Dodany: 02.08.2019 13:51|Autor: Ewa Kuźniar

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Bieszczady w PRL-u
Potaczała Krzysztof

Obłaskawić Bieszczady


Historia opiera się na faktach i liczbach. Nie jest przez to ani obiektywna, ani wiarygodna. Historię trzeba uzupełniać zdarzeniami, które najczęściej nie są spisane, a przechowuje je tylko ludzka pamięć.

Takim uzupełnieniem historii jest zbiór reportaży Krzysztofa Potaczały „Bieszczady w PRL-u”, który ukazał się w Wydawnictwie Bosz w 2012 roku. Na książkę składa się dwadzieścia jeden samodzielnych tekstów, ilustrowanych czarno-białymi fotografiami z tamtej epoki. Zdjęcia pochodzą z prywatnych archiwów autora, a także bohaterów jego reportaży. Potaczała opisuje rzeczywistość Bieszczadów z lat 1951-1989, dopowiadając niekiedy późniejsze losy osób albo współczesne dzieje omawianych zjawisk. Reportażysta nie wartościuje czasów, wydarzeń ani ludzi. Kiedy opowiada o zacisznych enklawach dla prominentów i dewizowych myśliwych w Arłamowie, Trójcy i Mucznem, przedstawia je z punktu widzenia budowniczych tych ośrodków i leśników, łowczych, którzy dostojników obsługiwali. Nie jest dla niego aż tak ważne, kto polował na żubry i niedźwiedzie, ale jaką pracę należało wcześniej wykonać i jak specjalnemu gościowi dopomóc, żeby ustrzelenie grubego zwierza doszło do skutku.

W czasie drugiej wojny światowej Bieszczady były pod okupacją niemiecką, a potem znalazły się we władaniu band UPA. W trakcie operacji „Wisła” wysiedlono ludność ukraińską do ZSRR i na Ziemie Odzyskane, ustały też działania wojskowe. Na podstawie wymuszonej umowy o wymianie terytoriów między ZSRR i Polską, Bieszczady znalazły się znów w naszych granicach w lutym 1951 roku. Rosjanie zadowolili się żyznymi i bogatymi w węgiel kamienny terenami nad Bugiem. Wyludnione i pozbawione podstawowych ułatwień cywilizacyjnych – dróg, mostów, budynków – ziemie stały się wyzwaniem dla ludzi, którzy dobrowolnie, pod przymusem lub z konieczności znaleźli się w Bieszczadach. Czekała tam na nich praca ciężka i trudne warunki bytowe, ale zarobki były lepsze niż gdzie indziej. Żołnierze, więźniowie, chłopi, robotnicy, rzemieślnicy i ludzie z różnych przyczyn szukający w górach schronienia, stali się budowniczymi szlaków, tras, sklepów, hoteli, biur, leśniczówek, mieszkań. Według szacunków Zarządu Budownictwa Leśnego powstało w tym czasie 660 kilometrów dróg.

Ta cała budowlana gorączka nie obyła się bez zniszczeń i strat. Ucierpiały zabytkowe cerkwie, cmentarze grekokatolickie. Wszystko to, co należało do kultury ruskiej, ukraińskiej i co wzbudzało w ludziach wtedy złe wspomnienia, nie było chronione. Ten sam los miał spotkać nawet językową pamięć o wielowiekowym współistnieniu na tych terenach ludzi różnych narodów, kultur. Potaczała przypomina, że w 1977 roku nastąpiła administracyjna zmiana nazw 120 miejscowości w Polsce południowo-wschodniej. Nikt nie ukrywał, że chodziło o polonizację nazw, nawet takich o słowiańskim rdzeniu, ale brzmiących podejrzanie. Przez cztery lata mieszkańcy tych miejscowości żyli w podwójnym świecie; nowymi nazwami posługiwali się turyści, urzędnicy i… ludzie przekorni. Stuposiany stały się Łukasiewiczami, Rosochate – Olszyną, Dwerniczek – Jodłówką, a Prełuki – Przełęczą. Protesty językoznawców, literatów, studentów, przewodników górskich odniosły skutek: przywrócono do łask 119 pierwotnych nazw. Jedynie przysiółek w gminie Nisko o nazwie Mordownia pozostał Spokojną – jeżeli ta zmiana złagodziła krewki charakter autochtonów, to można ocenić, że była pożyteczna.

Potaczała nie omija wątków społecznych, opisuje demontaż jedynego w Polsce pomnika Stalina w Ustrzykach, objaw odwilży w październiku 1956 roku, i powraca do strajku chłopskiego w tej miejscowości w grudniu 1980 roku, omawia jego bezpośrednie i późniejsze konsekwencje. Ukazuje peerelowską niegospodarność, szczególnie w kontekście budowy rządowych ośrodków wypoczynkowych. Nie ukrywa, że przesiedleńcy i budowlańcy relaksowali się w towarzystwie -lub i samotnie - przy mniej szlachetnych napitkach, z rozmaitymi tego następstwami. Skorzy do zabaw byli także nawiedzający Bieszczady dziennikarze, artyści, filmowcy. Reportażysta wspomina kręcone w górskich sceneriach filmy; najbardziej znanym obrazem był „Pan Wołodyjowski”. Tutejsi mogli dorobić jako stażyści i zobaczyć znanych aktorów. Autorem scenariuszy do wielu filmów był Jerzy Janicki. Zaciekawieni oglądanymi scenami ludzie sięgali później po jego książki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie uwaga, że do miłośników literatury nie należeli. Takie i podobne anegdoty, bardzo charakterystyczne dla reportaży Potaczały, tworzą ciepły, niepowtarzalny klimat jego opowieści.

Wszystkie tematy są żywe, podane z humorem, z dbałością o szczegóły. Tak samo dokładnie Potaczała opisuje bieszczadzkie zimy, które izolowały ludzi w bazach, niekiedy zmuszały do niełatwych wędrówek, gdy skończyły się zapasy żywności, i wypasanie na połoninach owiec spod samych Tatr pod okiem trunkowych baców i juhasów, ze smakiem żętycy, oscypków i bundzu w tle, czy przekształcenie luksusowego hotelu dla robotników leśnych w Mucznem na ośrodek łowiecki dla rządowych notabli. Jeśli świadkowie wydarzeń mają kłopoty z pamięcią i nie umieją ustalić wspólnej wersji, czytelnik o tym wie i nawet chciałby im pomóc…

Znajdujemy w reportażach wyraziste portrety ludzi sławnych i anonimowych, anegdoty o nich, wspomnienia współpracowników. Poznajemy legendarnego komendanta Arłamowa, pułkownika Kazimierza Doskoczyńskiego (1922-2000), człowieka kontrowersyjnego, budzącego u podwładnych skrajne emocje. Autor nie dąży do ostatecznych ocen, nie dobiera reminiscencji wedle swoich przekonań, przez co czytelnikowi też każe się trudzić. Autor i czytelnik, wspólnymi siłami, dochodzą do wniosku, że nic, co ludzkie, nie jest jednoznaczne.

Krzysztof Potaczała urodził się w Ustrzykach Dolnych, tam mieszka i każde zdanie w swoich tekstach może potwierdzić nie tylko wiedzą teoretyczną, ale znajomością miejsc i ludzi. W 2010 roku wydał książkę o subkulturze punk w warunkach późnego socjalizmu w małej bieszczadzkiej ojczyźnie – „KSU. Rejestracja buntu”, za którą dostał w następnym roku nagrodę Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w kategorii publikacji historycznej. Jest dziennikarzem prasy regionalnej, opisuje swoje środowisko, co nie znaczy, że traci na tym jego obiektywizm: reportaże Potaczały są dobrze osadzone w realiach. Ludzie, którzy z nim rozmawiają, nie muszą pokonywać wewnętrznych oporów, podświadomie pokazywać się z dobrej strony i przemilczać czynów niechwalebnych – ich zwierzenia są gawędami, a nie wywiadami na potrzeby reportażu. Autora interesuje zarówno człowiek wobec natury, która często jest groźna i nieprzewidywalna, jak i człowiek wobec człowieka – wśród bieszczadzkich pionierów nie brakowało przecież analfabetów i intelektualistów. Ci niepiśmienni byli często znakomitymi rzemieślnikami. Autor szanuje ludzi, lubi ich – to widać nawet w podejściu do osób o wątpliwej konduicie. Jedyną wadą niektórych tekstów jest nadmierna liczba osób wypowiadających się, wtedy czytelnik łatwo traci orientację w gąszczu nazwisk. W 2013 i 2015 roku ukazały się jeszcze dwie części „Bieszczadów w PRL-u”.

Bieszczady – ostoja dla dygnitarzy, matecznik odmieńców, wyzwanie dla poszukiwaczy przygód i zarobku. We wstępie do książki reporter uprzedza, że nie będzie opisywał malowniczych krajobrazów górskiej krainy. Ale dla prawdziwych miłośników Bieszczadów już same nazwy pasm, szczytów, przełęczy, połonin, wiosek brzmią jak poezja, więc oni też nie będą rozczarowani.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1082
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Ozinka 18.08.2019 20:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Historia opiera się na fa... | Ewa Kuźniar
Nie mogę się doczekać aż będę mogła przeczytać!
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: