Dodany: 29.11.2019 10:24|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Sama wanilia? Nigdy w życiu!


Biografie osób żyjących budzą we mnie sprzeczne uczucia. Bo z jednej strony, jeśli się taką osobę ceni i podziwia, to chce się ją lepiej poznać, zrozumieć, dlaczego podejmowała takie, a nie inne wybory, czym się inspirowała, a nawet – cóż, niejednego czytelnika takie pytanie nurtuje – czy jest w jakimś stopniu do nas podobna. Ale z drugiej, zawsze się zastanawiam, czy opisanie czyjegoś życia za życia nie jest czymś w rodzaju stwierdzenia: „on/ona dokonał/-a już wszystkiego, na co go/ją było stać”. A jeśli nie, jeśli osiemdziesięcioletnia aktorka jeszcze niejeden raz zagra tak, że widzom dech zaprze, a dziewięćdziesięcioletni pisarz napisze powieść, która porwie cały świat?

Można pomyśleć, że trochę inaczej jest w przypadku kogoś wykonującego zawód, który wymaga ponadprzeciętnej kondycji fizycznej, bo czy skończywszy ósmą dekadę życia można jeszcze wsiąść w samolot, polecieć na drugą półkulę i przez kilka tygodni przemierzać z kamerą i notesem dziesiątki kilometrów, poruszając się środkami lokalnej komunikacji?
Istotnie, na pewno są dziennikarze-podróżnicy, którzy w tym wieku są już na twórczej emeryturze – ale nie Elżbieta Dzikowska. A jednak zgodziła się, żeby jej dotychczasowe dokonania podsumować; zgodziła się, ale dopiero wtedy, gdy autor przyszłej biografii zaproponował jej niezwykłą wspólną wyprawę, „a opis tej podróży stałby się ważnym elementem tej książki”[1].

Jest to więc raczej reportaż biograficzny, w którym bohaterka w opisywaniu swojej przeszłości bierze aktywny udział, zaś swoją teraźniejszość kształtuje na bieżąco. I o jednym, i o drugim jest sporo do powiedzenia. Dzikowska to przecież pierwsza polska podróżniczka, której nazwisko zna prawie każdy, co więcej – zna je z czasów, kiedy jeszcze nikt nie słyszał o youtubowych kanałach i profilach na Instagramie. Znacznie trudniej wtedy było zyskać szeroką popularność, a jednak kiedy pojawiała się na małym ekranie w towarzystwie swojego partnera życiowego i zawodowego, Tony’ego Halika, pół Polski zasiadało przed telewizorami, czekając na opowieści z egzotycznych krain. Ale nie byłoby „Pieprzu i wanilii”, gdyby nie cały ciąg wcześniejszych zaszłości, dzięki którym Ela Górska z Międzyrzeca Podlaskiego stała się TĄ Elżbietą Dzikowską i zawędrowała na odległe kontynenty.

A była to droga dziwna i skomplikowana; dla mnie nie było to niespodzianką, bo wcześniej, w dwutomowym cyklu wspomnieniowym „Tam, gdzie byłam”, słynna podróżniczka zdradziła parę faktów ze swojej przeszłości, ale na pewno będą czytelnicy, którzy jeszcze nie słyszeli na przykład o tym, że (i dlaczego) jako pierwszy kierunek studiów wybrała… sinologię. Ani o tym, z jakiego powodu nagle przerzuciła swoje zainteresowanie na region od Chin diametralnie odległy i językowo, i kulturowo. Być może także o tym, że w wieku, kiedy „normalni” ludzie spoczywają na laurach, odcinając kupony od zdobytej popularności, ona „bez większego trudu odnalazła swoje nowe wcielenie czy raczej wcielenia: jako historyk sztuki, jako kolekcjonerka, jako krytyk zajmujący się współczesnym malarstwem polskim”[2]. Ale czy mogła inaczej postąpić, skoro wcześniej – jak wspomina jej krewna - oboje z Tonym „nie znali normalności (…). Gdyby musieli żyć tak jak normalni ludzie, na pewno nie potrafiliby się odnaleźć”[3]? A tak, „czasem Tony był wanilią, a ona pieprzem. Kiedy indziej znów na odwrót”[4] i ta różnorodność, ta przeciwstawność i dopełnienie zarazem zostawiły w niej niezatarte ślady; ktoś taki nigdy nie będzie osobą jednowymiarową, monotonną i przewidywalną. W podróży, która stała się osią opowieści, też zdołała czymś swojego współtowarzysza zaskoczyć. Dodajmy, że nie były to wyznania odnośnie życia prywatnego, o którym dowiadujemy się w gruncie rzeczy niewiele więcej, niż wiedzieliśmy do tej pory. Bo też czy jest nam to potrzebne? Biografia podróżnika to przecież przede wszystkim podróże i to, co z nimi związane. A jeśli zostało ujawnione nie wszystko i nie do końca – cóż, „w przyjaźni fabularyzacja nie przeszkadza. Nasz przyjaciel chce, byśmy go przyjęli i zaakceptowali takiego, jak jest we własnych wyobrażeniach”, a „relacje ze swą publicznością Elżbieta też buduje na zasadzie przyjaźni”[5], jak mówi Martyna Wojciechowska, jedna z tych osób, które dziś mogą wyznać: „… jeśli robię to, co robię, to dzieje się tak tylko dzięki niej”[6].

Czego ta biografia dowodzi? Że jej bohaterka co do joty wypełniła zalecenie i z taką samą dokładnością ziściła domniemanie Arkadego Fiedlera, wyrażone przez tego słynnego pisarza-podróżnika, gdy w początkach swojej dziennikarskiej kariery robiła z nim wywiad do „Kontynentów”: „Musi pani koniecznie wyjeżdżać do tych krajów, o których chce pani pisać. Bo przecież chce pani być prawdziwą dziennikarką? Najpewniej najlepszą albo jedną z najlepszych, prawda?”[7]. I nawet czytelnik znający już fakty wspominane w „Tam, gdzie byłam” znajdzie tutaj szczegóły pomocne w dopełnieniu portretu Elżbiety Dzikowskiej, jaki stworzył sobie w wyobraźni na podstawie wcześniej czytanych i słuchanych źródeł.

[1] Roman Warszewski, „Dzikowska: Pierwsza biografia legendarnej podróżniczki”, wyd. Znak, 2019, s. 21.
[2] Tamże, s. 24.
[3] Tamże, s. 400.
[4] Tamże, s. 406.
[5] Tamże, s. 543.
[6] Tamże, s. 543.
[7] Tamże, s. 262.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 855
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: