Dodany: 11.10.2019 12:30|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Książka: Ciało nie kłamie
Melinek Judy, Mitchell T. J.

1 osoba poleca ten tekst.

Praca z martwymi pomaga żywym


recenzent: Dorota Tukaj

Na fali popularnych w ostatnich latach pozycji dokumentalno-wspomnieniowych, odkrywających przed czytelnikiem tajniki rozmaitych zawodów, powstają także opowieści o pracy w profesjach zgoła niecieszących się prestiżem ani popularnością. No, bo czy widział kto dziecko, które by z taką samą dumą i nadzieją, jak inni jego rówieśnicy, marzący o byciu gwiazdami filmu czy estrady, szefami kuchni, piłkarzami czy prezydentami ogłosiło światu, że chce zostać lekarzem sądowym? Ba… zaryzykuję twierdzenie, że niełatwo spotkać nawet studenta wydziału lekarskiego, który by już na początku studiów taką chęć wyraził. Bo przecież na medycynę idzie się po to, by przywracać innym zdrowie albo urodę, prawda? A cóż komu może przywrócić lekarz sądowy i w czyich oczach zobaczyć wdzięczność, z czyich ust usłyszeć: „poleciła mi pana znajoma, bo tak wspaniale jej pan pomógł”, albo, nowocześniej: „przyszedłem do pani, bo tak dobrze o pani piszą w Internecie”? Wszak jego pacjenci są, co do jednego, martwi! I żeby jeszcze byli tak ślicznie martwi, jak są, powiedzmy, widoczni na dziewiętnastowiecznych obrazach żołnierze padli w boju – nieruchomi, trochę może bledsi, niż za życia, z ciałem zeszpeconym jedynie krwawą szramą na skroni lub takąż plamą na piersi – ale nie… w każdym razie niekoniecznie… bo przecież na stół lekarza sądowego trafiają przede wszystkim ofiary zgonów nagłych, nienaturalnych, a te, wiadomo, mogą wyglądać mniej estetycznie. Zwłaszcza, jeśli czas, jaki minął od śmierci do badania, spędziły na przykład na dnie rzeki albo na nagrzanym słońcem wysypisku śmieci… Albo jeśli zostały zmiażdżone ciężarem wielu ton skruszonego betonu czy też zginęły w płomieniach. Nie dość tego, w odróżnieniu od lekarza dowolnej innej specjalności, lekarz sądowy ma obowiązek zbadać każdy centymetr kwadratowy ciała swojego pacjenta, z zewnątrz i od środka, także na przykład jelita, wypełnione tym, co zgodnie z przeznaczeniem produkują, a co po śmierci wydziela odór na ogół dalece gorszy, niż za życia. Prócz odporności na przerażające widoki i odrażające zapachy specjalista ten musi też się cechować sporą odpornością emocjonalną, bo przecież każda osoba trafiająca na jego stół jest konkretną postacią, mającą swoją własną historię, która często bywa niewysłowionym dramatem. Nawet osiemdziesięciolatek, umierający w szpitalu po wszczepieniu bypassów, jest czyimś bratem, mężem, ojcem, dziadkiem i właśnie go tym wszystkim ludziom los odebrał; cóż dopiero mówić o ciężarnej potrąconej śmiertelnie przez samochód czy o ojcu rodziny, któremu z nieznanego nikomu powodu tak życie zbrzydło, że nagle zawisł w łazience na pętli z kabla przedłużacza…

