Dodany: 09.11.2019 23:27|Autor: mika_p
Winda, czyli kontrkonkurs dla Joya
Od schodów to tylko kondycji człowiek nabiera i urody. Winda!
1.
- Twoje kotki będą jedynymi na czternastym.
- Na czternastym? Myslałem, że budynek ma trzynaście pięter.
- Pominęli trzynaste. Przynosi nieszczęście. Na ostatnim piętrze są dwa apartamenty:14-A i 14-B. Pana będzie ten ładniejszy, cały umeblowany. Bezie panu bardzo wygodnie w nim mieszkać. Tu jest pokwitowanie i klucz do 14-A. A to jest klucz do skrzynki pocztowej. (...) Winda jest zaraz za panem. Proszę nacisnąć tę z czerwonymi drzwiami. Nazywamy ją Starą Czerwoną. Sympatyczna, stara winda. Stara Zielona jest nieczynna.
- A ta z brązowymi drzwiami, blisko wejścia?
- To prywatna winda właścicielki budynku. Pa, pa, kotki! Cieszymy się, że jest pan z nami, panie Q.
Żartowałam. Schody teraz się zaczną.
2.
Zjawa nagle znikła. J. nie zdążył uświadomić sobie tego, nie zdążył odetchnąć, bo białe widmo wyroslo tuż przed jego nosem. Miotnął się do tyłu gwałtownie, duch wionął za nim. J. odruchowo, obronnym gestem, wyciągnął przed siebie ręce, przestał już myśleć, że duchów nie ma i tylko kretyn mógłby się ich bać, w pamięci pozostalo mu wyłącznie jedno zdanie. "Byle nie ze schodów, byle nie ze schodów..." - podsuwał spłoszony umysł. Dlatego też, kiedy na podeście klatki schodowej potknął się i noga opadła mu z pierwszego stopnia, rzucił się rozpaczliwie całym ciałem ku przodowi. Potknął się znów i nie zdoławszy pohamować rozpędu, runął rękami i twarzą w coś, co zatrzeszczało pod nim i rozmazało się ślisko i obrzydliwie. Poderwał się. "Byle nie ze schodów..." - pomyślał półprzytomnie i znieruchomiał na środku podestu.
3.
Drugą rzeczą, która od razu zwracała uwagę, były schody. Zaczynały się naprzeciw siebie pod ścianami tego, co stało się wielką, okrągłą wieżą ze stropem ginącym we mgle. Spirale stopni krążyły wokół w nieskończoność.
S. wróciła spojrzeniem do pierwszej rzeczy.
Była to wysoka, stożkowata pryzma na środku podłogi. Biała. Lśniła w chłodnym świetle padającym z mgiełki u góry.
- To zęby! - powiedziała.
4.
W końcu przypomnieli sobie o latarce E.; na szczęście dostał ją na urodziny zaledwie przed tygodniem i bateria była prawie nowa. Zaczął schodzić pierwszy, oświetlając drogę. Potem szła Ł., za nią Z., a P. zamykał pochód.
— Tu zaczynają się schody w dół — odezwał się E.
— Licz stopnie — powiedział P.
— Raz... dwa... trzy... — liczył E., schodząc ostrożnie, aż doszedł do szesnastu. — To już koniec.
— A więc to musi być K.-P. — powiedziała Ł. — Tam było właśnie szesnaście stopni.
Nikt się nie odezwał. Stanęli wszyscy na dole, trzymając się blisko siebie.
E. poświecił latarką wokoło.
— O — o — o — och! — wykrzyknęła cała czwórka zgodnym chórem. Teraz bowiem wszyscy już wiedzieli, że naprawdę znajdują się w starożytnym skarbcu, w K.- P.