Zapewne nie tylko ja poczułam się zaskoczona tematyką „Ale z naszymi umarłymi”, bo kto mógłby przypuszczać, że Jacek Dehnel napisze apokaliptyczną powieść o trupach wyłażących z grobów i o reakcjach Polaków na to zjawisko? Podtrzymując jelita wypadające z brzuchów i oczy zwisające z oczodołów, trupy te opuszczają cmentarze i atakują obcokrajowców. Większość naszych rodaków czuje dumę, że „oprócz Chopina, Kopernika i pierogów wreszcie jakiś nowy, rdzennie piastowski cud mamy, od filmowców tak czekany, od popkultur ogłoszony, od narodów upragniony”[1], i kibicuje agresywnym zombiakom. A ci, którzy zachowali rozsądek i umieją zauważyć zagrożenie, zostają zakrzyczani przez nacjonalistów i nie za bardzo wiedzą, co robić. Próbują ignorować rzeczywistość, chowają się w szafach, czekają nie wiadomo na co.
Do tych rozsądnych Polaków należą lekarka Elżunia oraz mieszkańcy jednej z krakowskich kamienic: emerytka Lola, jednoręki Władek, nastoletnia Kamila, a także dziennikarz Kuba i jego niepracujący przyjaciel Tomek. Jedyna kochająca się para w całej powieści Dehnela to właśnie ta homoseksualna. Kobiety nie znajdują miłości, uważają nawet, że „Wam łatwiej jest, faceci z facetami. Nie ma bardziej męskiego seksu niż gejowski”[2]. Kuba i Tomek nigdy się nie kłócą, nigdy nie ulegają tak małostkowym uczuciom jak mściwość czy zazdrość. Bez wahania przyjmują pod swoje skrzydła młodą homofobkę, a kiedy Tomek wpada w depresję, Kuba zachęca go, by dla poprawy humoru przespał się z Szymusiem. Szymuś to młody gej, mający loki wyglądające jak „złożony w kulę ślubny bukiet żółtych róż”[3], tak piękny, że na jego widok przechodnie się potykają, a motorniczy omal nie traci panowania nad pojazdem. W tym miejscu muszę wspomnieć, że autor pisze o tym Szymusiu z przesadnym zachwytem, zresztą cały wątek homoseksualny jest nieznośnie przesłodzony.
Książka przyszła na świat „w warunkach, jakich mógłby mi pozazdrościć każdy pisarz”[4] – wyznaje Dehnel. Pewnie tak, każdy pisarz pozazdrościłby zaproszeń od fundacji i możliwości tworzenia w rezydencjach. Ale czy każdy pozazdrościłby tego, co w tych cieplarnianych warunkach powstało? Otóż niekoniecznie. Dehnel zastosował wiele uproszczeń, przez które trudno uznać „Ale z naszymi umarłymi” za rasową powieść apokaliptyczną. Nie sposób uwierzyć, by Amerykanie czy Rosjanie niczym potulne owieczki pozwalali się pożerać zombie-Polakom, by nie próbowali użyć nowoczesnej broni. Autor zbyt często przytacza, co napisano na portalach społecznościowych bądź powiedziano w telewizji, i choć znakomicie parodiuje telewizyjny bełkot, trudno oprzeć się wrażeniu, że parodii jest nieco za dużo, a za mało scen budzących emocje.
Mimo iż książka opowiada o zagładzie i o mnóstwie tragicznych śmierci, grozy w niej tyle, co kot napłakał. Opisy, jak to Szymuś wydaje „pożegnalne mruczanda”[5], a Kuba wyjmuje z szafy płaczącego wniebogłosy Tomeczka i niesie go do łóżka (nie prowadzi, ale właśnie niesie!), sprawiają, że czytelnik szybciej się roześmieje, niż przestraszy. Może zresztą Dehnel nie chciał straszyć, a jedynie rozbawić, pokazać w formie żartu, czym może się skończyć bezmyślny kult przodków, przeświadczenie o wyjątkowości polskiego narodu i przymykanie oka na wyczyny nacjonalistów? Jeśli tak, to nie ma co narzekać na brak poruszających scen i wyrazistego bohatera. W sumie, choć książka ma wady, przeczytałam ją z przyjemnością.
---
[1]
Ale z naszymi umarłymi (
Dehnel Jacek)
, Wydawnictwo Literackie, 2019, s. 103.
[2] Tamże, s. 108.
[3] Tamże, s. 203.
[4] Tamże, s. 317.
[5] Tamże, s. 70.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.