Dodany: 13.11.2019 18:37|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Wiązanka dla Kresów, hołd dla ochotniczek


W przeddzień listopadowego Święta Niepodległości zorientowałam się, że wszystkie znajdujące się w domowej biblioteczce książki, tematycznie związane z Legionami i Marszałkiem Piłsudskim, zdążyły już przejść przez moje ręce. A czasu na pójście do biblioteki nie starczyło. Na szczęście oświeciło mnie, że przecież w dziełach zebranych Wańkowicza musi być coś, co w jakikolwiek sposób o tematykę niepodległościową się otarło – i nie myliłam się, bo walki wojsk polskich z bolszewickimi na Kresach Wschodnich na początku roku 1918 jak najbardziej się w tę tematykę wpisują. A skoro same działania wojenne, to i dzieje szpitala polowego, w którym garstka personelu – w tym kilka pielęgniarek, głównie ochotniczek wywodzących się z kresowej szlachty – czuwała nad paroma dziesiątkami chorych i rannych żołnierzy, gdy wioskę i całą okolicę opanowali czerwonoarmiści. Jedną z tych pielęgniarek była Zofia Wańkowiczówna, kuzynka autora, który później zapiski z jej pamiętnika – prowadzonego systematycznie w najbardziej nawet dramatycznych okolicznościach, niemal cudem ocalonego z grabieży urządzonej przez zdobywców – ubrał w bardziej literacką formę.

Powstała w ten sposób opowieść podsumowuje wydarzenia rozgrywające się na przestrzeni ledwie kilku dni, niemające najmniejszego wpływu na czas trwania i przebieg polskiej drogi do niepodległości, ot, jeden z epizodów długiej i krwawej wojny, której owa niepodległość była niejako skutkiem ubocznym; skutkiem, jaki by jednak nie zaistniał, gdyby nie odwaga i niezłomna wola narodu, uosabianego także i takimi postaciami, jak te panny z kresowych dworków, w obliczu najstraszniejszych zagrożeń mówiące sobie: „danych żadnych nie ma, żebym stchórzyła. (…) dziadków, stryjów miałam w powstaniach”[1] i nawet w chwilach klęski powtarzające: „Gdzieżeś, Ojczyzno? Idziemy do Ciebie. Jesteś coraz bliżej. Czujemy Ciebie tuż i błogosławimy. I nie żałujemy – nie, niczego. I za ciebie, i za nich – za tych, którzy tu leżą”[2]. Cztery z nich, gdy nadciągają pełni morderczych instynktów bolszewicy, pozostają w budynku z chorymi, reszta personelu podporządkowuje się nakazowi wyjścia na zewnątrz, uznawszy, że „bronić się dalej nie sposób. (…) Nie trzeba ich teraz drażnić”[3]; jak się okazuje, to właśnie ratuje życie Zosi, Irce, Halce i Olesi, a także trzem żołnierzom z obstawy, których w ostatniej chwili udało im się pobandażować, przebrać w szpitalne koszule i położyć do łóżek. Są jednak pewne, że zginą wraz ze swymi podopiecznymi, bo ktoś z zewnątrz podkłada ogień. Gdy harmider cichnie, a pożar zagasa, nie objąwszy wnętrza budynku, wychodzą na zewnątrz i odkrywają, że pozostałych żołnierzy i cały męski personel medyczny zabito na dziedzińcu, a jedyna lekarka i kilka innych kobiet przepadły bez śladu (później dowiedzą się, że „odesłali je na stację, bo oni kobiet nie zabijają”[4]. Chłopi towarzyszący oddziałowi rozkradają całe mienie szpitala i osób tam zatrudnionych, lecz Zosi udaje się uratować kilka drobiazgów, w tym „ten oto pamiętnik czerwony, skórzany zeszyt z ulubionymi wierszami, książkę do nabożeństwa”[5]; dzięki temu może opisywać kolejne dni, w których pielęgniarki wraz z chorymi zdane są na łaskę kwaterujących we wsi bolszewików. Ci odmawiają pogrzebania zabitych, lecz łaskawie zezwalają wieśniakom na wykopanie zbiorowej mogiły za ostatnie pieniądze ocalałych. Zaś w kilka dni później – bardziej ze strachu przed szerzeniem się „tyfusu i innych chorób”[6], niż ze współczucia, że więźniom brakuje jedzenia i leków – na przewiezienie chorych do szpitala w najbliższym mieście, skąd pielęgniarki, uzyskawszy zapewnienie „jednego z doktorów, który obiecuje się nimi opiekować aż do zupełnego wyzdrowienia”[7], udają się w dalszą drogę. Do Cichinicz już nie powrócą, ani do swoich rodzinnych dworków; teren ten przez następne dwa i pół roku będzie przechodził z rąk do rąk, cały czas właściwie objęty wojenną pożogą, by w końcu pozostać w granicach obcego państwa. A kuzyn autorki pamiętnika, także pozbawiony dostępu do „ojcowskich Kalużyc w powiecie ihumeńskim ziemi mińskiej”[8], spisując po paru latach jej wspomnienie, stwierdzi: „Nie ma już tych Kresów. Więc niechże im, niby wiązanka białego kwiecia, na grób padnie to opowiadanie”[9].

Czy dzisiejszego czytelnika, żyjącego w zupełnie innych realiach – gdy powoli przestają się liczyć granice i bariery kulturowe, gdy jakże często na swoje miejsce na ziemi wybiera się nie to, w którym się urodziło, lecz to, które oferuje znośniejsze warunki, gdy mówi się i czyta w obcym języku nie dlatego, że ktoś od nas tego żąda, lecz z własnej woli - może jeszcze taka historia zainteresować i poruszyć? Jeśli przez nią przebrnie pod względem językowym, co może nie być takie łatwe, bo polszczyzna Wańkowicza nawet jak na czasy II RP była dość archaiczna i pełna kresowych naleciałości, jeśli przymknie oczy na patos, którego dzisiejsi twórcy unikają, a który przed stu laty był w literaturze na porządku dziennym, odczyta ją przede wszystkim jako dokument historyczny, a także jako świadectwo, do czego zdolny jest homo sapiens, w zależności od kontekstu, w jakim funkcjonuje. Bo przecież biologicznie Zosia i jej towarzyszki, wykazujące się bohaterstwem i poświęceniem na rzecz drugiego człowieka, niczym się nie różnią od tchórzliwej posługaczki Fruzi, która, dojrzawszy, po czyjej stronie jest przewaga, natychmiast się swoich pracodawczyń wypiera, i od tych wiejskich kobiet, wpadających do zabudowań szpitala po zajęciu go przez bolszewicką armię, by rabować bez wyboru cudze buty, bieliznę, drobiazgi. Bo łagodny doktor Mroczek, ufający, że prośbą przekona zdobywców, by zostawili szpital w spokoju, jest wszak takim samym mężczyzną, jak ten, który go brutalnie morduje i jak ci, którzy kopiąc grób, profanują zwłoki poległych. Tego rodzaju świadectwa zawsze są potrzebne, by kolejne pokolenia przynajmniej próbowały zapobiegać takiej konfiguracji warunków, w której człowiek stanie się łajdakiem lub bestią…

[1] Melchior Wańkowicz, „Szpital w Cichiniczach”, w: Melchior Wańkowicz, „Strzępy epopei; Szpital w Cichiniczach; Wrzesień żagwiący; Po klęsce”, wyd. Prószyński i S-ka, 2009, s. 162.
[2] Tamże, s. 183.
[3] Tamże, s. 167.
[4] Tamże, s. 191.
[5] Tamże, s. 172.
[6] Tamże, s. 191.
[7] Tamże, s. 194.
[8] Melchior Wańkowicz, „Szczenięce lata”, w: Melchior Wańkowicz, „Szczenięce lata; Ziele na kraterze; Ojciec i córki: Korespondencja”, wyd. Prószyński i S-ka, 2009, s. 11.
[9] Melchior Wańkowicz, op.cit., s. 154,

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1209
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: