Dodany: 04.08.2019 20:12|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Pieprz i sól
Clicquot Guillaume

1 osoba poleca ten tekst.

Droga do emeryckiej nirwany nie jest różami usłana


Wraz z postępem globalizacji coraz powszechniejsze stają się migracje ludności. I coraz więcej wśród nich migracji, których nie wymusiły ani dramatyczne okoliczności historyczno-polityczne, ani brak perspektyw zawodowych czy ekonomicznych we własnej ojczyźnie. Ot, po prostu, ktoś stwierdza, że ma ochotę zamieszkać na przykład nad Morzem Śródziemnym, a skoro go na to stać, pakuje manatki i staje się rezydentem – zaś z czasem, jeśli zechce, i obywatelem – kraju o zupełnie odmiennym klimacie, języku, kulturze i obyczajowości. Zjawisko to znalazło, rzecz jasna, odzwierciedlenie w literaturze, gdzie w ostatnich dekadach ubiegłego wieku pojawiło się już sporo wspomnień Anglików osiedlonych w Hiszpanii, Szwedów przeniesionych do Francji, Amerykanów odnajdujących szczęście i harmonię we Włoszech itp. itd. Rzecz jasna, w ślad za tym trendem idą także i bohaterowie fabuł w pełni fikcyjnych.

Oto para francuskich sześćdziesięciolatków: Françoise i Philippe Blanchot. Ona, dentystka, ma już dość „przebywania przez dwanaście godzin dziennie w pomieszczeniu o powierzchni dwudziestu metrów kwadratowych”[1], a jeszcze bardziej pacjentów, którzy przychodzą do niej z bólem zęba, za to na zabiegi z zakresu stomatologii estetycznej i protetyki, na jakich mogłaby zarobić najwięcej, udają się za granicę, gdzie „jest sześć razy taniej”[2]; chce więc zakończyć pracę zaraz po osiągnięciu wieku emerytalnego. On, kontroler podatkowy, powinien jeszcze trochę popracować, ale tak się składa, że objęto go planem „redukcji personelu urzędniczego (…) z pełną emeryturą”[3]. Zatem są wolni. Dzieci mają już od dawna dorosłe, samodzielne finansowo i żyjące w stałych związkach. Opieka nad wnukami zdecydowanie nie wchodzi w zakres ich emerytalnych marzeń. Pozostaje tylko kwestia sędziwej matki Philippe’a, lecz i tu Blanchotowie mają szczęście: ich córka Cécile jest kierowniczką domu seniora, a czyż można sobie wyobrazić lepsze miejsce dla babuni, niż tam, gdzie ukochana wnuczka wszystkiego dopilnuje? Rozważywszy wszystkie plusy i minusy sytuacji, realizują z żelazną konsekwencją – i w tajemnicy przed wszystkimi prócz kuzyna-notariusza, bez którego pomocy nie daliby sobie rady – plan zamieszkania w okolicy cieplejszej i tańszej niż Paryż, a równocześnie na tyle oddalonej od domów reszty rodziny, by móc sobie zapewnić trochę świętego spokoju. Willa w Portugalii już wybrana, gabinet sprzedany, w zawiadywanej przez Cécile instytucji właśnie zwolnił się pokój; pozostało jedynie sfinalizować sprzedaż domu, załatwić parę formalności, popakować rzeczy i… właśnie wtedy plan zaczyna się sypać. Z dnia na dzień Françoise i Philippe zostają wciągnięci w wir niekoniecznie miłych niespodzianek, z których każda staje się kolejną barykadą na tak, zdawałoby się, prostej drodze ku emeryckiej nirwanie…

Cóż, lubię francuskie komedie obyczajowe; lubię je do tego stopnia, że od pierwszych scen „Pieprzu i soli” widziałam w wyobraźni tę opowieść na ekranie, włącznie z mimiką aktorów odtwarzających poszczególne role (nie potrafiłam jedynie „usłyszeć” oryginalnej ścieżki dźwiękowej, bo za słabo znam francuski; a szkoda, bo jestem bardzo ciekawa, jak na żywo brzmi alzacki akcent Jessiki, synowej Blanchotów).

Lubię sposób, w jaki Francuzi żartują sobie z samych siebie, z tego, co sprawia im przyjemność i co im doskwiera (tu, oprócz mitu zażywania pełni szczęścia na emeryturze, mamy zupełnie poważne kwestie opieki nad starymi rodzicami, życia po separacji/rozwodzie, ukrywanego homoseksualizmu, mamy problem uchodźców, a ze zjawisk mniej istotnych – dęty profesjonalizm rozmaitych fachowców czy też wypaczoną do granic możliwości ideę „stymulacji rozwoju” dzieci przez organizowanie im miliona niepotrzebnych zajęć).

Trochę mniej lubię narrację w czasie teraźniejszym - choć rozumiem, że autorowi, scenarzyście filmowemu, przychodzi ona z większą łatwością - i nadmierne spiętrzanie sytuacji potencjalnie zabawnych, często dające efekt odwrotny od zamierzonego (uczciwie przyznaję, że ostatnie dwa rozdziały plus epilog już mnie specjalnie nie rozśmieszyły). Generalnie czytało się lekko i szybko, co jest pożądaną cechą komediowych lektur wakacyjnych. A wniosek? Iluż kłopotów oszczędza nam fakt, że przeciętnego polskiego emeryta nie stać na taki raj nad ciepłym morzem, jakiego zapragnęli państwo Blanchot!

[1] Guillaume Clicquot, „Pieprz i sól”, przeł. Grażyna Majcher, wyd. Świat Książki, 2019, s. 7.
[2] Tamże, s. 14.
[3] Tamże, s. 17.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 370
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: