Dodany: 09.03.2005 11:44|Autor: tojanati

Książka: Delicje ciotki Dee
Hołówka Teresa

1 osoba poleca ten tekst.

Recenzja książki Teresy Hołówki, czyli...


Recenzja książki Teresy Hołówki, czyli rejs za Wielką Wodę
pt. „To wolny kraj, więc musisz być fine”.


Zapraszam Państwa do bardzo interesującej podróży po Ameryce. Postaram się, aby nie była to ocena Ameryki, ale, ex definitione, recenzja owej książki. Teresa Hołówka, autorka, to Europejka, dość specyficzna, bo Polka jednocześnie, co pozwala nam podglądać Amerykę oczyma, poniekąd, naszymi.

Młoda kobieta wraz z mężem i dziećmi musi tam spędzić 30 okrągłych miesięcy. To podróż po niewielkim, wydawałoby się, zwyczajnym, miasteczku amerykańskim – Midwest. Zwyczajnym z pozoru, patrząc nań oczami pisarki, zwyczajnym dla przeciętnego Amerykanina. Jednak fakty okazują się, delikatnie mówiąc, troszkę bardziej skomplikowane. Bardzo interesujące w swej odmienności zjawiska możemy dostrzec w najrozmaitszych sferach egzystencji. Od spraw tak prozaicznych, jak np. załatwianie potrzeb fizjologicznych (Amerykanie mają bzika na punkcie higieny, w związku z czym klozet jest bez przerwy pełen wody…dowcipnie opisana przygoda, gdy autorka wzywa pomoc, przekonana o awarii klozetu… oraz reakcja tubylców,) poprzez odmienności zaznaczające się również w sferze, wydawałoby się, zwykłej i uniwersalnej: robienie zakupów czy jedzenie. Dla przybysza, jak obserwujemy, te przyziemności okazać się mogą istnym piekiełkiem. Na szczęście, ku naszej radości, bo od śmiechu szczególnie przy lekturze tego typu sytuacji trudno się powstrzymać. Ta podróż trwa, poprzez klozet aż po subtelne refleksje, odczucia, nie do końca nazwane (możemy się jedynie domyślać) poczucie wyalienowania pośród czyhających przyjaciół – sprzedawców, którzy oferują wszystko co najlepsze po najatrakcyjniejszych cenach.

Nie do końca, gdyż socjologiczny dystans (autorka z wykształcenia jest socjologiem) nie pozwala na jakieś pamiętnikarskie tkliwości. Tu tego nie ma. Zarazem, co stanowi główną wartość tej „podróży””, możemy wspólnie poddać się głębokiej, niekiedy bolesnej refleksji, możemy też, co zdarzyło mi się kilkakrotnie, uśmiać się szczerze i do łez. Spotykamy się zatem z wnikliwą relacją jej procesu akulturacji, którego, jak możemy się domyślać, jest ona świadoma i zapewne ta świadomość daje ów tak wartościowy, wnikliwy opis przeżywanych szoków kulturowych we wszelkich dziedzinach życia.

Należy zatem niewątpliwie docenić samodyscyplinę autorki, gdyż pomimo relacji własnych przeżyć, doświadczeń, zachowała obiektywizm, dystans niezbędny dla wiarygodności relacji i ich poznawczej wartości. Uczyniła to koncentrując się przede wszystkim na porównaniach, a nie na ocenach. Czyni to naszą podróż wspólną przygodą, a nie tylko prowadzeniem niewidomego.

Konkretne relacje w większości opatrzone są już refleksją, w związku z tym pozwolę sobie na kilka obszerniejszych cytatów tychże, co i tak pięknie ujmuje pointa w oryginale. Nie wiadomo dlaczego, refleksje moim podobne (a przykro się przyznać quasiindywidualistce - na ile to tożsamość wspólna narodowa, uwarunkowanie wczesną socjalizacją?).