Takiej właśnie straty doznała w dzieciństwie Judy Melinek, autorka tej książki; samobójstwo ojca nie wpłynęło wprawdzie na dokonany przez nią wybór specjalizacji, ale uwrażliwiło ją na przeżycia rodzin ofiar podobnych tragedii. A co w takim razie sprawiło, że zajęła się tą wyjątkowo niełatwą dziedziną medycyny? Marzenia… marzenia o specjalizacji bardziej prestiżowej, które się solidnie rozminęły z rzeczywistością – nie na skutek nierealnych wyobrażeń młodej dziewczyny o pracy chirurga, lecz obecnej, jak widać, także w bogatych krajach niewydolności organizacyjnej systemu opieki zdrowotnej, zmuszającej młodego lekarza do pracy przez ponad 100 godzin tygodniowo. Niemożliwe? A jednak…, dlatego po zasłabnięciu z przepracowania i odwodnienia oraz po dyżurze spędzonym przy stole operacyjnym z gorączką 39 stopni Judy uznała, że więcej nie wytrzyma. I pewnie na szczęście dla siebie, bo gdyby tak półprzytomna i skołowana przegapiła jakiś drobny element szkolenia, mogłaby – jak pewien lekarz wspomniany w dalszej części opowieści – okazać się zabójcą mimo woli. Pomijam już fakt, że tego rodzaju praca poważnie zaburza życie prywatne, nawet na etapie, gdy jeszcze nie ma się dzieci, tylko partnera/współmałżonka; T.J., narzeczony, a następnie mąż Judy, absolwent filologii angielskiej (o tym w tekście brak informacji, ale jest na stronach angielskojęzycznych portali księgarskich), „nie do końca wiedział, czy chce mieć żonę chirurga”[1], przy czym, jak należy sądzić z późniejszego biegu wydarzeń, nie przerażały go raczej opowiadane przez ukochaną krwawe historie, lecz fakt, że całymi tygodniami jej praktycznie nie widywał. Zmiana specjalizacji z powrotem pchnęła ich związek na właściwą drogę, a z czasem dorzuciła doń jeszcze więź zawodową, T.J. bowiem pomógł żonie spisać wspomnienia z pierwszych dwóch lat pracy, które właśnie czytamy.

Zakładam, że po tego rodzaju publikację sięgnie jedynie czytelnik choćby z grubsza orientujący się, na czym polega medycyna sądowa (a trudno się nie orientować, czytając powieści kryminalne lub oglądając seriale typu „CSI” czy „Ślad”, w których pewne detale poznajemy naocznie) i niedoświadczający wstrętu na myśl o wbijaniu igły w gałkę oczną nieboszczyka, nie mówiąc już o bardziej spektakularnych procedurach wchodzących w skład sekcji sądowej. Ale i tak w paru momentach może się wzdrygnąć ze zgrozy. Ponadto zaskoczy go pewnie fakt, że praktycznie wszystkich opisywanych pacjentów, jak i ich bliskich, autorka wymienia z imienia i nazwiska, co przy braku wzmianki, że nadano im personalia fikcyjne, oznacza poważny konflikt z ochroną danych osobowych (wyobraźmy sobie taką sytuację: ktoś poniósł śmierć w tragicznych okolicznościach, jego dzieciom powiedziano tylko, że zginął w wypadku, a potem wpada w im ręce książka, w której znajdują nazwisko matki i drastyczny opis doznanych przez nią obrażeń; albo jeszcze gorzej, dowiadują się, że tak naprawdę ojciec popełnił samobójstwo, wraz z dokładną analizą metody i jej skutków… Nie, doprawdy, trudno to przełknąć… Ale widać taki w Stanach zwyczaj). Strona literacka nie pozostawia wiele do życzenia poza jednym niekoniecznie niezbędnym wulgaryzmem („niedotlenienie mózgu z ch.. wie jakiego powodu”[2]; w oryginale znajduje się równie popularne, choć niedokładnie to samo, słówko angielskie), a strona techniczna świadczy o staranności korekty, której wymknęły się jedynie nieliczne i niespecjalnie rażące literówki. Ale nawet gdyby nie było aż tak dobrze, warto byłoby takie książki wydawać, choćby po to, by ogółowi społeczeństwa uświadomić, jak ciężka i jak przydatna jest praca medyka sądowego, który – jak inni lekarze – także „musi pielęgnować w sobie współczucie, uczyć się go i umieć je wyrażać”, bo „żeby każdego dnia mierzyć się ze śmiercią, widzieć ją na własne oczy, trzeba kochać żywych”[3].

[1] Judy Melinek, T.J. Mitchell, „Ciało nie kłamie”, przeł. Agnieszka Kalus, wyd. Filia, 2019, s. 17.
[2] Tamże, s. 49.
[3] Tamże, s. 349.


Tytuł: "Ciało nie kłamie"
Autor: Judy Melinek, T.J. Mitchell
Tłumaczenie: Agnieszka Kalus
Wydawnictwo: Filia, 2019
Liczba stron: 360

Ocena: 5/6

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 713
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: