu i zrozumienia, nieco ksenofobiczne podejście do cudzoziemców. Tym razem żadna z licznych postaci (może odrobinę zbyt licznych - większość w ogóle nie ma szansy jakkolwiek zaistnieć i robi trochę za sztuczny tłum) wydaje się nie mieć motywu - w odróżnieniu od większości powieści Agathy Christie, gdzie zazwyczaj motyw i możliwość ma każdy. Samo rozwiązanie robi wrażenie i bardzo mi się podobałoUwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu.

20. Kraina Chichów (Carroll Jonathan)

O tym jak stworzyć idealną biografię.
Książka pokazuje siłę literatury, która może sprawić, że fikcyjne postaci nabierają życia, a także zagrożenia jakie mogą wyniknąć, gdy się ktoś w ten wymyślony świat zanurzy za bardzo i straci kontakt z rzeczywistością. Można się też zastanowić nad tym, czy warto jest znać swoją przyszłość z góry. Niemniej muszę przyznać, że czytało mi się to ze sporym oporem - choć im bliżej finału, tym było lepiej i samo zakończenie też mi się podobało, aczkolwiek raczej nie czuję chemii z tym autorem.

19. Polskie morderczynie (Bonda Katarzyna)

O tym, co w tytule.
Każdy rozdział poświęcony jest innej bohaterce i dzieli się na dwie części. W pierwszej skazane opowiadają o sobie, o swoim życiu na wolności i tym w więzieniu, o swoich marzeniach, planach na przyszłość - z reguły częściej o błahostkach, rzadko o samej zbrodni. Druga część rozdziału zawiera rekonstrukcję zdarzeń i okoliczności opracowaną na podstawie tego, co udało się ustalić w toku śledztwa. Uderza tu dość wyraźnie powtarzalność pewnych schematów. Zdecydowana większość kobiet (tylko nieliczne wyłamują się z tego wzorca) wychowywała się w patologicznych rodzinach, w których obecna była przemoc, alkohol, a nierzadko także konflikty z prawem, miały problemy w szkole, od najwcześniejszych lat eksperymentowały z używkami, wpadały w tzw. "złe towarzystwo", wikłały się w toksyczne związki, bardzo wcześnie zostawały matkami itp. Można powiedzieć, że powielały zachowania, które w ich rodzinach obecne były od pokoleń, co jest bardzo niepokojącą konstatacją, jeśli się weźmie pod uwagę, że większość z nich ma własne dzieci (i niektóre z tych dzieci już same zeszły na drogę przestępczą).

18. Dzieci milionerów (Kłodzińska Anna (pseud. Załęski Stanisław lub Mierzański Stanisław))

O przedstawicielu bananowej młodzieży, który założył się o to, że uda mu się dokonać zbrodni doskonałej.
To jest przedstawiciel tzw. kryminału milicyjnego, ze wszystkimi tego faktu konsekwencjami. Oznacza to, że sporo jest tu komunistycznej propagandy (szczególnie bije to po oczach w zakończeniu). Jednak jeśli przymknie się na to oko, to z samej kryminalnej intrygi można czerpać sporo przyjemności. Jest to skonstruowane jak odcinek serialu o poruczniku Colombo - najpierw poznajemy sprawcę i wszystkie okoliczności, które doprowadziły do morderstwa (i szczerze mówiąc, ten fragment chyba najbardziej mi się podobał, jest tu całkiem niezłe budowanie napięcia, a rysunek postaci mordercy jest całkiem poruszający), a potem obserwujemy jak dzielni milicjanci, z majorem Szczęsnym na czele, z mozołem, ale i niezwykłą determinacją odkrywają prawdę. Co prawda chyba wolałabym, żeby majorowi nie pomagało aż tyle, nomen omen, szczęśliwych przypadków i zbiegów okoliczności, ale mimo to była to książka zaskakująco dobra.

17. Daleko od Niflheimu (Axelsson Majgull)

O zabawie w dom w cieniu wybuchającego wulkanu.
Jest tu oczywiście charaktertystyczny dla Axelsson wątek trudnych relacji z (w jakimś stopniu toksyczną) matką, niemniej tym razem jest to raczej kwestia znajdująca się nieco na marginesie opowieści. Najistotniejsze zaś wydają się problemy wynikające z różnic społecznych - pochodzenia i posiadanego majątku, oraz związana z tym dyskryminacja i wykluczenie. Głównej bohaterce, wywodzącej się z niższych warstw społecznych, udało się dokonać pewnego rodzaju awansu, a mimo to wciąż nie czuje pełnoprawnym członkiem żadnej z tych grup. Książka pokazuje również, że nigdy tak na prawdę nie można być pewnym swojej reakcji na ekstremalne wydarzenia i często można w takiej sytuacji zachować się całkowicie niezgodnie ze swoimi przekonaniami.

16. Idź, kochaj (Tryzna Tomek)

O tym, że biednemu zawsze wiatr w oczy, kotwica w plecy i chleb masłem do ziemi.
Książka pokazuje historię upadku jednej rodziny, zapoczątkowanego przez włamanie do mieszkania, do którego w pewnym stopniu przyczynił się jej najmłodszy członek i jednocześnie narrator całej opowieści. I chociaż narracja prowadzona jest z punktu widzenia jedenastolatka (i jest w niej swego rodzaju młodzieńcza lekkość i naiwność, ale też dojrzałość dziecka wychowywanego w ciężkich warunkach), chociaż poszczególni członkowie rodziny starają się nie poddawać i podejmują szereg prób wyjścia z biedy, a niekiedy pojawiają się jakieś drobne sukcesy, to autor za nic nie da im wytchnąć i cały czas podkręca spiralę beznadziei. Żaden dobry uczynek nie zostanie bez kary, żaden świetlany plan się nie ziści, żaden pomocny człowiek nie okaże się tak do końca szlachetny, i generalnie nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być jeszcze gorzej. Ponadto narrator jest chłopcem obdarzonym bujną wyobraźnią, często odpływającym w świat fantazji - i te momenty bywają wprowadzone w tekst w bardzo dezorientujący sposób. Apogeum tego wszystkiego znajduje się w finale, gdzie autor traci już jakiekolwiek hamulce w ciskaniu nieszczęściem w swoich bohaterów, a przy tym jest to fragment napisany tak niejasno, zagadkowo i enigmatycznie, że nie jestem nawet do końca pewna, co tak właściwie się tam wydarzyło.

15. Jak się ma twój ból? (Garnier Pascal)

O tym jak znaleźć wspólnika na przypadkowej ławce w parku.
Bohaterowie różnią się od siebie tak bardzo, że chyba już bardziej nie można - wiekiem, pozycją, majątkiem, a nade wszystko podejściem do życia. Starszy z bohaterów jest już zmęczony życiem, zgorzkniały, stąpa po ziemi twardo, ale wydaje się pozbawiony jakiejś wyższej uczuciowości czy radości z czegokolwiek. Młodszy, pomimo wielu raczej przykrych doświadczeń życiowych, ma w sobie mnóstwo niemal dziecięcego entuzjazmu i naiwności. Przypadkowe spotkanie i wynikające z niego późniejsze komplikacje odcisną się piętnem na ich życiu i będą dla obu okazją, aby czegoś się o sobie nauczyć.

14. Tabu (Dunin Kinga)

O tym, że miłość nie zawsze jest wystarczającym usprawiedliwieniem na wszystko.
Książka podejmuje kilka ciekawych i rzadko poruszanych w literaturze młodzieżowej tematów. Bardzo dobrym pomysłem był wątek wierzącego dziecka wychowywanego w ateistycznej rodzinie - i szczerze mówiąc trochę żałuję, że ta kwestia nie była bardziej pogłębiona i nie stanowiła głównego tematu książki. Za to raczej chętnie pominęłabym cały ten wielki wątek zakazanej miłości - bo jestem tolerancyjna jak mogę, ale czasem przestaję móc i to była jedna z tych chwil. Jednak najbardziej doskwierały mi te wszystkie narracyjne udziwnienia - mam wrażenie, że było tu zdecydowanie za dużo pomysłów upchniętych w jedną książkę, że ma tu miejsce jakiś straszliwy przerost formy nad treścią. Czegóż tu nie brak - są maile, są wstawki narratora wszystkowiedzącego, są maile pisane przez narratora wszystkowiedzącego, są opowiadania pisane przez bohaterów książki, są jakieś wizje astralne, wychodzenie duszy z ciała, a do tego bardzo dużo przeintelektualizowanych, filozoficznych dysput. Byłam tym momentami strasznie zdezorientowana.

13. Kancelaria (Grisham John)

O tym jak pozywać wielkie korporacje farmaceutyczne na milionowe odszkodowania, nie mając wiedzy, doświadczenia ani porządnych dowodów.
To jest dosyć lekka historia. Oto młody prawnik, wycieńczony pracą w ogromnej firmie (książka dosyć wyraźnie krytykuje model pracy praktykowany w korporacjach), nieco przypadkiem trafia do bardzo podrzędnej kancelarii, prowadzonej przez dwóch wspólników, którzy marzą o wielkich zyskach, ale nie mają właściwie żadnych kompetencji. Cała ta książka to właściwie lista rzeczy, które można spaprać prowadząc proces sądowy, które bohaterowie odhaczają po kolei. Dzięki temu całość robi dosyć humorystyczne, momentami niemal groteskowe wrażenie i czyta się ją bardzo lekko, ale z drugiej strony to sprawia, że rozprawa, która jest w zasadzie trzonem całej książki niemal w ogóle nie jest emocjonująca. Na dalszym planie pojawia się jeszcze wątek chłopca zatrutego ołowiem z zabawki - i szczerze mówiąc wolałabym, żeby książka koncentrowała się na tej sprawie, gdyż ma ona dużo lepszy potencjał dramatyczny. Za to główny bohater ma plusa za czerpanie wiedzy prawniczej z oglądania "Perry'ego Masona";).

12. Hodowla (Ryrych Katarzyna (Dziki-Ryrych Katarzyna, Dziki Katarzyna, Ryrych-Korczyńska Katarzyna))

O tym jak jeden kolega z drugim kolegą, wspominali szkolne czasy nad butelką whisky.
Ta książka jest jak fala wspomnień płynących niepowstrzymanym strumieniem, chaotycznych, mieszających się ze sobą, wpadających na siebie, nie zawsze łączących się w jakiś logiczny ciąg zdarzeń.
Jest to w jakimś stopniu krytyka tradycyjnego modelu edukacji, który próbując hodować perfekcyjnych dorosłych, tłamsi w młodych ludziach indywidualność, wciskając ich w ciasne ramy wąsko pojętej normalności i budząc lęk przed odstawaniem od innych w jakiejkolwiek dziedzinie, w jakikolwiek sposób - czy to pozytywny, czy negatywny. Pokazuje też, że tego typu postawa prowadzi ludzi do oportunizmu, obojętności i biernego godzenia się na zło dookoła, a to bywa równie (a może bardziej?) destrukcyjne jak aktywna agresja.

11. Osobliwy dom pani Peregrine (Riggs Ransom)

O tym jak przeżyć bombardowanie jakieś 25 000 razy.
Książka opiera się na błyskotliwym pomyśle - autor, koneser "dziwnych", starych zdjęć, wybrał kilkadziesiąt okazów z kolekcji swojej i swoich znajomych i na tej podstawie stworzył historię o dzieciach obdarzonych niezwykłymi zdolnościami, zamieszkujących w tytułowym domu. Niestety wydaje mi się, że w pewnym momencie książka staje się trochę więźniem tego pomysłu - niektóre postaci czy wątki wydają się być tylko punktami do odhaczenia, pretekstem do wykorzystania ciekawego zdjęcia, a niektóre nie pojawiają się wcale, pomimo, że w książce są ich fotografie (a trzeba przyznać, że niektóre są naprawdę niesamowite, aż ciarki po plecach chodzą, brr!). Jak można się domyślić, powieść należy do nurtu fantastycznego, ale jak każdą książkę z tego gatunku, tak i tę można odnieść do świata rzeczywistego i interpretować na rozmaite sposoby. Dla mnie jest to w jakimś stopniu opowieść o trudach dorastania. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Jest to też dowód na to, że literatura bardzo by ucierpiała, gdyby umierający bohaterowie przekazywali wskazówki wprost, zamiast wymyślać rebusy;).

10. Ania z Szumiących Topoli (Montgomery Lucy Maud)

O tym jak Ania Shirley spędzała ostatnie lata przed zamążpójściem, prowadząc szkołę w Summerside.
Znane wcześniej postaci, takie jak Maryla, Diana, pani Linde czy Gilbert, idą w odstawkę i pojawiają się tylko w jakichś zdawkowych wzmiankach, natomiast zastępuje ich cała galeria zupełnie nowych bohaterów. Całość składa się z wielu krótkich historyjek, w których Ania, niczym dobra wróżka, rozwiązuje rozmaite problemy swoich nowych znajomych (często są to komplikacje natury matrymonialnej, ale nie tylko) - mogłoby to wszystko uchodzić niemal za zbiór opowiadań. Trzeba przyznać, że większość z tych historyjek jest całkiem niezła, bywają wśród nich rzeczy prześmieszne (jak sposób na spacyfikowanie zagniewanego ojca - chyba najlepsza scena w całej książce), poruszające (jak historia odrzuconej przez ojca małej Elżbietki czy zdominowanej przez zrzędliwą matkę Pauliny Gibson) czy zwyczajnie urocze (jak Rebeka Dew i jej rzekoma niechęć do kota Marcina). Niemniej nie da się ukryć, że żadna z opisanych historii nijak nie popycha akcji do przodu i są one zwykłymi zapchajdziurami, a to sprawia, że cała książka należy do gatunku tych raczej niekoniecznych. Choć czytało się ją całkiem miło.

9. Tajemnica wirującego stolika (Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))

O morderstwie przepowiedzianym przez ducha podczas seansu spirytystycznego.
Z tej książki można dowiedzieć się m.in. jak skutecznie wyciągać informacje od podejrzliwych starszych panów, jak podsłuchiwać rozmowy nie wzbudzając podejrzeń, w co najlepiej zainwestować pieniądze i czemu nie w kopalnie diamentów, a także tego, że wybór właściwego narzeczonego bywa czasem trudny. Ogólnie jest to jeden z tych lżejszych kryminałów Christie, choć mimo to intryga jest całkiem niezła - w ogóle się niczego nie domyśliłam. Zazgrzytała mi tylko jedna rzecz - pod koniec pojawia się jeden wątek, który albo nie został wyjaśniony, albo to ja jestem za mało błyskotliwa i nie zrozumiałam.

8. Sprawa świetlistych śladów (Gardner Erle Stanley)

O tym jak skutecznie kogoś otruć i prawie nie dać się na tym złapać.
W tej części dowiadujemy się, że stawianie kropek we właściwych miejscach jest bardzo ważne, złodzieja można rozpoznać po palcach świecących w ciemności, a alergia na czekoladę bywa bardzo przydatna w pewnych okolicznościach. Poza tym Della Street okazuje się mistrzem kierownicy, a Perry Mason o mały włos nie trafia do aresztu za włóczęgostwo i brawurowo broni dwóch klientek (w tym jednej szczególnie wkurzającej), ucierając nosa stanowczo zbyt pewnemu siebie prokuratorowi.

7. Sprawa zakochanej ciotki (Gardner Erle Stanley)

O tym, że niebezpiecznie jest się zakochiwać będąc majętną wdową w dojrzałym wieku.
Jest tutaj jedna z fajniejszych rozpraw sądowych w cyklu o Perrym Masonie - długa i dynamiczna, prawnicy uprawiają słowne szermierki aż wióry lecą, prokurator jest sprytny i mocno kombinuje, Paulowi Drake'owi w końcu udaje się zjeść stek w spokoju, a Perry pozwala się wykazać młodszemu koledze i udziela mu paru cennych lekcji swojego fachu.

6. #me (Fabicka Joanna)

O osamotnionej nastolatce, która próbuje odnaleźć swoją drogę, mimo że życie ciągle rzucało jej kłody pod nogi.
Bohaterka jest zbudowana trochę jako przeciwieństwo typowej bohaterki literackiej - niezbyt urodziwa, ze sporą nadwagą, bez szczególnych talentów i czarującej osobowości, za to obdarzona dużą inteligencją i ironicznym poczuciem humoru. W ramach ucieczki przed nieciekawą sytuacją rodzinną i bardzo toksyczną matką, nieco przypadkiem wplątuje się w wolontariat, zawiązuje nowe przyjaźnie i uczy się, że nie musi być idealna. Wychodziła z tego niezła, nawet niebanalna książka młodzieżowa z wieloma naprawdę dobrymi i przejmującymi scenami. A potem stało się coś dziwnego. Pod koniec wszystko się trochę fabularnie rozjechało, pozaczynane wątki zostały porzucone, a miejscami zaczęło wręcz pachnieć groteską i tanią sensacją. Przy okazji, w ramach dociskania śruby dramatycznej do oporu, zrobiono też bardzo czarny PR miejskim ośrodkom pomocy społecznej. Mam wrażenie, jakby na samą końcówkę trochę zabrakło pomysłu.

5. Dziedzictwo Whiteoaków (Roche Mazo de la (właśc. Roche Marie Sophie lub Roche Mazo Louise))

O tym jak Renny Whiteoak wrócił z wojny, ujeżdżał konia z pomocą nowych współpracowników, dokonywał miłosnych podbojów i próbował udaremnić miłosne podboje swojego młodszego brata.
Na pierwszy rzut oka widać pewną fabularną powtarzalność - ta część nieco przypomina pod tym względem poprzednią. A jednak jest wyraźnie inna w nastroju. Zdecydowanie mniej jest humorystycznych rodzajowych scenek, a sporo w niej melancholii widocznej zwłaszcza w wątku Maurycego i małej Fezant, smutkiem podszyte jest też zakończenie. Podoba mi się też sposób w jaki kreowane są postaci - nawet jeśli mają pewne irytujące cechy czy zachowania, to same w sobie irytujące wcale nie są i z łatwością budzą sympatię.

4. Morderstwa w Somerset (Horowitz Anthony)

O tym, że w kryminale nie może zabraknąć zakończenia.
Wykorzystany jest tu pomysł "książki w książce" - bohaterka pracuje w wydawnictwie i właśnie redaguje kolejny kryminał z popularnej serii (to właśnie ta książka "wewnętrzna"), a jednocześnie sama zaplątuje się w podejrzaną intrygę. Książka "wewnętrzna" jest bardzo dobrym przedstawicielem kryminału w stylu retro, w jakimś stopniu to hołd złożony Agacie Christie - mnóstwo tu nawiązań i można wręcz mieć wrażenie, że po drobnych przeróbkach mogłaby to być kolejna część z cyklu o Poirocie. Natomiast historia "zewnętrzna" niestety ma już nieco mankamentów - przede wszystkim szwankuje rozwiązanie zagadki, niektóre elementy wydają mi się naciągane, a motywacja zabójcy też mnie nie przekonuje.

3. Motyl (Genova Lisa)

O tym jak to jest żyć z chorobą Alzheimera.
Bardzo mocna książka. Zdecydowano się tu na narrację z punktu widzenia osoby chorej i dzięki takiej perspektywie można było oddać postęp choroby w sposób bardzo trafiający do wyobraźni, uderzający tym bardziej, że czytając wyraźnie widzimy te wszystkie rzeczy, o których bohaterka zapomniała, a ona nie zdaje sobie z tego sprawy. Natomiast w końcowych rozdziałach można niemal fizycznie doświadczyć tego zagubienia, kiedy wszystkie miejsca są nowe, a ludzie, nawet ci bliscy, wydają się kompletnie obcy.

2. Młody Renny (Roche Mazo de la (właśc. Roche Marie Sophie lub Roche Mazo Louise))

O tym jak Renny Whiteoak ujeżdżał konia i dokuczał kuzynowi, a w wolnych chwilach dokonywał miłosnych podbojów z częstotliwością, której mógłby mu pozazdrościć bohater przeciętnego harlequina.
Najlepszym elementem tej książki są rodzinne scenki rodzajowe - słowne przepychanki, karczemne awantury, w wyniku których nikt się w sumie nie obraża, dokładnie wyreżyserowane sceny seniorki rodu itp. Trzeba przyznać, że bywa to momentami prześmieszne. Ale już sama fabuła to jest taka raczej średnia i trochę się ciągnie jak makaron.

1. Dziesięciu Murzynków (Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary)) - powtórka

O tym, co się stanie, gdy się zbyt dosłownie potraktuje dziecięcą wyliczankę.
Ta książka jest absolutnie genialna - przy drugim czytaniu nawet bardziej niż za pierwszym razem. Intryga kryminalna jest mistrzowska, ale to, co jest najbardziej rewelacyjne, a co mi chyba trochę umknęło przy pierwszej lekturze, to świetnie oddana atmosfera narastającego strachu, łamanie ludzkiej psychiki przez ciągłe poczucie zagrożenia, podejrzliwość, wyrzuty sumienia i świadomość nieuchronności zbliżającej się kary, wymuszające na bohaterach rozliczenie się z ich własną niechlubną przeszłością. Moim zdaniem to najlepsza książka Agathy Christie.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2064
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 10
Użytkownik: misiak297 03.01.2020 12:01 napisał(a):
Odpowiedź na: 138. Znamię O zaginion... | jolekp
Mam dokładnie takie samo zdanie. Jak się pamięta fabułę "Dziesięciu Murzynków", czyta się tę książkę zupełnie inaczej. Genialnie jest oddany ten narastający aż do psychozy strach.
Użytkownik: Marylek 03.01.2020 13:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam dokładnie takie samo ... | misiak297
Potwierdzam. To jest nie tylko najlepsza książka Agathy, ale jedna najlepszych (jeśli nie najlepsza w ogóle, wzorcowa) powieści kryminalnych, jaki zdarzyło mi się czytać.
Użytkownik: jolekp 03.01.2020 22:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Potwierdzam. To jest nie ... | Marylek
Prawda? "Morderstwo w Orient Expressie" czy "Pięć małych świnek" też są rewelacyjne, a jednak to wydaje się być jeszcze o półeczkę wyżej. Moim zdaniem Christie przy "Dziesięciu Murzynkach" przeszła samą siebie, nie sądzę, żeby coś jeszcze mogło to przebić.
Użytkownik: misiak297 03.04.2020 11:32 napisał(a):
Odpowiedź na: 138. Znamię O zaginion... | jolekp
"To jest pierwsza książka z panną Marple jako bohaterką"

Z Janiną Marple:)
Użytkownik: koczowniczka 02.06.2020 11:01 napisał(a):
Odpowiedź na: 138. Znamię O zaginion... | jolekp
Na mnie „Koniec z Eddym” też wywarł o wiele mniejsze wrażenie niż „Historia przemocy” i też odniosłam wrażenie, że autor jest za młody na pisanie autobiografii. W sumie irytowała mnie ta jego skłonność do analizowania, wolałabym, żeby po prostu opisał swoje przeżycia i nie próbował dzielić włosa na czworo. Nie znalazłam w tej książce niczego odkrywczego, nic mnie nie zachwyciło.
Użytkownik: misiak297 06.06.2020 18:52 napisał(a):
Odpowiedź na: 138. Znamię O zaginion... | jolekp
Zapomniałaś o Rebece:) Dopisz do obsady:)
Użytkownik: jolekp 06.06.2020 18:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Zapomniałaś o Rebece:) Do... | misiak297
Rebeka nie jest z rodziny, mój drogi. Z tego samego powodu nie dopisywałam też np. Fernandy i Santa Sofii de la Piedad.
Użytkownik: misiak297 06.06.2020 18:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Rebeka nie jest z rodziny... | jolekp
Ok, to ma sens:)
Użytkownik: misiak297 07.07.2020 21:42 napisał(a):
Odpowiedź na: 138. Znamię O zaginion... | jolekp
A ja tam lubię Alinę - właśnie za to konsekwentne odstawanie od rodziny. Jej postać wprowadza bardzo ciekawą kontrę:)
Użytkownik: jolekp 07.07.2020 22:21 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja tam lubię Alinę - wł... | misiak297
Mnie trochę przeszkadza to, że ciągle powraca ten sam konflikt w związku z tą postacią - tzn. w poprzednim tomie ona wciąż ma pretensje do Renny'ego o to, że poświęca jej za mało czasu, za bardzo jest przywiązany do rodziny itp., na końcu książki dochodzi do wniosku, że musi to zaakceptować, bo Renny ma za silną osobowość, żeby pozwolić jej sobą sterować, po czym w "Panu na Jalnie" jakby zapomniała o tym wszystkim, wróciła do punktu wyjścia i dalej chodzi i marudzi wewnętrznie, że Renny nie siedzi z nią w domu (tyle dobrego, że nikogo już nie tłucze kapciem). Jak już musi być wiecznie niezadowolona, to mogłaby chociaż znaleźć nowy powód:D Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Chociaż z drugiej strony, Alina choć bywa wkurzająco egoistyczna, to przynajmniej jest jakaś - bo taka Fezant po ślubie zniknęła codziennie i cała jej aktywność ograniczyła się głównie do rodzenia kolejnych dzieci.
Inna sprawa, że w całym cyklu jest trochę problem z tymi wątkami romantycznymi, właściwie żaden nie jest szczególnie przekonujący i moim zdaniem jedyną "parą" do tej pory, która miała jakąkolwiek chemię byli Finch i Artur Leigh:D
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: