Dodany: 20.12.2019 09:33|Autor: dot59
Obca w obcym kraju
Zaryzykowałam kolejne spotkanie z twórczością autorki, za którą nie przepadam, bo chciałam poznać opowiedzianą w tej książce historię. Oglądany kiedyś film o tym, jak po ataku na Pearl Harbour żyło się w Stanach obywatelom pochodzenia japońskiego, zrobił na mnie ogromne wrażenie, ale od tej pory nic na ten temat nie czytałam. Dodatkowo przyciągnął mnie zawsze lubiany motyw zderzenia kultur, od którego rozpoczyna się najważniejsza część akcji powieści.
Bo, pomimo, że ojciec głównej bohaterki jest profesorem uniwersytetu, zafascynowanym kulturą Zachodu i osiągnięciami współczesnej nauki, marzącym o odwiedzeniu Stanów Zjednoczonych, gdzie od lat mieszka jego stryjeczny brat i o postępie, który odmieni oblicze Japonii, to sama Hiroko pod presją matki i babki jest wychowywana na wskroś tradycyjnie. Choć nie ma o tym w tekście wzmianki – chodzi zapewne do żeńskiej szkoły średniej; nie bywa na potańcówkach czy zawodach sportowych, zamiast tego uczy się wszelkich robót domowych, ubiera się w kimona i drewniane chodaki i nie odzywa się do obcych mężczyzn, spokojnie czekając, aż rodzice przedstawią jej kandydata, którego jej wybrali na męża. Ale tuż przed osiemnastymi urodzinami dziewczyny Masao przekonuje żonę, by zgodziła się wysłać córkę na roczne studia w amerykańskim college’u. Pierwsze zetknięcie z tamtejszymi krewnymi to już dla niej ogromny szok: oni nawet w domu nie rozmawiają już po japońsku, nie noszą tradycyjnych strojów, nie gotują potraw z kraju przodków, a młodsi od niej kuzyni swobodnie umawiają się z rówieśnikami płci przeciwnej! Ale z nimi jakoś Hiroko potrafi się zżyć, a także serdecznie zaprzyjaźnić (na razie tylko zaprzyjaźnić…) z asystentem stryja, Amerykaninem, który kiedyś odwiedził Japonię i uległ jej urokowi. Gorzej przedstawia się sytuacja w college’u, bo ten wybrany przez rodziców okazuje się elitarną damską uczelnią, gdzie posyłają swoje córki ludzie bogaci i przekonani o swojej wyższości nad resztą świata – także Azjatami. Adaptacja w takim środowisku nie jest łatwa, lecz pewnie Hiroko jakoś wytrzymałaby do końca roku akademickiego. Jednak nie jest jej to dane, bo nagle z dnia na dzień, zamiast gościem, staje się wrogiem: jej kraj dokonał napaści na bazę Pearl Harbor, rozpoczynając w ten sposób długą i krwawą wojnę. Zaś ona jest tu co najmniej niemile widziana, a droga odwrotu do ojczyzny została odcięta… Ale szykan i upokorzeń doświadcza też każdy, kto ma „japońskich przodków w jakimkolwiek stopniu pokrewieństwa”[1] – więc także ciotka i kuzyni, którzy Japonii nie widzieli na oczy, od urodzenia mają amerykańskie obywatelstwo i nie umieliby żyć gdzie indziej niż tu. Los ich jest wprawdzie cokolwiek lepszy, niż los polskich kresowiaków po 17 września, ale i tak nie do pozazdroszczenia. A wkrótce się okaże, że fatalne warunki w obozie dla internowanych i brak wiadomości od rodziców to nie jedyny problem, z którym Hiroko będzie musiała się zmierzyć…
I gdyby Steel umiała pisać tak, jak, powiedzmy, Strout, Tyler czy Wolitzer, byłaby to powieść co najmniej bardzo dobra. Fabuła jest mocna, wzruszająca, choć w końcowych partiach w typowy dla tej pisarki sposób przerysowana, postacie w większości wyraziste (choć sama Hiroko i jej ukochany to – znów typowo – chodzące ideały), a tło historyczne nakreślone na tyle wyraźnie, by coś z niego pojął nawet człowiek, który prócz obejrzenia filmu „Pearl Harbor” o amerykańsko-japońskim konflikcie nic nie wie. Ale – to kolejny typowy ”steelizm” – autorka najwyraźniej wychodzi z założenia, że jej czytelnik w ogóle nie wie nic o niczym i każdą najmniejszą rzecz trzeba mu objaśnić wprost. Kiedy zaczynają się przymusowe przesiedlenia ludności pochodzenia japońskiego, bohaterowie dowiadują się, że „dorosłym wolno zabrać siedemdziesiąt kilogramów bagażu (…), a dzieciom trzydzieści pięć kilogramów. Jednak to rozporządzenie wydawało się po prostu śmieszne, ponieważ rozkazano, by każdy sam niósł swój bagaż”[2]. Każdy człowiek, który kiedykolwiek cokolwiek niósł, rozumie, w czym rzecz. Ale autorka musi jeszcze dodać: „Od razu więc każdy wiedział, że zabierze o wiele mniej”, ale postawiwszy kropkę, dochodzi do wniosku, że i tego za mało, toteż wykłada łopatą: „Na pewno żadne dziecko nie uniesie trzydziestu pięciu kilogramów, a kobiety, jak Reiko i Hiroko, czy nawet młodzieńcy jak Ken, nie uniosą siedemdziesięciu kilogramów”[3] (w oryginale objaśnienie jest jeszcze nieco dłuższe). Gdzie dramatyzmu dodałaby krótka scenka, ukazująca nastawienie administracji państwowej do „obcych”, jest pół strony opowieści: „Urzędnik, który wręczył mu tabliczki, spytał (…). Takeo odpowiedział (…). Urzędnik uprzedził (…)”[4]. A gdzie już jakaś scenka jest – na przykład tak wzruszająca, jak wówczas, gdy wyniosła Anne jako jedyna koleżanka przychodzi się pożegnać z ignorowaną wcześniej Hiroko, którą władze wypraszają z uczelni „dla [jej własnego] dobra i bezpieczeństwa”[5] – wystarczyłoby do zwięzłego dialogu dodać jedno zdanie o odczuciach, które spowodowały zmianę nastawienia danej postaci, ale nie, jest tego prawie pół strony. I tak niemal wszędzie.
Za samą historię oceniłabym tę powieść na piątkę, no, najmniej na czwórkę z plusem. Ale ten sposób opowiadania… gdybym uznała, że i on na to zasługuje, wówczas utworom ocenionym wcześniej na 4-4,5 musiałabym popodnosić noty o co najmniej jeden punkt, żeby zachować odpowiednią skalę…
[1] Danielle Steel, „Milcząca godność”, przeł. Izabela Bukojemska, wyd. Amber, 2008, s. 125.
[2] Tamże, s. 121.
[3] Tamże, s. 121-122.
[4] Tamże, s. 122.
[5] Tamże, s. 111.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.