Dodany: 11.10.2019 20:41|Autor: dot59
Raz na zawsze Leia
Stęskniłam się za światem „Gwiezdnych Wojen”; w oczekiwaniu na otrzymanie z rąk życzliwego darczyńcy kilku nieczytanych jeszcze pozycji z tej serii sięgnęłam po coś, co chociaż jakoś marginalnie o ten świat zahaczy. Oczywiście wiedziałam, że wspomnieniowa książka Carrie Fisher NIE jest o Gwiezdnych Wojnach jako takich, tylko o wpływie tychże na życie autorki.
A życie to już na starcie zostało w jakiś sposób zwichnięte, bo niełatwo jest być córką popularnego piosenkarza, który, odchodząc do innej kobiety, zostawia żonę z dwójką maleńkich dzieci, i równie popularnej aktorki, usiłującej ratować swoją sławę na wszystkie możliwe sposoby, także przez wciąganie córki w sceniczne przedsięwzięcia. Niełatwo jest być młodą dziewczyną, która nie skończyła szkoły średniej, bo akurat była matce potrzebna jako „jeden z wokali wspierających”[1] podczas występów w nocnych klubach, i nie skończy też szkoły aktorskiej, mając do wyboru albo to, albo pierwszą wielką rolę. A pierwsza wielka rola, i pierwsze wielkie pieniądze, i pierwszy wielki romans (o którym powszechnie nie wiedziano – rzecz niemal nieprawdopodobna w erze paparazzich i tabloidów! – aż do chwili, gdy kilka miesięcy przed swoją śmiercią wydała „Pamiętnik księżniczki”. Czyli przez czterdzieści lat) okazały się tak brzemienne w skutki, że po zakończeniu zdjęć do kanonicznej filmowej triady dwudziestoparoletnia Carrie Fisher nie była już tą Carrie Fisher, która pewnego dnia radośnie wykrzyknęła w wyobraźni: „Jestem Leią, mogę zamieszkać w domu na drzewie i nikt mi tego nie odbierze”[2]. Samo bycie Leią dłużej, niż trwało kręcenie filmu (ściślej mówiąc, dużo, dużo dłużej, w zasadzie raz na zawsze), było wystarczająco obciążające, ale oprócz tego był jeszcze alkohol i narkotyki, z których to nałogów mimo wielu prób nie wyplątała się do końca życia.
Kiedy się czyta zajmujące środkową część książki zapiski dwudziestoletniej Carrie, trudno się oprzeć wrażeniu, że widać w nich zapowiedź późniejszego dramatu:
„zawsze osądzałam siebie wedle opinii oraz standardów innych ludzi. (…) bez względu na to, co się wydarzy, pozwolę się zranić. Zgodzę się, by to zżarło mnie od środka, tak jak było kiedyś i jak będzie w przyszłości. Tak jak dzieje się zawsze”[3];
„To bardzo niebezpieczne, kiedy ktoś zaczyna cię lubić, bo pewnego dnia odkryje, że nie jesteś osobą, za którą cię miał. (…) Od początku wiedziałeś, jak niemądry i bezwartościowy jesteś, rzecz jasna, ale miałeś nadzieję, że jeśli wystarczająco długo będziesz się z tym kryć, on się nie zorientuje. Jednak pewnego razu, kiedy opuścisz gardę, zobaczysz, że on też to dostrzegł. Złapał cię na byciu sobą (…). Wtedy jesteś zgubiony. Nie. Byłeś zgubiony od samego początku”[4];
„Jestem na najlepszej drodze, żeby zostać bardzo utalentowaną ofiarą losu. Specjalistką w przegrywaniu”[5].
Równie, jeśli nie bardziej wymowne, są kiepskie literacko, ale pełne prawdy młodzieńcze wiersze zakochanej i rozczarowanej życiem Carrie. Psycholog na pewno miałby tu coś do powiedzenia, choć pewnie to „coś” i tak by nie uratowało psychiki dziewczyny, zaprogramowanej na przegrywanie nawet w wygranych sytuacjach…
Przeraźliwie smutna jest ta opowieść, tym bardziej smutna, że spisująca ją po latach autorka za wszelką cenę stara się spojrzeć na siebie i swoją historię z dystansu, próbuje ją odczarować przekąsem i dowcipkowaniem (czasem dość wątpliwej jakości, na przykład: „zapłacą mężczyźni – pobłogosławieni hojnością zgromadzonego nasienia w jądrach”[6]), ale na tle tych żartów jeszcze mocniej odznacza się niewypowiedziane zdanie, które mogłoby brzmieć: „przegrałam życie, a przecież nie musiałam...”.
Trudno powiedzieć, dlaczego Fisher nie wspomina o ponownym spotkaniu z Fordem na planie „Przebudzenia Mocy”, w którym oboje wcielają się w te same postacie o parę dekad starsze, sterane życiem, doświadczone dramatycznymi przejściami (które wcale się jeszcze nie skończyły), i odpychające od siebie uczucie, które było pośrednią tego dramatu przyczyną, lecz mimo niego przecież nie wygasło. I oboje w tych rolach są świetni… Może było to zbyt bolesne, a może książka była już na tyle gotowa, że trudno było coś do niej dodawać? Autorka już na to nie odpowie, bo zmarła krótko po jej wydaniu, dożywszy zaledwie sześćdziesięciu lat…
[1] Carrie Fisher, „Pamiętnik księżniczki”, przeł. Monika Skowron, wyd. Znak Horyzont, 2017, s.19.
[2] Tamże, s. 42.
[3] Tamże, s. 138.
[4] Tamże, s. 147.
[5] Tamże, s. 151.
[6] Tamże, s. 97.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.