Dodany: 25.10.2019 08:51|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

1 osoba poleca ten tekst.

A teraz panie mają głos


Na początek powtórzę to, co zawsze powtarzam, gdy zastanawiam się nad wartością antologii poezji: z jednej strony są przydatne, bo dostarczają choćby najskromniejszego wglądu w twórczość uwzględnionych w nich autorów, a z drugiej – ten wgląd jest jednak dość iluzoryczny. Bo wcale nierzadko zdarza się, że dany poeta reprezentowany jest jednym jedynym wierszem, i co, jeśli wybrano akurat taki, jaki się czytelnikowi nie spodoba? Wygenerowana w ten sposób niechęć do dalszego poznawania dorobku pechowego autora może trwać lata – na przykład do czasu, póki nam nie wpadnie w ręce kolejna antologia, której redaktor wyszukał inne jego utwory, albo, co wcale nie jest takie nieprawdopodobne, ten sam, ale w innym przekładzie… Pewnym remedium na taką sytuację jest dokopanie się na własną rękę do wierszy w oryginale, ale wymaga to po pierwsze czasu i wytrwałości, po drugie – znajomości danego języka w stopniu większym niż średni. Jeśli chodzi o poezję angielskojęzyczną, z tym drugim u mnie nie jest źle, ale tego pierwszego zawsze brak, więc jednak sięgam po antologie i ryzykuję. Tę (Dzikie brzoskwinie: Antologia poetek amerykańskich (antologia; Dickinson Emily, Lowell Amy, Stein Gertruda i inni)) wybrałam głównie z powodu obecności w niej nazwisk trzech poetek, których pojedyncze wiersze znalezione w innych antologiach zainteresowały mnie na tyle, że koniecznie chciałam poznać więcej. Nie wpadłam jednak na to, by przed wypożyczeniem sprawdzić zawartość tomu, co w przypadku dwóch z trzech wspomnianych pań okazało się istotne…

Ale od początku. W antologii, obejmującej tylko wiersze napisane przez kobiety, znalazły się po kolei:
- Emily Dickinson, 13 wierszy:441, 413, 323, 436, 615, 1523, 985, 478, 536, 657, 318, 932, 98 (wszystkie w przekładzie Barańczaka – i to także istotne, bo choć jego kunszt translatorski niezmiernie cenię, to jednak Dickinson wydaje mi się bliższa w wersjach Iłłakowiczówny i/lub Marjańskiej);
- Amy Lowell, 2 utwory: „Ombre chinoise” i „Ogród w świetle księżyca” w przekładzie Hartwig ( oba ładne, wyraziste, choć dość chłodne);
- Gertrude Stein, 3: „Jestem Róża” w przekładzie Międzyrzeckiego (sympatyczny czterowiersz), “Nim zwiędły kwiaty przyjaźni, zwiędła przyjaźń” i „Z Czterech świętych w trzech aktach” w przekładzie Hartwig (oj, nie, taka poezja totalnie nie w moim guście!)
- Elinor Wylie, jedne jedyne, nieustannie piękne, „Dzikie brzoskwinie” w przekładzie Marjańskiej;
- Hilda Doolittle, „Ogród” i „Antypater z Sydonu”, oba w przekładzie Engelkinga (nie moja bajka)
- Marianne Moore, aż 17: „Na zlecenie aniołów”, „Papierowy nautilus”, „Nie ufając zasługom”, "Przeszłość jest teraźniejszością”, „Robotnik na wieży”, „Twarz”, „Grób”, „Do ślimaka”, „Melchior Vulpius”, „Być smokiem”, „Bohater”, „Czym są lata”, „Krytycy i znawcy”, „Poezja” – te wszystkie przekładane przez Hartwig, a dwa ostatnie, „Kiedy kupuję obrazy” i „Miłość w Ameryce”, przez Marjańską (bez względu na osobę tłumaczki, to nie dla mnie, nie dociera do mnie poezja w ten sposób pisana);
- Edna St. Vincent Millay, 2 wiersze te same, co w „Poetach języka angielskiego” – „Czyje ja usta całowałam” w przekładzie Żuławskiego i „Tren bez akompaniamentu” w przekładzie Poświatowskiej – ponadto trzeci, „Recuerdo”, w przekładzie Barańczaka, też świetny
- Genevieve Taggard, znów jeden, na szczęście inny niż we „Wśród amerykańskich poetów” – „Weteranom z brygady im. Abrahama Lincolna” w przekładzie Międzyrzeckiego (ach, ten tytuł, zdradzający „politycznie niesłuszną” treść…! Ale kicham na to, wiersz jest piękny i można go odnieść do wszystkich ludzi walczących w wojnach w przekonaniu, że bronią dobrej sprawy, choćby się po latach nie całkiem taką okazała);
- Muriel Rukeyser, dwa: „Chłopiec z krótko ostrzyżonymi włosami” i „Kamyk pośrodku drogi na Florydzie”, oba w przekładzie Hartwig (pierwszy niezły, choć trochę za bardzo rozwleczony, drugi zwięźlejszy i lepszy);
- Gwendolyn Brooks, dwa: „My na pełnym luzie” w przekładzie Barańczaka (zabawna i mocna miniaturka) i „Beverly Hills” w przekładzie Hartwig (bardziej przypomina felieton udający wiersz, niż prawdziwy wiersz; ale przesłanie wymowne);
- May Swenson, cztery, wszystkie przełożone przez Hartwig (podoba mi się tylko pełen emocji i zwięzły „Pod dziecięcym kocykiem”; „Gdybym miała dzieci” – taki sobie, „Podwójne ujęcie” i „W materii słów” to rozwlekła proza rozpisana na wersy, nie lubię);
- Amy Clampitt, jeden, „Szkło na plaży” w przekładzie Barańczaka (może troszkę przegadany, ale w sumie niezły)
- Mona van Duyn, trzy: „Dom w mieście”, „Objawienia pani z Saint Louis na temat zoo”, "Z książką w łóżku”, wszystkie w przekładzie Hartwig (znów proza rozpisana na wersy. Ale obrazowa i ujmująca, więc z tą autorką może jeszcze chciałabym się spotkać);
- Denise Levertov, 21 wierszy w przekładzie Hartwig: „Mapa zachodniej części hrabstwa Essex w Anglii”, „Lutowy wieczór w Nowym Jorku”, „Merrit Parkway”, „Niedzielne popołudnie”, „Pisarz i czytelnik”, „Na grobie Davida”, „Rozglądając się za wierszami o diable”, „Trzecia nad ranem, 1 września 1969”, „Patrzeć, chodzić, być”, „Życie wokół nas”, „Bez akompaniamentu”, „Hymn”, „Skarga Adama”, „Świt sierpniowy”, „Oko w oko”, „Mówiąc do smutku”, „Latem”, „Drzewo-lira”, „Strzyżyk”, „Tym, których bogowie mniej kochają”, „Sędziwe drzewo” + 2 – Miłosza: „Służąca z Emaus” i „Migotliwy umysł” (ufff… o 23 za dużo. Ale przynajmniej wiem, że na sto procent mi nie odpowiada);
- Anne Sexton, dwa: „List napisany na promie płynącym po Zatoce Long Island” i „Widma”, oba w przekładzie Hartwig (cóż, powiem szczerze… gdybym nie znała innych wierszy Sexton, to po tej próbce chyba bym już nie poznawała…);
- Adrienne Rich, 13, wszystkie przełożone przez Hartwig (tryptyk „Babki” bardzo dobry, „Dedykacje” także, „Sprzeczności:14” i „W nadchodzących latach” też coś w sobie mają, reszta mi nie odpowiada)
-Sylvia Plath, 14, z czego 8 przekładała Hartwig: „Kolos”, „Maki w lipcu”, „Księżyc i cis”, „Nadejście skrzynki z pszczołami”, „Pieśń poranna”, „Wczesne odejście”, „Tulipany” i „Ostatnie słowa”, cztery Herbert: „Pani Łazarzowa”, „Śmierć i spółka”, „Lustro” i „Gorączka 40°”, a dwa Truszkowska: „Kurierzy” i „Owce we mgle” (generalnie wolę prozę, niż poezję Plath, a z tych tutaj w zasadzie podobało mi się jedynie „Nadejście skrzynki z pszczołami”, oraz – mniej, niż w tamtym przekładzie, w którym czytałam je wcześniej - „Księżyc i cis” i „Lustro”)
- Audre Lorde, cztery, wszystkie w przekładzie Gorczyńskiej: „Konkluzja”, „Kiedy święci wkraczają”, „Poemat dla poety” i „Nota o postępach” (nic dla mnie)
- Marge Piercy, trzy, wszystkie w przekładzie Hartwig: „Odpowiedź na każde pytanie”, „Odpadki” i „Nie mamy sobie wiele do powiedzenia” (jak wyżej)
- Diane Wakoski, jeden, “Pięć snów Jennifer Snow i jej testament” w przekładzie Hartwig (jak wyżej)
- Ann Lauterbach, jeden, „Zadra empirii” w przekładzie Gorczyńskiej (jak wyżej);
- Sharon Olds, cztery, wszystkie w przekładzie Hartwig: „Para”, „Syn”, „Znak Saturna” i „Linia” (jak wyżej);
- Louise Glück, trzy, wszystkie w przekładzie Hartwig: „Eros”, „Czas” i „Baśń” (jak wyżej)
- Jane Kenyon, pięć, wszystkie w przekładzie Hartwig: „Spacerując samotnie późną zimą”, „Pranie”, „Kto”, „Zabijanie roślin” i „Powrót do domu o zmierzchu późnym latem” (wszystkie do zaakceptowania, najlepszy drugi i piąty);
- Jorie Graham, dwa wiersze o tym samym tytule oryginalnym („Notes of the Reality of the Self”), ale zupełnie inne: pierwszy, „Notatki na temat realności ‘ja’ ” przekładała Gorczyńska, drugi, „Zapiski o rzeczywistości jaźni”, Hartwig (ale i tak żaden mi się nie podoba);
- Jane Hirshfield, trzy, wszystkie w przekładzie Hartwig: „To było tak: byłeś szczęśliwy”, „Owczy ser” i „Dzięcioł stale wraca” (i wszystkie niezłe).

Konkluzja? O tych, które już trochę bardziej znałam – Dickinson, Plath i Sexton – nie zmieniłam zdania; są takie ich wiersze, które mi odpowiadają (i w przypadku Dickinson tych jest o wiele więcej), są takie, które do mnie nie przemawiają. Wylie, St.Vincent Millay i Taggard – tak, jak przypuszczałam po pierwszym kontakcie – zasługują na szersze poznanie, może w oryginale; Lowell, Brooks, Rukeyser, Clampitt, van Duyn, Kenyon i Hirshfield – można się zainteresować. Reszta, no cóż... akurat nie dla mnie.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 651
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: