Dodany: 08.12.2019 11:56|Autor: koczowniczka

Czy „Mama mordercy” to translatorska perła? Śmiem wątpić


Narratorka „Mamy mordercy” Idy Linde ma na imię Henrietta i samotnie wychowuje syna, którego nazywa „moim chłopcem”. Jest smutna, niezaradna. Kiedy z mieszkania ginie jedyny nóż, wpada w panikę i długo nie potrafi kupić nowego. Od dzieciństwa kuleje i cierpi z powodu bólu nogi, ale nie idzie do lekarza, bo boi się, że lekarz powie to samo, co kiedyś matka: „że utykanie było tylko opóźnieniem w głowie, jak wszystko inne” (s. 82). Nie szuka przyjaciół i nikogo nie zaprasza do domu, nie chcąc, by syn poczuł się zazdrosny. Tymczasem chłopak nie potrzebuje aż takiej uwagi, coraz częściej wychodzi albo sprowadza kolegów. Matka bezradnie patrzy na zamknięte drzwi jego pokoju i nabiera podejrzeń, że dojdzie do czegoś złego. I rzeczywiście, syn zabija człowieka.

Z książki wynika, że kiedy dziecko trafia do więzienia, rodzic też odbywa karę, tyle że inną. Musi zmierzyć się z uczuciem tęsknoty, rozpaczliwej samotności, winy, wstydu. Po rozprawie strażnik przytula matkę ofiary. Henrietta też pragnie zostać pocieszona, „chciałam, żeby miał takie objęcie, w którym także ktoś taki jak ja mógł opłakiwać” (s. 80) – wyznaje, jednak jako matka mordercy nie może liczyć na współczucie. Sąsiedzi nie odpowiadają na pozdrowienia, koledzy z pracy zachowują się uprzejmie, ale tylko dlatego, że zajmują niższe stanowiska niż ona. Zamknięty w więzieniu chłopak czeka na matkę, bo jego możliwości kontaktu z ludźmi zostały mocno ograniczone, ona z kolei dopiero teraz znajduje czas i odwagę, by poznać kogoś nowego i zaspokoić pragnienia ciała. Powoli przestaje uważać syna za centralny punkt wszechświata, co napełnia ją poczuciem winy.

Autorka używa mnóstwa porównań oraz metafor. Niektóre są całkiem ładne i nośne, inne nietrafne, bo co to na przykład znaczy, że „łzy płynęły po jej pulchnych policzkach jak cukier” (s. 95-96)? Cukier kojarzy się raczej z sypaniem niż płynięciem. Ciekawe zdania sąsiadują z niezgrabnymi, a dające do myślenia uwagi z banałami.

Na okładce książki umieszczono nazwisko tłumacza. To w Polsce rzadkość. Jeśli chodzi o literaturę szwedzką, do tej pory tylko dwa razy spotkałam się z takim zjawiskiem – w przypadku „Pół życia” Matsa Strandberga przełożonego również przez Justynę Czechowską i „Zabłąkań” Hjalmara Söderberga przełożonych przez Pawła Pollaka. Czy okładka z nazwiskiem tłumacza świadczy o tym, że czytelnik otrzymuje translatorską perłę? W przypadku „Zabłąkań” nie miałam wątpliwości, że tak, w przypadku „Mamy mordercy” mam ich niestety mnóstwo. Wiele zdań z tej powieści brzmi chropawo. Oto kilka przykładów:

„Oddychanie świszczało przez smarki” (s. 178),
„Nieśmiałe popołudniowe światło wreszcie stało się zrozumiałe” (s. 145),
„Jeśli nie powiedziało się tak miłości do mordercy, to dlaczego miałoby się to robić?” (s. 131-132),
„usta mają swoje pożądanie, ale ludzie nie są wymienni” (s. 118),
„Nie mieszka pani w tę stronę” (s. 95),
„chciałam, żeby miał takie objęcie, w którym także ktoś taki jak ja mógł opłakiwać” (s. 80),
„Sztuka życia w niepewności to sztuka, której nie nauczyłam się szczególnie dobrze, ale niebawem miałam musieć ją opanować” (s. 44-45).

„Miałam musieć ją opanować” – czy w oryginale na pewno były takie potworki językowe? I dlaczego Czechowska, która potrafi dopilnować, by jej nazwisko zostało wyeksponowane na okładce książki, nie radzi sobie z czymś tak prostym jak ortografia? W „Mamie mordercy” można zauważyć takie kwiatki jak „nowonarodzony kociak” (s. 105), „chwyciłam go w pół” (s. 58), „jeśli bym” (s. 161), „wpół do drugiej popołudniu” (s. 137), „zetrzeć mu bród z policzka” (s. 155), „zlizałam bród” (s. 112). Jak widać, znane nazwisko i szacunek dla czytelnika nie zawsze idą w parze.

O emocjach kobiety postawionej w ekstremalnej sytuacji, tracącej kontakt z ukochanym synem i znajdującej nową miłość Ida Linde opowiada z tak dużą wnikliwością, że „Mamę mordercy” śmiało można nazwać fascynującą powieścią psychologiczną. Przy tym jest to powieść pełna niedopowiedzeń. Autorka nie zdradza, co tak naprawdę wydarzyło się w rodzinie Grace, jakie imię nosi syn bohaterki ani w jaki sposób trafił pod jej opiekę. Bo Henrietta na pewno nie jest jego biologiczną matką. „Nie urodziłam go, przyszedł do mnie, a ja go przyjęłam, to wystarczy na rodzicielstwo” (s. 13) – wyznaje. Innym razem o swoim ciele mówi tak: „Macica, która nigdy nie była i nie będzie miejscem, które coś nosi. Mojego chłopca nosiłam w sercu i na rękach” (s. 30). Raz wspomina, że wykradła niemowlę, ale szybko wycofuje swoje słowa. Te niedopowiedzenia nie drażnią, przeciwnie, skłaniają do snucia domysłów i dodają książce swoistego uroku.

Mama mordercy (Linde Ida), przeł. Justyna Czechowska, Lokator Media, 2019

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 303
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: