Dodany: 03.09.2019 21:07|Autor: rafalb93
Ucieczka od rzeczywistości
Jakiś czas temu film o tym samym tytule był pokazywany na kanale HBO. Nie jestem wielkim wielbicielem tego typu produkcji, ale był deszczowy letni wieczór, a w telewizji ponure wiadomości, kłótnie polityków i powtórki "Ojca Mateusza". "Co mi szkodzi" - pomyślałem, "spędzę te ponad 2 godziny w towarzystwie kina młodzieżowego". Z ręką na sercu muszę przyznać, że przeżyłem szok, tak bardzo ten film mi się spodobał. Drugim zaskoczeniem było to, że podczas napisów końcowych miły pan lektor uświadomił mi , że film powstał na podstawie powieści Ernesta Cline'a. Nazwisko autora pierwszy raz obiło mi się o uszy, ale dzięki wujkowi Google dwie minuty później miałem już tę powieść na telefonie. I tak właśnie zaczęła się moja przygoda z literacką wersją "Player One".
Tych, którzy podobnie jak ja sięgną po książkę po obejrzeniu filmu, z góry muszę uprzedzić, że obie wersje różnią się znacznie pod względem fabularnym, jak i wyglądu bohaterów. Jednak wcale to nie znaczy, że wersja filmowa jest w jakiś sposób gorsza, jest po prostu inna.
Przyszłość. W wyniku kryzysu ekonomicznego na świecie panują bieda i chaos. Tradycyjne domy stają się rzadkością. Biedni ludzie żyją w "Stosach" - skupiskach przyczep ustawionych na sobie. Jedyną formą ucieczki od rzeczywistości jest OASIS- realistyczna symulacja komputerowa stworzona przez genialnego programistę Jamesa Hallidaya. Gdy Halliday umiera, zostawia ludzkości zadanie do wykonania. Ten, kto jako pierwszy rozwiąże trzy zagadki i odnajdzie Wielkanocne Jajo, zostanie jedynym spadkobiercą fortuny geniusza, jak i właścicielem całej gry.
I tu poznajemy głównego bohatera, a zarazem narratora, Wade'a Wattsa - zamkniętego w sobie, samotnego nastolatka, który, jak większość społeczeństwa, nie potrafi nawiązać relacji z ludźmi w rzeczywistości. Jego głównym rywalem w wyścigu po nagrodę jest IOI- wielka korporacja pragnąca zagarnąć cały świat gry dla siebie.
"Player One" doskonale się czyta,a autorowi udało się stworzyć świetny klimat. Akcja jest wartka, poziom bezwzględności głównego wroga odpowiednio wysoki, a tematyka sama w sobie ciekawa. W kwestii bohaterów również nie ma się do czego przyczepić: pamiętajmy, że to głównie nastolatki, więc wszelkie nieścisłości w zachowaniu są jak najbardziej dopuszczalne.
Książka ma jedna zaletę, która mnie urzekła. Sprawiła, że żałowałem każdej przeczytanej strony, bo tak szybko zbliżała mnie do końca. W przeciągu kilku miesięcy żadna książka mnie tak nie porwała. Brawo.
Powieść jest wielką sentymentalną podróżą do lat '80. Jestem trochę młodszy, nie żyłem w tych latach, ale nawet mnie łezka zakręciła się w oku, gdy przypomniałem sobie, jak godzinami tłukłem w Tetrisa, Arkanoida albo pikselowego Mario na moim starym Pegasusie podłączonym do telewizora. Ech... to były czasy. W czasach mojego dzieciństwa nie każdego było stać na komputer, a internet był luksusem. Nawet nie potrafię powiedzieć, ile radości dawał taki stary Pegasus. Doskonale rozumiem autora i starsi też go zrozumieją. I właśnie o tym jest ta książka. O powrocie do lat młodości. Jednak nie tylko. Mimo całego rozmachu, pozornie lekkiego tematu i kolorowych postaci jest... tak strasznie smutna. Dlaczego? Bo w dużej mierze opowiada o nas samych, tych żyjących obecnie.
I tu mam taki mały apel do wszystkich planujących przeczytać tę powieść. Proszę, nie traktujcie jej z góry tylko jako przyjemnego czytadełka dla zabicia czasu. Spójrzcie trochę głębiej, zastanówcie się chociaż przez chwilę. Czy Cline nie przedstawia smutnej prawdy? Czy my, podobnie jak bohaterowie książki, coraz częściej nie uciekamy przed życiem, przed światem w cyberprzestrzeń? Czy w dobie internetu, gdzie o poziomie "fajności" stanowi ilość "lajków" i znajomych na Facebooku, nie utraciliśmy cząstki siebie? Dlaczego tak lubimy spędzać czas w sieci? Bo podobnie jak w "Player One", tam możemy być anonimowi, udawać kogo chcemy, tam nikt nas nie oceni, nie skrzywdzi. Bo tak jest łatwiej. Zwróćcie uwagę na przykład wątku miłosnego głównych bohaterów. Dwoje młodych zakochanych w sobie ludzi boi się spotkać w rzeczywistości, żeby nie doznać zawodu. My też powoli tracimy umiejętność rozmawiania ze sobą twarzą w twarz. Czasem wracając z pracy obserwuję dzieci na boisku szkolnym. Ja w ich wieku grałem w piłkę z kolegami. Oni siedzą obok siebie na ławce z telefonami przyspawanymi do rąk. Nie zamieniają ze sobą ani słowa. Naprawdę już tylko za pomocą sms-ów i portali społecznościowych potrafimy ze sobą rozmawiać?
A Ty, Drogi Czytelniku, co byś zrobił, mając do wyboru swoje życie albo OASIS?
W żadnym razie jednak nie twierdzę, że internet jest zły, właśnie dzięki niemu przecież mogę teraz pisać. Ale ważne jest, by przez cyberprzestrzeń nie zaniedbywać prawdziwego życia. Jak powiedział pod koniec książki James Halliday, "Przez całe życie się bałem. Aż do chwili, kiedy dowiedziałem się, że to już koniec. Wtedy właśnie zrozumiałem, że choć rzeczywistość bywa przerażająca i bolesna, to jest to także jedyne miejsce, gdzie można znaleźć prawdziwe szczęście. Bo rzeczywistość jest prawdziwa"[1].
[1] Ernest Cline, "Player One", tłum. Dariusz Ćwieklak, wyd. Feeria, 2018, s.490.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.