Dodany: 01.12.2019 00:07|Autor: Marioosh

Bez luzu,spontaniczności i pazura


Franciszek Fenikowski to pisarz kompletnie dziś zapomniany – jego BiblioNETkowa bibliografia obejmuje, nie licząc antologii, 44 pozycje, z czego 23 nieocenione choćby przez jedną osobę; pozostałe 21 ma łącznie 54 oceny, a dwie jego książki są ocenione tylko przeze mnie. Postanowiłem wydobyć tego pisarza z niebytu; zauważyłem zresztą kiedyś w BiblioNETce akcję czytania książek nieczytanych przez nikogo i może w ten sposób się do tego przedsięwzięcia przyłączę, choć już wcześniej niejeden raz zdarzyło mi się być pierwszym czytelnikiem oceniającym jakąś książkę.

„Kaloszem do Skandynawii” to książka, którą trudno zaszufladkować. Autor odbył w 1963 roku podróż do Danii i Szwecji statkiem nazywanym ze względu na swój niefortunny wygląd „Kalosz” i wydawałoby się, że powinna to być relacja z tej wyprawy; tymczasem mamy do czynienia z czymś, co niełatwo jednoznacznie określić. Mijane podczas rejsu miejsca są dla Fenikowskiego okazją do snucia rozmaitych historii, anegdotek i opowiastek przeplatanych cytatami i bon motami. Myślę, że czytelnicy z lat sześćdziesiątych mający minimalne szanse na wyjazd z Polski oczekiwali po tej książce czegoś całkowicie innego: przewodnika po zwiedzanych miastach, rozmów z mieszkańcami czy po prostu opisu świata odmiennego od gomułkowskiej szarzyzny. Ilość przekazanej nam przez autora wiedzy historycznej wprost przytłacza, chwilami ma się wrażenie czytania podręcznika do lekcji historii z mnóstwem dat i nazwisk; w innym miejscu mamy do czynienia z lawiną cytatów o urokach podróżowania albo z anegdotkami o małomówności Skandynawów lub chłodzie Szwedek. Ale czy o to w tej książce chodziło? Brakuje mi tutaj jakichś refleksji autora, jakiegoś zachwytu nad architekturą czy choćby jakiejś malowniczości – a przecież Fenikowski to potrafił zrobić i nawet tutaj dał tego przykład na początku książki, gdy opisał dźwigi w gdańskim porcie wyglądające jak makabryczni chirurdzy z obrazu Salvadora Dali. I szkoda, że dalej tak nie ma, jest tylko suchy podręcznik, który można było napisać nawet nie wychodząc z domu, siedząc przy biurku, obłożywszy się historycznymi książkami. Nie jest to książka zła, ma na pewno swój urok, ale uważam, że brak jej luzu, spontaniczności i autentyczności – a może właśnie o to chodziło? Może chodziło o to, by obywateli poddanych gomułkowskiej ascezie nie drażnić obrazami innego, choć nie tak odległego świata? Jest więc to swojego rodzaju ciekawostka, ale chyba nic ponadto.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 161
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: