Łap, bo pociąg jedzie
Książka składa się z kilku dłuższych opowiadań, przeplatanych krótszymi wstawkami o atrakcyjnej nazwie Interludia.
Pyszałkowaty biznesmen spotyka w parku nietypowego żebraka (uwaga! przemiana duchowa! - przynajmniej tak sądzę, bo autor nie zdecydował się na puentę...); staruszka budzi się w Zaduszki z przeczuciem, że nadciąga coś złego (a co przydarza się staruszkom w Zaduszki?); chłopiec z miasta podczas wakacji zaznajamia się dogłębnie z młodą góralką; kobieta sukcesu zatraca się w miłości, aż po...; pewien psychoanalityk ma poważny problem z powodu zdesperowanego sąsiado-pacjenta (w odgadnięciu dalszego ciągu pomoże Wam znajomość amerykańskich filmów sensacyjnych).
I, no cóż, dwa tygodnie po lekturze nawet na piekielnych mękach nie przypomniałabym sobie więcej z treści, a raczej - nie starałabym się przypomnieć. Książka ma bowiem około 120 stron, dużym drukiem, wspaniale nadaje się do czytania w pociągu, powiedzmy, z Warszawy do Łodzi, jednak na półkach pamięci spotkała ją zaciekła rywalizacja ze stadem ambitniejszych harlekinów i opowieści niesamowitych tudzież gotyckich. Nie przysłużył się też jej niejaki New Age, który na wszelkie strony obraca tematy wszechobecnych duchów, przenikających się światów i Boskich interwencji na skwerku za rogiem.
Co więcej, natrętnie narzuca się porównanie z językiem Pilcha, które w przypadku "Gnoju" było bardziej odległe, co w sumie dobrze by o autorze świadczyło, gdyż opowiadania podobno zostały napisane wcześniej. Tak więc "Gnój" oznacza postęp i dobrze wróży na przyszłość. A "Widmokrąg"? No cóż, czasem trzeba posprzątać w szufladzie...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.