Dodany: 23.11.2019 17:29|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

A jednak nadzieję mieć warto


Nie mam pojęcia, dlaczego po „Ucho od śledzia” nie sięgnęłam w swoim czasie, bo w odróżnieniu od niektórych mniej znanych książek autorki, w bibliotece na pewno było, podobnie jak moja ulubiona „Tajemnica zielonej pieczęci”, którą gdzieś między czwartą a siódmą klasą podstawówki musiałam była przeczytać, lekko licząc, ze cztery razy. A potem przerzuciłam się już na inne lektury, i dopiero ostatnio, czekając w bibliotece w kolejce do okienka wypożyczeń, wyłowiłam wzrokiem sfatygowany egzemplarz tej powieści, wystający spomiędzy roczników statystycznych, materiałów dydaktycznych z lat 50-60 i okazów literackiego socrealizmu, zajmujących pokaźny regał w holu. A że zaopatrzono ów regał napisem „Weź książkę!”, no to wzięłam...

I miałam sobie czytać po kawałku w wannie, bo skończyła mi się prasa przeznaczona do tego celu, a kąpieli z nowościami, albo i ze starszymi, ale pożyczonymi książkami wolę nie ryzykować. Po pierwszym kawałku ociągałam się z opuszczeniem wanny maksymalnie długo, po drugim z trudem zwalczyłam chęć wyniesienia „Ucha od śledzia” z łazienki do sypialni, po trzecim już nie walczyłam, tylko zwyczajnie zabrałam do łóżka i czytałam, aż skończyłam. Nie, nie działo się tam nic niesamowitego, co by mi kazało schnąć z ciekawości, jak też dalej się wszystko potoczy – po prostu fajnie mi się czytało i poczułam się, jakbym się przeniosła w środowisko dla mnie niemal egzotyczne, bo z racji, że w moich okolicach zniszczenia wojenne były niewielkie i do czasu, w którym rozgrywa się akcja powieści (jak można wnioskować ze szczegółów w tekście, ma to miejsce w roku 1961) zdołano je całkowicie naprawić, sytuację, w jakiej znajdują się bohaterowie, poznałam dopiero z literatury.

Sytuacja ta przedstawia się mianowicie tak, że w pewnej warszawskiej kamienicy, z której po wojennych bombardowaniach i pożarach niewiele pozostało, ocalało mieszkanie właścicieli – „cztery pokoje z kuchnią i służbówką”[1]. Zaraz po wojnie udzielili oni dachu nad głową samotnej kobiecie, która straciła wszystkich bliskich, a potem dokwaterowano im kolejnych lokatorów, na skutek czego w tej chwili oprócz państwa Leontyny i Franciszka Szafrańców oraz nauczycielki Janiny Tołłoczko w lokalu przy ulicy Boleść 24 mieszkają także: mechanik Michał Czernik, urzędnik Feliks Piotrowski z żoną Ireną i dwoma synami, dwunastoletnim Witkiem i siedmioletnim Heniusiem, pielęgniarka Aniela Grudzińska, a do tego kotka, pies, kanarek i para myszek. Wszyscy są już zmęczeni ciasnotą, hałasem, korzystaniem ze wspólnej kuchni i łazienki i każdy po cichu marzy, że „może Czernik przyżeniłby się do jakiegoś mieszkania (…) może Szafrańców zabrałby ten wnuk z Ameryki”[2]… Tymczasem wydarza się coś wręcz odwrotnego: nauczycielka przygarnia osieroconą córkę kuzynki, zaś u mechanika zjawia się siostra z Łodzi z prośbą, by zaopiekował się jej kilkunastoletnim synem, a jego chrześniakiem i imiennikiem, który w żaden sposób nie potrafi się zgodzić z ojczymem. Agnieszka i Michał są tak różni, jak różne mogą być dwie osoby, i nie chodzi tu o różnicę płci. Ona jest spokojna, rozważna, empatyczna, uczynna, i choć ją w życiu spotkało wiele złego – o wiele więcej, niż Michała – stara się w ludziach dostrzegać przede wszystkim ich dobre strony. On – mówi, co pomyśli (będąc dumnym ze swojej szczerości, przy czym jego pojmowanie jakoś nie obejmuje świadomości, że słowami można kogoś skrzywdzić) i robi, co pomyśli (nie zastanawiając się nad konsekwencjami, ponieważ zaś pomysły ma czasem dziwne, to i skutki bywają nieprzewidziane…), a że dotychczasowe doświadczenia uczyniły go sceptycznym wobec życia i ludzi („Nadzieja! Nadzieja! Myślał, miał nadzieję, cieszył się, a tu nagle rryms! Dostał w łeb, aż mu się wszystkie gwiazdy pokazały. Ucho od śledzia z cała nadzieją!”[3], powiada o bohaterze filmu, myśląc jednak nie tylko o nim…), to i na naukę szkoda mu czasu, i na bezinteresowną pomoc komuś drugiemu – nic więc dziwnego, że postrzegany jest, zwłaszcza przez dorosłych, jako leniwy, bezczelny i gruboskórny. Wuj, kawaler z niejaką skłonnością do nadużycia napojów wyskokowych, ani nie ma doświadczenia w postępowaniu z nastolatkiem, ani nie bardzo może być dlań przykładem. Toteż pozostali mieszkańcy „kołchozu” słusznie przewidują, że z chwilą pojawienia się chłopca będzie im się żyło jeszcze trudniej, niż do tej pory. Cieszy się jedynie Witek, zwłaszcza, gdy się dowiaduje, że nowy współlokator, choć ma prawie czternaście lat, na skutek „poślizgu” w nauce będzie z nim chodził do jednej klasy. Jednak i dla niego przyjaźń z Michałem będzie ciężką próbą, bo słowo „przyjaźń” każdy z nich rozumie inaczej. A dla Michała taką próbą okaże się pokonanie siebie samego, co pewnie bez pomocy innych by się nie udało…

„Ucho od śledzia” jest humorystyczną młodzieżową przygodówką w stopniu znacznie mniejszym, niż chyba którakolwiek z pozostałych powieści Ożogowskiej; owszem, na pierwszym planie są perypetie trojga nastolatków, obejmujące i typowe szkolne awantury, i zaczątki pierwszych męsko-damskich fascynacji, i konflikt pokoleń, i naukę zasad współżycia międzyludzkiego, a humoru też momentami nie braknie, jak w tej pięknej scenie, w której Michał, chcąc pokazać kolegom Witkowy „klaser” (kto przeczyta, dowie się, czemu ten wyraz znalazł się w cudzysłowie) – bo wszak honoru przyjaciela „trzeba bronić, nie?”[4] – przyprawia o palpitacje serca połowę współlokatorów. Ale przede wszystkim jest to głęboko życiowa powieść obyczajowa, przedstawiająca gorzką codzienność lat powojennych, a na jej tle postawy ludzkie, ukształtowane i dopiero się kształtujące w tych nie całkiem naturalnych realiach, i relacje między poszczególnymi uczestnikami tego spektaklu mimo woli. Trudno nie współczuć Szafrańcom, pozbawionym prawa własności nie dość, że do kamienicy, to nawet do tego jednego mieszkania, w którym wbrew ich woli zakwaterowano obcych ludzi, z czego oni mają same niewygody, a żadnego dochodu – i trudno wymagać od lokatorów, by czuli się dawnym właścicielom coś dłużni, bo przecież uzyskali na swoje pokoje państwowe przydziały i „ile kwaterunek wyznaczył, tyle każdy płaci. A że nie Szafrańcom…”[5]. Trudno nie rozumieć, że kiedy się zbierze tylu ludzi, uczciwych, ale przecież nie świętych, z których każdy ma własne troski, własne nawyki i potrzeby, wciąż wybuchają jakieś swary i podejrzenia: bo stół w kuchni brudny, bo gdzieś przepadły dwa kotlety, bo fajka dymi, pies szczeka, maszyna do szycia stuka… Trudno się dziwić, że łatwiej okiełznać i skłonić do nauki mocno jeszcze dziecinnego Witka, wychowującego się w pełnej, kochającej się rodzinie i – mimo pewnych różnic w poglądach rodziców na wychowanie – znającego granice, których przekraczać nie należy, niż Michała, który miłości niewiele w życiu zaznał, bo ojca prawie nie pamięta, zaś zaharowana matka, ganiająca od własnego gospodarstwa do fabryki i z powrotem, musiała myśleć głównie o tym, żeby chłopca utrzymać, a potem, żeby go usuwać sprzed oczu skłonnego do pijackich awantur drugiego męża…

Dużo jest prawdy w tej opowieści, która byłaby jeszcze lepsza, gdyby nie parę nazbyt dydaktycznych wstawek, zwłaszcza ta przez dwie stronice streszczająca zmiany, jakie zaszły w klasie po sromotnej wpadce niejakiego Zbyszka. Może tego od autorki wymagano, a może sama postanowiła ustami narratora zaserwować młodocianym czytelnikom porcję morałów? Trudno dziś dociec. Pozostaje pytanie, czy dzisiejsi rówieśnicy Witka, Michała i Agnieszki sięgną po książkę sprzed ponad pół wieku? Jeśli zechcą, może być dla nich interesującym doświadczeniem spojrzenie na problemy nastolatków z perspektywy czasów, w których nie było smartfonów, komputerów i internetu, ba, nieoczywiste było nawet posiadanie przez dziecko własnego łóżka i biurka – a jednak chciało się bawić, nawiązywać przyjaźnie i dziewczynom teczki nosić…

[1] Hanna Ożogowska, „Ucho od śledzia”, wyd. Nasza Księgarnia, rok wydania nie do ustalenia (brak kartki), s. 6.
[2] Tamże, s. 13.
[3] Tamże, s. 257.
[4] Tamże, s. 134.
[5] Tamże, s. 8.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2509
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Marylek 23.11.2019 18:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie mam pojęcia, dlaczego... | dot59Opiekun BiblioNETki
Och, jedna z moich ukochanych książek z dzieciństwa! :)

Stamtąd pamiętam:
"Alkohol twój wróg!"
I dopisek: "Wujek się wroga nie boi". Ten dopisek chyba wujka otrzeźwił, nem omen.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: