Dodany: 28.07.2019 13:03|Autor: Marioosh
Pośmiertna ciekawostka z czasów debiutu Bagleya
Oceanograf Mike Trevelyan dowiaduje się, że jego brat Mark, również badacz dna oceanów, zmarł podczas wyprawy na jedną z wysp Pacyfiku. Mike sceptycznie podchodzi do śmierci brata – najpierw mocno podejrzane wydają mu się wyniki sekcji zwłok, a wkrótce uzbrojony włamywacz kradnie kuferek Marka zawierający jego osobiste rzeczy, notatki oraz bryłki znalezione na dnie oceanu. Mike'owi udało się jednak jedną bryłkę ukryć; po jej zbadaniu okazuje się, że zawiera zaskakująco duży procent kobaltu, co sprawia, że całe złoże może mieć olbrzymią wartość. Mike postanawia zorganizować ekspedycję w celu gruntownego przebadania dna w okolicy Tahiti, a także odkrycia prawdziwej przyczyny śmierci Marka; ich śladem podążają jednak bezwzględni przedstawiciele południowoamerykańskiej kopalni.
„Noc błędu” to książka wydana w 1984 roku; napisawszy ją w 1962 roku, Desmond Bagley chciał w niej dokonać zmian, ale nigdy tego nie zrobił. Po śmierci autora w 1983 roku książka została ostatecznie ukończona i wydana przez wdowę po nim; można więc chyba zaryzykować stwierdzenie, że to właśnie „Noc błędu” byłaby debiutem Bagleya. Recenzując jego oficjalny debiut, czyli „Złoty kil”, napisałem, że jest to przygodowa książka dla dorastających chłopców – i tu mamy do czynienia z taką samą sytuacją: „Noc błędu” to awanturnicza historia w stylu książek Roberta Louisa Stevensona o piratach poszukujących zatopionego skarbu. Powieść wygląda jak połączenie wspomnianego „Złotego kila” z „Listem Vivero” – z pierwszego tytułu zaczerpnięto scenerię akcji, a z drugiego warunki ryzykownej ekspedycji. I jeżeli ktoś lubi takie książkowe wersje przygód Indiany Jonesa, to byłaby to pozycja w sam raz dla niego; sęk w tym, że wszystko jest tutaj bardzo łatwe do przewidzenia – już w okolicach 1/4 książki wiadomo, jak to się skończy. Poza tym bardzo wyraźnie widać, że została ona napisana na samym początku kariery Bagleya: postacie są jeszcze opisane bardzo prosto, surowo i czarno-biało, a intryga idzie jak po sznurku. Jest to więc książka, którą polecić można chyba tylko czytelnikom chcącym się całościowo zapoznać z powieściami Bagleya, bo raczej nikomu innemu: dorosłego zmęczy, a młodszego zanudzi. Ale, kto wie, może na plażę byłaby w sam raz?
Ale dwie rzeczy muszę przyznać: po pierwsze, żeby zrozumieć sens dziwnego tytułu, trzeba przeczytać fragment wiersza Jonathana Swifta będącego mottem tej książki, a po drugie, mamy tu kapitalne pierwsze zdanie: „O tym, jak umarł mój brat, dowiedziałem się w Londynie, w ponure i słotne popołudnie”* – szkoda, że dalej nie jest tak świetnie.
*Desmond Bagley, „Noc błędu”, tłum. Józef Radzicki, wyd. Amber 1993, str. 11.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.