Za autorką zaobserwować możemy, iż wszelkie nieporozumienia powstają przez usiłowanie rozumienia obcej kultury poprzez pryzmat własnej. Zwie się to etnocentryzmem kulturowym, inaczej brakiem świadomości odmienności kultur, co często oznacza, najzwyczajniej i najdelikatniej ujmując sprawę, brak tolerancji tudzież kompetencji kulturowej. Funkcjonując bezpiecznie na własnym, tak znajomym podwórku, nie mamy okazji zdać sobie sprawy z istoty problemu i w konsekwencjach - częstej dokuczliwości tychże różnic. Owo myślenie stereotypowe, uprzedzenia, wszystko to służy ludziom do porządkowania różnorodnej rzeczywistości, co jest procesem niezbędnym dla funkcjonowania w złożoności świata. Pani Hołówka zaznacza nam ową cienką granicę pomiędzy rolą stereotypu rodzącego antagonizmy a jego funkcją wewnętrzego porządkowania świata.

Literatura, sztuka, kontakty międzyludzkie, wartości, media, praca, tolerancja… dużo by wymieniać sfer życia tu poruszonych. Jak to wygląda za Wielką Wodą? Popływajmy więc… troszeczkę.

Że zacytuję Boasa : Komunikowanie się stanowi rdzeń kultury i samego życia… „Small talk”. To chyba jedna z boleśniejszych refleksji, refleksja nawiązująca do lektury „Ukrytego wymiaru” Edwarda Halla. Jedna z głównych tez Halla mówi o tym, iż język jest głównym czynnikiem kształtującym myślenie. Opisywany w „Delicjach” „small talk” to, jak kiedyś usłyszałam, „wymiana przyjaznych odgłosów”, która, choć z pozoru pozbawiona sensu, jest w życiu codziennym nieunikniona, chyba że chcemy uchodzić za gbura. Do żelaznych tematów należą: pogoda, korki, zagajenia sezonowe (Gdzie spędzasz sylwestra? Dokąd na wakacje? Wigilia w domu czy u rodziny?). Teza ta wydaje się dość odważna, lecz przyglądając się problemom społecznym Ameryki, stylom komunikowania, sposobom spędzania wolnego czasu, można wysnuć kilka refleksji, które wskazywałyby na faktyczny związek pomiędzy językiem a myśleniem. Wszelkie uogólnianie jest niewskazane, czego nie pragnę czynić, mając na uwadze różnorodność amerykańskiego świata. Jedno jednak, co scala tę potęgę, to kapitalizm i wszystko co z nim związane. W szczególności rozwój massmediów i ich wpływ na społeczeństwo, coraz bardziej zagubione w gąszczu informacji, zbiór jednostek coraz bardziej anonimowych względem siebie, wiodących często żywot szybki, bezceremonialny, nastawiony na gromadzenie przedmiotów, pomnażanie zysków, oszczędzanie. Tu się zatrzymam, gdyż wprost zdumiała mnie amerykańska oszczędność. Organizują oni sobie pchle targi np. przed swymi domami, sprzedając wprost nieprawdopodobne dla nas używane przedmioty. Firmy, sklepy zachęcają do zakupów „ciekawymi” promocjami, na które liczni dają się nabierać, kupując coś, skoro już przyjechali. Tak to funkcjonuje. Wieczne badanie rynku, wieczna gra. Niby normalne, a jednak...

Codzienne stosunki interpersonalne są, jak dla przeciętnego Europejczyka, dość powierzchowne i męczące, dla Europejczyka, któremu takie „blablanie” o niczym wydaje się kompletnym nonsensem, tam natomiast jest pewną normą. Wypada „rozmawiać” z sąsiadką w pralni, na przystanku, wszędzie. Na ile to jest buforem bezpieczeństwa w tym chyba samotnym świecie, tworzeniem iluzji, że oto jesteśmy razem… Nieważne, że nie masz tematów ani potrzeby. I ta powierzchowna kontaktowość nie ma bynajmniej niczego wspólnego ze spontanicznością, gdyż tu normą jest pewien dystans, a wszelkie bliższe relacje muszą być odpowiednio uzasadnione. Jeśli impreza, wiesz o niej minimum dwa tygodnie przed, mało tego, wiesz nawet, ile drinków na niej wypijesz i z jakiej okazji. Nie rozmawiasz – jesteś po prostu jakiś dziwny. Ze względu na dużą mobilność społeczeństwa amerykańskiego, nie przyzwyczajają się oni specjalnie do ludzi, a dzieci zazwyczaj bawią się osobno na swoich podwórkach.

Ogromną radością dla Hołówki są chwile, gdy spotyka ona ROZBITKA. Rozpoznaje go po tym, że np. siedzi na ławce i obserwuje, kontempluje otoczenie. Nie, ten mężczyzna spotkany wczoraj w bibliotece i spacerujący po prostu dla samego spacerowania – to nie pasuje do Amerykanina. Okazuje się, że i racja. Rozmowa. Prawdziwa rozmowa. Choćby pięciominutowa, lecz gęsta, sensowna, otwarta, szczera.

Mam wrazenie, że troszkę runął mój wewnętrzny mit dotyczący bezwzględnej uczciwości Amerykanów. Hm... odniosłam wrazenie, że jest on raczej dyktowany nie tyle morale, wewnętrzym kręgosłupem tegoż, co najzwyczajniejszą kalkulacją zysków i strat, ot, to takie ludzkie przecie. Choć nie mowa o kulturze wschodniej, gdzie Guanxi jest normą, możemy mówić o nim w kontekście społecznym kultury zachodu… „Niech pani nie będzie naiwna. Ogłaszają w gazecie, że jest praca do wzięcia, żeby ich ktoś nie zaskarżył do sądu, że uniemożliwiają wolną konkurencję. Ale zanim ogłoszą, mają już swego kandydata(…)”.

Zaczynam chwilami rozumieć siłę Ameryki, tworzoną cichutko za kulisami przez pociągających za sznurki. Czytam o Staszku, co sprząta szpitalne laboratoria i nieodpłatnie konsultuje co trudniejsze przypadki, o Mariannie, która rysuje projekty domków, które ktoś przedstawia jako swoje. Jest też taka ,co pisze profesorowi uczelni referaty na temat literatury węgierskiej i dostaje aż(?) dwa dolary za stronę, co oznacza stawkę niższą niż dla miejscowej maszynistki. Włos się na głowie jeży. Gdzie morale? Jest też taki, co psy karmi w schronisku i sporządza analizy rynku dla doradcy poważnej firmy finansowej… Ufff…

Konformizm wyzyskujących... i wyzyskiwanych; wszystko w imię przetrwania. Widzimy, jak mądrzy muszą udawać przed głupszymi głupszych od nich samych. Tu nie ma miejsca na bezinteresowną pomoc, taka, w środowisku pracy, odebrana jest jako zamach na pozycję. „Lepiej murzynować(...), niż gdyby w ogóle miało być o nas głucho”, „szefowa działu ma głowę na karku i woli zawsze cudzoziemca niż tutejszego niedouka. Trzeba będzie mu płacić osiemset miesięcznie. Znacznie lepiej wziąć niby-studentkę... Polka daje sobie radę w piętnaście godzin tygodniowo. Dostaje około stu dolarów miesięcznie. I jeszcze porozkłada na półkach. Dostanie tyle co student (kto tam sprawdzi, czy studiuje). Dział zaoszczędzi…”.

Możemy tylko pozazdrościć wręcz mistrzostwa w dziedzinie autopromocji: „ rosyjski miała pani w szkole średniej i podstawowej? Piszmy więc: ośmioletni kurs języka rosyjskiego”.

Pragmatyzm. Zazwyczaj szkoda czasu na chwile zadumy, refleksji. Jak pisze pani Teresa: „Człowiek z Midwestu nie jest istotą medytująco-przeżywającą”. Zawsze aktywny, zawsze w biegu. Po co myśleć? Co to da? On „chyba boi się zostać ze swymi myślami”. Według autorki literatura właśnie jest takim spotkaniem, a ta jest traktowana równie pragmatycznie. Lekturą są głównie poradniki. Szacunek zaś... a raczej, żeby się nie zapędzać, sposób celebrowania kultury - opisuje wspaniale cytat: „w placówkach świadczących usługi kulturalne nie ma zwykle szatni, siedzi się wraz z okryciem i „przekąską”, tj. prażoną kukurydzą i kubkiem coli. Nic z klimatu misterium”.

Poziom komunikowania się jest raczej niskokontekstowy, nie wartościujący, lecz definiujący, co obrazuje autorka w kilku ciekawych sytuacjach. Nie prosząc wprost o pomoc, a delikatnie dając do zrozumienia, że masz kłopot, nie licz, iż twe intencje zostaną odczytane i uzyskasz to, o co - w sposób kulturalny, w twym mniemaniu - prosisz. Wal prosto z mostu. Inaczej nie masz co liczyć, iż w chaosie informacji, w szumie medialnym ktoś dostrzeże Twe ciche, nieśmiałe utyskiwania.

W lekturze przedstawiono nam poważny problem pauperyzacji społeczeństwa amerykańskiego, coraz większą anonimowość jednostki i ogólne zagubienie w gąszczu informacji, brak motywacji i niechęć do działania.

Przed wyjazdem na obczyznę ta książka posłużyć nam może za kompedium wiedzy, za istny przewodnik, bardzo dobry i mądry, podpowiadający, czego lepiej nie robić, nie mówić i jak się nie zachowywać w kraju za Wielką Wodą, mogący przygotować na wiele niespodzianek. Uważam, że to książka dla wszystkich bezkrytycznie zachłyśniętych Ameryką. Mimo iż została wydana prawie piętnaście lat temu, ma charakter ponadczasowy, a problemy w niej zawarte są wciąż aktualne, chociaż ulegają powolnym zmianom i ewolucjom.

Raczej daleka jestem od etnocentryzmu, w pełni świadoma jednak siły wczesnej socjalizacji, bez względu na tę świadomość, po lekturze „Delicji” jakoś tak tym chętniej, przychylniej spojrzałam na tę polską, ale moją rzeczywistość, dało mi to pretekst do głębszej refleksji na temat siły przynależności do mej kultury. Tęsknota nawet jakaś się odezwała za własnym, znanym. Zweryfikowałam me dawniejsze marzenia o Ameryce i jej mitach. Odkryłam w sobie jakieś pokłady, nie wiem, na ile etnocentryzmu, gdyż posiadam ową świadomość różnic. A może raczej jakieś parapatriotyczne sentymantalizmy, choć powodów ku temu nie ma chyba zbyt wielu. A jednak… te książki zakurzone na półkach u mych przyjaciół… kilka drzew i ścieżek. Moc oddania w słowach wszelkich subtelności odczuć, spowodowana znajomością nie tylko narzędzia, lecz i posiadania audytorium w postaci kilku bliskich osób potrafiących słuchać i rozumiejących. Jakaż to oszczędność! Dobry psychoanalityk kosztuje;)

Natalia Panek




(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 11516
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: Lykos 20.03.2005 17:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Recenzja książki Teresy H... | tojanati
Też jestem pod urokiem tej książki. Nigdy nie udało mi się dotrzeć za Wielką Wodę, zatem nie umiem z autopsji ocenić jej wartości faktograficznej. Ale mam tam przyjaciół, mam też mnóstwo znajomych, którzy tam byli i wrócili. Na ogół potwierdzają, że obraz nakreślony przez Teresę Hołówkę jest trafny. A przy tym jest interesujący i dowcipny.

Z książki można się wiele dowiedzieć o Stanach, aczkolwiek jest to kraj bardzo dynamicznych zmian i zapewne nie wszystko jest jeszcze aktualne. Podobnie - inteligentny obserwator dodałby zapewne nowsze anegdotki. Opowiadał mi np. bliski kolega, jak dokonując zakupów w markecie usłyszał od kasjerki warknięcie, którego jego świeża i powierzchowna znajomość miejscowej odmiany amerykańskiego bełkotu nie potrafiła precyzyjnie zanalizować. Wreszcie po kilkukrotnym tłumaczeniu (a kolejka z tyłu się niecierpliwiła) zorientował się, że kasjerce chodziło o to, czy życzy sobie zapłaty zgodnej z obliczonym rachunkiem, czy może chciałby, ażeby mu wypłacić przy okazji parę dolarów w gotówce, obciążając oczywiście jego konto. Nawiasem mówiąc podobno kasjerki w amerykańskich sklepach mają jeszcze gorzej, niż nasze: muszą przez cały czas obsługiwać klientów na stojąco.

Czytając "Delicje..." zastanawiałem się, czy Amerykanie ograniczają swoje kontakty tylko do "small talku". Pewnie struktury mniej skomplikowane - tak. Ale nie wyobrażam sobie, żeby nie dochodziło między nimi czasem także do poważnych rozmów egzystencjalnych, w stylu wschodnio-europejskim. Ale to zapewne wymaga wieloletniej znajomości?

Wiele się teraz mówi o konieczności wytworzenia świadomości europejskiej i europejskiego patriotyzmu. Chociaż osobiście nie odczuwam takiej potrzeby, wyobrażam sobie, że właśnie pobyt w USA może być okolicznością sprzyjającą wytworzeniu się takich uczuć. Przez uświadomienie sobie wspólnoty doświadczeń europejskich w kontraście do typowych zachowań Amerykanów. Tam nawet Niemiec i Francuz staje się swojakiem, nie mówiąc o "rodakach" z Europy wschodniej.
Użytkownik: librarian 22.05.2006 00:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Recenzja książki Teresy H... | tojanati
Właśnie skończyłam czytać "Delicje" i przyznaję Natalio, że do wnikliwej analizy społeczeństwa amerykańskiego środkowego-zachodu Teresy Hołówki(która w dużej mierze odnosi się do całego kontynentu płn. amerykańskiego), dodałaś równie wnikliwy komentarz. Mieszkam co prawda w Kanadzie, która jest przedziwną hybrydą socjalistyczno-kapitalistyczną, ale od pewnego czasu zadaję sobie pytanie, co ja tu robię. Niby jestem przystosowana i swoje miejsce tu mam, zdecydowanie dzięki istnieniu sektora państwowego, ale zaczynam żałować, że łatwo dałam się wykorzenić i teraz cierpię. Obserwując tempo w jakim moi rodacy przyswajają sobie amerykańskość tutaj, zastanawiam się jak zaawansowany jest ten proces w Polsce, bo niewątpliwie on trwa i tam u was.
Użytkownik: tojanati 28.05.2007 06:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Właśnie skończyłam czytać... | librarian
:) dzikekuje za komentarz:)
ja wlasnie od roku w londynie....okazja by poobserwowac... siebie...czasem mysle ze jest we mnie rasistka, to najsmutniejszse odkrycie...brrr....moja ciocia mieszkala przez lata w edmonton, chwalila sobie:)
dlugo juz Ty tam??
pozdrawiam, choc troszke spozniona:)
natalia
Użytkownik: norge 28.05.2007 10:03 napisał(a):
Odpowiedź na: :) dzikekuje za komentarz... | tojanati
Mam na własność książkę, o której tak ciekawie piszesz. Przy najbliższej okazji do niej wrócę, bo mój punkt widzenia się ogromnie dużo zmienił po wyjeździe z Polski i zobaczymy jak ją dziś odbiorę. Najbardziej zainteresował mnie w twojej recenzji wątek ""small talk". Przeżywam to zjawisko na codzień w Norwegii, nie umiem tak rozmawiać i strasznie mnie to fascynuje.
Użytkownik: librarian 28.05.2007 16:30 napisał(a):
Odpowiedź na: :) dzikekuje za komentarz... | tojanati
Łatwiej będzie przez email. Napisz jak masz ochotę.
Dzisiaj trochę inaczej wypowiedziałabym się o "Delicjach" choć jest w nich dużo trafnych obserwacji, to nie ma co demonizować. W Stanach jest niezmierzalna różnorodność środowisk, postaw, systemów funkcjonowania. Te z "Delicji" to jeden z nich. Jeśli chodzi o Kanadę to wiele jest różnic pomiędzy Albertą (Edmonton) a Ontario.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: