"Nie lubię biegania za kobietami, nie lubię tracić czasu na jałowe towarzyskie rozmowy ani na uganianie się za tym, co jest praktycznie znane pod nazwą przyjemności. A jednak się przekonuję, że z jakiegoś powodu i całkiem wbrew swojej woli spędzam większą część czasu pogrążony właśnie w tych zajęciach. To niezbadany rodzaj obłędu"[1].
Człowiek jest także zwierzęciem, i ta jego zwierzęcość najsilniej chyba daje o sobie znać w sferze seksualnej. Jest to domena popędu decydującego o przetrwaniu gatunku, a równocześnie aspekt najsilniej kontrolowany społecznie i budzący najżywsze dyskusje o granicach ingerencji ze strony państwa, jurysdykcji, instytucji religijnych oraz arbitrów dobrego smaku. Człowiek wykracza poza swoją zwierzęcość poprzez moralność, która oznacza kontrolowanie zachowań instynktownych inaczej, niż poprzez tresurę (=wychowanie); niektórzy próbują zaprzeczać swoim instynktom, inni się im całkowicie poddają - obie drogi nie są słuszne. Przestępcy seksualni są w więzieniach traktowani z pogardą i pomiata się nimi. W końcu hipokryzja to najczęstsza postawa wobec sfery (cudzej) seksualności - homoseksualizm dobry, o ile nie dotyczy księży; rozwiązłość dobra, o ile nie dotyczy polityków. Zaś Alex Portnoy narzeka: "Dlaczego do pioruna nie miałbym się trochę rozerwać! Dlaczego najdrobniejsza błahostka, którą robię dla przyjemności, okazuje się zakazana, podczas gdy reszta świata tarza się ze śmiechem w błocie!"[2]
Może więc słusznie jest rozważyć dobrą radę jednego z bohaterów "Hańby" Coetzee'ego:
"(...) żądza to brzemię, bez którego świetnie moglibyśmy się obejść"[3]?
Główny bohater tej powieści, wykładający na uniwersytecie w Kapsztadzie profesor David Lurie, jest osobą dystyngowaną, nobliwą, którą jednak takie "prymitywne żądze" miotają bez pardonu. Pomimo faktu, że jest niemal w wieku emerytalnym, przestaje wystarczać mu dyskretna płatna kochanka. Ulega czarowi jednej ze swych studentek i, wykorzystując jej skomplikowaną sytuację uczuciową oraz brak doświadczenia, uwodzi ją. Wkrótce jednak sprawa wychodzi na jaw, a Lurie (który nie chce się publicznie ukorzyć, mimo namów dziekana), zmuszony jest do opuszczenia tak uniwersytetu, jak i Kapsztadu w niesławie. Udaje się do swojej córki, mieszkającej na farmie gdzieś wśród sawann południowoafrykańskich. Tam jednak także nie będzie dane mu uniknąć pohańbienia, którego ofiarą pada jednak nie tylko on (poprzez nowe zaznane upokorzenie), ale i jego córka.
"Hańba" to powieść, w której porusza się kilka istotnych tematów: istotę miłości, pożądania, związków i zależności między tymiż, granice przyzwoitości i ewolucję moralności, także dylematy uczuciowe starości, a nawet specyfikę klinczu historyczno-odwetowo-ekspiacyjnego odwróconego rasizmu jako skutku polityki apartheidu, nie mówiąc już o wątku "eutanazji zwierząt". Ja w tej recenzji chciałbym się jednak skupić przede wszystkim na kwestiach przemian etosów erotyki i etyki, gdyż intrygujące jest, że
"(...) filozofia, która bardzo dobrze wie, jak sobie radzić z minionymi pokusami i tymi, jakie przyniesie przyszłość, chyba zawsze się rwie w obliczu dzisiejszych, obecnych pokus"[4].
Pierwszym tematem niech będzie sama kwestia miłości i urojeń na jej temat.
Lacan Jacques wygłosił kiedyś słynne zdanie, że "kochać to dawać coś, czego się nie posiada komuś, kto nie istnieje" (możliwe, że natchnieniem był dla niego
Huxley Aldous, który napisał wcześniej "(...) osoba, w której się jest gwałtownie zakochanym, to zawsze nasz własny wymysł i najbardziej szalona z fantazji"[5].). Profesor Lurie oddaje się marzeniom i tworzeniu wyobrażeń tak o podstawach swej fascynacji studentką, jak i fantazji na temat afektu, którym on ma być obdarzany. Jego "miłość od pierwszego wejrzenia" przepoczwarza się w "miłość od pierwszego włożenia". Zaś OFIARA owej miłości, przypominająca trochę Tessę D'Urberville, okazuje się być osobą zgoła odmiennie odbierającą awanse Luriego - który nie może nadziwić się, że osoba wykorzystana ma jakieś pretensje. Czy można profesora jakoś usprawiedliwić? Wydaje mi się, że jest to częściowo możliwe - istota wytłumaczenia tkwi w hipokryzji społeczeństwa, będącej drugim tematem, który chcę tu podnieść.
Otóż to, co dopuszczalne i moralne, jest relatywne i zależne od czasów. Współcześnie seks traktowany jest jako zabawa. Jednak amoralne zachowania studentów są dozwolone, ale tylko, jeżeli dotyczą ich grona - jak zabawa dzieci w piaskownicy: dorosły nie powinien dołączać. Z tego zupełnie nie zdaje sobie sprawy Lurie, tkwiący beznadziejnie w okowach starych reguł romansów (przestarzałe zasady często stają się źródłem nieporozumień - na przykład obecnie zachodzi implikacja: nie zgadzasz się z kimś/jego stylem życia/moralnością = masz fobię na jego punkcie). Gdy jednak mleko już się wylało - niepoprawna aktywność seksualna wyszła na jaw - profesor gubi się po raz kolejny, bo nie zna innej cechy hipokryzji społeczeństwa: tej mianowicie, że wystarczy, by się publicznie pokajał, nawet nieszczerze, a wszystko zostanie wybaczone. (Szerzej poczytać o tym warto we wnikliwym studium "Libido dominandi: Seks jako narzędzie kontroli społecznej" E.Michaela Jonesa) Najlepszym dowodem nieprzystawalności przekonań Luriego do współczesności jest jego przywołanie metod antycznych w obliczu hańby i wygnania z Kapsztadu:
"Wyganianie kozłów skutkowało, póki stała za nim potęga religii. Kozła obarczano grzechami całego miasta i wypędzano, a miasto było odtąd oczyszczone. Sposób działał, bo wszyscy wiedzieli, jak ten rytuał interpretować, wszyscy łącznie z bogami. A potem bogowie wymarli i nagle trzeba było oczyścić miasto bez boskiej pomocy. Okazało się, że są potrzebne prawdziwe czyny a nie symbole"[6].
Lurie nie chciał się pokajać, gdyż wierzył, że w jego osobie zrealizuje się rola kozła ofiarnego, niezbędnej dani, gdy wokół moralność się zdewaluowała. Co ciekawe - nie dostrzega specyficznego odbicia własnego zachowania w tym, co spotkało później jego córkę. I nie dochodzi do tego, że być może tragiczny jej los jest wynikiem swoistego przeniesienia roli kozła ofiarnego z ojca na dzieci.
Tym samym przejść można do ostatniego tematu, którym jest prawo do pożądania, prawo do tkwienia w błędzie. Lurie odważnie (arogancko?) pragnie stanąć w prawdzie o sobie, z otwartą przyłbicą przyznając, że jest, jaki jest. I mimo, iż zrozumiał, że czynił źle, to gdy to czynił, było mu dobrze:
"- Ale na bieżąco, kiedy to wszystko się działo, czy żałowałeś?
- Na bieżąco? Czyli znaczy w ogniu spełnienia? Jasne, że nie. Wtedy nie ma miejsca na wątpliwości. Zresztą sama na pewno wiesz"[7].
Lurie dopuścił w swoim życiu porażkę, o ile tylko cena jej będzie dlań godziwa - jakby czyniąc zasadą swego życia maksymę Aleksandra Wielkiego "lepiej spłonąć, niż zwiędnąć". Wbrew utopijnym marzeniom współczesnego świata profesor rozumie, że wszystko ma swój bolesny koszt, i jest nań gotowy. Wie też, że nauka może płynąć także z błędu czy przegranej. Mówi więc bez rezygnacji:
"Może to dobrze robi człowiekowi, jeśli od czasu do czasu upadnie. Byle tylko nie potłukł się na kawałki"[8].
I co najwyżej żałować może, że kara za hedonizm spotyka tylko wybranych.
-----
[1] "Jak suche liście", Aldous Huxley, przeł. Ewa Życieńska, wyd. Czytelnik, 1981, s. 100.
[2] "Kompleks Portnoya", Philip Roth, przeł. Anna Kołyszko, wyd. Wydawnictwo Literackie, 1986, s. 264.
[3] "Hańba", John Maxwell Coetzee, przeł. Michał Kłobukowski, wyd. Znak, 2009, s. 112.
[4] A. Huxley, dz. cyt., s. 97.
[5] Tamże, s. 96.
[6] J.M.Coetzee, dz. cyt., s. 112.
[7] Tamże, s. 180.
[8] Tamże, s. 204.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.