Dobrzy ludzie kopią w grobach
„To kopanie to i tak nie pomogło ani nie zaszkodziło temu umarłemu. Nic złego nikt nie zrobił. To, com znalazł, to by i tak przepadło. Chociaż Żydzi też byli ludźmi”[1].
Czym jest „płuczka”? To słowo może nasuwać pewne skojarzenia, ale nie jest oczywiste. To miejsce, gdzie płukano kości, by łatwiej zauważyć złoto. To też symbol całego makabrycznego procederu – rozkopywania nieoznaczonych masowych grobów w miejscach kaźni Holocaustu (Bełżec, Sobibór, Treblinka), aby znaleźć kosztowności. Bo przecież „Żydzi byli bogate”[2]. I brali ze sobą wszystko, nie wiedząc, że jadą tam, gdzie przypieczętuje się ich los. Chowali pieniądze, złote zęby czy biżuterię. Choć zabierano im wszystko, zanim ich zabito, nie zawsze odnajdywano kosztowności. W rezultacie ofiary Holocaustu często trafiały do grobu razem z tymi skrzętnie schowanymi bogactwami. I to właśnie tych bogactw szukali… jak ich nazwać? Kopacze? Hieny cmentarne?
Te wstrząsające praktyki opisuje Paweł Piotr Reszka. Prowadząc dziennikarskie śledztwo, próbuje dotrzeć do świadków tamtych wydarzeń i ich potomków. Chce zrozumieć, co kierowało tymi ludźmi, czy nie mieli wyrzutów sumienia? W ten sposób odsłania przerażające historie. Jednocześnie stawia sprawę w ten sposób, że zaczynamy się zastanawiać, czy możemy oceniać tych ludzi. Usprawiedliwiają się biedą, głodem, brakiem perspektyw, strachem o jutro, czasami, w których przyszło im żyć. Ale czy to usprawiedliwiałoby – jeśli można tu w ogóle mówić o usprawiedliwieniach – tych, którzy zajęli się tym poszukiwaniem później (drugie pokolenie kopaczy) i zostali zasądzeni?
Przeraża język, jakim o tym mówiono – pełen eufemizmów. Uderza niemożliwe wręcz odczłowieczenie, zaburzanie proporcji spraw. Chodziło się „na żydki”, resztki kości określano mianem „żużlu”, a cięcie ciał łopatami – „rąbanką”. Nie kopało się w niedzielę – bo to grzech. No i przecież chodziło „tylko” o Żydów („Niemcy przynieśli pogardę dla Żydów i ona w tych ludziach została. Żaden z nich nie poszedłby kopać na katolickim cmentarzu”[3]).
Wielu rozmówców Reszki próbuje już na początku przekonać o tym, że są dobrymi, szanowanymi ludźmi. Próbują usprawiedliwić siebie i swoich bliskich jako uczestników tych makabrycznych wykopków. Bo przecież „To z biedy, panie”[4]. Bo przecież wszyscy to robili. Bo oni kopali płyciutko i zaraz coś się znajdywało („widać, że rzucali, gdzie tylko mogły, te Żydy”[5]), nie to co inni, którzy przeszukiwali ciała („Były też miejsca, gdzie jeszcze całe ciała były, niespalone. Jak śledzie leżały w tych dołach. I byli ludzie, co je oglądali. Patrzyli w zęby i w inne miejsca”[6]). Bo to wynika z historii Bo przecież te pieniądze i tak nic dobrego nie przyniosły. Bo przecież jeśli nie oni, to ktoś inny by wykopał złoto. Bo by się zmarnowało („- Miało to wszystko w ziemi leżeć? Lepiej chyba było znaleźć i parę złotych mieć”[7]).
Zawsze mam problem z lekturą tego typu książek. Bo stosunkowo łatwo jest oceniać prawie osiemdziesiąt lat później, w czasach pokoju, z perspektywy wygodnego fotela. Z drugiej strony – te czyny miały swoją wagę. Potrzebna to pozycja, bo mówi o w zasadzie mało znanym post scriptum Holocaustu. Zmusza do trudnych refleksji.
To jedna z najbardziej przerażających książek, jakie czytałem w tym roku.
„– Czy chodzenie tam to był grzech? Jak one już były martwe a tu bida była, to nie jest grzech. Tak se myślę. A pan myśli, że to był grzech, rąbać te ciała, szukać tam grosza jakiegoś?
Ja: – To ludzie byli.
Ona: – Ale nieżywe”[8]
[1] Paweł Piotr Reszka, „Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota”, Wydawnictwo Agora, 2019, s. 18.
[2] Tamże, s. 14.
[3] Tamże, s. 169.
[4] Tamże, s. 26.
[5] Tamże, s. 16.
[6] Tamże, s. 19.
[7] Tamże, s. 167.
[8] Tamże, s. 67/68.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.